środa, 29 czerwca 2016

526. Próba poznania

Zbliż się,
chcę poczuć oddech na policzku.
Krople powietrza spływają mi do ust,
smak niepokoju
ustępuje zapomnieniu.

Próbuję odnaleźć
sposób, by w pełni dotrzeć
do cząstki ciebie,
będącej tobą najpełniej.
Zmysły zdają się ograniczać,
choć są drogą do doświadczenia.

Delikatność
przebija się przez skórę.
Bliskość
pozwala współgrać spragnionym duszom.
Obfitość
nie daje uwolnić się
z drżących objęć.

Coraz śmielsza gra gestów
pozwala nam
poznać się lepiej.

wtorek, 28 czerwca 2016

525. Nietykalne

Najcenniejsze
jest to, co nietykalne.
Abstrakcja
zamknięta w formie namacalnej,
śmiertelnej,
lecz niezbędnej.

Jak dotknąć wiersza?
Rzędy liter ułożone w słowa,
czarny tusz na papierze.
Ideą jest, przesłaniem,
nijak nie potrafię
fizycznie doświadczyć.

Jak dotknąć ojczyzny?
Czyn nieuchwytny,
świadczące o przywiązaniu
narodziny kultury.
Spisana, by móc zaistnieć.
Nazwa kumulacją
wszystkiego, co się pod nią kryje.

Jak dotknąć człowieka?
Muskam jego twarz,
śmiertelną rękę,
nie mogąc dotrzeć
do duszy,
uwięzionej w ciele.

Może kiedyś,
po wyjściu z czasoprzestrzeni,
poznam prawdziwe uczucie
dotyku.

524. Zamiłowanie do skomplikowania

Uśmiech na twojej twarzy
wpędza mnie w niezręczność.
Nie chcę, byś przerywał ciszę,
naturalną dla mnie przestrzeń.

Nie udawaj,
uwielbiam sposób, w jaki wpadasz w kłopoty.
Zagubiony między jednym i drugim "ja",
wplątany w sieć nieprawdopodobnych
przypadków zależnych
od zbyt porywczych decyzji.

To, co skryte,
schowane przez wstyd
oblicze słabości,
drobnych namiętności,
poszukiwane przeze mnie,
trudne do zdobycia,
zdegradowane przez rzeczywistość,
pozbawione racji bytu.

Poszukiwane
przez miłośnika skomplikowania,
pożądany przypadek,
kumulacja nieszczęść
o ludzkim obliczu,
zbyt wrażliwym,
by uniknąć krzywdy.

523. Stara miłość

Mieć tych kilkadziesiąt lat,
zasypiać wcześnie,
trzymać się rutyny,
deptać zdarty parkiet,
nie myśleć zbyt o sobie.

Wlewa się do uszu
ten sam zestaw słów,
błagalny ton,
niezbędnik codzienności.
Kurczowo trzymam się zasad,
ustalonych reguł
wprowadzających nieporządek.

Dzień za dniem,
nie mam czasu na refleksję.
Schody prowadzą coraz wyżej
dla poprawy kondycji.

Gdyby przystanąć
na krótki moment zaledwie,
podjąć się rozważań,
utkwić wzrok w drugiej parze oczu,

zbyt to oczywiste,
by pytać o miłość.

522. Zależność

Kubeł zimnej wody
wylany na rozgrzany bruk,
do czerwoności rozgrzana
każda wzmianka
o sprzeczności,
zachodzącej we mnie
niespójności.

Myśl delikatna,
wrażliwa na skrajne odczuwanie.
Skłonna do chorób,
zależna od wspomożycieli.
Dłonie zamrożone w bezruchu,
twarz płonie od wstydu,
ograniczenie formą.

Samodzielność
utonęła w łyżeczce łez,
zbieranych przez lata
najczarniejszych wspomnień.
Nie umiem pływać
w opustoszałym oceanie,
zatrutym samotnością
odmęcie bez dna.

Najlepiej mi
w zetknięciu
z temperaturą ciała.

sobota, 25 czerwca 2016

521. Klepsydra

Twoim życiem rządzi klepsydra.
Ziarenko po ziarenku
przesypują się sekundy,
ważne dla istnienia
odłamki czasu.

