czwartek, 28 kwietnia 2016

484. Wizja

Wodospady z aut
spłynęły kropelki rosy
na opaloną twarz,
rozgrzaną do czerwoności
fizjonomię
człowieka udręczonego.

Pierwsza wizja
o płonących ulicach
schowanych pod warstwą deszczu.
Strzał przechodzi przez czaszkę
nie naruszając tkanek.

Druga wizja
o twarzach nienarodzonych,
błagających o istnienie
zagubionych,
niegrzesznych.
Jeden gest może przywrócić utracone,
jedna przyjemność za szansę wieczności.

Trzecia wizja.
Światło wdziera się przez oczy
do przyciemnionych kanałów myślowych.
Ono oślepia mnie, bym nie poznał tajemnicy,
ukazuje na ułamek sekundy
sedno wszystkich spraw.

Nadmiar refleksji,
przesyt treści
w niekształtnej formie,
nieistniejącej masie,
nienormalnej.

środa, 27 kwietnia 2016

483. Tryb niestabilny

Nie jestem w stanie
oddychać w tym trybie.
Zakurzony pod komodą
kłębek nieprawdopodobnych zdarzeń
czeka na powtórzenie.

Zbyt nerwowe odgłosy,
szalone zabawy
dorosłych dzieci,
utopione plany
w łyżeczce przyjemności,
w kieliszku rozkoszy
chwilowej.

Wyznania,
przyjaźnie o nieznanym terminie ważności.
Burzowa pogoda
zmywa namalowaną fizjonomię,
pozbawia uśmiechu
zły początek.

Ledwie stabilnie
docieram do przeświadczenia,
na chwiejnych nogach
dobiegam do uchylonego wejścia,
przesmyku dla myślących.

Nie jestem w stanie
funkcjonować w tym trybie.
Trochę to nierozważne,
odciąga pociągające
czyniąc mnie wyobcowanym.

wtorek, 26 kwietnia 2016

482. Żyj!

Żyj!
Wołały damy w obcisłych sukienkach,
łyse głowy okalane czupryną.
Żyj!, wołał biedak, któremu minimum
otwiera drogę do wsparcia publicznego.

Żyj!
Upomniał hipokryta
o poglądach dwuznacznych.
Żyj!, zachęcał starzec, któremu osłoda życia
wmieszała się
jako ostatnie ziarenka klepsydry.

Szaroczarnobiały,
kolorowobezbarwny
układ sił
nieproporcjonalny.

A ja tak potrafię
pozbawić się przyjemności,
zbędnych zawiłości,
pobudzania pożądania.

A ja tak muszę
musieć
potrafić
z wypisanym Żyj! na czole
żalić się
tylko prywatnie
by nie dostrzegli we mnie
niewdzięcznika
za wyzwania wzmacniające
bynajmniej nie motywujące.

Żyj!
Zemścij się kiedyś
za trudy,
choć sprawca nieznany.
Żyj!, pokaż język cenzurze,
by, pogardzona, odeszła,
odsłaniając niełatwe.

Szaroczarnobiały,
kolorowobezbarwny
układ sił
nieproporcjonalny.

niedziela, 24 kwietnia 2016

481. Mój pianista

Brzmi
melodia klawiszy
muskanych delikatnymi palcami
artysty.

Wdziera się
przez uszy do serca
nuta rozkoszy,
życiodajny dramat
opowiedziany bezsłownie.

Graj mi nieprzerwanie,
nadaj rytmu poezji,
by słyszeli ją każdą częścią ciała
nasi wielbiciele.

Zamieszkała we mnie,
wprowadza w wyższy stan pojmowania
twoja wiadomość
zawarta w dźwiękach
ujmujących wpatrzoną w ciebie
oczarowaną twórczynię.

Jeśli kochać,
to tylko językiem sztuki.

Licentia poetica (historia w 12-tu wierszach)

01. Bóg (nie) wysłuchał

Tęskno im do Ciebie,
potrzebują dosłownie.
Zanurzeni w tłustej mgle
zanieczyszczeń mowy
proszą o ciągłe przebaczenie.

Tęskno im do absolutu,
nie pojmują metafory
początków i zakończeń,
nieskończoności,
braku przestrzeni,
nieodczuwania dosłownie.

A mnie również tęskno,
choć na wyciągnięcie ręki.
Wysłuchaj pierwszej prośby
Twego cienia, jak dotąd bez zastrzeżeń.
Jedynym dowodem na byt
jest tożsamość Samuela,
któremu Bóg obiecał,
którego miał wysłuchać.

Ja nie anioł ani człowiek,
zatraciłeś mnie gdzieś pomiędzy,
wypadek przy pracy
nad dziełem ponad wszystkie dzieła.
Ja jedyny, który powstał, lecz nie zginie
odczuwając bolesne ukłucia
lub nadejście starości.

Ja pięć, piętnaście, pięćdziesiąt, pięćset lat
lub trzy piąte dnia,
a wszystko to jakby sekunda,
złośliwa chwila
wybijająca z rytmu.

Mam na imię Samuel,
czyli ten, którego wysłuchałeś.
Dlaczego wyrzuciłeś mnie w przestrzeń
bez punktu zaczepienia?
Pragnę rozróżniania zmysłów,

dotyku kobiety,
smaku łez,
zapachu świątecznych potraw,
słyszenia słodkich komplementów,
widzenia odbicia w lustrze.

Tęskno mi do nich, Panie.

02. Deus Creator

Słowo staje się istnieniem,
a pieśń tworzy malowniczy obraz.
Pracowałem do ósmego dnia,
by nadać ci w pełni kształt.

Szczypta egoizmu
wmieszana w nieskalane,
byś znał swoją wartość,
ziarenko słodyczy
na gorzkiej pustyni.

Dowolność poetycka,
swoboda kreowania.
Bez względu na decyzje
nie masz udziału w procesie powstawania.

