sobota, 30 lipca 2016

548. Kwiat marzenie

Rozbite ciało,
byle jak poskładano stłuczony wazon.
Na podłodze rozlana woda,
uschnięty kwiat,
podarunek od marzenia.

Znaczy tyle, co niepraktyczna ozdoba,
dla klientów mieszkania
o wybrednych gustach.
Żyje tak długo, jak instynkt opiekuńczy,

we mnie nie narodził się nigdy.

Nawet nie posprzątałam,
jakby nieporządek miał przynieść natchnienie.
Nie bywają u mnie,
jakby spodziewali się niepoprawności.

Oni lubią zrywać bukiety z bogatych łąk,
zapach pożądania,
przyciąga też rój wściekłych pszczół,
śmiercionośnych strażników porządku.

Mnie wystarczy ten uschnięty kwiat,
zatopiony w rozlanej wodzie,
chyba wierzę, że jeszcze kiedyś się napije.

Podobno takie podarunki nie mają terminu ważności.

czwartek, 28 lipca 2016

547. Odpływ

Zabiorę cię w podróż,
gdzie nic nie dotyczy cię,
nic.

Rejs przez morze obojętności,
gdy na lądzie toczy się kolejna wojna
o kolor bielizny,
o jej wpływ na poziom pożądania.
Dorośli na huśtawkach
od podłoża ku powietrzu
wahają się,
czy plac zabaw to dobra inwestycja.

W międzyczasie dzieci płaczą po kątach,
bo rozumieją za dużo
albo wiedzą bez rozeznania.
One radzą sobie same,
życie malują kredą po bruku,
uliczny komiks
o tym, jak nie powinna wyglądać miłość.

Morzem rządzi tęsknota
za dotrzymaną obietnicą,
stabilnym podłożem,
przykuciem do dna.
Kotwica na pokładzie
zdaje się obciążać sumienie.

Wspomniałeś coś,
że to podróż, w której nie dotyczy mnie nic.

Tam już nie trzeba broni, by zabijać.

546. Rezydencja samotności

Ściana buduje samotność,
mnożona ilością pomieszczeń,
podzielna przez cztery.

Wracasz o zmroku,
zapach przedziera się pod drzwiami,
obserwuję przez dziurkę od klucza
samotność.

Możesz milczeć,
a ja i tak usłyszę twój krzyk,
od tej ciszy drży mieszkanie,

już dłużej tu nie wytrzymam

Klucz połknęłam wraz z wczorajszym obiadem,
co nie wyklucza
wyważenia sobie wejścia
do obcego serca

pragnę więcej przestrzeni

Z pokoju wycieka łzawa powódź,
meble gniją od zakonserwowania,
trwania w starym porządku,
w myśl którego nie możesz wpuścić mnie do środka.

W rezydencji mieszkam tylko ja,
może więc
wyprowadźmy się
i dożyjmy
w starej szopie

ciasnej i przytulnej,
o nieskończonej przestrzeni odczuwania.

środa, 27 lipca 2016

545. Dziecięctwo

Zgubiłaś się, dziewczynko?
Odprowadzę cię do domu

do prawdziwego domu

Nie płacz do chusteczki,
jeśli masz przy sobie moje ramię.
Nie spiesz się, to tylko krótki spacer

gdy zamkniesz oczy, czas upłynie szybciej

Nie zobaczysz też zbędnego przekleństwa,
tylko zapach spalonych miast,
wyobraźnia wymaluje sobie obraz,

obraz odpowiedni dla dziecka

Pozwól się wziąć na ręce,
pozwól sobie zasnąć
w rytm melodii, cierpliwie czekającej na uwagę

usłyszeć ją jest w stanie tylko dziecko.

