wtorek, 30 grudnia 2014

237. Ostatni sen

Ciemno przed oczami.
Zasnęłam
Ostatni już raz.
Widzę kres wędrówki,
Pierwszą oznakę światłości.

To ten,
Którego niegdyś kochałam.
To ten,
Co odszedł przedwcześnie.
Że spotkamy się
Obiecał.
Choć nie wiedział.
Że będę go szukać.

To ten,
Czekałam, aż zniknie.
Witamy się grzecznie,
Bez krzty winy,
Bez uprzedzenia.

Gdzie inni?
Czy dalej pójdę samotnie?
Jak odnajdę się,
W jednym tylko
Zakamarku siebie?
Czy wygram z sumieniem,
Co nie chciało znać odpowiedzi,
Gdy wystarczyło siegnąć,
Ponieść się,
Ukorzyć?

A jeśli,
Jeśli nie dojdę dalej?
Jeśli zbyt późno
Na najważniejszą szansę,
Na zrozumienie?

A jeśli,
Jeśli wystarczy
Ta jedna obecność?
Jeśli to jest celem?

Sens.
Płytki,
Przed wiecznym snem.
Z pozoru?
Czy to ten właściwy,
Lecz niepełny jeszcze?

Ciemno przed oczami.
Zasnę
Ostatni już raz.
Nie dziś jednak,
Nie prędko.

Jeszcze obudzę się,
Jeszcze przekonam,
Czy łapać szansę,
Czy też podążać
Za polotem.

Z pozoru tylko
Płytkim.

czwartek, 25 grudnia 2014

236. Inna definicja

Słyszysz?
Wołam znów po ciebie.
Usta ręką zasłaniam,
Tymczasem słychać;
Krzyk
Z głębi duszy.

Jesteśmy
Jak kula ziemska;
Gdziekolwiek podążę,
Wracam w jedno miejsce.
Im dalej uciekam,
Tym bliżej początku.

Pamiętam jeszcze;
Nie zdążyłam przeprosić,
Że schowałam się,
Kiedy czekałeś.
Że to teraz otwieram się,
Przyznaję.
Nie wiem, czy usłyszysz,
Z drugiego końca
Naszej małej rzeczywistości.
Czy zechcesz wspomnieć,
Jak pod osłoną nocy
Znaleźliśmy się,
Mentalnie.
Bez słów.

Czy wierzyć?
Jak szukam bezwiednie,
Tobie się udaje?
Czy świadomie
Uśmiechasz się na tą myśl?

Stwórzy choć
Inną definicję,
Choćby nazwali nas
Ogniem zgaszonym
Lub płonącym strumieniem.

Stwórzmy choć
Inną definicję,
Choćby dla zabawy,
Na pobudzenie,
Choćby na osłodę dnia,
Dla chęci,
Dla ucieczki od samotności.

Słyszysz?
Wołam znów do ciebie.
Stwórzmy sobie
Inną definicję.

środa, 24 grudnia 2014

235. Dzień skupienia...

Dzień skupienia...

Północ -
Pierwsza
I ostatnia godzina.
Mostem jest
Między pytaniem
A odpowiedzią.

Dzień skupienia...

W snach odwiedza mnie
Stary przyjaciel,
Jakby o przebaczenie prosił,
Jakby wiedział,
Że to dziś, teraz znajdziemy
Właściwe słowa.

Dzień skupienia...

Mieli porzucić,
Schować się przed sobą.
Mieli szukać
W innych zakamarkach duszy.

Tymczasem most,
Między pytaniem,
A odpowiedzią.
Północ -
Pierwsza
I ostatnia godzina.

Dzień skupienia...

wtorek, 23 grudnia 2014

234. Trochę jak naród

Wojenka,
Wojenka,
Cóż ze mnie za pani?

Trochę jak naród -
Biała niewiasta
Splamiona krzywdą.
Rozchwytywana
Z obu stron świata.

Trochę przyćmiona;
Jakby to nie moja zasługa,
Że to Ziemia,
Ziemia obraca się wokół Słońca.

Trochę jak naród -
Wznoszę się
Niby królowa;
W sercu zaś uBoga.

Trochę niepewnie;
Chlubię się winą,
Jakby to mi przypadło
Pokutować
Za niewierność.

Wojenka,
Wojenka,
Wzlatuję na orlich skrzydłach.
Pode mną
Skrawek ziemi,
Skrawek morza.

Jakby tak unieść,
Schować,
Wywojować?

Wojenka,
Wojenka,
Waleczna królowa,
W sercu zaś uBoga.

Choćby była ostatnia,
Choćby skryła gdzieś na krańcu świata.
Biała niewiasta
Wzleci na orlich skrzydłach.
Nie zapomni świat,
Nie zapomni Wojenki.

Cóż ze mnie za pani?


sobota, 20 grudnia 2014

233. Chłopak z przedmieścia

Szukałam przeznaczenia,
Gdzieś pośród znajomych twarzy.
Samotna,
Pogrążona w odległych myślach;
Samotna,
Natknęłam się
Na chłopaka z przedmieścia.

Znajomy od lat,
Przechadza się moimi ulicami.
Znajomy,
A jakbym dostrzegła go pierwszy raz.
Kiedy wpadł,
Wpadł na mnie w pośpiechu.
Jakby narodził się,
Jako porównanie
Do nowych sensów.

Od lat
Przeplata się przez codzienność.
W codzienność się wtapia
Na podobieństwo spraw powszechnych.

Gdzie byłeś
Chłopaku z przedmieścia,
Że mijaliśmy się obojętnie?

Nie zapytam.
Przecież od zawsze blisko.

piątek, 19 grudnia 2014

232. Dzień przebaczenia

W jedną z nocy,
Co poprzedzają najlepszy dzień,
Tej nocy
Dzień chowa się za ciemnością.

Jakby na przekór
Dobieramy złe słowa;
Co nie nadążają za myślą
Zmęczoną codziennością.

Jakby tego dnia,
Wychodziło z nas prawdziwe;
Że zbyt długo,
Że nie dotrwamy dłużej.
Tego dnia,
Kiedy wybaczam najgorsze krzywdy,
To tego dnia
Złamałam obietnicę,
Że nie wypomnę ci
Pozornej troski.

W uwięzi jestem,
W obawie o dni powszednie.
W obawie,
Że pokłócimy się o przebaczenie.
Że nawet tego dnia
Nie wymuszę z siebie łzy;
Że nie wzruszysz się,
Że nie wrócimy
Do dawnych dni.

Coraz bliżej
Dzień przebaczenia.
Czy wystawia nas na próbę?

czwartek, 18 grudnia 2014

231. Śnieżny książę

Śnieżny książę
Zimnym sercem ociepla
Przewrotnie.
Wyciąga zmarznięte ręce.
Gładzi mnie po głowie,
Obiecuje,
Że zima będzie prędka.

Śnieżny książę
W każdym z nas
Mógłby zamieszkać.
Czasem,
Jakby gdzieś obok
Szeptał mi podpowiedzi,
Jak wypowiedzieć
Jedno z magicznych słów.

Jak poprosić.
Jak podziękować.
Jak przeprosić.

Śnieżny książę,
Bohater najpiękniejszych książek.
Czytamy o nim na co dzień,
Zapominając jakby,
Że w każdym z nas
Powinien zamieszkać.

Że żyje
W duchu naszych przyjaźni
Jako każda z najpiękniejszych myśli,
W słowach najszczerszych,
Jakby nowy ich zbiór
Na tą szczególną okazję
I wszelkie inne.

Śnieżny książę,
Oby przyszedł do nas tej nocy.
Oby nie odchodził.

230. W ten czas

By w każdym dostrzec
Okruszek chleba,
By ciemność
Własną myślą rozjaśnić.

Gdzie na co dzień
Zwątpiło się
W to lepsze oblicze,
Ktoś ocieplił
Zwykle chłodne słowa.
Ktoś uśmiechem dał ci nadzieję,
Że to w ten czas,
Że gdy kończy się
Pewien odcinek życia.
W ten czas
Żegnamy się czulej,

Jakby bez winy,
Jakby śmiech
Najlepszym lekarstwem.
Jakby przeszłość
Nie należała już do nas.
Jakbyśmy spojrzeli na nowo.

Czy to jedyny dzień,
Dzień dla nas,
Dla podobnych nam?

By w każdym dostrzec
Okruszek chleba,
By ciemność
Własną myślą rozjaśnić.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

229. Przyjacielu

Przyjacielu,
Już nie dzielą nas
Fałszywe uczucia.
Możemy w zgodzie
Przejść się
Raz za czas
W podobnym kierunku.

Przyjacielu,
Nie czuję żalu,
Dziwnie bywało,
Kiedy czekaliśmy na oświecenie.
Przyszło znikąd,
Jak gotowy sposób na codzienność.

Doszliśmy tu razem,
Ten jeden dłuzszy odcinek.
Nie zapomnę,
Choć nie będę wspominać.
Oddam nas
Jako kolejny odcinek historii,
Jako zabytek,
Jako pouczenie.

Przyjacielu,
Chyba już nigdy.
Chyba się skończyliśmy.

Dziękuję, przyjacielu.

piątek, 12 grudnia 2014

228. Studnia życzeń

Pojmując nowe dziedziny,
Odnajduję kolejną studnię życzeń
Niezobowiązująco.
Przeglądam się w lustrze wody,
Co orzeźwia mnie,
Gasi pragnienie
Choćby symbolicznie.

Czynnie biorę udział,
Inwestuję w siebie
Samodzielnie.
Pływam w tej wodzie
Bez obaw,
Że ktoś utopi mnie,
Że spalę się.
Wypłynę kiedy zechcę
Ze studni życzeń.

Daleko do morza,
Otchłani bez lądu.
Kiedyś dotrę tam,
Dotrę bez obaw.

Że ktoś utopi mnie,
Że spalę się.
Wypłynę kiedy zechcę
Ze studni życzeń.


sobota, 6 grudnia 2014

227. Druga ja

A jeśli,
Jeśli nie ma
Drugiej mnie?
Stopię się jak lód.
Zniknę,
Wyparuję;
W żadnych ustach
Nie będzie sucho.

Bo jeśli samotnie,
Jak samotnych tysiące,
Niedopasowanych,
Oddzielnych tworów,
Wśród wywyższonych
Przynajmniej tak czują,
Tak tłumaczą się.

Nie widzi nikt,
Jak rozlewają kawy po stole.
Jak nucą
W rytm własnych dźwięków.
Jak szukają słów,
Których nigdy nie użyją.
Nie widzi nikt,
Że parują.

A może wolą tak?
Sprzymierzeni
Z własnym wnętrzem.
Wolni od obietnic,
Pocieszają skrzywdzonych,
Co wybrali błędnie.

A jeśli,
Jeśli nie ma
Drugiej mnie?
W całości
Jednym jestem.
Dopełnieniem.

Lub połówką
Niecierpliwą.

niedziela, 30 listopada 2014

226. Zakątek wyjęty z niewoli

Wybrałam sobie to miejsce.
Gdzie unosi się
Zapach róż,
Świeżej trawy.

Wracam tam co dzień,
Choć myślami,
Nienamacalnie.
Wrócę kiedyś,
Wrócę na stałe.

Wybrałam to miejsce,
U kresu wszelkich trosk.
Siedzę na ganku,
Wdycham tą woń,
Jakby wiecznie młoda.
Uzdrawia mnie śmiech,
Nieustanny
Codzienny.
Choćby z samej siebie.

Siedzę przy kominku.
Wieczór przywołuje wspomnienia,
Początki moje,
Trudności,
Troski
Naiwne.

Popijam herbatę,
Piszę własną powieść,
Choćby dla siebie.

Wychylam się o świcie.
Ten sam krajobraz
Najpiękniejszy.
Wyjęty z niewoli
Pagórek zielony
Z jeziorem,
Z morzem gdzieś odległym
Mały kraj,
Zakątek
Wyjęty z niewoli.

Wracam tam co dzień,
Choć myślami,
Nienamacalnie.
Wrócę kiedyś,
Wrócę na stałe.

Do zakątka
Wyjętego z niewoli.

sobota, 29 listopada 2014

225. Cała i zdrowa

Cała i zdrowa.
Gra mi w uszach
Cichutka melodia,
Ulubiona.
W słowach jest przekaz,
Co lubi zmieniać się,
Jakbym nie miała prawa zrozumieć.

