piątek, 31 marca 2017

760. Dewaluacja

modlisz się
do zegara nad ołtarzem
kalkulujesz korzyść
siedzenia w pierwszym rzędzie
miejsce czekało na ciebie 
nim uchwyciłeś jego sens
figurujesz jako mistrz
niecierpliwie nieświadomy

ktoś podjął tę walkę za ciebie
z głową na karabinie
lub klęcząc, w cyklu na trzy zmiany
błagał nić czasu o ciasny węzeł
aż potknął się 
opamiętał mięśnie 
oszczędź 
matka apokalipsa zrodziła świat bez przeszkód

dano mu prawo, by krzyczeć
nie zapomniał, że wypada milczeć
służyć zwłaszcza, gdy nie proszą
dzielić, lecz nie włos na czworo 

modlił się w zacisznej kapliczce
na klęczniku pod skórą, choć kolana wciąż parzą
pulsował w nim deficyt
miejsc budowanych od podstaw
gdy widział, jak się wiercisz
jak ziewasz
usypiasz cudze lęki
miętosząc swoje na mulistym dnie kieszeni

wie, że wyjdziesz jeszcze przed zaczęciem
a północ wybije ci z głowy sen
zapowiada się dzień dla ciebie niekorzystny
jak każdy zresztą 
obliczony na
zdewaluowany zysk

modlisz się
bo nie lada fiasko
z rezerwacji w pierwszym rzędzie

759. Dytyramb wyzwoleńczy (głos młodych humanistów w sprawie wizji scenicznej Radosława Rychcika)

Zawrzało na widowni Teatru Słowackiego
Po przedstawieniu sztuki Wyspiańskiego
Powrócił Konrad Mickiewiczowski
Belfer z urojeniem o państwa wolności

Kiedyś romantyk, mesjasz narodowy
Dziś pedagog młodzieży ze współczesnej szkoły 
Wyzwalać chce słowem zaprzeszłej liryki
Choć raczy nas dziełem prosto z Ameryki

Zadaniem jego jest wystawić sztukę
O wyzwoleniu niosącą naukę
Uczniowie wyrywają mu się spod kontroli
Odstawiają szopkę, wbrew Konrada woli

Wiją się po scenie w rytmie powtarzalnym
Chaos z przekazem ledwie odczuwalnym
W tle nieznanego znaczenia monologi
W dawce nadmiernej - widza głowa boli

Ulgę przynosi hitlerowski kat
Przenosi spektakl do wojennych lat
Zgrozą miała przejąć jego interwencja
Brawami go przyjmuje zbłąkana audiencja 
  
Oczopląs do kwadratu w drugiej odsłonie 
Scena teatru od przesytu płonie
Zamknijcie oczy (prośba nie tylko do dzieci)
O czymś takim nie śnili nawet poeci

Młodzież pogrążona w szaleńczej orgii
Widzowie przeczuwają ciąg dalszy katorgi
Lubieżnie się bratają chłopcy z dziewczętami
Kobiety z kobietami, panowie z panami

Rozgląda się audiencja za znanym esesmanem
Chcą, by przerwał szopkę kolejnym wystrzałem
Czeka ich jeszcze frywolna piosenka
Po której niżej opada im szczęka

Huk się rozlega, Konrad upada
Publiczność końcowi spektaklu jest rada
Oklaski zwiastują prawdziwe wyzwolenie
Pozornie robią dobre wrażenie

Współczesna młodzież, panie Radosławie
Ma inne niż pan zdanie w tej sprawie
Nie chcemy, by nas w orgię wrzucano
I tym sposobem z błotem mieszano

Czy po to pragnęliśmy niepodległości
By dzisiaj sztukę pozbawiać polskości?
Wyspiański boleśnie się w grobie przewraca
Gdy widzi, jak kompleks polskości powraca

czwartek, 30 marca 2017

758. Małość

dotykiem cię
atakuję
błądzę na dnie niepewności
myślę
zbyt mało
doznaję upojeń

krążysz po orbicie bezpiecznie odległej
boisz się przeciwciał
wytwarzanych mimowolnie
to moja odpowiedź
na zawieszone w powietrzu pytanie

targam się na strzępy
pozbawiam nawet cząstki
byś otulony jedynie oddechem
skazał mnie na straty
szukał wiatru w innym polu