wtorek, 26 lipca 2016

544. Instynkt macierzyński

Kryształ rozsypuje się na miliony części,
wielki wybuch rodzi niezliczone światy

instynkt macierzyński

Dziecko dojrzewa pod ścisłą opieką,
dziecko autorstwa bajkopisarza

ono dojrzewa
w ciągu kilku tomów,
połowicznie
lub całościowo,
jednoczęściowo

Zrodziło się z namiętności,
połączenia wielu fraz,
chęci posiadania na własność

wykreowana duchowość

efekt pączkowania,
gdy mnożą się cząsteczki umysłu,
uczę go stawiać pierwsze kroki,

coraz rzadziej uczę

wraz z ostatnim słowem odlatuje z gniazda,
żyje niezależnym przypadkiem

a ja rodzę na nowo,
instynkt macierzyński
nie pozwala przerwać procesu zaludniania.

poniedziałek, 25 lipca 2016

543. Poza nawiasem

) Słyszę, jak oddychasz,
nie powinniśmy trwać w tej ciszy,

zbyt niezręcznie
zbyt bezpośrednio

ciągniesz za sznur utkwionych w gardle słów,
z języka spływają na twój policzek
rozgrzany do czerwoności,
wbrew przekonaniu o samokontroli

nie powinniśmy trwać w tej ciszy

kolejny raz przeliczasz włosy na mojej głowie,
tysiące w sekundzie przebrnęły przez palce
drżące od niecierpliwości

zbyt niezręcznie

kropelki oddechu spływają mi po szyi,
mogłabym w nich utonąć,
choćby dla powrotu zmysłów

niech uwydatnią się bardziej, niż kiedykolwiek

to cieplejsze od kolejnego swetra,
w środku wrze,
chcę wywołać eksplozję

zbyt bezpośrednio (


przestrzeń między nami jest bezpieczna)

niedziela, 24 lipca 2016

542. Oświecenie

Światło przebija się przez skórę,
dociera do ciemnych zakamarków ciała

wszystkich zakamarków

nieromantycznych żołądków,
którym po głowie chodzi tylko jedno,
konsumpcjonizm prowadzący do niestrawności
kosztem płuc pozbawionych tlenu

życie trwające sekundę

wzrok przystosowany do mroku,
obserwacja dusz,
ledwie tlących się płomyków świec,
a tak wyrazistych w kontraście.

Zjadły cały tlen,
dożyją nieskończoności.


piątek, 22 lipca 2016

541. Lunatyczka

Kamień na kamieniu,
wystarczy sześć dni na stworzenie świata.
Zapadam w tygodniowy sen,
czując pod powiekami narodzenie.

Mgliste wspomnienie nieprzytomnej wizji,
niewidomy namalował obraz,
twarz kobiety, którą znałam jeszcze za życia,
kochanka przyjaciółek
zawsze w dobrym nastroju.

Próbuje wyszarpać ze mnie tajemnicę,
prostą formułę, wypisaną pod skórą.
Jedyne, czego nie wie,
jedyne, co stanowi barierę
między łatwym a banalnym.

To ona nauczyła mnie lunatyzmu,
po ciemku widać najlepiej
obdartą z wierzchniej wstydliwości.

O, jak wiele jeszcze nie wiesz.

Sen trwa po dziś dzień,
a ja rozmawiam ze ścianą,

ta przynajmniej słucha.

Sen trwa,
czasem wyrywa się ze mnie jakiś bełkot,
wspomnienie o zbawieniu,

wspomnienie tygodnia, który chyba przegapiłam.

czwartek, 21 lipca 2016

540. Najdziwniejszy/The strangest

Najdziwniejszy dzień w moim życiu,
najdziwniejszy dzień

Spójrz w niebo,
chmury tańczą w rytm wiatru.
Płaczący anioł bez skrzydeł,
wywołuje we mnie niepokój.

Jego szept
jak dziewczynka, samotna przy ruchliwej ulicy.
Wątła i słaba
myślę, że byłam tym samym mizernym dzieckiem.

Najdziwniejszy dzień w moim życiu,
najdziwniejszy dzień

To wygląda na kolejną boską plagę,
bez krwawego wodospadu,
lecz pełne wewnętrznego bólu.
Moje dłonie drżą,
gdy trzymam papierowy nóż.
To najlepsza broń przeciwko chorej duszy,
przeciwko obłąkanemu geniuszowi
z jego głupią mądrością.