Cała i zdrowa
Celem jest wolność.
Lecz co oznacza?
Czy walkę o lepsze,
Walkę o Ciebie
O Was wszystkich?
Czy ciężarem jest,
Czy tak samo ją definiujesz?

Cała i zdrowa,
W trosce
Już nie o siebie.
Czy o wszystkich Was?
Czy mam prawo być zmienna?
Powinnam wybrać,
Tylko raz?
Czy sama się zmuszam.

Cała i zdrowa.
Stała równowaga.
Mogę się oddać,
Komu lecz?
Sama dla siebie
Wystarczam.

Cała i zdrowa.
Dzieci,
Tego chcę też dla Was.
Choć nie wszystkie znam,
Nie wszystkie kocham.
Siostry i bracia,
Chcemy lepszego jutra.

Żebym każde zastała
Całe i zdrowe.

wtorek, 25 listopada 2014

224. (Nie)Zmiennie

Za dużo dni.
Kilka zaledwie,
Szybkich.
Wertuję strony,
Czytam,
Wspominam.

I tak,
Jakbym kochała nadał,
Lecz nie nadążała
Za rozumem.

Jakbym nie znała
Najbliższych stanów.
Jakbym zapomniała,
Po co?
Jak to pojąć?
Nowe
Po staremu.

Jakby mi zabrakło
Twoich nowych zdjęć.
Pamiętam poprzednie,
Czasy piękne,
Zmienne lecz.
Kim dzisiaj jesteś?

Wertuję strony
Tych dni krótkich,
Chwil ulotnych,
Choć nie ma,
Choć zabrakło,
Tych chwil pięknych,
Chwil szybkich.

Kiedy znów zwolnię
Przeczytam,
Wspomnę.

I tak,
Jakbym przypomniała,
Gdy spotkam,
Gdy zobaczę.

Co zobaczę?
Lepsze?
Poprzednie?
Czy poznam w ogóle?

Cicho szepczę przed zaśnięciem.
Jeśli prawdziwe,
To jednak niezmienne.

sobota, 22 listopada 2014

223. Orkiestra miejska (nieco inna)

Czemu ludzi
Ludzi nie ma na ulicach?
Kiedy woła głos,
Zduszony
W uścisku,
Żalu głos nadziei.
Miasto bawi się,
W rytm orkiestry
Nieco innej.

Czemu buntownicy
Biją w poduszki?
Tak wiele nas,
Za wiele by zwątpić,
Czy nie wystarczy;
Miasto bawi się
W rytm orkiestry
Nieco innej.

A oni biją,
Biją w kościelne dzwony.
Podpisani pod trzema darami,
A przecież tłuką,
Niszczą sumienia.

Tymczasem
Miasto bawi się
W rytm ich orkiestry.
Nieco innej.

czwartek, 20 listopada 2014

222. Ulotnie

Jeśli chcesz,
Zamienię się w listek.
Poszperam gdzieś w niebie,
Niesiona wiatrem.
Gdzieś.

Lecę,
Zbyt wysoko, by spamiętać.
Unosi mnie oddech,
Ten spokojny jednak,
Gdy wkraczasz głębiej w siebie.

Wkraczasz głębiej.
Przeczytaj mnie
Choćby w biegu,
Choćby początek.
Wiesz,
Piszę dla ciebie od lat
Żebyś zajrzał choć,
Poczuł się ulotnie.

Obejrzyj początek,
Kiedy nie znałam,
Kiedy widziałeś mnie
W chorobie
W niewiedzy.
Bezwstydnie okrytej
Cienkim jedwabiem
Uszytym z prostych myśli
Bez słów nawet
Wielkich.

Czy będą potrzebne,
Kiedy odkryję
Bez odpowiedzi?

Żebyś to spojrzał na mnie,
Poczuł się ulotnie...

środa, 19 listopada 2014

221. Arena bratobójcza

Ściga się
Kometa z kometą.
By uderzyć szybciej,
By zmieść nas.
Daleko jednak,
Nie do uwierzenia
Niemal.

Bo na to czeka ktoś.
Żebyśmy,
Zapatrzeni w niebo,
Nie zaglądali sobie w ręce,
Żebyśmy oddali się pod opiekę,
Choć to deszcz,
Deszcz tylko moczy papier,
Tylko.
Oddajmy się pod opiekę.

Gdy strach wyschnie,
Zabawmy się,
Jak w starym teatrze.
Na arenie
Międzynarodowej.
Jak w starym teatrze.
Na arenie bratobójczej.

Zabawmy się
Nawet na co dzień.
Zabawmy w obietnice
Przyjęte,
Pozorne.
Jakbyś brał to na poważnie.
Jakbyś na żartach nie znał się.
Działamy wspólnie,
Dajesz mi,
A ja biorę.

Jak w starym teatrze
Na arenie
Międzynarodowej.
Jak w starym teatrze.
Na arenie bratobójczej.

Zażartujmy też.
Deszcz,
Co tylko moczy papier.
Tylko.
Zatańczmy choć raz
Bez parasolek.
Zatańczmy dla nich,
Choćby pochmurnie.

Jak w starym teatrze
Na arenie
Międzynarodowej.
Jak w starym teatrze.
Na arenie bratobójczej.

poniedziałek, 17 listopada 2014

220. Nie znam krzyku

Krzyk.
Zlepek myśli zbyt wielkich,
Zbyt gwałtownych opinii.

Nie znam krzyku.
Zbyt mała czuję się,
Żeby deszcz,
Deszcz płakał nade mną.
Żeby bał się mnie,
Żeby poczekał,
Aż burze przeminą.

Nie znam krzyku.
Wszystko to
Przez moment tylko sprzeczne.
Raz podniosłam na ciebie głos;
Ostatni.
Pierwszy.
Przez moment.
Nigdy więcej.

Ten jeden raz.
I kilka poprzednich,
Przyznam.
Ten jeden raz
Zachwiało się,
Huśtawka z dzieckiem
Zachwiało niewinnie.

Nie znam krzyku.
To nie mój głos.
Dalszy,
Lecz lżejszy
Wbrew pozorom
Nie znam krzyku.

To wylewa ze mnie,
Ten jeden raz
Rzeka w brudzie,
Zalewa lądy,
Topi przeszkody.

Nie znam krzyku.
Za to ty pływasz,
Nie utoniesz, obiecuję.
Nie zaprzeczaj lecz.
Nie znam krzyku.

219. Czekanie

Czekanie sprawia,
Zmienia się w abstrakcję.

To już zima?
Owszem,
Lecz słońce przebija się,
Wzywa mnie.
A ja zamarzam na wietrze,
Ciemność dłużej niż w lecie,
Słońce chce mnie zwieść,
Czekam na jesień.

A czekanie sprawia,
Zmienia się w abstrakcję.

Jakby poranek trwał dłużej,
Jakby każdy dzień udany,
Krótki choć,
Nie bez obaw codzienność.
Taka moja,
Własna moja,
Znudziło się czekać.

Bo czekanie sprawia,
Zmienia się w abstrakcję.

Dym z moich ust
Wolno wtapia się w powietrze,
A ja z nim,
Zlana z otoczeniem,
Kompozycja udana,
Taka moja,
Własna moja,
Nie mam chęci,
By dłużej czekać.

Bo czekanie zmienia się.
Inaczej -
Już nie czekam.
Szept mnie ostrzega,
Że nie warto.
Że zmienia się w abstrakcję.

Szept mnie ostrzega,
Nie ma na co czekać.
Szept,
Nie tyle sumienia.
Szept człowieka.
Nie ma na co czekać.

Bo co odwleka,
Zmienia się w abstrakcję.

sobota, 15 listopada 2014

218. Horyzont

Skoro świt
Wysyłam siebie gdzieś w odległe.
Marzy mi się sen,
Ten dzisiejszy,
Ponownie.
Widzieć.

Kruszy mi się,
Kurczy.
W uścisku trzymam
Gniotę
Niszczę niemal.
Każda myśl
Jakby zagląda za horyzont.
Jakby była morzem.
Bezbarwnym.
Odbija się niebo.

Niebo wszędzie.
Jakby dzielił tylko horyzont.
Bezbarwne.
Choć,
Utonąć mogę,
W tym morzu,
W tych myślach.

Wtedy?
Niebo wszędzie.
Przeskoczę horyzont.

niedziela, 9 listopada 2014

217. List od nieznajomej

Piszę dziś list.
List do nieznajomej.
Odpowiedź na prośbę.

Jakbym widział ją,
Jakby namacalnie
Chciała podejść.
Jakbym jej unikał,
Zostawiał na deszczu;
Pod parasolem
Z inną.

Odpowiedź na prośbę:
"Nie spiesz się,
Choćbyś miał odejść
Stań obok,
Przypatrzę się tobie.
Ile procent szczęścia,
Ile wolne."

Po latach;
Nie czytałem go wcześniej.
A on leżał,
Leżał tam przez lata.

Czytam,
Przyczepiam na czole
Słowa miękkie.
Zasypiam w ich rytmie,
Zasypiam.
Czekam do rana.

Spoglądam przez okno,
A ona czeka tam;
Czeka,
Aż odpowiem.

Piszę dziś list.
List do nieznajomej.
Znam ją przecież.
Co dzień siedziała pod oknem.

Odpowiedź na prośbę.
"Stań koło mnie,
Przypatrz się dobrze.
Ile procent szczęścia,
Tyle dla ciebie wolne."

"Nie czekaj pod oknem;
Możesz wejść,
Możesz odejść.
Lecz ile procent szczęścia,
Tyle dla ciebie wolne."

sobota, 8 listopada 2014

216. Boję się być szczęśliwą

Słyszałam,
Że rozmawiacie.
Znów o mnie?
Proszę...
Nie boli wasz uśmiech,
Neodgadniony.

Czasem tylko,
Gdy późną jesienią
Mieszam zimne z zimną.
Strażnik sumienia
Usypia.
Mieszam zimne z zimną.
Boję się,
Boję być szczęśliwą.

Modlę się,
By nieznajomy miał się dobrze.
O miłość piękną
Choćby dla siebie,
Choćby niewielką.

Czasem tylko,
Gdy późną jesienią
Mieszam zimne z zimną.
Strażnik sumienia
Usypia.
Mieszam zimne z zimną.
Boję się,
Boję być szczęśliwą.

Czasem tylko,
Chociaż umilkną
Zimne z zimnym
Rozejdą się,
Miną.
Chociaż umilkną.
A ja boję się,
Boję się być szczęśliwą.

215. Słońce i deszcz

Nad nim słońce,
A nade mną deszcz.

Jak zmienić?
Usypia mnie,
Gnębi
Pogoda deszczowa.
Spoza chmur
Puste niebo,
Nic.
Łzy wzruszenia,
Szczęśliwe choć,
Łzy...

Przemijam,
Słońce przebija się
Chwyta,
Ściska czule.
Ciepły oddech,
Natchnienie.
Myślami tam biegnę,
Cieplej...

Wysychasz.
Szukasz,
Błądzisz,
Cisza.
A ja kołyszę,
Kołyszę się
I płynę.
W deszczu mnie widzisz.
Słyszysz szum.

Wysychasz.
A mnie zimno doskwiera.

Bo nad tobą słońce,
A nade mną deszcz.

wtorek, 4 listopada 2014

214. Rozmowa z kochanym

Coraz głębiej,
Coraz ciaśniej...

-Nie mogę milczeć,
Uwolnij!
Wypuść!
Milczę.

-Kochana,
Miałaś coś zmienić.
Ignorantko kochana,
Egoistko moja
Nie siebie miałaś zmieniać.

-Wiem.
To nie ja zmieniam fronty,
Jak chorągiewka
Nasza ojczysta przecież,
Tak odmienna
Raz na moment.

-Kochana,
Oni czekają,
Choć nie wiedzą.
Nie wiedzą jeszcze
Co im kiedyś powiesz.

Nie umieraj kochana.
Choćby dla samej siebie,
Nie daj nam umrzeć.

-Drań jestem...

-I ja.
Nie przyznam się jednak.
Zobacz,
Najbliższy zrozumie.
Nie zastąpisz ich,
Nie próbuj.

Uwolnię cię, kochana.
Jedyna rzecz,
Której nie rozumiesz.
Uwolnię cię, kochana.

213. Dziennik

Dziennik,
Łapacz senny,
Słowa niespójne;
Myśli
Przyklejam na ścianie.

Mury,
Zsypane od krzyku,
Chociaż cisza wieczna;
Zestraja się
Chęć
I niemoc.