Ja, twój Mistrz, nieśmiertelność tworzę,
cóż ty większego mogłeś zrobić...
Morze
w dowolnej chwili zaleje lądy,
tworząc cmentarzysko cywilizacji.

Ja, Mistrz,
Stwórca,
Kreator bytu.
Zabrałem cię przedwcześnie,
byś nie pamiętał,
nie wyjrzał poza matczyny azyl.

03. Vox

Widzę,
choć nie dano mi oczu.
Słyszę,
choć nie dano mi uszu.
Zdaję się odczuwać
nawet mocniej.

Nie potrzebuję namacalnie,
wystarczy, że nie wpisano mnie w schemat,
kategorię człowieka,
rodzaj niezrównoważenia.

Jestem tylko obserwatorem,
komentuję dowolnie
nierozsądne potknięcia.
Zanoszę się śmiechem,
zakrywam usta, by nie usłyszano kpiny.

Cisza.
Dlaczego obojętni są na moje słowa?
Wiecznie milczący okazałem się być,
oddzielony szybą,
chmurą kłębiastą
wyrastającą z wnętrza ziemi.

Czy i Ty
nie słyszysz mojego wołania?

04. Beata

Zwyczajna jest,
podobna do tysiąca podobnych.
Jakby nieidealna,
usta nieco za wąskie,
nos zakrzywiony,
oczy zbyt duże.

A kocha ją, mimo wad,
szereg dżentelmenów
bynajmniej nie kulturalnych.
Nie mówią językiem wierszy,
by nie pozostać niezrozumiałymi.

Miła jest, otwarta na znajomość
nierzadko przelotną
sytuację niezręczną
zbytniego przyciągania.

Beata
szczęśliwa jest,
bogata jest,
a mimo to rozmyśla
o wrażliwym obrońcy,
którym żaden z dżentelmenów
nigdy nie będzie.

Wyśniła go,
wygląd zgodny z kaprysem.
Zamieszkał w jej umyśle
bezdomny ideał,
esencja pragnień
samotnej marzycielki.

Przedstawił się
jako ten, którego sam Bóg wysłuchał,
dając szansę na więź
z cząsteczką profanum.

05. Mater

Droga moja
królowo życia,
kochająca bez względu
na ostateczne rozliczenia,

czy zechcesz ponownie?
Dano nam szansę, by zacząć od nowa.
Będę lepszy, niż byłbym wówczas,
znajdę sposób na troski,
sprawię, że kwiaty nabiorą żywszej barwy,
zakwitając jeszcze zimą.

Naucz mnie, jak kochać.
Pierwsza osoba, którą poznam.
Powiedz, jak poradzić sobie,
w jakim języku zwracać się
do tych kolorowych twarzy
o fizjonomii skrajnej,
nierzadko nierozstrzygalnej.

Droga moja
królowo życia,
kochająca bez względu
na ostateczne rozliczenia.

06. Życie pełnią życia

Staję się coraz cięższy,
opadam,
dotykam stopami podłoża.

Czuję już,
jakbym tak od lat
trwał w objęciach tkanek,
w wiecznym pośpiechu
procesów życiowych.

Mówią, że jestem obcy,
chyba wyglądam nieco inaczej.
Nie wpisuję się w przyjęty przez nich
katalog gatunkowy.

Mówią, że to nawet lepiej,
że twarzą zwycięzcy
obdarzyła mnie natura.

Szybko na piedestale
nagrodzony za sam jedynie uśmiech
będący tu walutą,
którą obracają elity.

W tym całym tłumie,
w szale zaledwie krótkotrwałym
zapomniałem niemalże
o Beacie.

07. Odkrywanie

Nie bój się,
to tylko twoje marzenie.
Uważaj, czego pragniesz.

Pozwól podejść,
zaledwie dotknąć
skrytych słabości,
musnąć powiekami
drżącej ponętności,
drzemiącej w tobie
tajemnicy.

Jak delikatnie
potrafisz wywołać gwałtowność.
Na wpół przytomnie
delektuję się bliskością.
Oczyma duszy przejrzałaś moją wątpliwość
w tematach omijanych,
w tematach niewygodnych.

Rozszyfrowałem cię,
wcale nie bogata,
wcale nie szczęśliwa.
Samotna, z tylko
lub , wartością,
niebędącą na sprzedaż.

Tymczasem noc
chce utulić nas do snu,
jak parę niemowląt,
niepozornych dzieciaków.

Tymczasem noc,
w twoich myślach ciemność.
Nie daliśmy sobie
wystarczająco.

08. Mój przyjaciel St(r)ach

Wyszedłem o zmroku,
odziany w zimny dreszcz
bynajmniej nie z powodu chłodu.

Światła latarni odsłaniają bladą twarz,
pozbawiony krążenia
wizerunek człowieka.
Uścisnął mi rękę.
Lodowata dłoń
jegomościa Stanisława.

Szepnął kilka słów
o beznadziejności świata.
Zniknął na moment,
pojawił się
i tak kilka razy,
migająca żarówka.

Spytałem go.
Coś, o czym wiedziałem kiedyś,
jeszcze za życia nie w pełni,
uleciało jakby
wraz z pragnieniem rozeznania
w znaczeniach zjawisk
niepojmowalnych.

Szepnął kilka słów
o beznadziejności świata.
Zniknął na moment,
pojawił się
i tak kilka razy,
migająca żarówka.

Zrobiło się nieco chłodniej...

09. Czasoprzestrzeń

Spróbuję
w przestrzeni czasu
odpowiedzieć sobie na wątpliwość.

Kraina zwana przeszłością.
Ocieranie się o siebie stali,
spiski przeciw spiskom,
wojny przeciw wojnom,
zło przeciw złu
walczy w imię gorszego.

Kraina zwana teraźniejszością.
Huk wystrzałów,
spiski przeciw spiskom,
wojny przeciw wojnom,
zło przeciw złu
walczy w imię gorszego.