757. Jak szalona

przeglądam księgę od tyłu
kruszę literki od dni po sekundy
rozgryzam z wysiłkiem
łamię zęby
na przeterminowanych dylematach

paletą smaków przyprawiam tu i teraz
byleby tanio, chcę oszczędzić na jutrzejsze
piszę gęsto, niezbyt zwięźle
skończę się dopiero z atramentem

rozlewam się kleksem
w pamiętniku pamflecisty
wykrwawiam jego wiersze
noszę zbrodnię na rękach
tarcza sumienia -
rozpuszczona tabletka
cykuta na zranienia
spływa wraz z kompleksem
oszczędzając białe stronice

jak szalona
zapominam, jak to było
chować się
za własnym cieniem.

wtorek, 28 marca 2017

756. Wiosna

miłość
na drzewie ptasim trelem
i za ścianą
kwitnącym uniesieniem
przypomina mi
idzie odrodzenie

majowa żarówka
Edisona natury
przesyła pozdrowienia
ultrafioletem
skarży się skóra
na ból przeobrażenia
odciążam uśpienie
porzucając wylinkę

naga kreatura
gładka jak tafla powietrza
wrażliwa na dotyk
palców wtykanych w niejedno
wraz z pierwszym tchnieniem
współistnieje
w kolarzu barw i dźwięków
maluje krągłości
na nich wiesza oczy
przyłapanych obserwatorów
dzieli świeżość po równo

niby klepsydra zjada pierwsze ziarna
w żołądku sieje przeszłość
kiełkującą we wspomnienia

staje na głowie
gdy przychodzi czas powtórzeń

poniedziałek, 27 marca 2017

755. Reakcja bez powtórzeń

nic dwa razy
na szczęście
dałabym się
pokroić na atomy
byleby tylko
nie reagować ponownie

spływam z deszczem
pociągiem w rytm grawitacji
paruję w innym stanie
skupiam się ulotnie
niewidzialna wędruję
zataczam różne kształty
figury bynajmniej
nie przystające

dopływy zmieniają skład chemiczny
rozcieńczam zakochanie
do rzadkiej
bo trudnej do strawienia
papki hormonalnej
w tej formie łatwiej wydmuchać
przemycić z oddechem
rozesłać atmosferze
listem
bez adresu zwrotnego

nic dwa razy
na szczęście
ręce mam
tylko dwie
pod warunkiem
że jedna drugiej
nie naśladuje

niedziela, 26 marca 2017

754. Ile do końca?

wahadło kopie ci dziurę
od pierwszego tchnienia
końcem jest
powrót do początku

głębokość nieznana
pewnie zależna od czynów
lub przypadkowa
siła pierwszego pchnięcia

wymierność jest tu niewskazana
szycie życia ci nie splecie
żaden wzór dobry na każdą liczbę
z natury swojej
jesteśmy bowiem
nieobliczalnie
niepoliczalni

obwód istnienia wyznaczy ci granice
sam zakreślisz zasięg możliwości
skracając się
o co najmniej
kilka lat świetlnych

trzymaj się więc z dala
omijaj szerokim łukiem
tykającego grabarza
z uśmiechem zdradzającym odpowiedź

753. Byczy lapsus

jestem
spod znaku byka
gwiazdozbiorem się rozmywam
zasięg mam globalny
od jesieni do wiosny

latem się zapominam
gdy pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach
strojna w numerowaną biżuterię
wiem do kogo przynależę

bywam złotym cielcem
łatwo ulegam
czerwonej płachcie
potem trafiam
na pierwsze strony gazet
widnieję w tytule
jako błąd językowy

sobota, 25 marca 2017

752. Twoja twarz brzmi znajomo

Zaczepił mnie na ulicy
lub korytarzu szkolnym, nie pamiętam,
jedna i ta sama fala anonimów.

Uśmiechał się nieporadnie,
spytał, gdzie masz obrożę,
bez obroży bowiem
panoszą się tylko psy bezpańskie.

Miał o pokolenie więcej lat,
silne dłonie, palce ubrane w plastry,
dwudniowy zarost i koszulę prosto z prania.

Wstyd mi było
w dziecięcej sukience
a serce
ubogie
o doświadczenie.

Wcisnął do ręki lizaka
przypomina mi to
sami wiecie
ten, co płakał przy porodzie
głośniej niż ja
a potem, z roku na rok,
coraz głośniej
milczał.

wtorek, 21 marca 2017

751. Wstecz

W krętą ścieżkę zdążył wpasować się
zawijas światopoglądowy, z kropką u dołu
niby znak zapytania,
wykrzyknik z wadą postawy,

zamącił prostolinijność.
Miało być po kolei, w porządku alfabetycznym:
marzenie-mrzonka-osiągnięcie,
wyszło odwrotnie
spacerem od śmierci do narodzin.