Łapię was,
Łapię świetliki;
Choć świt,
Świt już bliski,
Ciemność
Gdzieś we mnie.
Studnia życzeń.

Bezwiednie
Płynę obok niej.

poniedziałek, 3 listopada 2014

212. Życie na marginesie

Waha się
Istnienie.
O jedno za wiele,
Zbędne jedno,
Wykluczenie.

Na margines
Odnotowany
Wykrzyknik,
Gdzie moje imię.
Zniknę,
Za moment,
Będzie lżej.

Sen;
Żal lub nie.
Nie budź mnie więcej.

211. Niewiele

Nie czuję głodu,
Mamo, umrę.
Niebezpiecznie
Jest za progiem.

Nie zasługuję;
Czarnym mlekiem karmiona
Budzą mnie,
Każą
Zmuszają
Mówić te brednie.

Że niby kocham
Wszystkich was
Szczerze,
Jednakowo,
I nic,
Choć największym błędem jestem,
Choć ramiona
Krzywe
Zimne.
Na odległość
W uścisku domyślnym.
Znam to.
Nie ty jeden.

Płacz?
Nikt nie wierzy;
Z pustej studni łzy,
Nikt nie wierzy.

By zapytać,
Jak mija ci życie.
Wybrałam cię
Niedowierzam
Lecz.

Niewiele.
Czas odwleka
Właściwą godzinę.

Niewiele.
Wiecznie.
Bez końca.

niedziela, 2 listopada 2014

210. Podróż na drugą stronę

Byłam dziś tam,
Na samym końcu
Skąd nie ma powrotu.
Pytasz, jak było?
Jestem widzisz,
Niestety.
Czy kto tęskni.

Sędzia surowy
Dla siebie tylko.
Niedaleko mam,
Mieszkam blisko,
Czy kto tęskni..
Czemu wybieram nielepsze?

Nikt nie widzi,
Łzy,
Nikt nie widzi?
To nie serce złamane,
Nie.
W zgodzie z sumieniem
Żal za błędy,
Przebaczenie winnym.

Podróż.
Wyprzedzają mnie szybsi,
Szybciej będą więc,
Czy kto tęskni..
Tam życie wprawdzie,
Lecz nie minuty,
Rozliczani z przewinień.

Na drugą stronę podróż,
Śpieszysz się?
Przecież nie wiesz.

sobota, 1 listopada 2014

209. Rozterki

Gdy zobaczyłam
Wasze wspólne zdjęcie
Znów wierzę w was;
W siebie inwestuję,
Po staremu czuję,
Próbuję po staremu
Wyciągać ręce z błota,
Pomalować twarz farbą
Koloru tęczy
Unikam.
Słowa niepiękne
Lecz to wciąż słowa,
Do mnie ale,
Do mnie kierowane.

Wsłuchujesz się
W pustkę
Lub serce, nie wiem,
Nie zabraniam ci marzyć
Nie znam jej, nie wiem.
Ile ma lat?
Żeby zburzyć
Miesięcy trzeba,
Trzeba miesięcy.

Wysyłam ci list;
Pomyliłam adresy?
Nie odpowiem dziś,
Ani jutro,
Nigdy.
Nie dowiem się.
Ile kosztujesz.

Gdybyśmy rozsypali się,
Rozsypali jak okruszki po świecie,
Jak nasionko urośniesz
Na nowo
Gdzieś.

Znajdę,
Nie pozwolę
Wszędzie cię,
Odejść.

sobota, 25 października 2014

208. Było sobie życie

Zlepy dni poprzednich,
Absurdy,
Abstrakcje,
Wracam z nocnej wizyty
Przywitać się
Z nowym dniem.

Było sobie życie.

Malujemy je,
Artyści
Na ulicznym bruku.
Obok pomnika,
Co wychwalają go pieśni,
Czekam cierpliwie,
Aż zmeni się

Krajobraz.
Nowy,
Nowomiejski.

Było sobie życie

Ciągiem ulic zawiniętych;
Znów mijam pomnik,
Znam na pamięć pieśni.

Było sobie życie

Krajobrazem
Starym,
Staromiejskim.

207. Ogień

Czujesz ten zapach?
Krztusi mnie dym,
Płuca chore;
Grzęzną gdzieś słowa.

Czy to my
Zatruwamy siebie?
Czy to mój oddech
Bezdźwięczny
Próbuje cię zranić?

To coś we mnie
Płonie;
Zasłaniam cię przed ogniem,
Delikatny,
Ulotny,
Odlecisz ponownie.

To coś we mnie
Zatruwamy siebie.

Czujesz ten zapach?
Tak pachnie uczucie.

206. Zlepy, pląsy

Zaśpiewaj mi,
Jak w kołysce
Dni bezmyślne,
Zaśpiewaj mi.

Znajdź dla mnie miejsce;
W domku z kart
Dmucham w ściany,
Znajdź dla mnie miejsce.

Bezmyślna
Kolejny raz mijam przepaść,
A tam myśl,
Myśl od ciebie wolna;
Bezmyślna,
Leżę w liściach,
Jesień ucieka nam
A godzina cofa.

Czekamy w samotności
Po dwóch stronach ulicy;
Na kogoś,
Kto nie przyjdzie
Czekamy w samotności.

A ty się budzisz,
Budzisz po latach;
To na ciebie czekałam.

Budzę się po latach;
Ty wciąż czekasz.

niedziela, 19 października 2014

205. Prowincje

Martwe krzyki zagłuszają
Studnię siegającą głupoty.
W ustach słodki smak
Czekolady,
Przelewa się przez gorzkie.

Płyną ulice,
Szare masy powietrza
Na wydechu tłumy.
Cisza
Schowana za zakrętem;
Granica miasta.

Zaplecze;
Wyobcowana
Leżę u siebie
I myślę,
Jak wygląda
Świat za zakrętem.
Ulice napuchnięte
Pękają
Na światło zielone.

Uwięziona w błędzie,
W celi własnej
Jedynym więźniem jestem;
Wolnym.
Świadomi konsekwencji
Trzymają was na uwięzi;
Nazywają wolnymi.

Tam,
Gdzie kończy się moje zaplecze,
Cisza
Schowana za zakrętem;

Granica miasta.
Prowincje.

niedziela, 12 października 2014

204. Mój Miły

Czy znajdziesz się,
Mój Miły?

Choć po jednej stronie
Inny dobór wartości.
Jakby jeden cel dzielił nas na troje,
Jakbyście byli obcy.

Co bliskie,
Co chronić miało przed obcym,
Nie ufam decyzjom,
Nawet swoim
Już.
Jakby nikt nie mógł potwierdzić,
Jakbym miała nigdy się nie zgodzić.
Gdzie znalezione,
Szukam kłamstwa u prawdy.

Czy znajdziesz się,
Mój Miły?
Czy zastąpisz wątpliwe?
Stos wciąż jeszcze niezadanych pytań.

Czy ktoś słucha mnie?
Czy zmierzać dalej?
Odpowiedzcie...

Czy ktoś mnie słyszy?
Wołam,
Milczę.
Gasnę
Parują zgromadzone siły.
Woda paruje,
Łzy.
Czy ktoś mnie słyszy?

Odpowiedz,
Mój Miły...

sobota, 11 października 2014

203. Kolejna jesień

Czuć
Martwy oddech,
Bez tchu.
Szum,
Chłodny wiatr;
Późna jesień
Bez pukania,
Wtargnęła
Najgłębiej we mnie.

Kończy się rok;
Ostatnie sekundy
Niczym miesiące;
Czekam na cud.
Aż opadną liście;
Nie widzę,
Nie przyglądam się
Jak ciemnieje południe.

Młoda godzina,
Pora nastoletnia.
Jesień wczesna,
Kolejna.

Deszcze spłukują mnie z łez;
Suche,
Oschłe wręcz,
Puste zbiorniki.
Szukanie leśnej ścieżki
W domyśle.
Pod dachem
Droga refleksji.
Choć zmęczona,
Nie zapadnę,
Nie mogę;
W zimowy sen.

Młoda godzina,
Pora nastoletnia.
Jesień wczesna,
Kolejna.

poniedziałek, 6 października 2014

202. 50 koralików

Pięćdziesiąt myśli
Układa się
W pięćdziesięciu koralikach.
Usypia mnie,
Gdy noc zmusza do czuwania;
Wyrzuca emocje,
Płacz miłości,
A potem ulga.
Zasypiam wyczerpana.

Pięćdziesiąt próśb
W pięćdziesięciu słowach;
Dziękuję za młodość,
Za szansę każdego dnia;

Każde kolejne
Pięćdziesiąt sekund;
Ma się stare do nowego życia.
By ta niespełna minuta,
Każda następna lepsza;
By tak szybko uwierzyć...

By choć
Tych pięćdziesiąt myśli
Ułożyło się
W pięćdziesięciu koralikach.

niedziela, 5 października 2014

201. Przestrzeń chwil

Co utraciłam
Na przestrzeni lat?
Na przestrzeni chwil,
Jakby wieczność.
Tych kilka chwil,
Tyle co żyję.

Wchodzimy w rozdział,
Przed którym to ostrzegano.
Rozdział,
W którym wątki rozchodzą się,
Niezwiązane ze sobą,
Przypadkowe,
Trudne.

Chcę napisać
Powieść,
Taką pełną wyobraźni.
Coś hamuje mnie,
Niemoc,
Strach,
Przyszłość;

Codzienność.

Czy tak teraz wyglądam?
Nie uchronię choć skrawka
Tej głupoty,
Tej nadziei naiwnej?
Ostatni płatek róży
Chwieje się,
A oni dmuchają,
Dmuchają wandale.

Aż opadnie,
Aż nie powstaną
Miasta,
Metropolie.
Gdzie ta łąka pełna rozkoszy?
Mdli mnie
Od tej słodyczy.

Przestrzeń chwil,
Jakby wieczność.
Tych kilka chwil,
Tyle co żyję.
A jednak mdli mnie,
Mdli od tej słodyczy...

piątek, 3 października 2014

200. Przebaczenia

Złość ustępuje
Przebaczeniom.
Białe chmury rozpływają się na niebie,
Słońce przebija swobodnie;
Wiem, że nie zgaśnie.

Ustąpiło coś;
Ciepły uśmiech stał się tłem
Dla zdarzeń pewnych.
Choć nie zmienił się,
Wydajesz się niższy;
Już nie górujesz,
Nie budujesz mi fundamentów.
Choć blisko wciąż,
Nie ogrzewasz
I nie świecisz.

Tylko słońce przebija swobodnie;
Wiem, że nie zgaśnie.

czwartek, 2 października 2014

199. Mój dzień

Ziemia zapada się
Pod moim ciężarem.
Czy dźwigam zbyt wiele?
Czy zbyt lekki
Bagaż zdarzeń?

Mijam kolejną znajomą ulicę;
Drogowskaz niepotrzebny,
Pozostał dla przyszłych.
Idę bez celu,
Bez powodu zaczynam biec.
Światła dziś gasną wcześniej.
Jednak dokąd,
Gdzie chcę dotrzeć?
Kto obiecał,
Że noc spędzę pod dachem?

Ziemia zapada się
Pod moim ciężarem.
Czy dźwigam zbyt wiele?
Czy zbyt lekki
Bagaż zdarzeń?

Okaże się wieczorem;
Tymczasem świt,
Młody ranek ma swój początek.
Ciemność chwilowa,
Dąży do rozświetlenia.
Coś podpowiada mi,
Owszem,
To będzie mój dzień.

Ziemia zapada się
Pod moim ciężarem.
Czy dźwigam zbyt wiele?
Czy zbyt lekki
Bagaż zdarzeń?

środa, 1 października 2014

198. Orkiestra miejska

Serce kruche
Obija się o ściany;
Kratowane.
Wystawiam rękę,
Chwytam je,
Ściskam,
Duszę niemal.

Dobiega mnie śpiew,
Gdzieś z sąsiedniej ulicy;
Tak, to miejscowi chórzyści
W błagalnym często rytmie
Wyśpiewują
Moje życie.

Jakby na zawołanie,
Wybitny skrzypek;
Pewnie zagraniczny.
Trąca smyczkiem
Za kratami serce.
By, choć zduszone,
Zamarło
Na dźwięki niemiejskie.

Cichnie;
Jak wszyscy.
Powołano damę,
Klasyczną Harmonię.
Usłuszne zazdrośnie,
Z miejskiej orkiestry
Tworzą
Koncert salonowy.

A serce kruche;
Wrażliwe na melodię.

