niedziela, 26 lutego 2017

737. Wojna o folwark

Nie znoszą, gdy wyrywa im się z rąk
świeżo złowione, do ostatniej kropli krwi
owca traci apetyt na wilka,
kopyto w kopyto
dziś wataha nie uznaje selekcji.

Bo kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
ginie trzech za jednego,
suma sztandarów daje wynik bez przecinków,
jakby u źródeł powstałe dla współtworzenia.

Przy podziale zysków wraca instynkt zwierzęcy,
przypis do grupy
mięsożerców
lub
roślinożerców,
wszystkożernym daje się porządnie w kość,
a głodujących skazuje na straty.

Trzeba by karmić ich ciągłą niepewnością,
by na powrót skupiły się w jedno stado.

sobota, 25 lutego 2017

736. Pokornie

Na którym z wysypisk szukać przyjdzie resztek upokorzenia?
Niespożyta, więc przeterminowana
nadzieja wygłodniałych psów.
Te nie wstydzą się własnego imienia.

O posiłek troszczą się same,
waluta wdzięczności nie wymaga pozycji społecznej,
jest zapłatą godną tylko najwytrwalszych,
tych, co nie gubią jej po kieszeniach
tłumacząc się brakiem posiadania. 

Kły zatrute mają sumieniem, 
jestem gotowa na atak
sprowadzający na ziemię 
znad próżniaczej przystani. 

czwartek, 23 lutego 2017

735. Spaliny

Znowu wdycham czarny dym
z kominów mieszkań, lepionych gliną ludzką,
plastikowymi marzeniami zatruć chcą mimochodnych,
smród zostaje we włosach i płucach.
Dziś choruję ich niezdecydowaniem.

Kłębów spalonych myśli celem są niebiosa,
chyba największym grzechem jest zatrucie Boga
tym, co wyśnił w przeddzień stworzenia świata.

Nijak przebaczyć talent na dnie ognia,
bez pieniędzy nie kupują celów na sztuki
czy nawet spełnienia, liczonego wagowo,

węgiel i drewno trzymają za to na specjalną okazję;
śmierć,
utrata nudy
lub deficyt plastiku,

niedoczekanie.

środa, 22 lutego 2017

734. Córa Syzyfa

To, co gasi pragnienie, ma tę niewygodną właściwość,
że przepływa między palcami,
zostawia tylko czerwone plamy na ubraniach,
często mylę je z raną cielesną.

Boli w każdym miejscu,
najbardziej, gdy przestaję odczuwać,
z którego uwolniło się źródła.
Głaz wymknął się znów przy samym wierzchołku,
królewna wraca piechotą
obnażona w ramach wtórnej pokuty,

dźwigam cel po raz n-ty
z zaparciem godnym rodzica,
nie dbam o gładkość dłoni,
kondycję bosej podeszwy
ani dziury w sukience, szytej już samodzielnie.

Trening posłużył poprawie rezultatów,
odległość mierzę już w milimetrach,
to jak stąd na drugi koniec globu,
grunt, że ściśle określona.

Ojciec już wie,
to nie wierzchołek jest szczytem,
lecz co dzień notowany postęp.

wtorek, 21 lutego 2017

733. Walka o byt

Po roku nieruchomości kurzę się kurzem
się otulam zaniedbanym zarostem,
kłaki starych lęków wieku są wyznacznikiem.

Słońce wyjrzało wprawdzie
na mnie zza progu między snem a snem,
zaraz jednak znalazł się jaśniej oświecony
geniusz
burak
czapki z głów
fatamorgana!

uśpił mój sen do późnej nocy,
o północy miałam dać sygnał, gdy już ciemno
i nie widzą szemracze, nie szemrzą na ślepo,
sygnał, by wznieść się ponad granice nieba,
bo tam przecież kosmos
terytorium bez władania
anarchia, nie stwierdzono kłamstwa,
bo kłamać nie miał kto,
bez powietrza nie miał kto
wejść mi w drogę z kamerą i aparatem
uwiecznić
poskromić grawitacją,
zesłać z powrotem na twardą powierzchnię.

Latam tylko od szyi po czubek głowy,
świat ma kształt owalny
przykryty maską, z dziurkami na odbiór zmysłowy,
nie wykraczam poza znane
mi jest pojęcie walki o byt.

