wtorek, 31 stycznia 2017

720. Ostatnia stacja

Pociąg przemknął od jednego ucha do drugiego,
droga na skróty nie zostawiła śladu,
ulotnie zakręciła w nosie.
Brakło na nią kubków smakowych.

Ostatnia stacja była na wyciągnięcie ręki,
wystarczyło kilka przesiadek
w zapełnionym przedziale
wstrzymać na moment powietrze,
oddychać od środka
tym, co nakręca,
o ile faktycznie żyło.

Tymczasem uwierzyliśmy, że on mknie bez końca,
zapominając, że wieczność niewieczna,
jak nasz termin ważności,
nieprzekraczalny tylko do pewnego momentu.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio zaglądałam przez okno.
Najwyraźniej przegapiliśmy wysiadkę
pięć lat temu
lub
zaledwie dzień,
jeździmy w kółko,
lecz ilość okrążeń jest ograniczona.

Maszynista nie obiecał, że następna okazja się powtórzy.

niedziela, 29 stycznia 2017

719. Stadnina

Każą mi posprzątać głowę,
zrobić znów miejsce na
pięć razy w tygodniu
po osiem godzin
zgniecione w pięści w bezkształtną miazgę
nijak niepodobną do człowieka.

W tej stadninie podają tylko jeden rodzaj paszy,
porcjowany wedle zasłużenia.
Głód pomija się milczeniem
wpuszczanym przez uszy i zamykanym ustami na kłódkę,
by nie wybrzmiało przypadkiem
słowo już dawno niebędące tajemnicą.

Konwenans wytresował nas wzorowo,
każdemu sprawił siodło,
by wygodniej mu było na naszych plecach
poganiać do cwału,

wszak wyścig trwa do końca każdego miesiąca.

sobota, 28 stycznia 2017

718. Rutynowe opóźnienie

Zadowalam się cieniem,
o krok za nim,
to przez rutynowe opóźnienie.

Ręka dziecka nie sięga tak daleko,
na przyszłość spogląda zawsze z pozycji owada,
wierzy, że rozwija w sobie skrzydła
i zagóruje, nigdy nie dorastając.

Pragnie tylko tego, co zrodzi się z płodnego serca,
bezgranicznie ufa matce miłości,
daje się jej poprowadzić ponad życie,
dostaje więc bez nalegań.

Dopuściłam się zestarzenia,
trzeba mi nadrobić pierwszą lekcję,
a sił ubywa przy każdym akcie skruchy.

Trzeba mi rutynowo przekraczać siebie.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

717. Oddech

Ocieram się o powietrze,
ścianę milczenia tchniętą przez nos i usta,
ciepłą bez względu na pogodę.
To twój jedyny dowód na istnienie.

Kaleczysz go językiem
jak krwawiące dziąsła
lub sine usta, od nieprzemyślanych wypowiedzeń.
Karmisz niezdrowo
wczoRajem, utkwionym między zębami.
Nie smakował tak jak powinien,
zaledwie połaskotał
ściany spiżarni spod serca.

Dmuchasz pod prąd,
nie znam intencji, więc
trudno wyznaczyć granicę
ryzyka
nierozsądku
zabawy z głową
lub po wizycie kata.

Grunt, że tak, bym wyraźnie czuła,
policzek głaskany parą wodną,
skraplającą się w słowa.
Zrób wdech, jeśli wciąż będą niewłaściwe.

Sukces tkwi w koordynacji płuc.

niedziela, 22 stycznia 2017

716. Pod skorupką

Najpierw kochamy skorupkę
najpiękniej w Wielkanoc,
potem ozdabiamy tylko w myślach.

Zapominamy, że wewnątrz jest życie,
celowo ukryte pod kruchą powłoką,
wrażliwą na zimno, szczególnie żywej dłoni.

Przed wykluciem nie jest gotowe
na bezpośredni kontakt z powierzchnią ziemi,
dlatego czeka w uśpieniu,
pobudzając wyobraźnię odbiorcy.