197. Pomarańcze

Pamiętasz,
Jak zbierałyśmy kwiaty na łące?
Pomarańczowe.
Wszystkie nasze myśli,
Jakby od zawsze,
Nie pamiętam tej,
Kiedy ujrzałaś mnie po raz pierwszy.

Nauka życia,
Matczyna troska.
Nadmierna czasem,
Lecz bez wyrzutów;
Bez ograniczeń,
Często bez zasad;

A jednak ta właściwa,
Dopełniła mnie nieco,
Nadała kształtu
Gdzieś przedwcześnie.

Pomarańczowe kwiaty
Na pomarańczowej łące.
A za nią dom,
Ten dobrze mi znajomy.

Gdzie dałaś poznać mi
Kawałek świata w obrazkach.
Gdzie ożyła wiara,
Naiwna często,
Ta szczera, prawdziwa.

Gdzie sen przybierał inną treść,
Po choć krótkiej rozmowie.
Gdzie wczesnym rankiem
Zajadałyśmy
Pomarańcze.

poniedziałek, 29 września 2014

196. Grunt niepewny

Milczę;
Chyba zabrakło mi słów,
Zabrakło języków,
By opisać.
Poddaję się próbie,
Utwierdzam w prawdzie,
Podtrzymuję swój stan.
Czy to krzywa,
Belka pochyła?
Czy stoję
Na niepewnym gruncie?
Czy rozpadnie się,
Nim na niego wejdę?

Przemierzam kolejne ścieżki,
Rozwidlają się ulice;
Nicość
Uchwycona we wszechstronnym.
Zbyt wiele,
By choć jedno
Właściwym wyborem.

Przejść przez pułapkę,
Co sumienie chce wyniszczyć;
Choć dobre,
Ambitne,
Przerasta mnie wielość.

Czy znajdzie się?
Szukać
Lub cierpliwie czekać.
Jak długo?
Czy nie umknie ze mnie najlepsze?

Czego mi trzeba,
Jedyne;
Przedostać się
Na drugi brzeg.
Zejść
Z niepewnego gruntu.
Z niepewnych decyzji.

195. Złoty środek

Zbyt kocham,
By nienawidzić.
Zbyt nienawidzę,
By kochać.

Zbyt muszę,
By teraz odpuścić.
Zbyt się boję,
By choć zacząć.
Zbyt cicha
By krzyczeć,
Zbyt gwałtowna,
By powstrzymać śmiech.

Zbyt lubiana,
By być samotną.
Zbyt samotna,
By pozostać lubianą.

Zbyt jestem sobą,
By stać się kimś innym.
A może zbyt inna,
By sobą pozostać?

niedziela, 28 września 2014

194. Serce poza margines

Serce umyka
Poza margines.
Cisza, spokój ducha.
Wróg;
Nie znam go,
Rozmywa się w przeszłości.
Dziś podaję mu rękę,
Bez wysiłku uśmiech.
Spokój umysłu;
Bez wysiłku
Wypływa ze mnie najlepsze.

Bagaż doświadczeń,
Do podziału
Między dzielącymi.
Bagaż opróżniony,
Czekam na więcej.
Wyrównał się
Mój tor,
Przejście do sedna.

Kocham właściwie,
Bez oszustw,
Nadziei wątpliwych.
Kocham bezwględnie;
Wtedy, gdy potrzebne
Ofiaruję siebie.

Wszelkie potknięcia,
Daję ci do zrozumienia,
Wszystkie te przejścia,
Drogi okrężne,
Te ciekawsze,
Choć trudniejsze,
Choć zbliżam się do końca,
Tęsknię czasem,
Wchodzę w następne.

A wy za mną,
Chcę was poprowadzić,
Chcę uchronić od błędów,
Od tych uchybień,
Co zmieniły
Najpiękniejszy sens.

Serce umyka
Poza margines.
Rwie się do życia.

sobota, 27 września 2014

193. Rozsiani nieliczni

W dwuszeregu
Równy z równym.
W dwóch różnych barwach,
Dwa tory myśli;
A jeden rząd,
Jeden cel.
W przypadkowych parach
Dostawiam kroku obcym.
Słucham ich rozkazów.

Gdzieś w tym tłumie
Zatracone
Znajome twarze.
Wkrótce się spotkamy;
Znamy wszyscy
Nasze wspólne miejsce;
Nasz cel
Z dala od innych celów.

Lecz nie dziś;
Idea rozsiewa się.
Słowa nieświadomie
Wtrącają
W czyjeś zdania.
Rozsiewamy się;
Wyrośnie z nas nowe.

Rozpoznaję;
Byłeś tu przede mną.
Zbliżamy się,
Czekają na nas inni.

Słyszę sygnał;
Tak, tylko jeden z nas go rozpozna.
Śpiew
Do melodii,
Którą nucimy codziennie.
Którą to znałam
Niegdyś już
Nieświadoma
Skierowana tu od zawsze.

Znalazłam was.
Nielicznie zebrani,
Czekamy na resztę.
Nielicznie zebrani;
Rozsiane nasze idee.

Spotkają się kiedyś
Wszyscy nieliczni.

piątek, 26 września 2014

192. Więź z nieszczęściem

Marność.
Przebija się
Przez podwójną szybę.
Ucieka przed deszczem,
Tak, to w mojej duszy
Znajduje schronienie.
Gdy ulicą
Przechadza się
Zmoknięte
Jakieś utracone pojęcie.

Choć słowa przychodzą łatwo,
Brakuje milczenia.
Tych szeptów narastających
Na miarę krzyku.
Nie, w tym domu dawno ucichło,
Od dawna nikt tu nie mieszka.
Wiatr wieje w puste,
Nawet kłótnie żyją w zgodzie;
Lub na mżawce chwilowej,
Dla ochłody
W gorący dzień.
Ot tak.

Nie, śmierć nie pochodzi od bitew,
To nie gniew
Rozlewa nas
Po anonimowych ulicach.
To nie wróg staje nam na drodze,
Nie błędy rodzą się samoistnie.
Nigdy ten ostateczny cios.

Kiedy przyszedł do mnie?
Ostatni twój list?
Gdzie wtedy byłeś?
Co miesiąc wyjeżdżasz gdzie indziej.
Nie wiem, którym językiem
Posługujesz się dzisiaj.
Czy słońce,
Czy wciąż oznacza dla ciebie dzień?

Wspólnie
W walce o lepsze.
Rozmywa się nam wspomnienie
W bezimmiennym pokoju.
Czekam, aż ktoś zginie;
Powróci,
Na zawołanie ironii,
Powróci
Więź z nieszczęściem.

czwartek, 25 września 2014

191. Zamienniki

Przypominasz mi kogoś,
Kogo chyba wciąż znam.
Jakby kilka twarzy podobnych;
Tworzą
Mój własny pejzaż.
Dzieło życia;
Obraz abstrakcji.

Imiona,
Tylko te ulubione;
Słowa różne,
Języki mieszane.
Oczy,
Wydają się zgodne,
Łzy zdają się
Mieć podobną barwę.
Lecz czy mogę odróżnić?
Czy tylko jeden prawdziwy?

Zapomniałam.
Są dla mnie jednym.
Co niedostępne,
Zastępuje prostsze, przyziemne.
Zacierają się różnice.

Co dzień niezmienne to,
Jakby czas stanął
W punkcie przed odpowiedzią,
W punkcie po pytaniu,
Jakby utknął w tej próżni,
Jakby nadrobił,
Co daleko przyszłe.

środa, 24 września 2014

190. Przemiana

Potykam się,
Kolejny raz o próg.
Widzę coś.
Kluczyk;
Jakoś,
Gdzieś
Znalazłam pod komodą.
Szafka na ubrania,
Z których już wyrosłam.

W szklance pełnej mleka
Rozpuścił się
Słony roztwór z moich oczu.
Szafka na ubrania,
Z których już wyrosłam.

Przemiana.
O poranku
Zmieniam zaspaną twarz,
Tą potworną,
Nierzeczywistą;
Pogrążona w tych dziwnych myślach,
Jakby nie moich.
Zdarza się,
Że pamiętam;
Jakieś twarze,
Zdarzenia.

Z szafki na ubrania,
Z których już wyrosłam.

niedziela, 21 września 2014

189. PUSTyniA

Czy tylko mnie
Boli już głowa?
Choć to właśnie myśl,
Myśl jest życiem.
Słowa dokładają pytań;
A odpowiedź
Jakby wciąż ta sama.

Pustynia,
Przestrzeń nieograniczona;
Swobodny przepływ
Suchych wód;
Pozbawionych brudu.
Zalewa mi uszy
Delikatna melodia;
Tak cicha,
Z wewnątrz gra;
Gra dla pustyni.

Pustynia,
Niczego mi nie trzeba.
Jestem mędrcem,
Co pytania chowa w piasek,
By usłyszał je
I zapamiętał.

Czekam na was,
Którzy głowicie się nad sensem.
Jaki dziś dzień?
Czy to wciąż ma znaczenie,
Kiedy kładzie się słońce?

Nie tęsknię,
Choć znać mieli moje imię.
Przejdę ostatni raz przez rzekę;
Nie tęsknię.

A może to ty
Jesteś pustelnikiem?
Zamykasz się
Na ten krótki wycinek?
Posiadasz wiedzę,
Lecz to wciąż,
Wciąż pustynia;
Ta pusta dla ciebie przestrzeń.

Jeśli szukasz,
Zmysły będą ci przewodnikiem.

Pustynia jest dla cierpliwych.

sobota, 20 września 2014

188. Zapowiedź

Zamknij oczy,
Nie patrz,
Jak rozpadam się na części;
Odłamki skał
Wymieszane z popiołem;
To tylko my.

Zamknij oczy,
Nie patrz,
Jak spadają na nas niebiosa.
Deszcze zaleją pustynie,
A my wciąż będziemy spragnieni;
Wróci stary ład,
Popłyniemy bez końca.

Zamknij oczy,
Nie patrz
Na układ gwiezdny;
Jedna decyzja zmieniona -
Posypie się
Zachwiany domek z kart.

Nie otwieraj,
Póki jesteś w moich objęciach.
Weź ze sobą płaszcz;
Bo oto wieczna zima
W cieple każdego lata.

piątek, 19 września 2014

187. Sekundy

Pamiętasz,
Jak rysowaliśmy
Kwiatki w zeszycie?
Jak przypominały słońce,
Żółte,
Promieniste.
Ogrzewa mnie każda myśl,
Każdy świt
Szansą na podobne.

Mimo lat,
Dzień tak samo jest długi.
Każda sekunda niezmienna;
Zbiór istnienia.

Pod pozorem zmian
Inne tempo,
Jakby zmęczone wędrówką,
Wydłuża chwile przykre.

czwartek, 18 września 2014

186. Nieosiągalny

Wiesz,
Jest taki daleki;
Nieosiągalny,
W swoim świecie,
Do którego dobijam się
Wszelkimi sposobami.
A drzwi,
Jak gdyby
Nigdy nie miały
Dla mnie się otworzyć.

Widzę go,
Już nie codziennie;
Poznaję,
Urok niezmienny.
Zza szyby
Spogląda czasem odbicie.
Poddaję w zwątpienie,
Czy to on
Stoi po tamtej stronie,
Czy też własne odbicie
Przedstawia mi się
Pod innym imieniem?

Co jest kluczem do twoich drzwi?
Mówią,
Klamka zapadła,
A z nią wszelkie wejścia;
Jakby korytarz
Bez jednego końca.
Jakby korytarz
Bez odwrotu.

Wiesz,
Jest taki daleki;
Nieosiągalny...

poniedziałek, 15 września 2014

185. Grupa pięciu

W sidłach trzymają
Pozostałości życia;
Grupa pięciu
Na pięć kierunków świata
Wieści rozsyła.

1.
Że natura,
Bogini zagłady,
Surowa matka.
Karmi nas
Śmiertelny urodzaj.
-Miłość przypadkowa.

2.
Jesteś autorem,
Malarzem przyszłości,
Piszesz na obrazie
Historię,
Opowieść.
-Jednym uchem
Bezgłośnie
Słyszysz podpowiedź.

3.
Powietrze,
Zwodniczy zapach;
Popadasz w ukojenie.
-Gdy kwiaty prawdziwe
Nie tak piękne.

4.
Białe smugi na błękicie,
List miłosny wypisany
Dla każdego,
Dla ciebie.
-Byś pokochał,
Że krzywdzi,
Co nie wyzna.

5.
Piąta,
Jeszcze nasza władza,
Ostatnia stacja;
Broni nas szansa.

W sidłach trzymają
Pozostałości życia;
Grupa pięciu
Na pięć kierunków świata
Wieści rozsyła...