Poza.
Znane mi jest pojęcie walki o byt.

niedziela, 19 lutego 2017

732. Zagłuszacze

Z pokoju obok biegną ku mnie ruchome obrazki,
znów ta dobrze znana twarz
wyręcza mnie przy rodzinnym stole.

Podłączona do kroplówki mp3
ogłuszam się, bo po co słyszeć krzyk,
szczególnie ten niemy, pozostawiający wiele do życzenia.
Ta choroba może pozbawić mnie współodpowiedzialności.

Mogę też leczyć się publicznie,
utwór z komentarzem, to jak
żyć pod dyktando fal eterycznych.

Jeśli już zagłuszać międzyludzki brak zasięgu
to tylko milczeniem,
ono najboleśniej przepływa przez kanały słuchowe.

sobota, 18 lutego 2017

731. Cel

Żeby odczuwać, trzeba mieć serce,
moje zarządziło zimowy sen,
wymknęło się, gdy nie patrzyłam
lub wpadło do żołądka,
od tamtej pory nie trawię bodźców jak należy.

Dzielę zyski na dwoje,
jedna część dla mnie,
druga część dla mnie,
traci sens masowa nadprodukcja.

Czytam z ust tylko pochlebstwa,
mają słodki smak, lecz nie gaszą pragnienia,
pogłębiają przestrzeń bez pomysłu na zagospodarowanie,

dlatego chcę mieścić się w główce od szpilki,
istnieć choć w tej małej skarbnicy pamięci,
by wyszyto mną odzież
dla obnażonych z godności.

730. Skąpcy

Zostawiłam chęci na stacji zero,
odjechałam z opóźnieniem
bez biletu, bo po co się udzielać,
najwyżej wylecę w połowie drogi.

Już niedługo dopadną mnie za ignorancję,
zacisną sznur na martwym sumieniu,
to chyba żart,
wszak zabijać chcą
umarłego.

Takich swawoli najwięcej,
jedną nogę zasypali pod ziemią, w obawie przed odcięciem,
zaraz znikną po czubek głowy,
schowam się i ja z całym dobytkiem:
cztery kończyny,
tułów
i twarz, grawerowana na pustym pudle bez dna.

Ubogim żal najbardziej,
choć nie ma ich z czego okradać.


wtorek, 14 lutego 2017

729. Niestrawność

Marzę o dniu bez przynależności,
zgodzie nocowania na rozdrożach,
gdzie słowo rozpływa się na wszelakie strony
bez zawłaszczania na wyłączność
lub wyrywania sobie z objęć
przez
          prawolew I lewopraw.

Lustrzanym są odbiciem,
krzywo widzianym pod kątem PROSTYM,
bez komplikowania tracą na oryginalności,
zlewają się w niesmaczną zakąskę
na deser, po ciężkim
                                  bezmyśleniu.

Chcę, by leczono na niestrawność
w izolacji, gdzie uszy nie muszą udawać głuchych.

728. Pod gołym niebem

Mam cztery ściany
o cztery za dużo,
przestrzeń nie równa się wolności.

Pod gołym niebem sypiają marzyciele
grosza wdeptanego w ziemię,
tego, co uciekł przed majętnym w obawie o zaniedbanie,
czeka na wdowę o czystym sumieniu
lub dziecko bez punktu zaczepienia,
wszak takie jak każde inne.

Nie wystarczy równość praw,
gardzę pozwoleniem na samotność,
zgodą na zawieruszenie
na samym dnie kieszeni,
gdzie głód pańskości wysuwa się na pierwszy plan.

niedziela, 12 lutego 2017

727. Powroty

Zaczekaj, gdy będę daleko od domu,
siła przyciągania jest bowiem nierozerwalna.
Choć bezprzewodowy uścisk dłoni nie przesyła krążenia,
tylko twoja krew rozpływa się niezmiennie
po wszystkich moich zakamarkach.

Kiedy ścigam powidoki dzieciństwa
czuję, że przeszłość jednak powraca.
Pozostawia odciśnięte dłonie na ścianach,
na nich osadził się kurz, który słyszy po dziś dzień
chichot pierwszych objawów dorastania.

Pamięć wypływa nawet z zaciśniętych pięści,
nauczyłaś mnie przecież, że nie na tym polega wygrana,
by wpisać się w historię sinym piętnem
na czyjejś skórze
i pod spodem, gdzie boli najbardziej.