Ciało rozpada się dopiero wtedy, gdy wyczuwa bezpieczeństwo,
odsłania właściwą nagość,
nieśmiertelność bez odzienia.


czwartek, 19 stycznia 2017

Niebo

Mama mówi, że zwierzęta nie idą do nieba. Pytam o warunek. Nie mają pierwiastka ludzkiego, a więc nie zostały obdarzone nieśmiertelną abstrakcją. Brzmi to równie mądrze, co bezsensownie.

Dziś wiem, że twardo stąpam po ziemi, Gringo zaś ledwie dotyka łapami podłoża. Gdyby miał skrzydła, dryfowałby po galaktykach. Daleko ponad nieboskłonem.

Naturalnie, ważę więcej niż on. Nawet po otrzepaniu się nie parują mi z sierści kropelki błota – na stałe wżarły się w skórę, śmierdzą, a czasem nawet podgryzają. Zawszonej ludzkości nie pomoże kwarantanna. Gringo wylizuje się pięć razy dziennie, o stałych porach.

715. Karykatura dorosłości

Waży pięć kilo
plus głowa warta dziesięć razy tyle,
z wiekiem ubywa jej co najmniej o połowę.

Nie wiem, o czym mówi,
bo nie wstydzi się jeszcze być sobą,
bawi się w dorosłość
karykatura karykatury.

Niedoskonałość jest sztuką,
walką o najważniejsze,
potem nadstawiać będzie kark tylko o zbędne,
wahać się niebezpiecznie,
zamiast potknąć się ze śmiechem
i chwilowym płaczem tylko na pokaz.

Pojęłoby sto lat w przeciągu miesiąca,
lecz nie potrzebuje przedwcześnie
zaślepiać się przyziemnym.

714. Próżniak

Budzik dziś zaspał,
stracił rachubę
lub niebezpiecznie zbliżył się do nieskończoności.

Jeszcze nie czas na mnie,
jeszcze odpoczywaj
otulona próżnym bezpowietrzem
po sam nos przykryta
opóźnieniem.
Nie mam już żadnej misji.

Każde jutro może przypominać wczoraj
oprócz dziś,
dziś jest jedyne w swoim rodzaju
na tą chwilę oryginalne,
to wystarczy,
daj mi w tym tylko wolną rękę,
najlepiej od razu obie,
by nie rozpraszały je
zadrapania na tarczy zegara.

Czy tak wygląda wieczny odpoczynek?

środa, 18 stycznia 2017

713. Rzep

Jest mnie
dwie połówki
lub więcej,
ale to już nie do pary.

Podobno brakuje,
jakby ktoś odgryzł kawałek ucha
całą rękę,
a mają być cztery.
Zawsze twierdziłam, że to zbytek.

Tymczasem czepia się odzieży złośliwy rzep,
odrobinę kłuje w palce
lub łaskocze,
dowolność interpretacji.

Nie dowierzam, że to może cokolwiek wypełnić,
co najwyżej zranić,
rozciąć skórę tuż przy sercu,
zacisnąć mięsień w pięści,
rozpruć mnie przy kończynach,
szarpać za nić,
aż rozbroi z wszelkich oporów.

Lubią tę bezwładność,
jakby czekali na okazję, by się poddać
bez poczucia przegranej.  

712. Sen o lepszym śnie

Nikt jak dotąd nie narzekał na drewniane łóżko,
choć niewątpliwie jest ciasne i niewygodne
bez pościeli
bez tlenu
śpiący nie poczuje.

Zatrzaśnięto nad nim naznaczone krzyżem drzwi,
nie ma ucieczki z ostatecznych wizji sennych.
Już nie wolno twarzą w twarz
w ślepą powłokę oczną
patrzącą teraz do wewnątrz
w więzioną przez ciało tajemnicę,

przebudzoną wraz z ostatnim tchnieniem
bezkształtną świadomość,
którą nijak pytać o cokolwiek.
Obojętnieje jak wszystkie
lub nie ma prawa odpowiedzi.

Czasem tylko słyszę ją w świszczącym wietrze,
krzyk niewiadomej emocji,
łza niewiadomej emocji,
chłód niewiadomej emocji.