Najdziwniejszy dzień w moim życiu,
najdziwniejszy dzień

Zakochany w idealności,
najbardziej przerażająca relacja.
Autostrada do śmierci
bez ograniczenia prędkości
wyścig ku pustej przestrzeni.

Jestem zwycięzcą,
największe osiągnięcie,
obłąkany geniusz
z jego głupią mądrością.

Najdziwniejszy dzień w moim życiu,
najdziwniejsze życie w tym jednym dniu,
gdy ponownie jestem dzieckiem.

Denerwuje mnie ten bachor.

~

The strangest day of my life,
the strangest day

Look at the sky,
clouds are dancing to the wind's rhytm.
Crying angel without wings
he makes me concerned.

His whisper
like a pretty girl alone on a busy street.
Frail and weak
I think I was the same miserable child.

The strangest day of my life,
the strangest day

It looks like the next divine plague,
without bloody waterfall,
but full of internal pain.
My hand is trembling
when I'm keeping a paper knife.
It's the best weapon against the sick soul,
against insane genius
with he's stupid wisdom.

The strangest day of my life,
the strangest day

In love with ideality,
the most creepy relation.
Highway to death
without speed limit
a race to the empty space.

I'm the winner,
the biggest achievement,
insane genius
with he's stupid wisdom.

The strangest day of my life,
the strangest life in this one day,
when I'm a child again.


This whipster makes me upset.

środa, 20 lipca 2016

539. Schody

To jest to, czego chcę,
to jest to, czego potrzebuję.

Tego lata nie ujrzeliśmy słońca,
obserwuję świat zza czterech ścian,
przytulnych czterech,
samotnych czterech.

Kiedyś natknęłam się na schody,
miały prowadzić prosto do nieba.
Wstęp kosztował kilka groszy
drobnych wyrzeczeń,
znikomych poświęceń.
Stopnie urwały się gdzieś w połowie drogi,
niedobudowane pragnienia
leżące na dnie przepaści.

To jest to, czego chcę,
to jest to, czego potrzebuję.

W drodze powrotnej minęłam człowieka,
ostrzegłam, by w porę się zatrzymał.
Powiedział, że nie pierwszy raz tu jest,
że wyżej można wspinać się bez schodów.
Widziałam, jak uleciał,
chciałam stać się cudem.

Tyle, że człowiek zniknął.

To jest to, czego chcę,
to jest to, czego potrzebuję.

Od tamtej chwili zawsze pod górkę,
kto raz wspiął się, musi dostąpić szczytu
kosztem majątku,
znacznych wyrzeczeń,
największych poświęceń.

To jest to
to jest to

Na końcu zdania odnajdę wieczność,
tyle, że trudno
ująć w słowa,
tak, by miało sens.

czego chcę
czego potrzebuję

kończę znakiem zapytania.

niedziela, 17 lipca 2016

NieMa - historia zamknięta w nieskończoności



I. Choroba milczenia

Mówili, że urodziłam się chora,
nie pamiętam - chyba odebrali mi pamięć.
Może mi się przyśniło, 
zapomniałam po przebudzeniu. 

O, jak bolał pierwszy oddech,
jakby miały wybuchnąć mi płuca.
Kazali nie płakać,
myślałam, że zawsze wolno.

Czemu mówią do mnie?
Czemu nie słyszą moich myśli?
Nie tak miało być,
otwieram usta,
by wylewał się z nich jad.

O, jak nie chcę tego znać,
oni się kłócą,
pragnę milczenia,
nie rozumieją się nawzajem.

Mówili, że urodziłam się chora,
bo z gardła nie wydobył się głos.
Mówili, że nie-ma,
mówili

o, jak nie chcę tego słuchać.

II. Jestem zwierzę

Obserwuję, jak rozgrywa się życie,
obserwuję tylko,
nie-ma racji bytu.

