środa, 31 sierpnia 2016

576. Moralność ognia

Mówisz, że ogień daje złudne ciepło,
z zimną krwią pożera,
bez zawahania

to ten sam żar, z którego rodzą się namiętności

Wykrzesany w kącie wyobraźni.
Płoną rozsądki hodowane od stuleci,
dają się otulić
przez dłonie, co niemało mają na sumieniu

to ten stan, z którego rodzą się namiętności

Droga nie musi prowadzić do piekła,
jeśli okiełznasz żywioł
on posłuży ci za broń,
śmiercionośna obietnica bezpieczeństwa

to te rozwiązania, z których rodzą się namiętności

Mówisz, że ciąży na nim ciężki grzech,
rwie się do szerzenia zniszczenia,
bez zawahania

oddycham częściej, by nakarmić go powietrzem.

575. Pozostałości

Minęły lata,
a ty wciąż nie pozamiatałeś kurzu z podłogi.
Sponiewierany,
chowasz się w zaciszu rozkosznej niezależności,
okraszonej nutą wspomnienia

nie wierzę w zaniki pamięci

Minęły lata,
a brud w myślach zdaje się zaślepiać,
kieszenie nieopróżnione z drobnych komplementów,
schowanych na specjalne okazje,
schowanych dla przezwyciężenia,
gdyby zaszła potrzeba,
nieznośnych prawidłowości,
nakazujących wspomnieć choć na sekundę

nie wierzę w zaniki pamięci

Minęły lata,
a ja czekam, choć nie czekam,
pragnę, choć nie pragnę

karmienie myśli mdłym sponiewieraniem.

niedziela, 28 sierpnia 2016

574. Współzależność

To ja,
mała dziewczynka ucząca się pierwszych słów.
Stawiam pierwsze kroki,
już wkrótce zabierzesz mnie na długi spacer.

To ja,
zwierzątko domowe, które zaadoptowałeś.
Nie nauczę się wiele,
lecz wymagasz wyłącznie przywiązania.

To ja,
ziarenko w piaskownicy,
sam bawiłeś się w niej do niedawna.
Mogę być tysiącem sekund przesypanych przez klepsydrę,
tysiącem myśli przelanych na papier,
zbiorem nieprzypadkowych metafor

te najtrafniej opisują naszą współzależność.

sobota, 27 sierpnia 2016

573. Najlepiej mi

Najlepiej mi,
gdy nie pożądam
wielkomiejskich spacerów
w znanym towarzystwie

swoim ego zagłuszają uliczny zgiełk

śmiałych wyznań
wpatrzonych we mnie śmiertelników,
pożyję może jeden dzień dłużej

jeden dzień dłużej, by spędzić go w spokoju

Najlepiej mi,
gdy ślepi są na moje błędy,
gdy wtykają nos w swoje tylko sprawy,
a ja wtapiam się

tylko wtapiam w ten wielkomiejski szum

gdy nie trzymają mnie na smyczy,
choć karmią lepiej niż niejednego pupila,
gdy nie wliczają do ilości mieszkańców,
żądając opłaty za przynależność

ode mnie nie dostaną ani grosza

Najlepiej mi,
gdy jako mucha odpoczywam na czyimś suficie,
w każdej chwili mogę odlecieć,
och, gdziekolwiek zechcę mogę odlecieć

moje ego nie wyda nawet najcichszego szmeru.

środa, 24 sierpnia 2016

572. Kodeks (nie)idealność

jestem
bezbłędny
działam
bezbłędnie

chroni mnie kodeks (nie)idealność

zabiłem człowieka
zgodnie z kodeksem
ukradłem czyjąś duszę
zgodnie z kodeksem

pracownik miesiąca
w firmie zwanej życiem
wierny idei
uczynny, usłużny

ten, co uchylił się
nie zabił człowieka
wbrew zasadom
nie ukradł czyjejś duszy
wbrew zasadom

zerwał z kodeksem (nie)idealność
dla bezzasadnej idei moralność

571. Doba metamorfozy

Pamiętasz, jaka byłam rano?
Zbyt późna pora, by rozpoznać,
zbyt późna, by wyciągać wnioski

Gąsienica przeobraża się w motyla,
cierpliwość dodaje jej skrzydeł,
cierpliwość uszlachetnia

Gąsienica opuszcza rodzinny dom,
zyskuje i traci,
ledwie unosi się nad ziemią

Szczęśliwa jest,
bo spróbowała wszystkiego,
doczołgała się do celu,
o własnych siłach doczołgała

Pamiętasz, jaka była rano?