Przy każdym ruchu
czujesz ukłucie w sercu.
Na myśl o tym, jak ulotna jest chwila,

ubytek wartości,
ulotność wspomnień.

A gdyby tak
odwrócić ją,
zacząć wszystko od nowa?
Pierwsze ubędzie to, co najświeższe.

Układ zamknięty,
schemat początków i końców,
w jednym obrębie
ten sam składnik pamięci. 

Ostatnie ziarenko
zawisło w przestrzeni.
Egzystuję
pomiędzy życiem a śmiercią.
Uwięziona
pomiędzy starym a nowym,
wołam o uwolnienie.

Przerwanie ciągłości.
Ktoś przybył, by stłuc szklaną konstrukcję.
Rozsypały się wspomnienia,
rozwiane przez wiatr, docierają do miejsc nieznanych.

Wyjęta z czasoprzestrzeni
rozkładam szeroko ręce, 
nie natrafiam na ścianę,
ograniczenie poruszania.

Klepsydra w kawałkach,
w kieszeni trzymam ostatnie ziarenko
na pamiątkę wyswobodzenia.

piątek, 24 czerwca 2016

520. Powiew idei

Czuję powiew,
drżenie rozpalonego ciała.
Lekki chłód przywraca zmysły,
budzi z zadumy
zmiana pory roku.

Miejsce dla nowych ksiąg,
spisanych przyczyn i wniosków
prowadzących do wyjaśnienia
drobnych nieścisłości
w scenariuszu życia.

W zakurzonej bibliotece
nie szukał nikt jak dotąd
dzieł legendarnych
opartych na faktach.
Nie czerpał nikt
zapomnianej wiedzy,
wyjętych rozważań
z młodego umysłu.

Czas na refleksję
skierować może
ku najmniej spodziewanym
źródłom idei.

środa, 22 czerwca 2016

519. Przestrzeń

Szukam przestrzeni,
azylu dla myśli,
ucieczki od oczywistości.

Miejsce, gdzie zbuduję dom
z ogrodem pełnym inspiracji.
Wracać będę
choćby wspomnieniami,
namaluję wedle gustu
portret na tle metafor.

Mój żywioł,
konstrukcja sceniczna
z myślą o mnie dla widzów,
głodnych ekspresji
tkwiących we mnie
możliwości.


wtorek, 21 czerwca 2016

518. Autostop

Świt wlewa się do okien,
otula ciepłym promieniem...

Łzawą mgłą
odbiera mi powietrze.

Spętana w cykl dobowy,
próbuję sięgnąć poza czas,
wyjąć to, co niezbędne

i uciekać z tym,
z całych sił trzymać,
schować pod koszulkę,
ukryć przed zatraceniem.

Niewielki bagaż
o znaczeniu ponad wagę.
Istnienie wyjęte z materii,
nie do określenia ciężar.

Świt wlewa się, wlewa do okien,
otula tym ciepłym
pozornie jedynie
dla odebrania zmysłów.

A ja tak uciekam
już któryś z kolei rok,
z pustymi rękami podążam,
by porwać w biegu,
bez oddechu
przywitać się z wartością.

Czekaj w wyznaczonym miejscu
o wyznaczonej porze.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

517. Na granicy

Odejdź,
pozwól zaczerpnąć choć kilka oddechów.
Czy mogę przestać
zatruwać się
nieustannym bełkotem
z wyschniętych ust
słowa niezamierzone,
jakby nie moje myśli
wypowiedziane zbyt dosadnie?

Wyrwałam serce,
rzuciłam nim w ciebie,
by przestało choć na moment bić.
Zatrzymałam istnienie,
wyszłam poza czasoprzestrzeń,
ufając, że przywrócisz mi
w najdogodniejszej chwili
czynności życiowe.

Nie drżyj na widok krwawej smugi,
to tylko wspomnienia
umykają ze świadomości.
Będzie lżej,
gdy ubędzie mnie trochę,
zrzucę ciężar pamięci,
wypluję pragnienie,
wypłaczę ambicje.