Z wiekiem kurczy się ego,
sprowadzone do rozmiaru dziecka,
uśmiechu bez zęba.
Szczerbata miłość bardziej nacechowana jest życiem
niż biały obrus, na sekundę przed splamieniem.

Jeszcze za stara na szczęście,
obciążona niewiedzą,
karą za przyszły występek.

poniedziałek, 20 marca 2017

750. Mikrokosmos poza zasięgiem

Czepiam się ścian po omacku,
pajęczym stępem stawiam opór powietrzu,
wywijam odnóżem
w rytm leniwej symfonii uderzeń

serca zamkniętego w szkatułce,
do której kluczem nie jest samotność
wbrew dyktowanej przeze mnie doktrynie
o wyzbyciu się postaci drugoplanowych,
wystawieniu ich za drzwi teatru.

Czekam, ale tylko w milczeniu
na wzór świata nietkniętego ludzką ręką,
spłoszona drapieżcą
o dwóch pustych głowach, lecz kłach ostrych, jak brzytwa.
Czekam cierpliwie, zgrzytając zębami co sekundę,
tak odcinam sobie
chwile skazane na zatracenie.

Czekam uważnie,
w rogu przy suficie, skąd widać najobszerniej
reakcję chemiczną ciał,
wiązanie słowne,
ładunek dodatni
przy ujemnym dystansie,

na badacza głodnego mikrokosmosu,
małostkowej nieskończoności
tkacza pajęczyn,
artysty bez poklasku.

niedziela, 19 marca 2017

749. Empatia

bezkarnie
każesz mi mówić
do ściany
płakać nad zburzeniem
świątyni
przez barbarzyńcę
z twarzą twarzy znajomych

należysz do tej kolekcji
figurek w jednym rzędzie
z półki nad łóżkiem
jak aniołowie
zazdrośni o boską taryfę ulgową

tańczysz zbyt frywolnie
cierpisz zbyt wylewnie
słucham
cham
mam
cię
po dziurki w uszach

bezkarnie
z twoich wyznań puszczam latawce
lub zawijam w bibułkę
wypalam dla rozluźnienia
napiętych strun
dźwięczących o życiu na krawędzi

macham tylko po to, byś mówił do ręki

sobota, 18 marca 2017

748. Antyobywatel

Zgodnie z nowym obwieszczeniem nareszcie mamy świeży powód,
pięść do ręki i krzyk do ust,
choć za zębami jeszcze wczorajszy seans papki informacyjnej
i echo cichej modlitwy dziękczynnej.

Gorzkie jadło lubi mylić smaki,
menu nikt nam nie narzucił, więc
trudno o sąsiedzką uprzejmość
w uwalnianiu od siebie samych.

Z natury jesteśmy antyczni -
historycznie przeciwni
i przeciwnie historyczni,
z duszą na ramieniu, by była dobrze widoczna
i nieodczuwalna, gdy przyjdzie czas spowiedzi.

Z natury jesteśmy antyczni -
antyludzcy
i antyzwierzęcy,
antyboscy w swej antygrzeszności,
patriotycznie antynarodowi.
Podzieleni na
antypodziałowych i zjednoczeniowych,
postępowo przeszłościowi,
smętnie pobudzeni
i posłusznie wolnościowi.

Z natury jesteśmy
z niejednej lepieni gliny,
bezkształtnie oczywiści,
sumiennie niedokładni.
Lubimy, gdy się nas obraca
o sto osiemdziesiąt koma pięć stopnia,
bo nareszcie świeżym powodem” 
jest pół odchylone od normy.

747. Pokoje życzeń

Łóżko ma dwie części po to, by jedna świeciła pustką,
a nieme rozkojarzenie kłębiło się pod pościelą.
Łzy poddano odsoleniu,
by nie przyszło mi do głowy, by bratać się z białą śmiercią.

Lustro nie zaciera braków,
w odróżowionych okularach widzę więcej niż powinnam -
natrętne znamiona na policzku, szyi i ramionach,
wyschnięte, bo nie znają kropel oddechu.

Czasem karmią się zapachem,
namiętność na odległość 
jak pocałunek wiatru
otulającego pozorem.

Mój dom ma trzy pokoje:
w jednym tęsknota sypia z brakiem rozsądku
(łóżko ma dwie części po to, by jedna świeciła pustką),
w drugim zaduch, by uwiecznić zapach,

w trzecim ja,
tak wiele, że aż brak.

piątek, 17 marca 2017

746. Manekinka

Zza witryny sklepowej macha do mnie stara znajoma,
po latach żmudnej nauki osiągnęła perfekcję
w wyręczaniu manekina.
Nieruchomym czas biegnie innym rytmem,
raczej stacza się w zawrotnym tempie,
skupiony w dolnych częściach ciała.