Kraina zwana przyszłością.
Eksplozja pożera spiski,
pożera wojny przeciw wojnom,
zło przeciw złu,
walczące w imię gorszego.

Chyba najbliżej mi
poza czasoprzestrzenią.

10. Milczenie

Milczenie jest błotem.
Brak dialogu
prowadzi do upadku.

Czemuś mnie opuścił?
Powtarzam z uporem
słowa dobrze Ci znane.
A może sam
powołałem się do życia,
zmuszając
do chęci zaistnienia?

Hipokryta
hipokryzuje
hipokryzyjnie.
Za pieniądze chce kupić wieczność
grubas o wypchanych kieszeniach
papierkami z cukierków.

Komu sprzedał porządek?
Wartość stracona w przybytkach rozkoszy
lub zamknięta w trumnie,
pochowana wśród niezasłużonych.

Milczeniem na powrót się stałem.
To ja odsprzedałem wieczność

za smród,
brud
i paskudę.
  
11. Samuelu

Widzę łzy gniewu
spływające po bladym policzku.
Zaciśnięte pięści
już nie dosięgną najwyższego szczebla.

Skłoniłeś mnie
do świadomego błędu.
Zbliżony do ludzi
i upadłych aniołów
stoisz pod znakiem zapytania.

Czy dostrzegasz beznadziejność?
Wojna z miłością
przekreśla szansę na ocalenie
choćby cząstki pojednania.

Jak wielki ból,
Samuelu,
jak wiele słów nienawistnych
biorę na swoje barki
w ramach zadośćuczynienia.

Kończy się pierwszy i ostatni dzień
zabawy w życie.

12. Spektakl o końcu świata

Cisza drga w receptorach dźwięku,
trzęsie się z zimna
zamrożona obojętność.

Nastoletni starzec
skończył powieść na rozdziale pierwszym.
Ostatni sakrament.
Poddaje się wyzwaniom młodości,
osaczony wyzwaniem
tylko zwanym przekleństwem.

Kropla paruje,
gdy słońce oświeca umysł.
Poznałem sekret sensu istnienia,
gdy oddałem życie,
bez wartości życie.

Za kurtyną rozgrywa się przedstawienie,
a ja zawsze marzyłem o tym, by zostać aktorem.
Przesłuchanie prowadzi dobrotliwy Starzec
o oczach wielkości dwóch wszechświatów
wpatrzonych w to, co niedostrzegalne.

Miast dziewięćdziesięciu dziewięciu profesjonalistów
wybrał jednego amatora,
marzyciela bez talentu,
człowieka wędrowca.
Obsadził mnie w głównej roli
na przekór elitom
ukazał piękno w niepięknym,
wykreował mnie
na nowo.

Gdy kurtyna rozsunie się,
będzie za późno na rozgrzeszenia.

13. ?

   Tracę oddech,
   Rozkładam się na części.
   Zachowane w pamięci
snY o lepszym świecie.
   Marność nad marnościami,
   A jedyna warta poświęcenia
   Miłość uleciała poza osiągalne.

Siedzę w oczekiwaniu na osądzenie
        I uświadamiam sobie, że przecież myślę,
                                     tak wiĘc jestem.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

480. (Nie)znajomy

Witaj,
od kiedy się nie znamy?
Twoje oczy już nie lubią patrzeć
jak spuszczam wzrok,
uśmiechając się niewinnie.

Kiedyś widziałeś mnie w lustrze,
druga strona twojej osobowości.
Coś przesłoniło ci uczucie.
Spójrz uważniej,
czy dostrzegasz mnie na skraju,
choćby fragment
starego świata?

Rozliczeni z przeszłości.
Nie jesteś winien nawet spojrzenia.
Zapłaciliśmy sobie
bez pożegnania słowem,
które nie miało być ostatnim.

Nie potrafię nie zerkać
w pęknięty fragment lustra.
Nieznajoma część
czasem ukłuje w czułe miejsce.


479. Dyfuzja

Nie ma więzi
między płaszczyznami,
wziesienie i dolina
nie dociera dół do szczytu.

Gdzieś pośrodku
zagubiony myśliciel,
łzy spływają ku górze
zatracenie przestrzeni.
Może by unieść się,
zabłądzić ponad namacalnym
dla znalezienia sensu
w odłączeniu,
w samotności?

Dyfuzja
wniknięcie w powietrze
cząstek wiecznych
pomiędzy ulotne.

niedziela, 17 kwietnia 2016

478. Sens tworzenia

Dla kogo te słowa
w nieoczywistą bogate treść?
Ubytek przepełnionego umysłu
lub towar na sprzedaż.

Gasi pragnienia dusz,
napełnia po same brzegi.
O smaku coraz słodszym,
przyjemnie chłodzącym
rozgrzane przewinienia.

Ile we mnie egoizmu?
Idea skryta w szufladzie
umiera bez racji bytu
nieistniejący artysta.

Karmi głodnych czegoś więcej,
wbrew oczekiwaniom
niesie sprzeczne sensy,
jakby próbował wpasować się
w zmienność.

Zapomniał, że dla siebie,
że dusza tkwi w jednym ciele.
Wybrała na wyłączność
narzędzie do czynienia cudów.

Że w tym wszystkim on sam,
że dzieląc się
przyznaje sobie większość.

sobota, 16 kwietnia 2016

477. Pewność bytu

Mgłą zachodzi mi widok
odcieni szarości.
Słowiki śpiewają w kółko tę samą melodię
jakby od niechcenia.

Nabieram kolorów,
gdy choć jedna cząstka pasuje do całości.
Za krótko, by wpasować się w pełni,
za długo, by trwać w odłączeniu.

Za mostem droga bez horyzontu,
nie rozumiem strachu.
Nad przepaścią unosi się powietrze,
beztroski powiew oddechu.