184. Zabawa w pytania

Zabawa w pytania.
Ja pytam,
Ty odpowiadasz.
Kolejny banał,
Niezbędna informacja.
Co gdybyś nie odpowiadał?

Kierujesz swoją armią,
Słucha poleceń wierny żołnierz,
Nie nazywasz go sługą,
Sługa pytań nie zadaje.

Odpowiedz jeszcze raz,
Chcę słuchać tej prawdy do znudzenia.
Jesteś panem własnego słowa,
Wybija się nowa idea.
Uczeni kują sposoby,
Młodych wodzów zwodzić;
Zielono,
Zielono im w głowie.

Zapytam jeszcze raz,
Choćby już ostatni.
Choćby już zabrakło
Słowa na krzyk,
Słowa na sprzeciw;
Pytam,
Wiem, że nie łatwo.
Czy lubisz mnie słuchać?

Zabawa w pytania.
Ja pytam,
Ty odpowiadasz.
Uczonym zielono;
Zielono chodzi po głowach.

niedziela, 14 września 2014

183. Aniołek

Wytyczyłam sobie szlak;
Drogę spełnień,
Przewodnik myśli.
Powiewa chorągiew na wietrze,
A ja drzewo,
Co nie zmienia kierunku.

Wieczory skupione,
O przyszłości wątpliwej;
Wieczory już rzadkie,
Dziś słowa
Przelewają się czyjeś.

Aniołki,
Siostrzyczki.
Zadbane już wszystkie.
Objawiły się,
Co dotąd w pamięci.
Czuwają
Nad duszą ostatniego brata;
Nie pyta,
Nie odpowiada;
Jak o brata zadbać?

Aniołek,
Braciszek
Ten jeden odległy,
Nie zna innych
Choć widzi,
Choć czuje.

W naszym małym rajskim zakątku,
Gdzie jedyne słusznie
Zerwane granice;
Jestem częścią tego stada,
Silny obiekt
Szukający wsparcia.

Ostatnia siostra
Wezwała mnie po latach;
A brat?
Ten drugi, zagubiony,
Nie wie,
Że nasza wspólna matka,
Rodzicielka wszelkich uczuć
Płata nam żart;

Nieznajomy do końca,
Spoglądasz równocześnie
Oczami dziecka,
Oczami ojca.
Jakby zesłał ktoś
Aniołka.

środa, 10 września 2014

182. Przestroga o drogach sprzecznych

Powrócił duch mój.
Powstał z grobu,
By na nowo rządzić światem.
Słuchajcie mnie
Wszyscy żywi.
Oto jestem,
By pogardą was ocalić.

Nie chcę waszych usług,
Wasze ręce
Zwracajcie ku sobie.
Tak, jak ja was otoczę
Ramieniem śmierci,
Wewnątrz wciąż
Ma powstawać życie.

Ktoś zesłał mi z nieba
Gumkę
Do wymazywania pamięci.
Nowe pisma
Na kartach waszych umysłów.
Nie dziękujcie;
Kolejne fale
Zaleją stare wyspy.
Powtórzy się potop;
Ocaleją naiwni.

Nie pytajcie,
Czemu ostrzegam was
Przed własnym planem.
Nie czekajcie, aż wyjaśnię;
Światłość jest waszym celem.
Chowacie się w ciemności,
Której uścisku się boicie.

Jesteście na drogach sprzecznych,
Pytania nie szukają odpowiedzi,
Pustka ogląda dzisiaj rzeczywistość.

Czy słyszycie mój głos?
Czy mam zesłać wieczny ogień?
Ciepło, znak zwycięstwa,
Fala poparzeń.
Jesteście na drogach sprzecznych.
Każdy wybór jest ryzykiem;
Umiera istnienie;
Rozum ucieka w zapomnienie.

wtorek, 9 września 2014

181. Drzewo Zapomnienia

Spotkajmy się w lesie;
Spotkajmy
Pod Drzewem Zapomnienia.
Co za dnia niemożliwe
Spełni się o północy,
Gdy spotkamy się ponownie
Pod Drzewem Zapomnienia.

Chwycisz mnie za dłoń,
Gałąź oplecie nasze dusze;
Tej nocy staną się jednym.
Zapomnisz o tym,
Że tak naprawdę
Zgubiłeś się w tym lesie.
Zapomnisz,
Że żadne z nas nie zna drogi;
Że rankiem trzeba powrócić.

Spotkajmy się w lesie;
Spotkajmy
Pod Drzewem Zapomnienia.
Co za dnia niemożliwe
Spełni się o północy,
Gdy spotkamy się ponownie
Pod Drzewem Zapomnienia.

Ponownie?
Jakbym śniła już te chwile,
Te przespane pod Drzewem godziny;
Nie pamiętam jednak
Żadnego spaceru przez las,
Żadnego biegu
W stronę wschodzącego słońca;
Północ,
Jak mrugnięcie powiek,
Budziłam się samotnie.

Spotkajmy się w lesie;
Spotkajmy
Pod Drzewem Zapomnienia.
Co za dnia niemożliwe
Spełni się o północy,
Gdy spotkamy się ponownie
Pod Drzewem Zapomnienia.

Czy ty też,
Rankiem noce wspominasz?
Czy pamięć nie jest ulotna?
Czy czerpiesz z tego chęć życia?
Chcę co noc
Poświęcać ci odpoczynek;
Chcę wprowadzać cię
W zapomnienie.

Czy zechcesz poczuć
Dotyk mojego serca?
Czy zechcesz kiedyś
Zamieszkać ze mną
Pod Drzewem Zapomnienia?

sobota, 6 września 2014

180. Pożądane

Czy ty też,
Czy każde powitanie
Ogrzewa cię wewnętrznie?
Czy ten uśmiech,
Czy wyraża wszelkie emocje?
Wymalowany na twarzy,
Jak prąd
Przenika we mnie;
Ból przyjemny
Wymieszany z napięciem.

Czy tylko my?
Czy to między nami
Zrodziła się
Niecodzienna więź?
Wzrok twój
Zawiera każdą odpowiedź;
Przekaz,
Którego słowa
Nie są w stanie określić.

Wybrałam;
Podążam
Za pożądanym.
Póki nie spojrzysz obojętnie,
Póki słowa nie staną się
Marnym tłumaczeniem;

Póki nie potrafisz udawać,
Że jestem tylko wspomnieniem.
Póki nie wyznasz
Kim jestem dla ciebie.
Póki nie zmierzę,
Jak daleka droga do ciebie.
Póki sam
Nie zechcesz wybrać,
Znaleźć odpowiedzi.

A ja biegnę;
Podążam
Za pożądanym.
Ciągnie mnie,
Jak na sznurku;
Jakby już nigdy
Nie miało odpuścić.

Nie odpuści.

179. Znaki

Miasto zalane tłumem;
Patrzy na mnie pustka.
Gdzieś tam cię poznaję,
Choć nie świecisz,
Nie odróżnia cię
Twój najbliższy.

Jak nie ty,
To znaki;
Sprowadzasz nieświadomie.
Słuch i oczy nie mogą uciec,
Lecz nie chcą;
Ktoś wybrał za mnie,
Co sama bym wybrała.

Jaką dać odpowiedź?
Czy to pytanie,
Czy też ja je zadam?
Sen,
Ostatnie możliwe odejście,
Wędruje bliżej,
Niż za dnia,
Gdy świadomie myślę.

Ktoś każe mi czekać;
Na spełnienie?
Próbę?
Czy też zgubę?
Ktoś każe czekać;
Starość,
Co poprzedza śmierć.

Które umrze?
Nadzieja,
Czy nieszczęście?
Co będzie następne?
Znaki szczególne,
Bliskość
Lub odejście.

Mówili,
By nie zbaczać z własnej drogi.
Krzyżują się nasze ścieżki,
Biegną równo obok siebie.
Chciałam się odwrócić;
Przyszłość obraca nas
W jednej pętli;
Przez nas wybranej.

środa, 3 września 2014

178. Doznania fikcyjne

Usta wyschnięte,
Smak odszedł w zapomnienie.
Nigdy nie poczułam;
Tylko chęć
Nienamacalnie
Chciała nas obejść.

Ciepło;
Ściągam sweter w zimowy dzień.
Niepotrzebne;
Jesteśmy bezpieczni.
Trącam szklankę,
Pusta;
A z niej tysiące części
Do tysięcy zmysłów
Dociera;
Nie daje zapomnieć
Do końca życia.

Gdyby tak choć raz
Lub co dzień,
Jak chcesz.
Byle pierwsze było ostatnim,
Każdym innym zdarzeniem.
Jak zapytać?
Co powiedzieć?
By nie być towarem
Na sklepowej półce.

Spotykam cię o północy,
Ukrywam w ciemnościach
Chęć doznań mi niezbędnych,
Doznań pięknych,
Choć nieuczciwych.
Fikcyjnych,
Jeszcze nie prawdziwych.

wtorek, 2 września 2014

177. Pisarka

Z czyich myśli czytam
Przyszłe scenariusze?
Choć to ja, pisarka,
Ktoś złamał mi ręce;
Jakby chciał
Ukraść inspiracje.

Z regałów zaglądają tytuły
Moich dzieł,
W których to łzy
Mieszają się
Z wodami rzeki;
Jej prąd ciągnie mnie
Tam, gdzie wszystkich nas.
A to wszystko
Na żywym papierze.

Jak dopisać domysły
Do głównej treści?
Może zbyt wiele słów,
Słów dopuszczalnych;
Jedno krótkie,
By się przełamać;
To jedno zaczęte.
Nie skreślę,
Ani nie dokończę;
Coś stoi mi na drodze.

Piszę,
Nieświadoma prawie,
Prawie wbrew sobie.
Wciąż brak zakończenia;
A może,
Może to ostatnie słowo,
Które kiedykolwiek padnie?

poniedziałek, 1 września 2014

176. Przeszłość

Goni mnie przeszłość;
Zawroty głowy
Krążą
Wokół teraźniejszości.
Gdzie postawić mam
Główny punkt myślenia?
Przeszłość bezpieczna
Ciągnie mnie,
Bym nie odeszła,
Gdzie grunt niepewny.

Nie znam słów, które padną,
Nie znam powodów śmiechu,
A przeszłość ciągnie mnie,
Jakby chciała przypominać.

Przede mną
Nieuniknione.
Walczę
O kolejny odcinek przeszłości.
Im dłuższy,
Tym silniej odciąga;
Pragnie porzucić
Co chce wyjść
Poza myśl.

Przesłaniam się
Każdym celem,
Co trzyma mnie przy życiu.
Biorę oddech;
Duszę w sobie,
Co niestosowne wiedzieć.

Moi stróże
Tak zręcznie obracają
Moim sercem;
Właściwy kierunek -
Przed siebie;

A podają mi rękę,
Zza siebie.
Rękę podaję przeszłości.

czwartek, 28 sierpnia 2014

175. Bariera porządku

Czuję ich zapach.
Dopiero teraz,
Gdy ktoś mi powiedział,
Że to nie tak
Pachnie świeża trawa.

Nie mam gdzie się schować;
Zdaje się,
Jakby żadna już myśl
Nie była moja.
Jakby każde słowo
Miało być ryzykiem.

Czekam,
Aż zabiorą mi uśmiech;
Aż ukarzą
Za choć jedno
Ciepłe spojrzenie.
Oddychamy ich powietrzem,
Mamy w sobie,
Co nigdy wcześniej
Nie było nasze.
Co nam pozostanie?

Jeszcze nigdy
Druga osoba
Nie była mi
Tak droga.
Dzielimy zalążki własnych myśli,
Rozdajemy uczucia;
Zostajemy z niczym.

Póki nie rozdzieli nas
Bariera porządku,
Nowych zasad,
Nauczmy się ufać,
Gdzie wciąż jeszcze
Panuje bałagan.
Gdzie w roztargnieniu
Coś jest w stanie
Zmusić do refleksji.

Ten nasz nieład wewnętrzny,
Co rodzi
Najgłębsze wartości;
Tam zaczną sprzątać.

środa, 27 sierpnia 2014

174. Lakierki

Każdy mój sen
O długich włosach;
Każda wizja
W sukienkach,
W różnych kolorach;
Przeplata się
Obca,
Jakby była znajoma.

Wiem,
Że to jedna, ta sama;
Czarne lakierki na stopach.