wtorek, 23 sierpnia 2016

570. Przepis na miłość

dobrze wygląda
posypane barwnymi komplementami
dobrze smakuje
doprawione szczyptą zaufania

mdli od nadmiaru
przesłodzenie grozi schorzeniem
potrawa na każdy posiłek dnia
słodko-kwaśna
gorzko-słona
lub bez zbędnych przypraw
jak kto woli

moja ulubiona
to ta wyrazista w smaku
dietetyczna
dla poprawy zdrowia
sycąca
nie za tłusta
na spodku od filiżanki
ledwie widoczna
ta, co zaspokaja każdy głód
niepozorna
nie zawsze pożądana
lecz niezmiennie podawana
co dzień z dodatkiem innych przypraw

moja ulubiona
bez znudzenia
raj dla podniebienia

569. Kot

Nie mów mi, jak mam żyć,
nie mów,
zagłuszasz ciszę przelewającą się przez codzienność.

Nie zwykłam słuchać,
za każdy błąd płacę własnym tylko ryzykiem,
nie muszę lubić cię,
nie muszę
choć powinnam,
podobno,
nie dbam o to.

Moja godzina ma więcej minut,
bo nie wyrywam ich zachłannie,
nie wyrywam,
karmiąc się wyłącznie beztroską
lub spływającą po policzku melancholią,
spływającą do ust,
nadającą słodyczy odrobinę rozgoryczenia.

Nie mów mi, jak mam żyć,
skoro jeszcze nie wiem
lub zbyt szybko zmieniam zdanie

zagłuszasz ciszę przelewającą się przez codzienność,
czasem pragnę, byś zagłuszał.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

568. Garść spokoju

Lepsza jest jedna garść spokoju
niż dwie garści mozołu i pogoń za wiatrem.

(Koh 4, 6)

Zgubiłam zegarek,
rozpłynął się na wietrze,
rozsypując sekundy

puste nasiona wykiełkowały w gęsty las

Ulatuje ich niezliczona ilość,
chwile planowane wielokrotnie
w konsekwencji niezależne,
nieuchwytne 

garści mozołu
garści spokoju

Ulatują w przypadkowych kierunkach
siejąc wątpliwej moralności plon,
jedyne źródło wyżywienia
jedyna przestrzeń dla istnienia.

Lepsza jest jedna garść spokoju,
cierpliwie zakopana pod ziemią
cierpliwie kiełkująca,
lepsza niż dwie garści mozołu
zachłannie schowane w kieszeni,
zachłannie uschnięte

lepsza niż pogoń za wiatrem,
za sekundą wtopioną w przeszłość.

niedziela, 21 sierpnia 2016

567. Idee fixe

muszę
chcę
potrzebuję

nie spocznę
póki noc nie uwolni się od snu
natrętnej myśli
cząstki krwi
ulatującej przy każdym skaleczeniu
kanałami uczuć

byle wyjść cało
doścignąć uciekające
złapać w sidła
utulić na dobranoc
posilić się
do syta
nabrać nowych sił

sieć natrętnych myśli ciągnie się w nieskończoność


sobota, 20 sierpnia 2016

566. Emigranci

Daleko stąd,
tam nie dosięgnie cię życie,
nie zahaczysz o prawdę

(skryta pod powierzchnią czeka, by wypłynąć)

Jakże bogaty to kraj, gdzie banany rosną nawet zimą,
chleb ma smak czekolady,
mdli na samą myśl o chlebie powszednim,
słońce świeci nawet nocą,
a kwiaty,
kwiaty zastygają w grymasie pragnienia.

Daleko stąd,
ale próbujesz tam dotrzeć, choćby pieszo,
choćby boso,
choćby bez nóg,
zlizać tę kroplę rosy ostałą w ustronnym cieniu.

Nie jesteś sam,
przecież tłum niesie cię,
bez tłumu nie podjąłbyś się
dla samego podjęcia
bez zastanowienia,
nie zostania w tyle,
uniknięcia wstydu,
bo jak to tak nie iść,
nie lecieć
skoro wszyscy oni,
choć nie mają skrzydeł
lecą?

Daleko stąd,
tam dosięgnie cię życie,
tam zahaczysz o prawdę

o tę samą prawdę.