Nie boję się,
że dusza,
że nie ma w tym głębi.
Przez mikroskop niedostrzegalny byt
o przestrzeni wykraczającej poza wszechświat.

Jestem
wszędzie
mnie nie ma.

czwartek, 14 kwietnia 2016

476. Pogoń za dniem

Dzień dobry,
nawet nie wiem, kim jesteś.
Wybacz, śpieszę się,
wczoraj mi wybił ostatni dzwonek.

Jak masz na imię, mamo?
Zapomniałem, że niewiecznie
czekasz, aż wybudzę się
z bezsennego letargu.

Boli mnie,
ale uderz mocniej,
bym zapłacił za przyszłe życie.
Dwa plus dwa równa się wojna,
liczba na trzy litery
w słowniku języków obcych.

Dzień dobry,
zapominam, który to już raz
powtarzam dla postępu.
Płacę walutą czasu i uduchowienia
za papier wart więcej niż sam byt.

A gdyby tak
przestać gonić dzień?
Zamknąć się poza przestrzenią,
wyłączyć tryb zegarowy

i marzyć
i marzyć
i marzyć.

środa, 13 kwietnia 2016

475. Sprzedany

Podpisano cię na czole
imieniem ulubionym.
Lustro przestało mówić prawdę.
W słowniku tłumaczą dowolnie,
odmieniają nieodmienne,
pociąga ich niepoprawne.

Jesteś w ich rękach
narzędziem do robienia przyjemności.
Charytatywnie
sprzedany dla wyższej wartości.
Dlaczego wzruszasz, chwytasz za serce
w inny, niż wówczas sposób,
kiedy oddaliśmy ci dusze?

Kupiłem cię
za miliony zdobyte w czarnej strefie.
Rób tak, jak lubię,
bym zatracał się w nieskończoności
ułamka sekundy.

Romans zaledwie,
krótkie kochanie
wyniszcza
zbyt uległą sztukę.

474. Namiot

Spod dachu wyszłam,
przeświadczona o wiecznej nocy, po raz pierwszy dostrzegłam dzień.

Uciekłam z namiotu.

Nietrwałe schronienie, załamuje się pod naporem
nienadzwyczajnych sił przyrody.
Zmusza, by wyjrzeć zza czterech ścian,
przejść się niestabilnie,
wyzbyć pewności, narazić na niespodziewane.

Wystarczył szept
z głębi pomieszczenia - zaburzył codzienny rytm.

Uciekaj z namiotu.


wtorek, 12 kwietnia 2016

473. Migracje

Znudziłem się
podróż w obrębie jednego.
Zapuściłem korzenie,
ojczyzna cierpi na suszę.

Chyba nie chcę,
chyba zachłysnąłem się
zbyt wcześnie,
by przebaczyć Niewinnej.
Drogowskazy prowadzą poza obręb
obcy kusiciele
słucham niezrozumiałego bełkotu.

Obczyzna
kraina wiecznego spełnienia,
kumulacja pragnień,
wizytówka z szansą na przyszłość.

Inne, niż codzienne nazywanie zdarzeń
o charakterze nieodmiennym.
Czarno-biały film
wynalazek przeszłości
znów staje na piedestale.

Znudziłem się.
Odebrano mi wybór.
Wychowanek niekochanej Matki,
syn marnotrawny.

Migracje.
Zabawa życiem.
Igraszka dla dorosłych
bez bagażu doświadczeń.

472. Senna plaga

W powietrzu zapach wykąpanych cząstek
układających się
w deszczowy wszechświat.
Chciałabym dłużej,
choćby sekundę później
rozstać się z marzeniem.

Wypatruję pierwszych objawów
choroby zwanej pragnieniem.
Trzymam w rękach kawałek rzeczywistości.
Zatopiona w wilgoci
plama błotnista
na dnie czystego morza.

Szumi kołysanka
na dobranoc kilka kropel.
Płacz matki natury
nad zniszczonym dzieckiem.

A ja zasypiam, gdy mi gra
monotonny zapis nut
dla odwrócenia uwagi
od podopiecznych słońca.

A ja zasypiam, kiedy noc
dobiega końca.
Świt na osłodę dnia
szepcze czule do zatkanych uszu.

Senna plaga
cząstka świata
skryta pod pościelą.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

471. Hej! T

Twarzą w twarz
zza anonimowego biurka
krzyczy anonimowy głos.
Niepodpisana sylaba
łączona dowolnie
tworzy słowa nieistniejące,
karcące.

Palce czule obejmujące
to z tą samą siłą celują w czułe punkty,
rozpalają ogniska,
pożerają zamkniętymi ustami
ułożonymi w przekleństwo.

Hej!  Trudny
        Taniec
        Trąca
        Temat
        Tabu

Hej!  Twarze
        Tworzą
        Tarczę
        Teatr
        Tchórzów

Wojna na myśli,
giniemy tylko mentalnie.
Bez konsekwencji,
przed osądem stanął pseudonim.

A on śmieje się,
karmiony życiodajnym
Hej!
Ty
jesteś martwą tkanką,
częścią nieodłączną,
lecz niekarmiącą.

A on śmieje się,
bo nie napluli mu w twarz
schowaną za ścianą
milczących liter.

Jak cudownie wyrażać się nienazwanym.