Jest w tym coś ze zwierzęcia.
Zebry wylegują się na ulicach,
małpa udaje ludzkie dziecko,
hipopotam zawsze marzył, by zostać koniem,
muzykalne słonie
grają w rytm moich kroków.

Tak, one też pochodzą stamtąd,
wiem od nich wszystko, choć nie znają słów.
Chyba jestem jednym z nich

tylko jakby
pragnę czegoś więcej.

III. Listy

Przyzwyczajam się do nieobecności.
Szukam w sobie wspomnień,
tych, co mają zapełnić pustkę.

Odebrali mi tę cząstkę,
nie dają się skupić,
wciąż ktoś coś,
bez większego znaczenia.

Pragną kontaktu,
więc uczę się ich języka.
Zbyt ubogi, by wyrazić się w pełni.

Dostają ode mnie listy,
frazy zlepione w nieoczywistość.
Mówią, że tak pisze się wiersze,
a mimo to chcieliby banalniej.

Uproszczeniem są,
sprowadzeniem intencji do pojmowalnego.
Daleko im do doskonałości,
muszę ubierać je w fizyczność.

Nie wie nikt, co chcę przekazać,
tylko udają, by nie zakopać mnie przedwcześnie,
jakby ciało miało być wieczne.

Lepiej rozbić go o bruk.

IV. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia                                 

Zdawało mi się, że usłyszałam.
Głos myśli,
próba porozumienia.

Widziałam go już,
wygląda jak oni,
jak ja wygląda,
lecz spogląda inaczej.

Dotyk przebija barierę,
jakby wiedział, że pociąga mnie milczenie.
Szuka nowych rozwiązań,
jakby rozumiał bez wyjaśnień.
Chce zaśpiewać mi piosenkę,
czuję, że jest w stanie mnie uwolnić.

Pytam, jak?
Bliskość nie daje mi dojść do głosu,
zaślepił mnie nieznanym,
dusza może opuścić ciało.
Skąd zna sposób na spełnienie?

Ludzie są dziwni, gdy jesteś inny.
Twarze są wstrętne, gdy jesteś sam.

Mówi, że jest nas więcej,
że tacy, jak Jim, również pisali wierszem.
Muzyką rozebrał mnie ze zniewolenia,
chcę, by był ze mną zawsze.

Chcę, by kiedyś wrócił ze mną,
lecz nie pamięta, gdzie żył przed narodzeniem.
Czy tylko mi nie odebrano wiedzy?

Opowiedz,
prosi przy kolejnej filiżance namiętności.

V. Moja utopia

- Opowiedz, jak było kiedyś.
Opowiem.
To taki mały kraj pośrodku nieskończonych wód.

- Wyspa?
Unosi się na grzbiecie morskiego potwora,
nieustannie przemieszcza się,
jakby wciąż daleko od celu.

- Co jest celem?
Wędrówka,
nieustanna morska podróż.
Nie myśl czasoprzestrzennie.

- Jak wygląda?
Tam współgrają ze sobą łąka i lód,
a każdy mówi językiem zwierząt.
Ciałem jest samo w sobie uduchowienie.

- Można go dotknąć?
Można odczuć abstrakcyjnie,
to silniejsze niż zmysłowość.
Nie trzeba słów, by wiedzieć wszystko,
każda śmiałość jest próbą powodzenia.

- Dlaczego musieliśmy odejść?
Kraj jest okrętem pośród wzburzonych fal.
Chwila nieuwagi sprawia, że upadasz.
Nim utoniesz, budzisz się w objęciach matki.

- A potwór? 
Nikt nie wie, jak wygląda.
Nikt się nie dowie.

- Widziałaś mnie tam?
Widziałam, jak toniesz.
Tutaj ledwie byłam w stanie cię rozpoznać.

- Czy wrócimy tam?
...

VI. Sen o grubej rybie           

Miałam straszny sen,
tego kraju już nie ma.

Morze nabrało bordowej barwy
od łez potwora.
Chowa się pod powierzchnią,
kładzie na dnie,
ustaje,
wraca czasoprzestrzeń.