565. Indywidualista

nie pasuję
nie współgram
nie przynależę

tęsknię
za otoczeniem wpasowanym we mnie

tęsknię?
sens stanowi niedopasowanie
plama na białym obrusie
jakże widoczna
jakże istotna

udaję, że próbuję
próbuję udawać
że chcę to zmienić
co jest
w najlepszym porządku
co wyklucza mnie
zgodnie z życzeniem


piątek, 19 sierpnia 2016

564. (Nie)zasłużony

Jestem
królewicz świata,
mój ród wpisany w karty historii

o, jakże wielka w tym moja zasługa

Jestem
syn tego znanego aktora,
lubią patrzeć, jak dłubię w nosie

o, jakże wielka w tym moja zasługa

Jestem
pra pra razy nieskończoność
tego, co odkrył Amerykę
albo jego brata
co z tego, że przyszywanego

o, jakże wielka w tym moja zasługa

Jestem.
Wystarczy, by wytrzeć twarz chusteczką dziadka,
teraz nie ma czym otrzeć łez.

Żywi zasługują na więcej,
a ja oddechem sprzedałem dziadka,
sprzedałem,
o, jakże wielkie były jego zasługi,

szkoda tylko, że już nie jego.

563. Odmieniec

Skąd jesteś, odmieńcze?
Nie pamiętam, byś otrzymywał zaproszenie

nie lubimy
twoją twarz naszkicował bezręki
nie lubimy
mówisz językiem węży

Kto wpuścił cię na nasze ziemie?
Uciekasz od powodzi w ramiona ognia,
krok do przodu równy dziesięciu wstecz

sam, choć w towarzystwie,
obcy, choć znajomy,
zły, choć dobry
bardzo zły, choć być może dobry

Musisz być,
niechciany nie oznacza nieobecny,
musisz, by za pierwszym stał drugi,
najlepszy nie ustąpi najlepszemu

Musisz walczyć,
bo tu rządzi gniew,
bo tu rządzi ktoś, kto bardzo chce rządzić
kto bardzo chce
waszej śmierci uwieńczenie

Gdybym przedstawił się jako odmieniec
na twojej ziemi przedstawił,
gdzie rządzi ktoś, kto bardzo chce rządzić
kto bardzo chce
mojej śmierci uwieńczenie.

czwartek, 18 sierpnia 2016

562. Metropolia na przedmieściach

kiedyś słuchało się
śpiewu ptaków
koszenia trawników
szczekania psów

a wszystko to w rytmie refleksyjnym
przy akompaniamencie smażonych kotletów
jako nagroda za cichy trud
płynnie omawiany przy rodzinnym stole

kiedyś słuchało się
gdy nie byliśmy jeszcze metropolią
gdy autobusy nie brnęły przez ogród
siejąc brud na nierówno skoszonej trawie

koty wylegują się na autostradzie
już nie wrócą na noc
już nie usłyszą zachodu słońca

kolejne przedmieścia żegnają się z (nie)pokojem

561. Odwiedziny końca

- Puk, puk.
- Kto tam?

Miała przyjść starsza pani,
która nie wąż, by odzyskać zrzuconą skórę.
Miała dzierżyć ostrze,
co myśli oddziela od czynów.

Miała przyjść kobieta,
wiatr łaskocze drzwi, nie czując oporu.
Bezsłowny szept
słyszę, gdy wmówię sobie, że istnieje.

Po otwarciu zrobiło się nieco chłodniej,
słońce skute lodem
pod wpływem wstrząsu rozsypie się w drobne kawałki.

- Puk, puk.

Już nie odpowiadam.

środa, 17 sierpnia 2016

560. Prawda o zmroku

Dlaczego się smucisz, duszo moja,
i czemu podnosisz lament?

(Ps 43, 5)

Słońce niechętnie wygląda zza chmur,
jakby oślepione światłem

moim światłem

Nie straszna mi noc,
oczy widzą nawet po zmroku.
Czas, gdy dla świata staję się niewidoczna
od zmierzchu do świtu
samowolna

tylko w ciemności dostrzegam najwięcej

Zapadam w sen,
póki światło zasłania mi prawdę,
póki w uszach grają jedynie słowa,
bez melodii utwór,
historia wyssana z palca
okraszona bezpiecznym milczeniem.

Dlaczego się smucisz, duszo moja,
i czemu podnosisz lament? 
Kiedyś zapadnie wieczna noc,
a twoje oczy widzieć będą 
bez zaślepienia,
twoje usta czuć będą
bez zniesmaczenia,
twoje ciało nie spłonie
od przegrzania.

Dlaczego się smucisz, duszo moja,
skoro nie straszna ci tajemnica?
Jako jedyna poznasz prawdę,
gdy świat pogrążony będzie we śnie

i śnić będzie 
o tym, jak bezpiecznie jest za dnia,
jak pięknie brzmią kłamstwa,
jak przyjemne w dotyku,
prześwietlone,
chętne do życia.