Filabein

Wrócił późną nocą. Delikatnie uchylił lekko skrzypiące drzwi, wślizgnął się do środka, nie spoglądając za siebie. Chwilę wcześniej doskonały słuch wychwycił jedynie niczym niezmąconą ciszę, co wskazywało na to, że nikt go nie śledził.
Przekręcił klucz w zamku, otrzepał obłocone buty o wysokich cholewach, paskudnie brudząc wysłużoną już wycieraczkę. Ściągnął przecieraną skórzaną kurtkę i zawiesił na haczyku.
Odskoczył gwałtownie, westchnął głośno, przestraszony widokiem zielonych ślepiów wyróżniających się z panującego w mieszkaniu mroku.
- Cholera, Filek... - mruknął do kruczoczarnego kota.
Zwierzę wpatrywało się w swojego właściciela z niebywałą uwagą, co sprawiło, że poczuł się nieco niezręcznie.
- No i na co się gapisz? - spytał z wyrzutem, ściągając obuwie.
Oczywiście, nie spodziewał się odpowiedzi. Odpiął pas z mieczem i powiesił zaraz obok kurtki, po czym przeszedł po cichu do sąsiedniego pomieszczenia.
Uwielbiam na ciebie patrzeć.
Odwrócił się, ze zdziwieniem spostrzegając, że Filabein wciąż uparcie wlepiał w niego świecące w ciemności oczy. W języku wyspiarzy imię to oznaczało tyle co słoń, a to dlatego, że Quentin z ogromnym upodobaniem kolekcjonował figurki z kości tych zwierząt.
Ścianę w głównej izbie zdobiła podłużna drewniana półka, na której ułożone były małe statuetki, przedstawiające w większości słynnych władców i rycerzy, a także artystów i nieco mniej znane osobistości, ledwie zapamiętane przez potomnych, choć niewątpliwie zasługujące na uwagę. Mężczyzna uwielbiał przyglądać im się za każdym razem, gdy przechodził obok, co zdarzało się nader często. Figurki poustawiane były też w kilku miejscach mieszkania, takich jak komoda w sypialni czy stół jadalny, co w przekonaniu Quentina było urzekającym elementem wystroju.
Niezręczność ustąpiła wręcz uczuciu zażenowania, gdy kot przyglądał się, jak mężczyzna zdejmował z siebie kolczugę, skórzany kaftan i spodnie.
- Daj spokój, Filabein... - westchnął, na co zwierzę ani drgnęło.
Kocham cię, panie.
Podążył za Quentinem, kierującym się w stronę sypialni. Mężczyzna wszedł po cichu, nie chcąc zbudzić kasztanowłosej, nagiej kobiety, której ciało w połowie przykrywała kremowa, kwiecista pościel. Wśliznął się do łóżka, delikatnie dotknął palcami jej gładkiego ramienia. Zbliżył się lekko, muskając je wargami.
- Idź się umyć - usłyszał warknięcie. - Śmierdzisz trupem.
- Nikogo nie zabijałem - odparł pokornie. - Musiałem trochę drasnąć drania...
- W porządku, oszczędź mi szczegółów - przerwała zdecydowanym tonem, dopiero teraz odwracając się twarzą do Quentina.
Jego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, widział więc wyraźniej bursztynową barwę pociągających oczu ukochanej, zgrabny nosek i usta układające się zawsze w kształt serca. Uśmiechnęła się nieoczekiwanie, oplatając wokół palców jego czarne, sięgające ramion włosy.
- Wiesz, czułam się dziś trochę dziwnie - zaczęła melodyjnie. - Nie umiałam się skupić, kręciło mi się w głowie... rano mało nie zwymiotowałam - mówiła z przejęciem.
- Może się czymś zatrułaś? - spytał z troską.
Zdziwił się nieco, gdy spojrzała na niego z wyrzutem.
- Ech, jak zawsze niedomyślny... - westchnęła. - A może tylko udajesz, nie chcesz dopuścić do siebie tej myśli?
Ciemności nie pozwoliły jej dostrzec pobladłej twarzy Quentina.
- Tarja... Czy ty...
- No brawo, durniu! - prawie krzyknęła. - W końcu nie będą na mnie patrzeć spode łba...
- Tylko o to ci chodzi? - zdumiał się.
- Pewnie, że nie - burknęła urażona. - Ale nie pozwoliłabym sobie na obelgi. Jeszcze pomyślą, że jestem jałowa...
Przerwała nagle, przestraszona przez Filabeina, który nieoczekiwanie wskoczył pomiędzy nich.
- Odejdź, kocurze - odsunęła go gwałtownie.
Nigdy cię nie lubiłem.
- Choć do mnie, Filusiu - Quentin przysunął do siebie zwierzę i otulił je pościelą.
Zawsze przy tobie, panie.
- No jasne... - westchnęła, zrażona nieco tym widokiem. - Po co nam dziecko, skoro mamy tego futrzaka? - burknęła z ironią.
Nie odpowiedział, skupiony na głaskaniu pupila. Tarja, zrezygnowana, odwróciła się znów tyłem do mężczyzny.
Po co wam dziecko, panie?
***
- Nie wiem, w czym widzisz problem, stary - powiedział rudowłosy Ralph, dłubiąc w nosie. - Moja Karen urodzi niedługo czwartego dzieciaka... Bogowie, żeby w końcu trafił się syn! - okrzyknął, ocierając spocone czoło.
Dwaj postawni stróże prawa powoli przemierzali ulice miasteczka Taitnemah, dręczeni przeraźliwym upałem. Jedyne zamieszanie robiły jak zawsze rozwrzeszczane dzieciaki, rycerze więc pogrążeni byli w nudzie.
- Zaraz dojdziemy - szturchnął z uśmiechem Quentina.
- Co? - wyrwał się z zamyślenia.