Poskładaj mnie,
dopasuj starannie wszystkie części.

Zatrzymałam istnienie,
wyszłam poza czasoprzestrzeń,
ufając, że przywrócisz mi
w najdogodniejszej chwili
czynności życiowe.

niedziela, 19 czerwca 2016

516. Intruz

Dawno dawno temu
byłem człowiekiem wędrowcem,
zakopałem pytania pod ziemię,
by wydały plon,
źródło wyjaśnień.

Mieszkam w sadzie
na łonie natury
żywię się owocem
rozpoznania złego i dobrego.
Mieszkam w drewnianym domku na drzewie,
obserwuję nieswoją codzienność
niedostrzegany przez nią
odłamek spójnej całości,
złodziej tlenu
o zbyt szybkim oddechu.

Nie zgadzam się,
wokół ogrodu powstaje metropolia.
Wyjdź!, woła innowacja,
nie przyzwala na anonimowość,
cenzuruje mi twarz,
by grymas nie znaczył zbyt dużo.

Przydzielony do kategorii
z imieniem intruza na obroży
chciałbym tak bezkarnie
powrócić do sadu,
zasadzić nowe drzewo,
zakryć słońce,
otulić się ciemnością,
umrzeć w ciszy.

Nie odróżniam nocy od dnia,
do świadomości wdziera się obelga.
Uciekam z ogrodu,
płonie drewniany azyl,
ostatni na tej ziemi
organizm niezatruty.

Daleko daleko w przyszłości
będę człowiekiem wędrowcem.
Bez bagażu pytań
przemierzę stepy,
nieznane światu pustkowia.

Tylko tam jeszcze
usłyszę własne myśli.

sobota, 18 czerwca 2016

515. Interwencja

Nie odwracaj się,
gdy najbardziej potrzebuję spojrzenia
przepełnionych łzami
zwierciadeł prawdy.

Nie zasypiaj,
noc jest porą stworzoną do czuwania.
Ogrzejmy się
temperaturą ciała
dla przyspieszenia tętna,
niecodziennego rytmu
wkraczającego w obieg życia.

Nie płacz.
łzy zdradzają słabość,
a potrzeba, by pokazać obojętność.
Tylko jedna kropla
dla przelania uczuć,
podziału na dwoje
ucisku.

Nie wstydź się,
choćby ten jeden raz
dla zdemaskowania wrażliwości
pozwól mi udźwignąć
odrobinę trosk,
pozwól dotknąć nagiej duszy,
delikatnej tkanki,
niematerialnej materii

nim rozsypie się
kruche szkiełko,
wbije do oka
oślepiając na rzeczywistość

a ja do niej należę,
przeciwieństwo imaginacji,
namacalna skarbnica
gromadząca krzywdy.

piątek, 17 czerwca 2016

514. Pierwsze rozpoznanie

Drżę pod wpływem dotyku.
Zbyt blisko, by uniknąć zawstydzenia,
zbyt daleko jeszcze, by wczuć się w pełni.

Powoli, lecz nie nazbyt cierpliwie.
Mimochodem wyrywa się chęć,
z zamkniętych ust głos,
wzrok zdradza najbardziej skryte.

Wiem więcej, niż przypuszczasz.
Prowadzę grę,
niewinnie udając niedomyślność.
W skupieniu rozplątuję sznurowadło,
zaciśnięte na szyi
spętanie tchu.

Powoli, lecz nie nazbyt cierpliwie.
Powabnie, lecz nie nazbyt delikatnie,
by nie odebrać uroku
pierwszemu rozpoznaniu.



czwartek, 16 czerwca 2016

513. Vanitas

Cierpię,
zagrzebuję się pod piaskiem,
chowam głowę w najgłębszą dziurę,
by nie usłyszeć już
choćby westchnienia
wyżyn pseudo doskonałości.

Marność nad marnościami,
potęga nad potęgą.
Budowle z klocków,
dziecięce marzenia
o bez skazy świecie,
azylu dla zamierzeń
na drodze do realizacji
wgryzione w ziemię chwasty,
nie do spalenia lasy,
bez płuc zwierzęta.