Obiecana pozytywność niepokoi,
jak i bezpowrotność stanu,
prosta, brak punktu oparcia,
pozbawiona krzywizny, bez której nijak
wyobrazić sobie siebie
o zdrowych zmysłach,

prędzej niezmysłowo
w abstrakcyjnej stagnacji.

wtorek, 17 stycznia 2017

711. Intruz wyjęty spod prawa

Najwyraźniej próbowała już wedrzeć się tylnymi drzwiami
ukradkiem, mój ulubiony intruz
wyzwalający skrajne żądze.

Destylacja uczuć
dla ozdrowienia zmysłów,
odseparowanie od źródła
wiecznego niezdecydowania,
koniec wizyt przy grobie pamięci

prowadzą do końca korytarza,
w ślepy zaułek zapędziła rumiana przy policzkach
wymiana szminki
regularna
uzależniająca
odurzająca.
Zgodnie z powyższym powinna być zabroniona,

a oddycha przez słowa ledwie z nią skojarzone:
osoba
sztuk dwie
cukier
bijatyka
ciało
rozsądku brak.

Uszy jej nie słuchają,
a oczy nie widzą,
nie węszę i nie smakuję,
nie dotykam,
więżąc serce w komorze milczenia.

710. Pieprz w oku

pierwsze oczy widziały już zbyt wiele
niewinność wyzbyto tajemnic

karmiono mnie
bez przypraw
pieprz nie drażnił podniebienia
nie wgryzał się w mokre powieki
wyciskając dziecko z dziecka

wierzyłam w nagość jedynie twarzy
mimika odsłaniała więcej niż
strojny pustostan
narzędzie bezuczuć
tak dalece
odzwierzęcone

nie ma miłości
bez miłości
zgodnie z nieadekwatną do znaczenia
nową definicją

poniedziałek, 16 stycznia 2017

709. Coś dobrego

ponad podziałem rozkruszyłam serce
siłą woli organ pączkuje
jeden na milion
bez ubytku

rośnie
choroba zakaźna na zawrotną skalę
śmiertelna w skutkach
dla jednostek niepodzielnych
lub omijająca szerokim łukiem

bunt
przeciw emblematom
walki na:
kto więcej
jakim sposobem
pod czyim sztandarem;
cel poczeka

aż rękę poda inicjator inicjatorowi
ciepłą od krążącej w żyłach
duszy własnej
i miliona dusz cudzych

czwartek, 12 stycznia 2017

708. Pod powieką

To jedno z królestw schowanych pod powieką,
za cienką kurtyną rozgrywa się projekcja
dla jednego zaledwie widza.
W relacje jak dotąd nikt nie uwierzył.

Karykatura wyjęta z encyklopedii
dyktuje mi warunki,
wyolbrzymia w najbrzydszym miejscu,
gorzko śmiejąc się z tej krzykliwej demaskacji

chcę 
zapomnieć
żałuję
że zapominam

w słonej powodzi nęci smakiem,
trzyma projektor przy płaszczyźnie.
Drżenie może wywołać eksplozję
lub
płynną zmianę światów
na korzyść uciekiniera,

błądzącego między jedną a drugą salą seansów,
pociąga brak logiki 
przerasta brak logiki,
traci wiarygodność

to znak, że światło woła o uwagę,
promieniuje z natarczywością,
dając ukłon wszechobecnej ciszy;
koncert duszy zszedł na dalszy plan.

To jedno z utraconych królestw
lub przyklejonych do kurtyny,
zmieniających kształty
przy kolejnej rozbudzonej nocy.

środa, 11 stycznia 2017

707. Mój przyjaciel człowiek

Obrastasz w gęsty bluszcz opinii, mój przyjacielu,
namalowany przez artystę bez doświadczenia
w udzielaniu usług za usługi.

Myślał o tobie całą noc,
dopowiadał cię bez uprzejmości
w imię miłości wyśnił twój upadek
w przepaść poniżej dna.
Po przebudzeniu pamiętał tylko chrapanie sumienia.