Ralph nie musiał odpowiadać, dostrzegli bowiem miejsce, o którym mówił. Skromny, lecz zwracający uwagę straganik, zza którego uśmiechała się do nich młoda, drobna kobieta o ciemnych włosach, nieco wąskich szarych oczach i bladej, lecz pogodnej twarzy.
- Tatiana, złotko! - Ralph przywitał się entuzjastycznie. - Gdzie te tłumy? Zwykle nie można się do ciebie dopchać - zdumiał się.
- Jakieś grube ryby przypłynęły z zachodu - westchnęła smutno.
- Znów ci od unii? - spytał Ralph.
- A któż by inny? - odparła z ironią. - Nie dadzą sobie wmówić, że Ionad radzi sobie bez nich świetnie.
- A co na to wschód? Jak mniemam, jest jeszcze mniej przychylny?
- Nie inaczej - uśmiechnęła się zawadiacko. - Coś taki małomówny, Quentin? - zagadnęła do drugiego rycerza.
Obudził się nagle z zamyślenia, spojrzał na nią otępiałym wzrokiem.
- Wybacz mu, ma poważną sprawę na głowie - odparł ze śmiechem Ralph.
- Co takiego? - zmartwiła się.
- Tarja jest w ciąży - zachichotał, wywołując w kobiecie niemałe zdziwienie.
Wpatrywała się z troską w przyjaciela, wyraźnie zaniepokojonego.
- To cudownie... - mruknęła bez przekonania. - Chyba.
- Daj spokój, Quentin! - Ralph szturchnął go mocno. - Kup sobie figurkę, będzie ci lepiej - wskazał na straganik Tatiany, pełen statuetek wykonanych z kości słoniowej.
Odwrócił twarz w ich stronę, natrafiając na ciepłe spojrzenie kobiety. Mimowolnie uniósł kąciki ust.
- Tarja nie będzie zadowolona... Ale co tam! - stwierdził entuzjastycznie, przyglądając się starannie wyrzeźbionym postaciom.
Nagle rozwarł szeroko oczy, wpatrując się w jedną z nich.
- Czy to... Ladis Iagiello, bohater spod Zielonego Lasu?
- Wschód docenia nie tylko swoich władców - odparła z uśmiechem.
Quentin z niebywałym skupieniem oglądał figurkę ze wszystkich stron.
- Ile za nią chcesz? - spytał z entuzjazmem.
- Jak dla ciebie, cztery gulle wystarczą - powiedziała łagodnie.
- Cztery? - spytał ze zdumieniem, unosząc kąciki ust. - Żartujesz sobie? Takie cudeńko warte jest co najmniej dziesięć...
- Po znajomości - spojrzała mu prosto w oczy.
Trwali tak przez chwilę, nim odezwał się znów Ralph.
- Mówiłem, że to ci poprawi humor! - oznajmił z euforią.
- Przechowasz mi ją? Odbiorę, jak skończę pracę - spytał, na co ona przytaknęła wyraźnie.
- A więc... bywaj zdrów! - okrzyknął Quentin, nie przestając się uśmiechać.
Pomachali Tatianie na pożegnanie, po czym zaraz skręcili w kolejną przecznicę, pełną handlarzy z Silinii, wyspy położonej na wschód od Ionad. Zdumieli się na widok drewnianych tabliczek postawionych przy każdym ze straganów.
- Cholera, aż tak źle? - westchnął z niepokojem Ralph.
- Zachód pozwala sobie na zbyt wiele - stwierdził Quentin.
Wymalowane był na nich dwa skrzyżowane miecze na tle zielonej gwiazdy, wyraźnie przekreślone czerwoną linią. Symbole Eyjan, unii zachodnich wysp, pod nimi zaś wielkie napisy: Nie dla okupanta!
- Myślisz, że ten chłystek Roderik da im radę? - spytał z przejęciem Ralph.
- To, że już jest królem, nie oznacza jeszcze, że jego ojciec stracił wpływy - odparł poważnie Quentin. - A wiesz, jakim Enric jest radykałem.
- Racja - stwierdził. - Staruszek pogoniłby niejednego z tych parszywców! - oznajmił owacyjnie.
- Słuchasz mnie? - trącił towarzysza, budząc go z głębokiego zamyślenia.
- Wybacz, ciągle myślę o tym dzieciaku - westchnął smutno.
- A już było tak dobrze... - powiedział z przejęciem. - Choć, wracamy do Tatiany...
- Nie wygłupiaj się - warknął, odsuwając ramię, za które pociągnął go Ralph.
- Ona cię lubi, Quentin - spoważniał nagle. - Może na wielu sprawach się nie znam... ale zabujaną babę poznam nawet z daleka.
Spojrzał z niemałym zdumieniem na towarzysza, zamrugał kilka razy.
- O czym ty mówisz, do cholery? - nie dowierzał.
- Oj, nie bierz tego do siebie! - Ralph szturchnął go po przyjacielsku. - Przecie wiem, że tobie w głowie tylko Taryjka...
- Skończyłeś już? - burknął.
- Na bogów, aleś się zrobił drażliwy - westchnął z wyrzutem. - Gorzej niż baba.
Długo podążali w milczeniu, mijając kolejne stragany wschodnich kupców. Handlowali głównie materiałami, ceramiką i kosmetykami, przyciągając tłumy ludzi. Nagle ich uwagę zwrócił młody, jasnowłosy chłopak, który wyraźnie się o coś awanturował.
- Ja wam dam okupanta! - wrzeszczał na sprzedawcę dywanów. - Cholerni niewdzięcznicy! - splunął mu pod nogi.
- Uspokój się, smarku, odganiasz mi klientów - mruknął obojętnie handlarz.
- Niewdzięcznicy! - powtórzył z naciskiem, popychając z całych sił stragan.
- Hej, co jest, kolego?! - spytał z powagą Ralph, gdy wraz z towarzyszem podbiegł bliżej.
- Banda zacofanych prostaków! - chłopak denerwował się coraz bardziej. - Na kolanach będziecie... Puść mnie, idioto! - warknął na rycerza, który bez większego wysiłku przytrzymał go za ramiona.