Tafla wody skuta w lód,
nad nią zaś zastygła północ.
Starzejemy się,
potwór ma już kilkaset lat.
Czuję, jak jego serce zwalnia rytm,
kraj przestaje tętnić życiem.

Tylko ja,
gruba ryba o kilku skrzelach,
pożeram potwora,
choć nie cierpię głodu.

Czuję się bardziej ludzka.

Buduję nowe królestwo
jednogłośnie moje,
na własność posiadłam
nieograniczenie.

Jesteś wciąż tym jedynym,
jedynym - kochasz bezgranicznie,
jedynym - na każde zawołanie,
jedynym - obopólne zaufanie,

jedynym, który dał się oszukać.

To chyba nie sen.
Widzę, jak umierasz.

VII. Papierowa szyba

To chyba nie sen.
Widzę, jak umierasz.

Jak dotąd nie wiedziałam, czym jest chłód,
dusza pływa, póki nie zakrzepnie.
Znalazłeś się za papierową szybą,
już nie słyszę nawet myśli.

Chciałam powiedzieć coś jeszcze,
wręczyć ci mój najlepszy list.
Mówią, że nieuniknione są rozstaje dróg,
papierowe drogowskazy
chwiejące się na wietrze.

Pamiętam cię jako świecę,
jedyny blask w całkowitej ciemności.
Nietrudno było cię rozpoznać,
dostrzeżony ten, kto jest w stanie rozniecić w sobie żar.

Ocieram o siebie nadgarstki,
by wykrzesać iskrę.
Wrzący język oplata papierową szybę,
później drogowskaz,
papierową ścieżkę,
papierowe konstrukcje

papierowe tonie,
papierowe płonie,
nieodporne,
niestabilne,
chwilowe,
papierowe były listy,
niespełnione obietnice,
ulotne były,
bo papierowe.

Płonie ocean,
grube ryby toną w podwodnym królestwie.

Gdzie jesteś?
Gdzie ja?
Może to jest ten sen?
No bo kto by pomyślał,
żeby jednym muśnięciem
zlizać cały wszechświat?

VIII.

Chciałam, by spłonęła tylko szyba.
Czy wypaliłam ci dziurę w sercu?

Czuję kołysanie,
melodia oddechu potwora.
Jesteśmy tu sami?
Czy zniszczyłam wszystko, co istniało?

Noe nie zbudował arki,
papierowej arki.
Nie wziął rodziny ani zwierząt.

- Więc gdzie się podziewa?
Na jednej z tysiąca wysp,
a każda na grzbiecie jedynego potwora.
Rodzi się ich coraz więcej,
lżejsze od powietrza,
krople wypełniające ocean

wszystkie płyną w jednym kierunku.

- Dokąd?
A czy to ważne?
Równie dobrze możemy dryfować w miejscu.

- Jesteś?
- Jestem.
- Zaśpiewaj.

Usłyszeli go na każdej z wysp,
zamilkli, by zaraz po tym dołożyć swój rytm.

Przez to podróż upłynęła nam szybciej,
choć nikt nie uronił słowa.

Podróż do krainy, gdzie NIE-MA.

sobota, 16 lipca 2016

538. 2016

Od północy do północy,
najgorszy dzień w moim życiu.

Trwa zbyt długo, by móc go przespać,
godziny przeciągnięte w dni nie stanowią całości.
Nie potrafi uleczyć nic,
płomyk nadziei pożera prowizoryczną konstrukcję,
świeże myśli zakopuje głęboko pod ziemię,
by nie ujrzały nigdy słońca.

Nocne niebo ciemnieje,
gdy co sekundę umiera gwiazda,
wieczne staje się chwilowe,
deszcz szumi w rytm żałobnej pieśni.

Udaje, że żyje,
a stał się lżejszy o duszę.
Utonęła w brudnej rzece
lub wpadła do rowu,
nie ma sił, by zawołać.