Kiedy spotkamy się?
Kiedy dowiem się,
Jak kochać
Twoją skrytą osobę?
Ty pierwsza o mnie pomyślałaś;
Znasz mnie tak długo;
Czekasz,
Aż nadejdzie nasz czas;
Aż rozpoznam
Czarne lakierki na stopach.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Gaspar; "Rozdział 3 - Las elfów"

Całą noc nie mogłem zmrużyć oka. Nic w tym dziwnego, zważywszy na to wszystko, o czym dowiedziałem się ubiegłego dnia.
Zacząłem zastanawiać się nad właściwie najmniej znaczącymi dla mnie aspektami . Choćby nad szkołą – ktoś w końcu, prędzej czy później, zwróci uwagę na moją nieobecność. A matka? Co jej mam powiedzieć?
Nie zdążyłem jednak dokończyć moich rozmyślań…

Widziałem we śnie drogę biegnącą przez jaskinię – dziwne, wydała mi się znajoma. Szybko przypomniałem sobie, że w dzieciństwie miało miejsce coś podobnego – tyle, że wtedy potwornie bałem się pająków, stąd ich obecność we śnie. A teraz?
Czułem strach, jednak uparcie szedłem śladami insekta. Po jakimś czasie natrafiliśmy na rozdroże. Pająk udał się w lewo. Pójść za nim, czy na przekór wybrać drugą opcję?

Ciekawość  przeważyła – śledziłem go dalej.  Jednak szybko pożałowałem tej decyzji.
Zaniepokoił mnie zapach świeżej krwi i krzyki, które usłyszałem po chwili. Im dalej szedłem, tym było ich więcej – dosłownie, jakby ktoś przeżywał ciężkie tortury. Nagle coś dotknęło mojego ramienia, jednak, odwróciwszy się, nie dostrzegłem nikogo.
Zrobiło mi się zimno. Coraz głośniejszy hałas, coraz węższy tunel, znów czyiś dotyk… W desperacji  usiadłem pod skalną ścianą, zatkałem uszy, zamknąłem oczy i z całych sił zacząłem krzyczeć…

Po chwili uciszyłem się i podniosłem powieki. Dostrzegłem, że siedzę samotnie i w ciszy w szerokim korytarzu jaskini. Nie czułem ani zapachu krwi, ani niczyjego dotyku. Złudzenie?
Szybkim ruchem podniosłem się z ziemi i zawróciłem.  Odetchnąłem z ulgą, gdy mój sen zaczęło przerywać  trzaskanie talerzami…

Przypomniałem sobie, że mama dziś wcześniej wychodzi do pracy.

·          

Zgodnie z poleceniami pana Faltona, nie zabrałem nic ze sobą. Ubrałem najwygodniejsze ciuchy, ułożyłem włosy, przejrzałem się jeszcze raz w lustrze – piękny jak zawsze!
Już miałem wychodzić, kiedy przypomniałem sobie o ważnej dla mnie rzeczy; coś zmusiło mnie, żeby schować ją do kieszeni i zabrać ze sobą. Mówię tu o kostce do gry na gitarze, jedynej pamiątce, która została mi po ojcu. Podobno był w tym dobry. Nie miałem okazji się o tym przekonać…

Wszedłszy do zielarni, nie zastałem nikogo. Tylko Fobby siedział na swoim miejscu i właśnie był w trakcie jedzenia posiłku. Podszedłem bliżej, żeby go pogłaskać. Jego zachowanie niczym nie różniło się od psa czy kota. Magiczne czy niemagiczne – wszystkie zwierzęta są takie same.
Zdziwiła mnie nieobecność profesora i Neris – już dawno powinni tu na mnie czekać. Spojrzałem pytająco na stworka – usłyszałem tylko odgłos oblizywania się.
Dla zabicia czasu, postanowiłem bliżej przyjrzeć się stojącym na półkach książkom. Co od razu rzuciło mi się w oczy – nie dość, że ich tytuły napisano w zupełnie nieznanym mi języku, podobnie jak księga czarodziejów, to jeszcze litery odwrócone były do góry nogami.  Zanim zdążyłem wziąć do ręki którąkolwiek z nich, usłyszałem za sobą trzaskanie w klatce. Ktoś jednak zdecydował się mi pomóc.

- Czwarta od lewej, z pozłacanym grzbietem – usłyszałem w głowie znajomy głos.
Zgodnie z poradą sięgnąłem po ową księgę; wbrew pozorom była lżejsza nawet niż gazeta. Otworzyłem na pierwszej stronie, na której widniał tytuł po angielsku: „Las elfów”.
Już miałem przewrócić następną, gdy poczułem zapach trawy i świeżego powietrza.

Podniosłem głowę znad książki i dosłownie otępiałem – znajdowałem się w lesie!
Zorientowałem się, że wszystkie pozostałe strony były puste. Porzuciłem księgę na trawie; obejrzałem się i nie dostrzegłem, co chyba oczywiste, biurka profesora. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, klatka z Fobbym stała dokładnie w tym samym miejscu, tyle, że na ziemi.
Nie zastanawiając się, wypuściłem go stamtąd i poleciłem, żeby szedł za mną. Nie trzeba go było prosić – jak zdążyłem się przekonać, był inteligentny bardziej, niż niejeden człowiek. Udaliśmy się w głąb lasu.
Nie czułem lęku – miejsce to napawało mnie wręcz spokojem i przyjemnością. Świeże powietrze, drzewa, kwiaty… Raj dla miłośników natury.
Stworek zachowywał się całkiem jak pies – węszył i zjadał wszystko, co wpadło mu do jego paszczy, po czym doganiał mnie i szedł zaraz przy mojej nodze. Z każdą chwilą lubiłem go coraz bardziej.

Po chwili wędrówki dostrzegłem jezioro, oddalone o kilka kroków stąd. Zbliżywszy się, zauważyłem osobę siedzącą nad brzegiem. Wolnym krokiem podszedłem i palnąłem:
- Przepraszam, czy mógłbym prosić o pomoc?
Postać poderwała się gwałtownie i odwróciła w moją stronę.
Był to chłopak, na oko odrobinę starszy ode mnie, wysoki, przystojny blondyn, dobrze zbudowany - zupełnie jak z okładki magazynu mody,  tyle, że ubrany w brązową, skórzaną kurtkę, przecierane spodnie i wysokie buty. Sądząc po jego urodzie nietrudno mi było domyślić się, że mam do czynienia z najprawdziwszym elfem. Co ciekawe, nie wydało mi się to szczególnie dziwne, mimo że jeszcze wczoraj wyśmiałbym każdego, kto potwierdzałby istnienie kogoś takiego.

Przyglądał mi się przez chwilę nieco przerażonym wzrokiem.
- Nie powinieneś tutaj być. Choć za mną! – powiedział nerwowo. Ja również zacząłem nabierać obaw.

Pobiegł wzdłuż brzegu jeziora i nakazał, żebym udał się za nim. Wziąłem stworka na ręce, aby przypadkiem po drodze go nie zgubić.

Dlaczego nie powinienem tutaj być?!
- Czy mógłbym prosić o słowo wyjaśnienia? – zagadałem w biegu.
- Jak chcesz przeżyć, to siedź cicho! – zbył mnie nerwowo.

Nie odezwałem się już więcej, dopóki nie dotarliśmy na miejsce – musiałem wspiąć się na zwisającą z drzewa drabinę, a następnie wejść do czegoś, co przypominało domek na drzewie, zupełnie taki, jaki budowałem w dzieciństwie z kolegami.
- Tu na razie będziesz bezpieczny – powiedział.
- Wyjaśnisz mi, o co tutaj chodzi? – niecierpliwiłem się.
- Posłuchaj, młody, nie wiem, jakim cudem się tu znalazłeś, ale jak ktokolwiek się dowie, że trzymam tu kogoś z zewnątrz, nie darują ani tobie, ani, tym bardziej, mi.

Próbowałem udawać, że nie rozdrażniło mnie określenie „młody”.
- Ja tym bardziej nie wiem, siedziałem sobie w zielarni i nagle znalazłem się tutaj…
- Czekaj, czekaj – w zielarni, mówisz? – zainteresował się.
- Owszem, u profesora Faltona… - wydukałem.

Zastanowił się chwilę.
- Kim ty, u diabła jesteś?!
- Gaspar Duch, miło mi – uśmiechnąłem się głupio i wyciągnąłem rękę.
- Chcesz  powiedzieć, że jesteś synem Elthariona?!  - zaskoczenie zmieszało się z nerwami.
- Tak szczerze powiedziawszy, dowiedziałem się o tym wczoraj i wciąż nie za bardzo w to wierzę.

Nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Widziałem jednak, że fala gwałtownych emocji opadła.
- Ale ty nie jesteś blondynem… - odparł zdziwiony.
- Cóż, natura nie była dla mnie tak łaskawa, jak dla ciebie. - odparłem ironicznie.

Odwzajemnił mój uśmiech. Widać było, że już wyluzował. Swoją drogą, poczułem jako taką dumę, że jestem kojarzony na tak szeroką skalę.
- Wybacz to całe najście. Nie wiem, czy ci powiedziano, ale elfy nie wpuszczają absolutnie nikogo do swojego lasu. Dlatego też zdziwiła mnie twoja obecność. Jak to się wydarzyło?
- Wziąłem do ręki książkę z biblioteczki w zielarnii…
- Taką z pozłacanym grzbietem? – przerwał mi.
- O tak, właśnie taką. Zostawiłem ją przy wejściu do lasu…
- Zostawiłeś ją?! – znów się zdenerwował.
- A co miałem z nią zrobić?! – mnie również napięcie wzrosło.
- Zostań tu i absolutnie nie wychodź, ani nie wydawaj żadnych dźwięków, wrócę za moment. Na pewno przy wejściu?
- Tak, przy wejściu. – odparłem zrezygnowany.

Rzeczywiście nie musiałem długo czekać, aż elf przyjdzie z powrotem z księgą.
- Jest jeszcze coś, o czym nie wiem? – na szczęście nie był już zły.
- Tego nie jestem ci w stanie powiedzieć. – odpowiedziałem, również pogodnym tonem.
- Czemu ta księga jest pusta? – zapytałem.
- Bo to nie żadna księga, tylko teleport.  A zielarnia jest jednym z trzech punktów magicznych.
- Punktów magicznych? – że też profesor nic mi na ten temat nie powiedział.
- Jak na razie powstały tylko trzy. Ten,  z którego ty skorzystałeś, jest łącznikiem z naszym lasem. Właściwie jest pierwszym wybudowanym współcześnie, bo tylko my postanowiliśmy się wam ujawnić  i nawiązać jakiś kontakt.
- Z tego co widzę, to żałujecie tej decyzji… - powiedziałem, trochę z wyrzutem.
- Gdyby jakiś obcy lud wtargnął na twoją ziemię, zaczął wycinać drzewa, kopać w ziemi i polować na zwierzęta, nie czułbyś się urażony??
- Rozumiem.

Naprawdę rozumiałem. Zrobiło mi się trochę wstyd za swoich, bo historia kolejny raz się powtórzyła – człowiek wciąż jest wszystkim tym, co najgorsze. Chyba nigdy nie uda nam się zmienić tej opinii o nas.

- Od tamtego czasu nikt, a już w szczególności ludzie, nie ma tu wstępu. Zaufano jedynie czarodziejom, którym powierzono właśnie tę księgę. Mieli ją zachować z myślą o sytuacjach wagi najwyższej, które wymagałyby porozumienia i współpracy. Do których, jak się okazuje, należy twoje przybycie. 
- Jeśli wolno mi zapytać – z czym łączą się pozostałe dwa punkty magiczne?
- Jak to z czym?  Z niebem i podziemiem,  którędyś trzeba się tam dostać.

Powiedział to tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Czyli istnieją! Chciałbym widzieć w tej chwili minę wszystkich tych,  co nie wierzą w życie pozagrobowe.