Plastikowe serce pompuje sok wiśniowy,
ten rozpływa się po policzkach, pod pozorem zawstydzenia.
Chwyt warty wejścia do ciasnego lokalu
(odzwierciedlenie poziomu intelektualnego).

Choć wieczory ma dla siebie, dzieli je po
trzysta sześćdziesiąt pięć,
rok nadgania za jednym zamachem
dłoni, szkicowanej przez światowej sławy artystę.
Nie oszczędza czułych gestów
podszytych pod peruką, jako jedyny objaw
choroby zwanej empatią
w bezpiecznie początkowym stadium.

Jutro znów pomacha wielu,
kpiąco zazdrosnym
o trudność łatwości profesji manekinki.

czwartek, 16 marca 2017

745. Byt malowany na szklanych ścianach

Gorzko mi
do rozpuku,
najbezpieczniej przy kichaniu
przemycić śmiech
i wysmarkać, jak kurz ze ścian szklanych domów.

Na ich zaparowanych szybach malowidła z Lascaux,
plan dnia,
ludzik
i telewizor z programem lokalnym,
sąsiad poczuł się gwiazdą
spadającą na życzenie

do przyszytych na spodniach worków próżniowych,
gdzie miejsce tylko dla spoconych dłoni
zmęczonych chlebem powszednim,
zawstydzonych do czerwoności
uczciwą pracą,

za którą wynagrodzenie zaledwie drewnianą prowizorką,
chatą bez okien.
Oddech nie maluje już oczekiwań,
chmura czarnych myśli spowija przezroczystość.

Gorzko mi
do rozpuku.

środa, 15 marca 2017

744. Stróż nocny

Umieram dziś po raz dziesiąty,
dogorywam gdzieś w podmiejskim.
Zajechał na drugi koniec
na przystanek w negatywie,

jak lustro i poranna kawa,
obklejam się tym oszustwem,
wargi sklejone wyschniętym podziękowaniem
nie pocałują już słońca.
Szepty wychodzą na jaw dopiero nocą,

kiedy zdaje się, że On przymknął jedno oko,
a drugim droczy się z atomową przepychanką,
ustawia figurki w szeregu
twarzą do Sądu Ostatecznego.

Zapominamy, że słuch, serce i dziurki od nosa,
sztuk dwie
(na obraz i podobieństwo),
jedna węszy spiski,
druga wydycha przebaczenie,

machina parowa napędzana wiecznym niekontent
gdziebyłeśkiedyumierałmójbliski,
po prostu zgadza się, że z różdżką ci do twarzy,
choć nie przeczytałeś instrukcji obsługi.

wtorek, 14 marca 2017

743. Pudełkowanie

Ciasno włożeni do kanciastych pudełek
myślimy do kwadratu,
szkoda, że akurat nie na temat,

bo klient chce na opak, niż jest na składzie,
z takim zamysłem odbyło się niegdyś jego poczęcie,
by, zgodnie z modą oryginalności, przeć pod prąd
(powiedz to matce, a nie urodzi cię więcej).

Dziś nie istnieją już bezludne wyspy,
są tylko
zawszone placki na głowie,
lufcik dla filozofii,
w fazie recyklingu można by odzyskać
kilka groszy
na religię w monopolowym,
gdzie świat oceanem,
a człowiek wrakiem,

samotnym, jak gdyby jedyny spartaczony.
Gromadzi na zimę zapasy
kurzu do uszu,
brzuszek na łóżko,
łóżko przez okno,
lecisz, głupi, za każdym podmuchem,
jednak czujesz, że w środku ci duszno,

jakbyś już nie tyle włożony,
co spudełczony do imentu
liczyć umiał zaledwie do czterech,
dwie pary nie wzbudzają podejrzeń
choćby nie wiem, jak łączone.

W końcu stać cię na wymierność,
bezkształtny konkwistadorze okazji
do skurczenia się w sobie jeszcze bardziej.

niedziela, 12 marca 2017

742. Serva

Jesteś na każde zawołanie,
wytresowana na układną sukę
służysz reprodukcją i poświęceniem.
Brawa dla współuzależnionej.

Serce bije dla
matki, męża, dziecka, sąsiada,
tobie wystarczy organ używany
i odbicie dłoni na policzkach.
Brawa dla współuzależnionej.