Pragnę zmartwychwstania,
nie wiedziałam, że tu dzień przelicza się na kwartały.
Trzeciego dnia miało być dobrze,
nie wytrzymam do czwartego
o wątpliwym nacechowaniu.

Czekam, aż zegar wybije północ,
martwi wyjdą ze zbiorowej mogiły,
poznamy się w miłej atmosferze
w najbardziej powszechny dzień.

Trzymaj się,
do zobaczenia w przyszłym roku.

piątek, 15 lipca 2016

537. (Mło)dość

Postaw sobie znaki,
ustaw drogowskazy.
Na trakt zwróć uwagę,
na drogę, którą kroczyłaś.

(Jr 31, 21-24)

To jest utwór o tym,
jak wyglądać ma początek.

W ustach niewiedzy płonie ogień,
żywi się zabawną nienawiścią.
Kocha w przerwie między śniadaniem a obiadem,
nietrzeźwo zaglądając do portfela.

Lubi zrywać się ze smyczy,
nieoswojone zwierzę nie umie się bronić.
Słucha każdego, kto nakarmi pustą miską,
wdzięczne za śmierć głodową,
tęskniące za nieaktualnym.

Pali się ze wstydu/ tonie we łzach,
trzyma kurczowo/ upuszcza w roztargnieniu,
kocha za krzywdę/ krzywdzi za miłość,
pragnie/ odrzuca,
życie/ życie/ życie.

Ma już dość,
ale czeka na więcej.
Nie wie, co będzie,
chce przyszłości, choćby najgorszej.

Ma już dość,
bo nie postawił sobie znaków,
nie ustawił drogowskazów,
na trakt nie zwrócił uwagi,
na drogę, którą
którą

Miał być utwór o tym,
jak wyglądać ma początek.

kroczył, kroczy i kroczyć będzie,
wszędzie
pełno go
i tak, póki nie wrócą zmysły,

och, niech nie wracają nigdy.

Miał być utwór o tym,
jak wyglądać ma początek.

Wyszło jak zawsze,
spod kontroli wyszło
i tak, póki nie wrócą zmysły,

och, niech nie wracają nigdy,
nie dorastaj, proszę,
mamy już dość,
wytrzymaj do powrotu szaleństwa.

Zbyt grzeszni jak na dzieci,
zbyt
życie/ życie/ życie

kroczył, kroczy i kroczyć będzie,
przeznaczenie,
choroba, której nigdy nie dość.

To jest utwór o tym,
jak zwykle wygląda początek.

czwartek, 14 lipca 2016

536. Sen o poranku

O północy zrywasz się ze snu,
to ja - twój prześladowca.
Trzymam twoją duszę pod poduszką,
by zachować wszystko, o czym pomyślałeś.

Wiem, że marzysz o drobnostkach,
to sprawia, że czerpię więcej.
Twarz okalają ci przewinienia,
lubię oplatać je wokół palców.

Ocieram z twojego czoła kropelkę słabości,
wdycham oddech gniewu,
byś wysłuchał mnie w spokoju.
Pozwolę ci zasnąć głębiej i przyjemniej,
gdy już przypomnisz sobie moje imię.

Płaczę twoimi łzami,
zbyt wiele wiem o przyszłości.
Nie ma miejsca na samotność,
drzazgę utkwioną w sercu.

Podejmij decyzję, nim nadejdzie świt.
Mogę wniknąć w ciemność
lub puścić ją w niepamięć.

środa, 13 lipca 2016

535. Samożywna

Zgubiłam bagaż,
stertę ciężkich zbędności.
Wyjeżdżam z pustymi rękami,
pod kapeluszem zgromadziłam pamięć

o czasach niedowierzania
w wyjście z labiryntu.
Ściany stworzone z tkanek,
serce bije coraz wolniej,
wyznaczając granicę zakończenia.

O czasach nieskładności,
przyszywanych cząstek cienką nicią,
chwiejnych dłoniach,
niebędących w stanie unieść wszechświata,
sekundy pośród wieków.