Wracam oczyszczona ze wszelkich zarzutów,
by na twoich oczach narodzić się na nowo,
zacząć od uchwycenia równowagi
dla postawienia bosych stóp
na kolejnej życiowej płaszczyźnie.

Zaczekaj, gdy znów będę daleko od domu.

piątek, 10 lutego 2017

726. Pofilmie (po filmie "Powidoki")

Oczy widzą go długo po obejrzeniu,
najlepiej rozróżniają detale, gdy pozostają zamknięte,
wtedy malują pamięcią wspomnienie przeszłych artystów,
odbijają piętno na wnętrzach powiek.

Obraz pofilmia słyszeć będę długo uszami duszy,
do teraz przejmuje dźwięk kaleczenia bezideowej formy,
muzyka zubożenia pełnej ubytków skarbnicy talentu,
zbyt wielkiej, by utrzymała ją
konstrukcja czterech czerwonych ścian.

725. O bezdomnym

Skowyt psiej bezdomności o piątej nad ranem,
cztery odciski na wycieraczce bez kropli łzy.
Nie uronił słabości zerwany ze smyczy
na własne życzenie
lub zwiedziony intuicją.

Marzy o wakacjach i dłoni trzydzieści sześć koma sześć,
choć na co dzień oddychał hierarchią,
oblizując suchy pysk w oczekiwaniu na dzienną dawkę uczuć
czasem nachodziła go paskudna świadomość,
że za progiem deszcz łaskocze, jak by tego chciał,
doświadcza go namacalnie, jak niegdyś płacz matki;
to ten jedyny przypadek, gdy tęskni się za smutkiem.

Wie, że poddasze pozbawione jest już ścian,
nijak więc wrócić do pierwotnej wersji siebie.
Najlepiej byłoby do tej z pozycji kołyski,
gdy nie stawiało się pytań 
o pozycję w ludzkim ekosystemie. 

wtorek, 7 lutego 2017

724. Odpływ

Regularnie podnosi się i opada
poziom serotoniny w nadajniku myśli.
Pływów nie oblicza się miarą rozsądku.

Lubią zmieniać warunki,
podstępem igrają na strunach nerwowych,
by zabrzmieć wstrząsająco
w niespełna uśpionych uszach świadomości.

Suche dno nie grozi zatonięciem,  
muł zaś nijakim jest fundamentem,
zmuszającym do trwania w wiecznym rozkroku
lub balansowania na linii granicznej.

723. Przypływ

Nie daje dojść do głosu głucha codzienność,
każe milczeć i poddać się grawitacji,
twarzą do ziemi
wąchać schowany pod nią
rozkład na części pierwsze.

Zaczynam od myśli,
one poddają się najłatwiej.
Te najlepsze uciekają przez dziury w sumieniu,
obnażając oswojony już grzech.

To nie zło, lecz pierwszy objaw niesubordynacji
zerwanych ze smyczy nerwów.
Pragną, by bezradność przerwała ciszę,
zagłuszając pretensje moralności.

niedziela, 5 lutego 2017

722. Światło

Wyciągnij z kieszeni pięciu sług
na potrzeby bezrękiego uczyń z nich narzędzie
do lepienia na nowo ludzików z gliny.

To łatwy proces przywracania kształtu,
gdzie w szarpaninach wytargano dziury
obnażające pod klatką piersiową
organ dowodzący. Słowa są dobrym wstępem,
ich miękkość niweczy bezsenność,
śpiewająco kołyszą się w uszach odbiorcy,
by na powrót wypłynąć przez usta
w kolejnego zubożałego.

Noc nie musi go niepokoić,
przed światłem umyka poza ciało,
tak więc nie gaś się od zmierzchu do świtania.

piątek, 3 lutego 2017

721. Niewola

Wyhodował martwego człowieka
w ciele wciąż ciepłym,
sztucznie podtrzymywana wola niewola.

Kwitnie pierwsza starość
wspomniana zaledwie wczesną wiosną
jako nadzieja, na którą zawsze było za późno.

Umarł już przy poczęciu,
dążył do kapitulacji, by odgrodzić się ścianami milczenia.
Cegiełka po cegiełce dokładał każdy,
kto pod skórą znalazł kruchy fundament.
Dzieło lat przeszłych nijak nazwać pomnikiem pamięci.

Nie zaczerpnął oddechu,
a żyje ponad normę.
Wieczność jest karą dla niezdecydowanych.