Straszna im noc,
oczy nie widzą po zmroku.
A to czas, gdy dla świata staję się niewidoczna
od zmierzchu do świtu
samowolna

559. Szlak mądrości

Mądrość nad mądrościami,
nie wszystko mądrość, co się zdaje.

Gdybym myślała w języku zwierząt

bez zawahania

Gdybym rozsądek utuliła do wiecznego snu

bez zawahania

Biały ptak rozpostarł swe skrzydła,
wystarczy śledzić jego lot,
wędrówka bez bagażu,
by w puste ręce uchwycić jego dar.

Gdybym spoglądała zamkniętymi oczami

bez zawahania

Gdybym cierpliwie umiała wsłuchać się w ciszę

bez zawahania

Milczenie jest jego odpowiedzią,
w lament wplata się ulotna myśl,
jej zapach rozprzestrzenia się na szlaku

by czasem kierować się wyłącznie węchem

Mądrość nad mądrościami,
nie to mądrość, co się zdaje.

sobota, 13 sierpnia 2016

558. Moralność miłości

Złożyłam obietnicę,
czuję w ustach smak krwi,
własnej krwi,
pocałunek diabła.

Szlak wydeptany przez grzechy,
niewinne igraszki,
czy należy się przebaczenie?
Wierność odbiciu samego Stwórcy,
odbiciu lustra w lustrze

pomiędzy nimi wszystko albo nic

Ufam, że mam serce,
mięsień niestabilnie przytwierdzony do ciała,
lubi kochać przez nienawiść,
służyć przez panowanie

czy serce służy do kochania
?
czy pompuje bordowy atrament
?

Ufasz, że masz serce,
mięsień niestabilnie przytwierdzony do ciała,
lubi kochać przez nienawiść,
służyć przez panowanie

czy w obu lustrach cząstka dobra i zła
?
czy to nie ty byłeś tym, który zażądał paragrafu
?

Nie przewyższasz mnie siłą,
czujesz w ustach ten sam pożądany smak.
Nie ciebie karać za błędy

lustro jest tylko tym, co odbija,
a ty nie spuszczasz mnie z oczu,
czekasz na słowo,
czekanie jest słabością

to równorzędny pakt,
między dwojgiem tylko pakt
zwany miłością.

piątek, 12 sierpnia 2016

557. Spowita w błękit

Morze,
fale obijają się o brzeg,
zieleń spowita w błękit

o, jak wolna jest od zakłóceń

Trawa rośnie szybciej,
pięknieje od wpatrzonego w nią

jednym okiem za dnia,
drugim nocą

wpatrzonego wędrowca.
Osiadł na osamotnionej wyspie,
jakże skromnej,
jakże urokliwej,
drżącej z pragnienia,
wrażliwej na najlżejszą bryzę.

Spod wód wyłonił się niegdyś ląd,
z żebra wód
wypłynęłam,
by stać się bytem odrębnym

nieodłącznie
zieleń spowita w błękit.

czwartek, 11 sierpnia 2016

556. Cztery pory

Niesie mnie nurt,
rzeka szumi w rytmie współczesności,
w rytmie współgrającym,
lecz wyobcowanym

przyrody niezależny koncert

Nagie gałęzie zwiastują sen,
by następnie przyodziać narodzenie.
Kurtyna powiek odsłania słoneczną zjawę,
oślepia,
na powrót usypia

przyrody cykliczność nie do zniweczenia

Wiecznie płynę,
wypłakuję liście na dobranoc.
Wpatrzona w niebo pokryte lodem,
rozpuszczam skamieniałe serce

przyrody współ-niezadowolenie

Cztery
pory
cząstki
twarzy,
grymas,
mięśni skurcz,
regularnie
szumi rzeka
pod powierzchnią
powtarzalnie
zmieniam oblicza

przyrody wahania nastrojowe.

wtorek, 9 sierpnia 2016

555. W krzywym zwierciadle

Deszcz.
Pochmurnieje niebo,
gdy kwiaty budzą się do życia.

Prawie zdążyły uschnąć,
bezlitosne słońce
nadaje słodyczy cmentarzyskom.
Do obłędu prowadzi,
pożera zbiorniki wodne

wypłakuje nadmiar,
żywiąc pozbawionych tchnienia.

A ja -
odbicie w krzywym zwierciadle,
w jego ostrym odłamku,
sponiewieranym przez zakłócenia pogodowe,
zatopionym w błocie,
zaschniętym od przegrzania.

A ja czekam,
aż rozmyje mnie płacz nieba,
aż rozpuszczę się
z rozkoszy.

sobota, 6 sierpnia 2016

554. Kreator

Płonie ogień w moich ustach,
zbyt gorąco,
mimo grzecznych słów.