O czasach niestrawności,
żywienia się nieświeżą diagnozą,
zgodnie z którą nie mam prawa istnieć.
Głód sprawiał, że mieściłam w sobie więcej
punktów postrzegania,
opcji do wyboru.

Potrzeba, by samożywnym być,
czerpać pokarm z pojemności abstrakcji,
niekończące się źródło
dające przetrwanie.

Źródłem jestem,
nieskończonością,
podróżnik bez bagażu,
podróżnik z bagażem,

nieprzeliczalna na jednostki masy.

wtorek, 12 lipca 2016

534. Pokój wyobraźnia

Nie spałam od kilku lat,
wzrok wiecznie udaje przytomność.
Upojenie wyobraźnią
zarażoną niezrównoważeniem.

Pomyliłam światy.
Ten właściwy jest abstrakcją,
a tylko w nim oswoiłam się z samą sobą.
Oślepiona słońcem
muszę poruszać się po omacku.

Ściany stoją zbyt blisko siebie,
coraz bliżej jakby,
imaginacja.
Zbudowałam za ciasny dom,
bez okien azyl
dla odnalezienia zmysłów.

Ciszę przerywa brzęczenie,
nie jestem tu sama.
Dotyk pozwala pobudzić zaufanie,
inaczej już nie potrafię odczuwać.

Upijam się trzeźwością,
zbytnim pobudzeniem,
odnajdywaniem kolejnych ciemnych plam,
na bladej skórze blizn,
śladów samo-braku-kontroli.

W tym pokoju nie ma drzwi,
tylko ja
i ten, co brzęczy.

Może utuli mnie do snu.

533. Przesłodzone

Deszcz cukierków,
kieszenie zapchane słodkością.
Senna pora w jaskrawych kolorach,
odłamki kryształów utknęły pod powiekami.

Do twarzy mi w odcieniach szarości,
dlatego wykluczono mnie,
wyrzucono za pokład.
Na dnie morza powstała metropolia,
gorzka konstrukcja,
gąbka przesiąknięta łzami,
przyprawą codzienności.

Nie zasypiam,
by nie zachłysnąć się przypadkiem,
nie zatruć płuc niedowierzaniem.
Łapię oddech dopiero na powierzchni,
przesłodzone powietrze
wgryzione w morską bryzę.

Twarz, z której woda zmyła resztki przyzwoitości,
to ta sama przywitała się niegdyś z naturą.
Na niej widoczny każdy grymas,
nieśmiały uśmiech,
zaklejona w kopercie wiadomość.

Nie istnieje przestrzeń
między "nad" i "pod" powierzchnią,
idealna kompozycja smaków.
Tam, gdzie promienie padają pod odpowiednim kątem,
równowaga dnia.

Wdycham cukier,
tracę zmysły,
nie dostrzegam różnicy
między pozorem a pozorem.

poniedziałek, 11 lipca 2016

532. Kiedy kwitną róże?

Poranna rosa
spływa po rozgrzanym policzku.
Róża ukłuła się o własne kolce,
broń przeciwko samej sobie.

Za dnia widzi gwiazdy,
rozmyty widok załzawionych oczu.
Próbuje je zliczyć,
brakuje liczb.
Coraz bliżej nieskończoność.

Usycha wraz z nadejściem wiosny,
usycha mimo dostatku,
słoneczno-deszczowych smaków,
wilgotnych warg

płonących od pożądania.

Kiedy więc kwitną róże?
Może wydobywają się spod śniegu,
czuwają, gdy świat zasypia,
na przekór walczą,
upajając się zimnem?

Usycham wraz z nadejściem wiosny.
usycham mimo dostatku,
słoneczno-deszczowych smaków,
wilgotnych warg

płonących od pożądania.

niedziela, 10 lipca 2016

531. Drogowskaz

Zacieram za sobą ślad,
by nie dogoniła mnie przeszłość.
Zmieniam kierunek
wbrew wydeptanym ścieżkom.

Zaszłam daleko w las,
gęste myśli ograniczają dostęp słońca.
Wieczna noc,
bezgwiezdny parasol liści
opadnie dopiero jesienią.