Słyszę, jak krzyczy szeptem
z drwiącym uśmiechem
promotor innowacji.
W rękach naładowana broń,
wycelowana prosto we mnie
perswazja uśpienia
spostrzeżeń zbyt osobistych.

Przyjdzie mi oddać się,
och!
Zhańbić sztandarowe hasła
dla zachowania jako takiego
kształtu twarzy,
dopuszczalnej mimiki
przesyconej doskonałością.

Przyjdzie mi oddać się,
posiądzie mnie jeden z żywiołów.

Która ze śmierci
uwolnić może od zarzutów?

środa, 15 czerwca 2016

512. Mistrzowie profanum

Gdzie twój mistrz?
Promotor mocnych stron,
wierzchołek góry,
profesja bez skazy.

Sama dla siebie
jestem,
nie powielam.
Sacrum sprowadzone do profanum,
w człowieku człowieka widzę

lub zaledwie.

Nie potrafię,
dusza unosi się ponad przyziemne,
zasadą wsłuchanie się w wewnętrzny głos,
a on wolny jest od cudzych wskazań,
mylnych
w swej z pozoru nieomylności.

Mistrz,
tytuł nadany
przez zwolenników patetyczności.
Wielki, lecz nie największy,
wzniosły, lecz nie najwznioślejszy
godny podziwu
przedstawiciel rasy ludzkiej.

Sama dla siebie.
Dorównać jedynie,
może przewyższyć,
na tych samych zasadach
uznanie
dla szacunku zaledwie,

by nie wplątać przypadkiem
nieidealnego
w idealność.

511. Śmierć naturalna

Zniknęło,
przygniecione przez fundament
naturalne podłoże.

Mści się
za krzywdy zadawane od tysiącleci,
zbiera krwawe żniwo,
przesądzona walka.
Sztuczne płuca,
aplikacja imitacji
wypomina zdradę,
gniew za wygnanie z raju.

Gdzieś pod powierzchnią
tli się jeszcze życie,
znikomy powiew wiatru
oczyszcza umysł
z problemów pierwszego świata.

Gdzie ta harmonia z dawnych lat?
Nie pamięta doskonałości
istota zwana doskonałą.

wtorek, 14 czerwca 2016

510. W (nie)swojej skórze

Pstryknięcie,
pobudka z letargu,
chwilowy zastój,
powrót myśli z zaświatów.

Przypominam sobie,
że jestem,
będąc.
Przypominam trudy,
próby odnalezienia się
w nowej skórze.

Cmentarzysko moich upadków.
Przestępuję przez ciała,
porzucone wcielenia,
choć prawdziwe
trochę udawane
próby odnalezienia się
w nowej skórze.

Wdziera się,
wycieka z ust
gorzka substancja,
smak i zapach śmierci.
Byle nie przełknąć,
nie udławić się słowem
wypowiedzianym zbyt pospiesznie,
zbyt pochopnie nazwaną
oceną rzeczywistości.

Pająk
zrzuca skórę węża,
stając się nowym,
równie odrażającym
produktem naturalnym.

Z (nie)swojej skóry
w (nie)swój azyl
uciekam,
nieskryta w pełni.

Haiku (imitacja)

Powiew wiatru;
strącona w odmęty rzeki
cząstka natury.
~
Zapach wiosny;
w oczach mienią się kolory
nadlatujących ptaków.
~
Budzę się
podejmuję spacer
wraz z nurtem rzeki.
~
Trel skowronka
w idealnej harmonii
z melodią wiatru.
~
Cisza wybrzmiewa
przerywana jedynie
szelestem listka.
~
Silny powiew
opróżnia umysł,
wywołuje dreszcze.
~
Wzburzone fale;
porywa tułaczy
rozdrażniony żywioł.
~
Spod warstwy śniegu
pierwszy wydobył się
najsilniejszy przebiśnieg.
~
Pocałunek natury
każdego dnia pozwala
pozostać w stanie snu.
~
Płatek śniegu
rozpływa się na policzku,
ulega ciepłu.
~

poniedziałek, 13 czerwca 2016

509. Raj

Widzę,
w lustrze duszy odbija się wizja,
fantazyjna nieco,
wyjęta z opowiadań
niezdrowych marzycieli.