Sama dobieram sposoby
na wyjście poza schematy.
Łzy zapowiadają odrodzenie,
a uśmiech skrywa spisek.

Różdżka czyni cuda w niemagicznym świecie,
wyobraźnia kreuje zastane,
jakby miała prawo decydować.
Milczę, wypisując tylko życzenia,
wypisując własną krwią
bez samookaleczenia.

Niewypowiedziane
w cząsteczkach powietrza
wydmuchuję,
ucieleśniając
dla zaspokojenia
nagrody za trudy
potrzeby.

553. Homo viator

Szlak kończy się nad przepaścią,
w dole rwąca rzeka,
zmierza w stronę nieznanego celu,

wystarczająco głęboka, by wskoczyć

Sprzyja mi deszcz,
już nie umrę z pragnienia,
w zgodzie z siłami przyrody,
by nie zaznać gniewu

nieludzkiego gniewu

Leśny labirynt,
korony przesłaniają niebo.
Królestwo strzeżone przed ucieczką,
rajska niewola
z dala od niezrozumienia.

Tu czas zatrzymał się od stuleci,
żaden kwiat nie uschnie,
póki skryty jest w cieniu.

Jedno z miejsc,
które przyciągnie wędrowca.

piątek, 5 sierpnia 2016

552. Alea iacta est

Śpiewaj, słowiku, śpiewaj,
niech ten taniec nabierze sensu.

Ścisnęłam twój nadgarstek,
zaciśnięte w dłoni kości.
Nim zmierzysz mnie w skali od jeden do sześciu,
zsumujesz oczekiwania i potrzeby,
za późno na poprawki,
na odejście za późno.

Poznałeś mnie za Rubikonem,
choć rwący nurt przypominał o zasadach.
Na powrót nie pozwolą ci

gdzie udasz się,
gdy nakażę ci odejść?

Trwasz, póki śpiewa słowik,
póki taniec przeciąga cię na moją stronę.
Trwasz, póki zaciskamy pięści,
w niepewności chowając los.
By zwyciężył ktoś, inny musi polec,
to tak dla przypomnienia reguł wszelkich gier.

Śpiewaj, słowiku, śpiewaj,
niech ten taniec trwa,
nieprzerwanie daje zapomnieć
o dzielącym nas Rubikonie.

czwartek, 4 sierpnia 2016

551. Niebieska róża

W obraz wdarła się nieprzewidziana barwa,
zmiana koncepcji,
zaburzenie wizji.

Wyrwał mi pędzel z rąk,
delikatnie, lecz bez zawahania,
dzieło nabiera ożywienia,

chyba ma większy talent, niż ja.

Podarował mi niebieską różę,
posadziłam ją na plamie z farby,
jednobarwnej łące
bez wyczucia przestrzeni.

Wiedział, że idealnie wpasuje się
w ideę, skrywaną przez lata,
wbrew której starałam się
namalować sztukę nowoczesną.

Niebieska róża
zbyt rzuca się w oczy,
zbyt pasuje,
by teraz pozbawić ją
romantyczności.

środa, 3 sierpnia 2016

550. (Nie)ograniczenie

Rosnę,
w twoich oczach rosnę,
sięgam szczytu zginając łokcie,

sufit jest już zbyt nisko.

To tylko ciasne pomieszczenie,
tak, byś nie mógł stracić mnie z oczu.
Zza okna ledwie widzę kosmos,
nieskończona, odziana w błękitny płaszcz.

Gdyby tak odwrócić,
ułożę się przy samym dnie,
błagając o tlen

umrę szybciej,
lecz w poczuciu przestrzeni,

ten szczyt
on ma swój koniec,
spłonie ktokolwiek,
zanim dotrze.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

549. Dorosłość

Na szyi zaciśnięte dłonie z plasteliny,
zabawka z dzieciństwa
mówi, że czas się pożegnać.

Uformowany przeze mnie kształt,
dopasowany do obwodu powietrza,
ściska tak, bym nie zemdlała.
Tylko świadomość tracę,
tę niezbędną dla dnia pobudkę.

Może bym dotrwała na terenie granicznym,
gdyby nie rwąca rzeka
dzieląca złe od gorszego.

Kiedyś do niej wskoczę,
ot tak, by sprawdzić wytrzymałość.
Nim utonę, musi wyrzucić mnie na brzeg,
zły lub gorszy.

Wtedy przywróci mi czynności życiowe
ktoś o słodkich ustach,
powie, że przeszłam najcięższą próbę.

Kolejne będą tylko formalnością.