- Pójdziesz z nami, chłystku - powiedział beznamiętnie Ralph, prowadząc go ulicą.
- Z drogi, chuligan idzie! - ryknął, na co tłum natychmiast się rozstąpił, przepuszczając stróżów prawa.
- Coś taki nerwowy? - spytał z niebywałym spokojem, mocniej przytrzymując szarpiącego się chłopaka.
- Obrażają Eyjan! - wrzasnął gniewnie.
- A co to, wasze nowe bóstwo? - spytał z drwiną Quentin.
- A żebyś wiedział, dryblasie - warknął, wyraźnie urażony.
- Ach, w takim razie wybacz, przyjacielu - odparł z udawaną troską.
Wydostali się z tłumu, podążając prawie pustą uliczką prowadzącą do budynku aresztu. Zatrzymali się na moment, przepuszczając przejeżdżającą dorożkę.
- Czołem, towarzysze! - krzyknął w ich stronę woźnica, zwalniając nieco wóz.
- Witaj, Sansa! - pozdrowili go entuzjastycznie.
- Widzę, że nie macie w co rąk włożyć! - zaśmiał się, spoglądając z kpiną na młodzieńca.
- Uważajcie, niemało takich się tu dzisiaj kręci - spoważniał nagle. - Powodzenia! - zdążył jeszcze powiedzieć, nim zniknął za rogiem kolejnej przecznicy.
Rycerze spojrzeli po sobie nieco zdumieni.
- A więc masz koleżków, co? - rzekł z drwiną rudowłosy, szarpiąc lekko chłopakiem.
- Teraz milczysz, tak?! - uniósł głos, gdy nie otrzymał odpowiedzi.
- Daj spokój - westchnął Quentin. - Jeszcze powiedzą, żeśmy wandale.
- Nonsens! - podenerwował się Ralph. - Jak Jaakko bogom, tak bogowie...
- Ci, co tak myśleli, wywołali wszystkie wojny - przerwał mu z powagą czarnowłosy. - Bądźmy mądrzejsi.
Rycerz zamilkł, wyraźnie biorąc sobie do serca słowa towarzysza. Ciszę szybko jednak przerwały nagle wzniesione okrzyki.
- Co się dzieje?! - wystraszył się Ralph.
- Koledzy - mruknął Quentin.
- Co?
Nie potrzebował odpowiedzi. Ich oczom ukazał się tłum wzburzonych ludzi, podążających zwartą grupą i wrzeszczących jednym głosem:
- Ionad do unii! Ionad ku zjednoczeniu!
Zajmowali całą szerokość ulicy, napierając gwałtownie w stronę rycerzy. Ci spojrzeli po sobie z przerażeniem.
- Uciekamy - powiedział Ralph, odciągając chłopaka w boczną ulicę.
- Mają Severyna! - usłyszeli za sobą wrzask. - Zabierzcie im Severyna!
Rozwarli szeroko oczy na widok nacierającej nań zgrai młodych chłopaków. Szybko jednak zreflektowali się, wyciągnęli miecze z pochew.
- Nie za wesoło wam, panowie? - spytał z ironią Ralph.
Zatrzymali się gwałtownie, wpatrując się w rycerzy z nienawiścią.
- Oddajcie Severyna - burknął jeden. - Bo jak nie, to...
- To co? - uśmiechnął się z drwiną rudowłosy.
- Doniesiemy na was! - ryknął inny. - Powiemy, żeście jednostronni, że przeciwko Eyjan...
- No i? - odparł beznamiętnie rycerz. - Nie masz nic lepszego do powiedzenia?
Jeden z chłopaków zrobił gwałtownie krok, jednak zaraz zatrzymał się przed wystawionym w jego stronę orężem.
- Ionad do unii!!!
Rycerze rozdziawili usta na widok tłumu nacierającego znów w ich stronę. Z przerażeniem spostrzegli, że co poniektórzy mieli przy sobie miecze.
- Cholera, idziemy po naszych! - Ralph puścił nagle chłopaka, po czym pociągnął Quentina za ramię.
Biegli dość sprawnie, coraz szybciej oddalając się od hałastry. Rudowłosy odwrócił się nagle, spostrzegł, że jego towarzysz się zatrzymał.
- Co jest?! - ryknął.
- Tatiana - westchnął, wyraźnie blednąc. - Dopadną wszystkich ze wschodu!
Ralph nie zdążył się zastanowić, nim czarnowłosy umknął w boczną przecznicę. W końcu jednak podjął ponownie ucieczkę, nie przejmując się nikim, poza sobą.
Quentin podążał szybko, mijając zrujnowane już stragany kupców z Silinii. Poczuł przyspieszony rytm serca, przygotowywał się na najgorsze.
Zamarł z wrażenia, dostrzegając nienaruszony straganik. Kościane figurki stały na swoich miejscach, równo ułożone jedna obok drugiej. Jedyne, co go zaniepokoiło, to nieobecność handlarki.
- Tatiana! - krzyknął kilka razy, rozglądając się wokół.
Jego wzrok przyciągnął nagle Ladis Iagiello, wspaniale prezentujący się wśród pozostałych, w mniemaniu Quentina, dość przeciętnych. Zanim podążył dalej, zabrał ze sobą figurkę.
Nawoływał kobietę, jednak bezskutecznie. Zaczepiał pojedynczych przechodniów, pytając o czarnowłosą.
- Panie, gdzie ja ci Sillinkę znajdę, własnych dzieci nie umiem się doszukać! - lamentował gruby kupiec, ocierając chustką spocone czoło.
Krzyki wyraźnie ucichły, tłum najwyraźniej podążył w stronę obrzeży Taitnemah. Quentin zastanowił się przez chwilę.
- Tarja... - westchnął zmartwiony.
Zaniechał poszukiwań Tatiany, kierując się biegiem w stronę domu. Oddalał się coraz bardziej od miasta, lecz nie słyszał spodziewanej hałastry. Uspokoił się nieco na myśl o tym, że ukochana najpewniej była bezpieczna. Wolał jednak mimo wszystko się upewnić.  