Lądy nieodkryte,
naniesione na mapy
przez pragnących ukojenia.
Przesadnie idealne,
jakby na przekór skrajności
wszelkiej
skazanej na niepowodzenie.

A gdyby tak
sprowadzić je
do schematów możliwych?
Azyl w obrębie realnego,
miejsce pochodzenia,
kumulacja pragnień
w granicach dopuszczalnych.

A gdyby tak
uciec tam
nie na chwilę bynajmniej,
lecz oswoić się
z byciem nieco na krawędzi,
u schyłku cywilizacji,
umościć gniazdo dla potomnych,
ledwie przytomnych
od gorzkiego powietrza.

Z dala od płuc istnienia
żyję
jakby nie dla życia w pełni,
a jednak jakoś tak
dni płyną wolniej
zalewając raj ukojeniem.
Szum porusza napięte mięśnie,
ogrzewa zlodowaciałe,
nawadnia wyschnięte usta,
z których już tylko przekleństwa
niewierzące w ucieczkę.

Widzę,
w lustrze duszy odbija się wizja,
fantazyjna nieco,
jakże możliwa.
Kraina nasza,
niedaleko całkiem
za jednym pagórkiem
zaledwie
jeden krok ku spełnieniu.

środa, 8 czerwca 2016

508. Choroba

Boli,
ściska klatka piersiowa,
uciska organy,
pozbawia płuca powietrza.

Nie potrzebują oddechu,
martwy organizm,
bez postępu
rozkłada się
na części pierwsze.
Świadomość usycha,
nie czuje pragnienia
bezpłodna matka
nie ma czym wykarmić dzieci.

Czasem wkrada się taki czas,
kilka chwil
przedłużonych do tygodni,
gdy jednostka milczy
niekorzystna dla całości
roślina
o liściach jednej barwy.
Nie zakwitła tej wiosny,
jakby pogrążona w zeszłorocznym śnie
pod warstwą śniegu
zastygła,
nie dokańczając myśli.

Dręczy mnie,
nie dopuszcza do głosu
choroba duszy,
niezaraźliwa wprawdzie,
lecz bolesna

nieprzytomność.

wtorek, 7 czerwca 2016

507. Pies

Dobrze mieć cię
na każde zawołanie mieć,
o każdej porze móc
upewnić się, że jesteś.

Tak bezgraniczne czuć
przywiązanie
dobrowolne uwikłanie
w nie twoje życie.
Uzależnienie
od swojego imienia
z moich ust
polecenia
spełnienia drobnych trosk.

Zaplątany w smyczy
pupil mój,
lek na zmartwienia,
cichy powiernik
dzielący niedoskonałości.

Wrodzona zażyłość.
Zamieszkała w tobie
mentalność psia.
Bezpańskość staje się utrapieniem,

a więc chodź, wejdź pod mój dach,
daj się oswoić,
gdy zaufanie wkrada się tylnymi drzwiami.
Poznasz mnie po zapachu,
dotyk dłoni utwierdza w zażyłości.

Znaleziony,
nieoddany,
choć poszukiwany,
od dzisiaj mój tylko
podopieczny.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

506. Maskotka

Weź mnie,
przytul mnie
z całych sił ściskaj,
nie mam tkanek.

Mów do mnie, mów,
ja milcząca,
nie mrugnę nawet,
wysłucham do końca.
Plastikowy wzrok zdaje się wyrażać pustkę,
zbyt dużo musi wiedzieć
wspomnienie lat dzieciństwa,
przyjaciel starości,
powiernik na wieczność.

Zaśpiewam ci kołysankę,
miłą dla uszu melodię,
będzie dobrze,
jakbyś słyszał
od milczącej.