- I tak po prostu można się tam dostać? – niedowierzałem.
- Niezupełnie. Ludziom, oczywiście, wstęp wzbroniony. Zresztą oni trafiają do miejsca Drzewa Życia, niebo jest miejscem dla naprawdę dobrych istot…
- Na przykład? A podziemia? – pytałem, jak małe dziecko.
- Z reguły zwierzęta. Nie tylko te, które znasz.  – puścił do mnie oko.
- A podziemia są dla tych, dla których siedzenie nad Srebrną Rzeką nie jest wystarczającą karą. – nawet potok żywicy doczekał się swojej nazwy.
- Ktoś z was tam był kiedyś?
- Nie no, co ty, nikt nie ma tam wstępu,  a czarodzieje tylko pilnują porządku.
- Co właściwie szczególnego oni posiadają?
- Oprócz szerokiej wiedzy wykraczającej poza przeciętność – nic. Ta "magia", którą pewnie znasz z książek, tak naprawdę rzeczywiście nie istnieje – wszystko we wszechświecie ma swoje wytłumaczenie, a zadaniem czarodziejów jest dociekanie tego, szukanie odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Ich wiedza jest ogromna, jednak uchylają nam tylko niewielką jej część.
- Prawie zapomniałem,  przedstawiłeś mi się, a ja tobie nie, wybacz tę nieuprzejmość. Mam na imię Dinnarth. Ale mów mi Dinn. – wyciągnął do mnie rękę.
- Miło mi, Dinn. Sam tu mieszkasz? – przyjrzałem się uważniej wnętrzu domku, w którym nie było nic, prócz wełnianego koca i drewnianej miski.
- Żartujesz? Nie mieszkam tu. Przychodzę tu codziennie, żeby odpocząć w samotności od innych. Jest stąd piękny  widok na jezioro. Przynajmniej wiem, że nikt mnie tu nie będzie szukał.
- Aż tak źle? – spytałem niepewnie.
- Co? Nie, po prostu męczy mnie towarzystwo, które codziennie urządza jakieś bale i uczty, zamiast zająć się pracą. Nie mam tu nikogo bliskiego, oni wszyscy są tacy sami.

Zorientowałem się, że gość, którego znam od jakiejś pół godziny, zwierzył mi się, jak staremu przyjacielowi. Doceniłem to.
- Dlaczego nie uciekniesz stąd?
- A gdzie miałbym pójść? Tu jest moje miejsce, zresztą nie byłoby to dobrze odebrane.
- A gdybym zabrał cię ze sobą? – zaproponowałem.
- Dzięki, ale wiesz, ty masz teraz ważne zadanie do wykonania. Zaprowadzę ciebie i stworka na rozdroża, tam pójdziecie ścieżką, aż natraficie na gospodę. Bez obaw, tam kończy się las elfów, za nim jest z powrotem wasz świat. Zapytuj o gospodarza, którego zwą Staszek Marchewka, przedstaw mu sytuację, a on ci powie, co masz dalej robić.
- Nie wiem , jak ci mam dziękować. – zdobyłem się na słowa wdzięczności.
- Wierzę, że ci się uda. A przynajmniej, że przyczynisz się do czegoś dobrego.
- To tylko kwestia wiary… - podsumowałem i zaraz dodałem:


- Wrócę po ciebie, Dinn. Jak ten cały chaos się skończy.

Gaspar; "Rozdział 5 - Sens życia"

Od pierwszego spojrzenia zakochałem się w tym miejscu!

Choć właściwie, jakby się zastanowić, nie różniło się ono od najzwyklejszej łąki, tyle że pośród chmur. Jednak towarzyszyło mi wyjątkowe uczucie, jakieś szczęście, spokój ducha.
Nie miałem wątpliwości – dotarłem do nieba!

Trawa zdawała się miękka jak dywan; w powietrzu unosił się przyjemny zapach kwiatów. Dotknąłem jednej z chmur – puszysta, miękka w dotyku wata. Spojrzałem w górę; ujrzałem niekończące się sklepienie nieba.
Łąki nie było widać końca; nie pozostało mi więc nic innego, jak iść przed siebie.
Ogarnął mnie błogi spokój. Zdawało mi się, jak gdyby zniknął cały świat, wszystkie problemy i zmartwienia. Jedyne, czego pragnąłem, to pozostać tutaj jak najdłużej.
Przypomniałem sobie, co Dinn powiedział mi o tym miejscu. Wspominał o zwierzętach, które trafiają tu po śmierci. Jednak na razie nie natrafiłem na żadne z nich.
Chociaż mój marsz trwał już dosyć długo, w ogóle nie czułem znużenia. Wydawało mi się, że mogę tak iść i iść, bez końca…

W pewnym momencie zauważyłem, że Fobby zaczął węszyć; niczym pies, przyłożył swój ziemniaczany nos do podłoża i  udał się w innym kierunku. Poszedłem za nim.

Za moment ujrzeliśmy pierwsze oznaki życia…

·          

Pięćdziesiąt? Osiemdziesiąt? Może nawet więcej! Wybiegły zza chmury i zaczęły rozłazić się jak mrówki. Wszystkie wyglądały jak Fobby.
Otoczyły go ciasnym kołem; jeden przez drugiego przepychały się, żeby go dotknąć, obwąchać.
Nagle któryś zorientował się, że stoję obok i aż podskoczył z wrażenia. Zaczął szturchać pozostałych; ci również gwałtownym ruchem odsunęli się o krok dalej. Zamieszanie ucichło; teraz kilkadziesiąt par oczu wpatrzonych było w moją osobę.
Zaczęły wydawać dziwne odgłosy; chyba był to ich sposób porozumiewania się. Teraz Fobby wyszedł na środek i coś im tłumaczył, na co one równo potakiwały głową; jak gdyby układ ten miały idealnie przećwiczony. Kiedy skończył, całe stado rzuciło się w moją stronę. Czułem się, jakbym leżał w morzu pluszowych maskotek!
Co one wszystkie robiły w niebie?

Zasugerowały, żebym poszedł razem z nimi. Poprowadziły mnie drogą, w której gęsto było od chmur. Przedzieraliśmy się przez nie, jak przez krzaki. Teraz zapach kwiatów ustępował coraz to słodszej woni, coś jak cukierki, słodycze.
Właściwie to, co za moment zobaczyłem, nie różniło się zbytnio od powszechnej wizji raju.

Wciąż znajdowaliśmy się na łące, jednak to konkretne miejsce charakteryzował pagórek, kilka pojedynczych drzew i, przede wszystkim, ogromny staw z unoszącą się nad nim fontanną wody. Jednak nie to było najistotniejsze.

Zwierzęta, pełno zwierząt! Na drzewach, w wodzie, na chmurach… Zgromadzone w tym jednym miejscu, zatłoczone jak poranny autobus. Czy w całym niebie było tylko jedno takie miejsce?

Całe to zamieszanie, przypominające trochę gromadę dzieci w przedszkolu, jak na zawołanie, całkowicie ucichło. Wszystkie pary oczu teraz wpatrzone były we mnie. Co nie dziwi, poczułem się wyjątkowo nieswojo.

Stworki przekazały coś pozostałym, w sobie tylko znanym języku, ja zaś stałem otępiały i przyglądałem się każdemu stworzeniu po kolei.

Moją uwagę chyba najbardziej przyciągnął wilk o puszystej, kasztanowej sierści. Wprawdzie był jednym z najnormalniej prezentujących się zwierzaków, jednak w jego spojrzeniu było coś, coś wyjątkowego. Przyglądał mi się ze szczególną uwagą. Gdy spojrzałem mu w oczy, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Dosłownie zahipnotyzowała mnie ich równie kasztanowa barwa.

Teraz głos zabrał jakiś kolorowy ptak o wyjątkowo długiej szyi; skrzekanie, które wydawał, dogłębnie mnie zirytowało. W jego oczach nie dało się dopatrzeć ani odrobiny inteligencji; ironią był fakt, że w ogóle miał coś do powiedzenia. Wydzierał się coraz głośniej; co gorsza, dołączyli do niego towarzysze tego samego gatunku.
Kiedy byłem już na granicy wytrzymałości, nagle wszyscy umilkli. Zupełnie wówczas, gdy mnie pierwszy raz zobaczyli.

Spojrzeliśmy w górę; na niebie rozpostarł się ogromny kształt, kształt ptaka. W tym momencie zwierzęta cofnęły się o kilka kroków i ścieśniły, tworząc jedną, zwartą grupę.
Nie było wątpliwości co do tego, że przybysz jest kimś ważnym. Nawet mi udzieliło się poczucie respektu i szacunku do niego.
Zwłaszcza, gdy już go ujrzałem.

Przeogromny ptak o czerwonych piórach, które dosłownie zdawały się płonąć w świetle słonecznym; dziób długi i ostry; czarne, wyraziste oczy wyglądały jak lśniące kule.
Z jego spojrzenia biła jakaś wyjątkowa mądrość i świadomość.

Otrzepał się; z piór posypał się płomienny pył. Nie dało się ukryć – jego wizerunek robił wrażenie!

Spojrzał na mnie i przyglądał się przez dłuższą chwilę. Aż ciarki przeszły mi po plecach – nigdy nie widziałem takich oczu. Wzrok wilka to nic w porównaniu do tego, choć również nie można było przejść obok niego obojętnie.
Zauważyłem, że zwierzęta złożyły mu pokłon. Wychodziło na to, że ptak jest ich przywódcą, mentorem.

Nagle odezwał się wzniosły, potężny głos:
- Witaj, Gasparze. Jestem zaszczycony twoja wizytą.

Na te schlebiające mi słowa zrobiłem tylko lekki ukłon głową. Nie mogłem wydusić z siebie słowa.
- Cieszę się, że zdążyłem cię jeszcze zobaczyć. Kto wie, kiedy nadarzy się następna okazja.

Wciąż nie odpowiadałem, choć, póki co, nie bardzo rozumiałem znaczenia tych słów.

- Widzę, że póki co mnie nie poznajesz. Obyś był taki, jak twój ojciec.

Teraz dopiero doznałem olśnienia – Feniks! Gdy babcia Roxanne jeszcze żyła, opowiadała mi o głębokim zamiłowaniu mojego ojca do ptaków. To musiały być Feniksy!
Nie było potrzeby przekazania ptakowi moich myśli. Zdawał się znać je nawet lepiej, niż ja.
Przyjrzał mi się jeszcze uważniej.

- Żałuję, że nie przyszedłeś z siostrą. W końcu to na nią spadnie odpowiedzialność za zwierzęta.

Zareagowałem, gdy usłyszałem, że wspomina o Idris.
- Z siostrą? A co ona ma z tym wszystkim wspólnego?

Feniks odetchnął głęboko. Teraz dopiero spostrzegłem, że nie jest już młody; każde słowo zdawało się być dla niego większym wysiłkiem.
- Idris to Złota Gwiazda. Mój czas dobiega końca, tylko ona może mnie zastąpić. Jasnowłosa, ostatnia z rodu.

Ośmieliłem się nieco i podjąłem rozmowę.
- Pozwolę sobie zapytać – z tego, co mi wiadomo, to Feniksy umierają, a następnie odradzają się z popiołów…
- Nie mylisz się, owszem. Jednak na każdego z nas, prędzej czy później, przychodzi czas. Nie umrę, lecz nie będę w stanie żyć tak, jak teraz.

Nie rozumiałem wszystkiego, jednak zdążyłem się już nauczyć, że świat to jedna wielka niewiadoma.

- Żyję dzięki Faltharze. Jednak przebywa ona zbyt daleko, żeby zaopiekować się zwierzętami. Ja jestem jej sługą, podobnie, jak twoja siostra.

Nie było w tym wprawdzie nic złego, jednak dotąd żywiłem nadzieję, że uchronię Idris od tego wszystkiego. Gdybym jako chłopiec zdawał sobie z tego sprawę, chyba nie ośmieliłbym się jej dokuczać. Poczułem się trochę żałośnie.

- Muszę cię rozczarować – to nie ty jesteś Ognistym Chłopcem.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Nie jesteś ostatnim z rodu. Nie ty miałeś odnaleźć Drzewo Życia. Nie przywrócisz ludziom nieśmiertelności.

Z jakiegoś powodu, odczułem ulgę. Spadła ze mnie odpowiedzialność, której tak się obawiałem. Choć, nie ukrywam, perspektywa stania się „bohaterem” była nawet zachęcająca, choć ciągle absurdalna.

- Nie miałeś go odnaleźć, ale chyba jednak to nastąpi. Wykonasz to zadanie, które ci powierzono.
Zrobiłem mądrą minę; dobrze, skoro już mnie w to wciągnęli…
Zwróciłem na moment wzrok w stronę zwierząt – wpatrywały się w nas jak zamurowane!

- Co teraz powinienem zrobić? – zapytałem.
- Tutaj jesteś bezpieczny. Nalegam, żebyś pozostał na jakiś czas. Niedługo powinna dotrzeć tutaj Neris.
- Czy wszystko u niej w porządku? – zmartwiłem się.
- W tej chwili już tak. Wkrótce ci wyjaśni, co trzeba. Dam wam czas na rozmowę, zanim udacie się dalej.