Zabłądziłam,
trop urwał się w sercu pustkowia.
Ciepło mi,
wiatr tu nie dociera,
garść tlenu na wyłączność,
zamknięcie w obrębie możliwego.

Odbijam nieco na północ,
kroki śledzą wskazówki zegara.
Chyba już świta,
nie wiem, czy wolno mi tędy przejść.
Wydeptałam nowy szlak
jakby wbrew naturze.
Wiosna rozchyliła ramiona
zapraszając do wtajemniczenia.

Na skraju lasu buduję drogowskaz,
prowadzi wedle myśli
obracany siłą wiatru.

czwartek, 7 lipca 2016

530. Motto-cykl

Potrącił mnie
rozpędzony motto-cykl,
pijany kierowca
śmierdzący obłudą
ma wieźć mnie ku wieczności.

Krąży wokół ego,
sącząc z butli jęczmienny brud.
Zgubił głowę schowaną w kasku,
złamał kark,
a mimo to nie umiera
utkwiony w obłąkańczej pętli
nienazwanej kategorią bytu.

Zapomniałam, który to dzień,
w jego myślach zostały moje wspomnienia,
wrócą jednak,
gdy wskazówka znów dojdzie do dwunastej.

Motto na dwóch kołach,
ginę już któryś raz,
tracę głowę,
roztrzaskuję czaszkę,
próbuję bez-myślowo,
by narazić się
na wyjście z obiegu.

Kiedyś znów potrąci mnie,
wyjedzie zza zakrętu,
modlę się, by choć raz ominął,
pozwalając
w spokoju odejść.

środa, 6 lipca 2016

529. Zamach

Ukołysz ból do snu,
niech obudzi się dopiero nocą,
byś niespodziewanie
udusił go poduszką.

Upłyną przykrości
bordową strużką
po białej pościeli.
Krzyk wdziera się do sumienia,
zmusza, by odrzucić nóż,
przywrócić oddech
śmiertelnym pocałunkiem.

Uratowałam go.
Zatamował rany
cząstką moich tkanek,
pozbawił fragmentu pamięci,
by nie wróciła niechęć,
pragnienie wyswobodzenia.

Nie zaśnie już,
jedynie schowa się przed światłem,
nim nie odważysz się
na kolejny zamach.

wtorek, 5 lipca 2016

528. Spowiedź

Prowadzę z Tobą wojnę,
przekrzykuję szept,
wypominam krzywdy,
zamykam Cię
w walących się czterech ścianach.

Dałeś mi bilet w jedną stronę,
zgubiłam go gdzieś,
zostawiłam w innej kieszeni
albo wyrzuciłam,
by nikt nigdy nie odnalazł.
Jak mało znaczą dla mnie
obietnice spełnienia
w zamian za krótkie podziękowanie,
słowo bez celebracji.

Nie próbuję słuchać,
odcięłam uszy tępym nożem,
by nie poznać prawdy,
zapomnieć o konieczności bycia.

Szantażuję Cię,
wymuszam przywileje.
Kapryśne dziecko
dostaje ponad normę.

Może, gdy dorośnie,
nauczy się wdzięczności,
nie pozostawi
uczucia bez wzajemności.

Przełykam Twoje łzy,
moje łzy,
nasze,
pierwsza próba pogodzenia.

sobota, 2 lipca 2016

527. Wyrażenie

Słowo
wypowiedziane powoli
nabiera kształtu,
staje się ucieleśnieniem

zduszonych intencji
w niedrożnym gardle,
gorzkich pragnień
gaszonych jedynie grzechem,
nieokiełznanych uczuć
świadczących
o miłości w nienawiści.

Litery,
tkanki łączące,
wrażliwa na dotyk
układanka myśli.

Zamknięta w utworze,
scenariuszu lub powieści
o nieznanym zakończeniu,
regularnie pisanym
przez autora wszechrzeczy

mogę czerpać
z kolekcji słów,
by wyrazić się
w pełni.