Zapatrzył się przed siebie, niezdarnie na kogoś wpadając.
- Wybacz! - rzucił pospiesznie, nie spoglądając nawet na potrąconego.
Zatrzymał się nagle, gdy ktoś szarpnął go za rękę. Obejrzał się, zdumiony widokiem ciemnowłosej, na oko siedmioletniej dziewczynki.
- Nie zostawiaj mnie - westchnęła smutno.
- Przepraszam, spieszę się...
- Nie zostawiaj - powtórzyła, ściskając mocniej jego dłoń.
Odetchnął ciężko, przykucnął, spoglądając dziecku prosto w oczy.
- Gdzie twoi rodzice? - starał się mówić łagodnie.
Milczała przez chwilę.
- Nie zostawiaj mnie, tatusiu.
Rozwarł szeroko oczy, wpatrując się w dziewczynkę ze zdumieniem. W jej ustach zabrzmiało to bardzo poważnie.
- Posłuchaj, nie mogę ci teraz pomóc - próbował zachować cierpliwość. - Zobacz, tam mieszka pani Janna, ona na pewno...
- Zabierz mnie ze sobą, Quentin - westchnęła błagalnie, ignorując jego słowa.
Przeraził się jeszcze bardziej, patrzył na dziecko pytająco.
- Skąd znasz moje imię? - starał się powstrzymać drżenie w głosie.
- Przecież ty też znasz moje.
Zaczynał się coraz bardziej niepokoić. Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu, tymczasem nie wiedział, jak pozbyć się pomylonej małolaty.
- Edvin - westchnęła, nie przestając wpatrywać się w niego dużymi, ciemnymi oczami. - Czy nie tak mamusia zawsze chciała mnie nazwać?
 Pobladł nagle, poczuł przyspieszony rytm serca i kropelki potu spływające po skroni. Nie zapanował nad drżeniem ciała.
- Boję się ich - powiedziała z przejęciem. - Krzyczą i porywają dzieci.
Nie odpowiedział, głos utknął mu w gardle. Po chwili jednak otrząsnął się, wyprostował.
- No dobra, chodź - mruknął zrezygnowany, ciągnąc za rękę dziewczynkę.
Pobiegli do końca ulicy, zatrzymali się. Ich uszu wyraźnie doszły wzburzone krzyki.
- Nie idźmy tam - westchnęła wystraszona.
Zawrócił niechętnie, kierując się okrężną drogą. Zdziwiła go wytrzymałość dziecka, które bez trudu dotrzymywało mu kroku. Na opustoszałych ulicach natknęli się jedynie na kilka kotów,    Quentin przyglądał się każdemu uważnie, jednak żaden z nich nie okazał się być Filabeinem.
Ścisnął mocniej dłoń dziecka i Ladisa Iagiello, trzymanego wciąż w drugiej ręce. Dyszał ciężko, żar słońca dodatkowo wzmagał uczucie pragnienia. Nie zwolnił jednak tempa, zmotywowany widokiem właściwej kamienicy.
- Zostań tu - nakazał dziewczynce, gdy już dotarli na miejsce, po czym wręczył jej do ręki kościaną figurkę i podążył schodami na górę.
Wpadł z impetem do mieszkania, rozejrzał się wokół. Nawoływał kobietę, jednak bezskutecznie. Usłyszał za sobą znikomy odgłos, zignorował go jednak, spostrzegając, że to tylko kot.
Dobrze że jesteś, panie.
- Tarja! Tarja, gdzie jesteś?! - ryczał, błądząc od sypialni do głównej izby.
Westchnął głośno, usiadł na drewnianym krześle, chowając twarz w dłoniach.
- Cholera, co za dzień...
Spojrzał obojętnie na zwierzę, ocierające się o jego nogę.
- Nie teraz, Filabein.
Ależ ja wszystko widziałem, panie.
- Nie wierzę, nie mogę uwierzyć...
Wysłuchaj mnie. Wiem, co tu zaszło, wiem, gdzie ona jest.
- Och, odsuń się, futrzaku! - zdenerwował się, gwałtownie odsuwając nogą kota.
Zdumiał się nagle, spoglądając na stół. Obok znanych mu kościanych figurek dostrzegł jeszcze jedną, której z pewnością wcześniej tu nie było.
Wziął ją do ręki, przyjrzał się uważniej. Zamrugał kilka razy, nie dowierzając. Nie mylił się, ewidentnie przedstawiała znaną mu doskonale, ukochaną kobietę.
- Nie rozumiem... - westchnął histerycznie.
Była tu, panie. Czarnowłosa Sillinka. Ona wie wszystko, panie.
- Cholera i jeszcze to dziecko! - ryknął nagle, ciskając figurkę w ścianę.
Odbiła się z hukiem, upadła w nienaruszonym stanie. Quentin zignorował to jednak, znów chowając twarz w dłoniach.
Nie denerwuj się, panie. Spójrz na mnie! Ja wiem wszystko...
- Zaraza z tym! - wstał gwałtownie, udając się w stronę drzwi.
Poczekaj! Nie odchodź, zastanów się...
- A ty co, Filabein? - spojrzał pytająco na kota. - Na co się gapisz?
Wyszedł, trzaskając głośno drzwiami. Zostawił za sobą puste mieszkanie i ostatniego lokatora.
Nie odchodź, panie. Proszę, nie zostawiaj mnie samego.
Filabein wskoczył na krzesło, następnie zaś na stół, z którego miał dobry widok za okno. Wpatrywał się uważnie, czekając, aż dostrzeże znajomą sylwetkę. Czarnowłosego mężczyznę, jednak bez towarzystwa dziewczynki.
Wróć po mnie, panie. Wiem, gdzie jest Sillinka. Wiem, gdzie jest Tarja.
Quentin błądził po ulicy, wyraźnie wpadając w histerię. Kruczoczarny kot nie mógł słyszeć jego lamentów. A jednak słyszał, jakby właściciel był tuż obok.

Nie szukaj dziecka, panie, to bezskuteczne. Wróć po Filabeina.