Jego wzrok zasugerował mi, żebym nie zadawał już więcej pytań. Bez słowa, wzbił się w powietrze i odleciał gdzieś w nieznane.

Ucieszył mnie fakt, że w końcu nie będę sam. Szczerze mówiąc, stęskniłem się za Lirą.
Jak dotąd, nie miałem okazji najzwyczajniej w świecie z nią porozmawiać…

·          

Straciłem poczucie czasu; nie wiedziałem, czy mijają godziny, dnie, czy nawet miesiące. Mimo tego, że moim jedynym zajęciem było spacerowanie po łące lub siedzenie i przyglądanie się zwierzętom, nie odczuwałem nudy ani znużenia. To miejsce miało w sobie coś wyjątkowego. Nieprzerwanie towarzyszyły mi spokój i błogość.

Jak zdążyłem się przekonać, woda ze stawu miała słodkawy smak, coś jak rozcieńczona czekolada.  Równie przyjemnie było się jej napić, jak i się wykąpać.

Chyba wszystkie zwierzęta zdążyłem już dotknąć, pogłaskać, czy nawet się z nimi pobawić.
Z wszystkimi, oprócz wilka.

Raz, gdy akurat „przyssała” się do mnie gromada kolorowych ptaków, dostrzegłem go, siedzącego w pobliżu, za kłębkiem chmur. Przyglądał mi się z tą samą dokładnością. Jego wzrok znów mnie zahipnotyzował.
W przeciwieństwie do pozostałych zwierząt, którym nieodłącznie towarzyszyła pełnia szczęścia, jako jedyny zdawał się zachowywać głęboką powagę, nawet, powiedziałbym, smutek i przygnębienie.

Zastanawiałem się, czy do niego nie podejść. Nie byłem jednak pewny, jak zareaguje. Miałem ochotę dotknąć jego kasztanowej sierści – pięknie prezentowała się w blasku słońca.
Gdy akurat  żadne ze zwierząt mnie nie zaczepiało, postanowiłem spróbować. Wciąż siedział bez ruchu i wpatrywał się we mnie. Jednak gdy podszedłem na niewielka już odległość, wstał i wolnym krokiem skierował się za siebie.
Udałem się jego śladem.
Wyszliśmy poza „strefę stawu” i znaleźliśmy się na rozległej, niekończącej się łące. Co kilka kroków oglądał się za siebie, sprawdzając, czy wciąż za nim idę.

Nagle usłyszałem znajomy głos – śpiew kilkuletniej dziewczynki. Z daleka dostrzegłem wątłą postać siedzącą pośród chmur.

Zdziwiłem się jednak, gdy wilk, zamiast iść dalej, usiadł i nie zamierzał ruszać się z miejsca. Pomyślałem, że powinienem zrobić to samo.
Przysiadłem się zaraz obok niego, tak, że jego gładka, przyjemna w dotyku sierść ocierała się o moje ramiona.
Siedzieliśmy tak przez chwilę, przyglądając się dziewczynce i słuchając jej śpiewu. To była ta sama piosenka, którą ułożyłem, grając w lesie na gitarze.

Ptak,
Który swym śpiewnym głosem
Rozbudził cały świat
Błąka się, szuka gdzieś w oddali
Czeka, aż dasz mu znak.

Przypomniał mi się Feniks. Pomyślałem – może to o nim jest ta piosenka?
Wystraszyłem się trochę, gdy z zamyślenia wyrwał mnie dotyk mokrego nosa; wilk trącał pyskiem moją rękę, żebym go pogłaskał. Zachowywał się, jak pies.

Choć dziewczynka była dość daleko od nas, w blasku słońca dostrzegłem wpięty w jej włosy listek z różą.

Przynosi z bukietów róże
Wieje chłodny wiatr…

Zwróciła twarz w naszą stronę. Chyba nas zauważyła, jednak nie wystraszyła się tak, jak w lesie. Zdawała się nie zwracać na nas uwagi.

Wtedy to, z jeszcze dalsza, usłyszałem inny, również znajomy głos.

Leci, pośród drzewa
Spada róży kwiat…

Nie myliłem się, nie mogłem się pomylić. Do dziewczynki podeszła właśnie druga ciemnowłosa, tyle, że nieco starsza. Przytuliły się do siebie.

Nie wiedziałem, czy powinienem ją wołać; wolałem, póki co, się nie odzywać. Nawiązały rozmowę, jak gdyby znały się od zawsze.
Choć dzieliła nas odległość, niezaprzeczalnie stwierdziłem, że dziewczyny są do siebie bardzo podobne. Jak siostry. Lub jak matka z córką.
W końcu młodsza wskazała palcem w naszą stronę. Starsza przyjrzała się nam przez chwilę, po czym uściskała małą na pożegnanie i skierowała się w tym kierunku.
Wstałem z zamierzeniem przywitania się. Zamiast tego, zaniemówiłem. Oczy Neris były zimne, trzymające na dystans.
- Miło cię znowu widzieć. – uśmiechnęła się do mnie, wciąż jednak czułem niepewność.
- Widzę, że poznałeś już Varii’ego. – uklękła, żeby przywitać się z wilkiem. Wyraźnie ucieszył się na jej widok.

Usiedliśmy na trawie.
- Byłaś tu już kiedyś? – spytałem niepewnie.
- I to nieraz! Wprawdzie nie powinnam, ale po prostu kocham to miejsce! Nawet nie wiesz, jak zazdroszczę twojej siostrze! – była w wyśmienitym humorze. Moje onieśmielenie zdawało się ją śmieszyć.

Uśmiech na twarzy dodawał jej wyjątkowego uroku. Jak dotąd widziałem ją tylko w zielarni, w nie najlepszym humorze. Teraz promieniująca z niej radość sprawiała, że jest jeszcze ładniejsza. Gdzie ja miałem oczy w podstawówce?!
- Widzę, że to twój pupil. – zagadałem trochę pewniej.
- Nie mylisz się. Żal mi go, że należy do nieszczęśliwych…
- Do kogo? – kolejne nieznane mi pojęcie.
- W każdej krainie musi być jeden „nieszczęśliwy” – ktoś, komu los nie sprzyja. Varii wiele przeszedł w swoim ziemskim życiu, jednak w niebie nie zostało mu to wynagrodzone. Wciąż czuje się nieszczęśliwy. W Lesie elfów brzemię spadło na Dinna.
Posmutniała. Przez chwilę zamyśliłem się nad tym, co właśnie powiedziała.
- Dlaczego tak musi być?
- Mówi się, że kiedyś to oni zostaną wyjątkowo wynagrodzeni. Gdy wróci nieśmiertelność i zapanuje pokój na świecie.
- Wierzysz w to? – prawie wszedłem jej w słowo.

Nie odpowiadała. Pomyślałem, że mogłem ją tym urazić.
- Sama już nie wiem. Żyję już chyba tylko i wyłącznie tą myślą.

Znów zwlekałem z odpowiedzią.
- Po co się teraz tym zadręczać? Mamy życie przed sobą! Zresztą, i tak znajdziemy to Drzewo. To może być dla nas ciekawa przygoda. – próbowałem polepszyć atmosferę.
- A co potem? Wrócimy do normalnego świata? Po co to wszystko? – łza zakręciła jej się w oku, a następnie spłynęła po policzku.

Czułem się potwornie nieswojo; jedno złe słowo mogło mnie pogrążyć.
- Masz rację, ta cała wyprawa tak naprawdę nie ma sensu. Sensu powinniśmy szukać w naszej codzienności. – zabrzmiało to bardzo rozważnie.

Chyba trafiłem idealnie; skierowała swoje zielone, żabie oczy w kierunku moich. Zdawały się sugerować, bym mówił dalej.
- Nieśmiertelność?  Pokój? Cieszmy się tym, co mamy! Szukajmy sensu w ludziach, w tym wszystkim, co ma dla nas wartość, na czym nam zależy. Korzystajmy z tego, póki żyjemy. Bo nie wiemy, co tak naprawdę spotka nas potem…
Tak się wciągnąłem w swoje „przemówienie”, że nie zauważyłem, jak Neris przysunęła się bliżej mnie i położyła głowę na moim ramieniu. Onieśmieliło mnie to nieco, mimo to podniosłem delikatnie rękę i objąłem ją.
Dobrze nam się tak siedziało…

Po dłuższej chwili milczenia dodałem jeszcze na podsumowanie:
- Nigdy nie będzie idealnie. Chodzi o to, by po prostu dać temu wszystkiemu szansę…

·          

Znów powrócił jej dobry nastrój. Chyba jestem cudotwórcą!

Nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym, póki nie spytałem:
- Kim jest ta dziewczynka, która śpiewała w lesie?

Neris zmieszała się. Przez długą chwilę zwlekała z odpowiedzią.
- Jakby ci to powiedzieć… To bardzo skomplikowana sprawa… - kręciła.
- Po tym wszystkim chyba już nic mnie nie zdziwi. – uśmiechnąłem się.
- To była twoja córka…
- Że co?!

Spodziewałem się chyba wszystkiego, tylko nie tego! To miał być żart?!
- Nie chciałam ci tego mówić… Nie wiem, czy ty to zrozumiesz…
- Jak to moja córka, co ty w ogóle wygadujesz?!
- Daj mi to wytłumaczyć. – próbowała mnie uspokoić.

Właściwie nie wiem czemu aż tak mnie to zbulwersowało. Uznałbym to za żart, jednak miałem tą świadomość, że żartem to nie jest.
- Wszystkie dzieci, zanim przyjdą na świat, żyją sobie w niebie. Nie wiedziałeś o tym? – w jej głosie słychać było głęboki zachwyt nad tym faktem. Ja za to siedziałem, jak osłupiały.
- Bardziej uwierzyłbym w to, że to twoja córka. Jesteście bardzo podobne…

Na chwilę się zmieszała, jednak szybko dodała:
- W końcu mamy wspólne geny, prawda? – uśmiechnęła się trochę sztucznie.
- Co robiła w lesie? I czemu śpiewała?
- A czemu by nie śpiewać? W niebie jest wszystko, co dobre. Dzieciom zdarza się czasem zapuścić nie tam, gdzie trzeba. Ale chyba w tym przypadku akurat ktoś musiał cię tu przyciągnąć. Coraz częściej przekonuję się, że wszystko to, co dzieje się na świecie, ma jakiś swój sens…

Przerwała nagle, na myśl o naszej poprzedniej rozmowie. Coś jakby ją olśniło, zauważyła coś, czego wcześniej nie dostrzegła.
A ja okazałem się taki bystry! Aż chciało mi się śmiać z samego siebie.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś wyjątkowy. Od dzieciństwa. – spojrzała na mnie przenikliwie, z uśmiechem.
Rzeczywiście, chyba już kiedyś usłyszałem od niej te słowa. Wtedy prawie w ogóle mnie to nie obchodziło; w tym wieku ma się zupełnie inne zmartwienia.
Varii leżał z głową opartą o moje kolano. Czułem się nieco „obwieszony”. Ale było mi z tym dobrze.

- Skoro to moja córka, to czemu nie mogę z nią porozmawiać?
- Wiesz, to nie jest najlepszy pomysł. Nie powinieneś spotykać jej teraz, w takich okolicznościach.

Trochę smutno mi się zrobiło. Czyżbym jednak nabierał wrażliwości? Poczułem, że chciałbym do niej podejść, porozmawiać. Z własną córką…
- Jak ma na imię?
- Słucham? – wyrwała się z zamyślenia.
- Moja córka. Jak ma na imię?
- Chyba sam powinieneś sobie odpowiedzieć. – uśmiechnęła się.
Zastanowiłem się przez chwilę. Jak dotąd nigdy mi to nie przeszło przez myśl.
- Usłyszałem kiedyś takie imię, nawet mi się spodobało. Możliwe, że nazywa się Nadia?
- Owszem, możliwe. – podobała jej się ta rozmowa.

Nie wiem, czy to za sprawą tego, że jesteśmy w niebie – ale wszystko tu wyglądało inaczej. Neris, która w zielarni wydawała mi się zimna, bez uczuć, teraz jawiła się jako ciepła, wrażliwa osoba.

A ja? Skąd we mnie tyle czułości? Rozmyślanie nad sensem życia…  Kto by pomyślał?

Czy, gdy stąd odejdziemy, to w nas pozostanie?