By zarobić na życzliwość, musiałby pracować na trzy zmiany,
dobrym argumentem jest deficyt czasu,
który nie pozwala
dłoń za dłoń
na wiwisekcję biografii,
zainfekowanej sztuką tworzenia od podstaw
na indywidualnych zasadach
przez sadowników opinii;
obrastasz w ich gęsty bluszcz, mój przyjacielu.

Ostrzega cię jeden z artystów,
obrzydliwie świadomy,
że kreuje równie bezpodstawnie.

niedziela, 8 stycznia 2017

706. Nowa jednostka czasoprzestrzenna

Lata skracają się do centymetrów wspomnień,
miesiące liczone na palcach jednej ręki
skumulowane w streszczenia
powieści, którą nijak zdążyć przeczytać.

Pierwsze półwiecze minęło już w dzieciństwie.
Rozciągaliśmy sekundy jak gumę do żucia,
krótka historia była erą kilku pokoleń,
dzień miał dwa poranki i sześć wieczorów
planowanych z wyprzedzeniem
trzech kwartalnych lat,

a nie brakło miejsc na przemyślenia,
dziecięca głowa przefiltrowała wszystko przez wszystko,
robiąc miejsce na przypływ nowych wiatrów,
falujących w naturalnym tempie.

Życie w pigułce
przyspiesza przyswajanie,
przedawkowanie ucina mi refleksje
do niezbędnego minimum
mieszczącego się
w nowej jednostce czasoprzestrzennej.

piątek, 6 stycznia 2017

705. Żywiciel społeczny

Okruchy społecznego ciasta poniewierają się po centralnym stole,
znalazły w końcu żywiciela,
kto je spożyje, zubożeje o wnętrze.

W uczcie słów padają te najsmaczniejsze,
promocje na słodkości
w każdym miejscu i o każdej porze,
jakby pieniądz stracił na wartości,
a walutą stała się tkanka tłuszczowa
skrzętnie odkładana na wysokiej lokacie.

Obrastają w obietnice,
ledwie ruszyć się mogą od przesytu.
Na śniadanie, obiad i kolację
program w tv i niedzielny spacer
dla wywietrzenia głów;
robią miejsce na nowe kompozycje smaków.

Menu to samo od dziesięcioleci,
pomysłodawców nie dopuszczono do głosu.

wtorek, 3 stycznia 2017

704. Prowincjonalność

Zżabiałych stawów szyderczy rechot,
na bagnistej łące drewniana świątynia,
w gęstym powietrzu rozpuszczona cicha modlitwa

o przetrwanie,
o kęs miłości zapity łykiem drobnej powinności,
posiłek godzien pielgrzyma
niosącego wieści z zewnątrz

o życiu poza życiem,
ciałach poza ciałem
okrutnie odrębnych
niedoprecyzowanych bytów
niechętnych symbiozie
odłamków odrębnych całości.

Prowincjonalność boli mniej,
tylko wżera się w skórę mała wesz,
przyjaciel bezdomnych
bez duszy nad głową
chorowitych marzycieli,

skrzętnie zakopujących pod ziemią wszelakie zdobycze.
Ucieczkę w nowy świat
podlewają oczną konewką
licząc, że zakwitnie
owoc karmiący do syta.

Boli mniej,
odpycha magnetycznie
sielska monotonia.

niedziela, 1 stycznia 2017

703. Koncert wewnętrzny

Składam się z niespójnych dźwięków,
nie ma tonacji dla niezdecydowanych.
Dla uszu bywam nieprzyjemna, więc
milczę zbyt nachalnie.

Trącam struny czubkiem palca,
pamiętając, że drżenie jest objawem niepokoju.
Jeśli tak pięknie brzmi korozja serca,
zmuszona jestem uzależnić się od ryzyka.

Szum jest obojętny,
zakłóca balans między moll a dur.
Rozdarcie wpisane jest w biografię,
nie znosi ciszy hormonalny grajek.
To ten impuls,
niezbędne tchnienie,
co nie uznaje stagnacji,
nawet chwilowo pożądanej.

W ciasnych komorach,
niedostrojonych na tak żwawy koncert,
pękło coś,
nie pierwszy raz
organizm przerasta
szerokość gamy.