Obrastam w kurz
niezadbana,
trzeba mi twoich trosk
gromadzonych w pluszowej głowie.
A więc mów, płacz, śmiej się,
tylko nie krzycz, proszę,
nie rzucaj o ścianę,

bo choć upadam miękko
boli mnie
świadomość bycia
twoją zabawką.

niedziela, 5 czerwca 2016

505. Dojrzewanie

Deszcz zmywa wspomnienia,
moczy papier, zostawia z pustą okładką,
w której powstaną nowe dzieła,
nie wymyślone jeszcze
historie nad historie
na tematy przyziemne.

Sad obrasta w owoce
o smaku jak dotąd nieznanym,
gorzkim odrobinę,
przebijającej się słodkości.
Pobudza chęci,
zwiastuje urodzaj,
pustynia pochłaniana przez słońce,
spisana na straty
ziemia obiecana.

Tam pod powierzchnią tli się życie,
przykładam policzek, by poczuć ciepły oddech,
unoszące się podłoże,
współgranie z płucami Ziemi,
dopasowanie do nowego rytmu.

Już widać rozstępujące się morze,
ręka zwycięzcy uczyniła znak,
jeden ruch zaledwie
świadczący o chęci
wzięcia w posiadanie
na własną odpowiedzialność,
nie skazania na straty
mimo niepowodzeń.

Tam, na drugim brzegu
czeka nieznany ląd,
pełen namiętności kraj,
walki o sekundę choćby,
wyzwanie dla odważnych.

Tymczasem deszcz,
fale zalewają ścieżkę,
za wcześnie, wołają,
za wcześnie na dojrzałość.

piątek, 3 czerwca 2016

504. Ujarzmienie

Błądzenie,
zwodzenie pozorami
o prostym równaniu,
czystym wyniku,
bez zawahania następstwach.

Złożoność duszy nie pozwala na jednoznaczność,
spod kontroli wyrywa się porywcza wola,
zbyt długo pragnie, by jeszcze milczeć,
by skrywać za ścianą strun głosowych,
tłumić krzyk.

W milczących siła rośnie ze zwielokrotnioną siłą.

Nasilający się ból
doprowadza do stanu nadzwyczajnego.
Rodzaj wojny,
tonący żołnierze,
w mojej głowie imaginacje
wydarzeń nieznanego pochodzenia.

Niepostrzeżenie wkrada się niecierpliwość,
domaga się zwrócenia długu
za miesiące nieurodzaju,
ciemne dni przez schowane słońce
wprowadziły odrobinę niepokoju
do odwodnionego organizmu.

Sprowadzenie do prostych obliczeń,
choćby zbyt oczywistych
rozwiązań na miarę drugiego człowieka,
by mógł rozeznać się,
odnaleźć cząstkę siebie

i brnąć w to ze mną
na złamanie karku dobiec,
by potem wolnym krokiem
przemierzać

nieskończoność.

czwartek, 2 czerwca 2016

503. Nić

Zamykam oczy,
by pozwolić duszy ulecieć z dala od kłopotów,
a ona zbyt silnie przywiązana,
zbyt zniewolona,
by decydować
wbrew prawom niezaprzeczalnym.

Widzę koniec rozwijanej nici
cienkiej i delikatnej,
łatwo rozerwalnego
fundamentu istnienia.
Często nachodzi mnie ochota,
by oddzielić się od niej
i ulecieć,
ot tak, stracić się,
nie muszą mnie pamiętać.

Pod taflą lodu wrze ocean,
zatonął nieszczęśnik
poprzednik mój,
który nie zawahał się
poddać uwolnieniu.

Zbyt mało boję się
utraty świadomości.
Zbyt mało, by przetrwać
w niestrudzonej walce
przeć ku zwycięstwu.

Nić
na centymetr zaledwie rozwinięta,
a jednak, chciałoby się upuścić,
życie przeturla się w sekundzie,
zaplącze wokół pożądanego,
by usidlić w ciasnym uścisku
do utraty tchu
posiąść niezdrowo
nie dla szczęścia bynajmniej,
nie dla zmiany kierunku.

A potrzeba,
by zwrócić się
od śmierci ku narodzeniu.