Na garbatych siodło leży najwygodniej,
masz siłę, jesteś tego warta,
by unieść wszechświat na czubku złamanego palca.
Brawa dla współuzależnionej.

Wiem, że chowasz po kieszeniach
zaciśniętą pięść i drobne na lekarza,
uciskasz na dnie, by nie odważyły się
zaryzykować choć raz.
To oznaczałoby przełom,
odcięcie pępowiny
matki żywiącej się dziecięcym głodem.

Dobry sługa słucha pana,
a zły sługa nie jest sługą,
chcę połamać się z tobą drobnym grzechem.

Dobry sługa nie jest sługą,
a zły sługa słucha pana,
feudalizm dawno wyszedł z mody,
staroświecka młoda damo.

Zbrodnia to niesłychana
pani nie słucha pana,
odszedłszy grzebie w gaju 
na łączce przy ruczaju.
Grób wolnością zasiewa,
zasiewając tak śpiewa:
"Rośnij kwiecie wysoko,
jak pan leży głęboko,
jak pan leży głęboko,
tak ty rośnij wysoko."

piątek, 10 marca 2017

741. Merridew

Nie bój się otwartej dłoni,
póki zajęta jest pomnikowaniem jutra,
zadośćuczynieniem za grzech,
ten dziedziczony, jeszcze po pradziadku,
do dziś zaniedbany.
Nie bój, póki żywi się aktem skruchy,

bo nie znasz przyjaciela w wydaniu pierwotnym,
czysta karta ma dziurę pośrodku i zagięte rogi,
głód wzywa cię imieniem posiłku,
to cena za brak ograniczeń.

Kocha, nim uwierzy, że granica horyzontu nie jest krańcem,
a morze łez oczyszcza z czystości,
obnaża z szaty szytej sumiennie
na miarę człowieczeństwa.
Ubiór godny jedynie zwierzęcia.

Nie chciej przekonać się, co leży na dnie,
bo tylko czeka na tragiczną prowokację,
by zerwać więzy konwenansu,
stoczyć się poniżej,
gdzie za lepszych dni nie miał odwagi.

sobota, 4 marca 2017

740. Spod kontroli

Zegar karmi się własnymi dziećmi,
zdaje się, że odgryzł mi kawałek przyszłości;
to chyba dzień, w którym miało zmienić się na lepsze.

Gdy przyspieszam, mam szansę go dogonić,
a jemu właśnie o to chodzi,
by rozegrać to jak najszybciej,
skończyć mnie
nim zacznę tracić prędkość,
skończyć nim zacznę,
uciąć mnie na starcie,
tuż za linią,
za którą miały czekać
obietnice, ubrane w strojne kształty.

Mogę poddać się dobrowolnie
kroczyć w rytmie sekundy
lub
zrezygnować z musztry,
umrzeć, kiedy zawoła,

nie czekać,
nie słuchać,
nie wybiegać,

stać się zasadą
to jak
samowolka pod kontrolą.

739. 40 dni

Czterdziestego dnia poczęstował się słowem
o smaku gorzkiej miłości,
bo prawdziwej, lecz zaledwie
ludzkiej.

Ciążył kamień, który, zgodnie z poleceniem,
nie stał się chlebem,
ranił stopy pod pozorem pokuty
za czyste sumienie.
Jako milczący rozmówca zbyt wiele miał do powiedzenia
o korzyściach sprzeniewierzenia,
cierniach na sercu
bez ubytku na ciele.

Czterdzieści łez
na pustyni tworzy oazę,
bujnie rozrasta się,
choć zasiana tęsknotą,

za królestwem wprawdzie,
lecz tym tworzonym przez czyny.

Czterdziestego dnia poczęstował się słowem
prawdziwym, lecz zaledwie
lub aż
ludzkim.

738. Operating theater

Lekarz potrzebny od
zaraz,
on również odwróci się z niesmakiem

na widok opakowania bez zawartości,
smród starości, choć
postarzałam się tylko o sekundę,
jedyną receptą jest recykling,
by nie zarazić sobą,
w sobie się nie rozkładać
epidemicznie.

Ciało można zniekształcić,
wyszczuplić żołądek,
zafałszować uśmiech,
ulepić się 
modnie.
Imitacja ma jednak również termin ważności,
zaledwie rolą jest w teatrze operacyjnym,
często marginalną,
choćby nie wiem, jak się starał 
biały reżyser
nie
potrzebny od zaraz

myśli
tylko one nie chcą poddać się rehabilitacji,
niezmienne, bo schowane za maską
wraz z młodością
młodą zbyt cicho.