środa, 30 marca 2016

462. Po drugiej stronie muru

Po drugiej stronie muru
słyszę niewyraźnie
słodki głos nierozsądku.

Umyka, wyślizguje się z rąk
kłębek powietrza
o smaku rozkoszy.
Mgła przesłania właściwą ocenę,
sprawia, że zaufanie samo w sobie
nie ma racji bytu.

Ogołocona,
odziana jedynie w przewinienia
ozdobiona topniejącym woskiem
gaśnie światłość,
zanika jedyne, co potrafię wzniecić.

Tęsknota prowadzi do obłędu,
w ciemności już nie odnajdzie mnie
opiekun słońca,
dawca uśmiechu.

Czy zechce?
Byle ogień pożarł mnie, nim zdążę utonąć.
Czy usłyszy?
Jestem głucha bez jego uszu.

Ogołocona,
odziana jedynie w ciepły dotyk
będący wszystkim w nicości.

Czy wystarczy,
by wznieść się,
przelecieć na drugą stronę muru?


poniedziałek, 28 marca 2016

461. Stan spoczynku

Zabijam ból.
Jednym ruchem ręki próbuję
zapanować nad nieopanowanym.

Ukłucie budzące do świadomości,
przez serce przebija się ostrze,
broń słabości
zabija we mnie marzyciela.

Krzyk nie woła o pomoc,
jest tylko istnieniem samym w sobie
dla zaprzeczenia bezduszności.

Płonie materialne,
żywioł pożera niewieczne,
uwalnia z objęć zamknięcia
w konstrukcji tkanek.

To tylko przejście w stan spoczynku.

sobota, 26 marca 2016

460. Ku niepewnemu

Milczenie nie zdradza intencji.
Waham się przed krokiem ku niepewnemu.
Za znikomym światłem rozciąga się ciemność,
pierwsze godziny nocy.

Zaczynam wędrówkę, nie znając końca
drogi bez powrotu,
ścieżki nie bez ograniczeń.
Idę w poszukiwaniu nieskończoności,
woła o niezależność,
o możliwość wyboru,
gdy sama chęć nie wystarczy.

Nie czekam na gest,
by nie bać się strachu.
Pierwszy decyduje o ostatnim,
a kolejny ulega jego pragnieniom.

Gdyby w mroku móc dostrzec fragment drogowskazu,
cel stałby się ofiarą
pożądającej spełnienia.

piątek, 25 marca 2016

Ate Nei (Płacz nieba)

Widzieliście go? Co on ma na sobie?
Elegancik! Koszula zapięta na ostatni guziczek...
Skąd te czarne włosy? Czyżby kolejny intruz z wyspy?
Nowy! Co robi w Betra właśnie teraz?
Wojna! Kolejny tchórz ucieka przed wojną!
Ciekawy...
Fascynujący...
Dziwny!

Błagam, nie patrzcie na mnie. Na samą myśl o tym, że wlepiacie we mnie ślepia, chce mi się wymiotować.
Nie wiem, czy nie przechodzę korytarzem zbyt szybko, okazując w ten sposób strach. Czy też zbyt powoli, co może sprawiać wrażenie, jakbym pragnął ich spojrzeń, domagał się pełni uwagi.
Znów uciekam, chyba już nigdy nie przestanę. Chyba za głośno stukam obcasami świeżo napastowanych butów, za nerwowo poprawiam duszący mnie już od jakiegoś czasu granatowy krawat. Poprawiam grzywkę, by wyglądać choć odrobinę zawadiacko.
Wystudiowane gesty. Jestem wręcz stworzony do bycia aktorem, odgrywanie ról opanowałem do perfekcji. Mam wiele twarzy, choć wielu twierdzi, że niezmiennie jedną. Tę, która chce kochać i nienawidzić równocześnie.
Nie masz tu czego szukać.
Wracaj do swojej zapadłej dziury....
Co z ciebie za patriota?!

*
Zamrugał kilka razy, spostrzegł, że korytarz był pusty. Odetchnął ciężko, przetarł dłonią spocone czoło, odgarnął odrobinę przyklejające się do niego włosy.
Podszedł do drewnianych drzwi wyglądających na całkiem nowe, wciągnął powietrze. Wyrównał jeszcze raz krawat, nieco rozluźnił. Przytrzymał mocniej walizkę w prawej ręce, lewą zaś uniósł nieśmiało i delikatnie zapukał.
- Proszę - odpowiedział mu piskliwy, kobiecy głos.
Dopiero po chwili uniosła głowę znad papierów. Wyraźnie zadrżała na widok wysokiego, szczupłego mężczyzny o czarnych włosach i bladej twarzy. Przenikliwe spojrzenie jego szarozielonych oczu wywołało w niej niepokój, niemal przerażenie.
- Przyszedłem się zapisać - usłyszała nieco wysoki, melodyjny głos.
- Jaki kierunek? - ledwie wydobyła z siebie głos, wciąż pozostając w odrętwieniu.
- Historia sztuki - odparł, na co sekretarka zdumiała się jeszcze bardziej.
No jasne. Nie dość, że Veryjczyk, to jeszcze ubiega się o najbardziej niepożądane.
- Nazwisko? - spytała, zaglądając na ekran komputera.
- Naemi Oreidu Ate.
Odwróciła znów na niego wzrok, zerknęła znad okularów.
- Może pan powtórzyć? - spytała, nieco zakłopotana.
- Naemi. Reszta nieistotna - odparł krótko.
Zastukała kilka razy na klawiaturze, przesuwała myszką, wpatrując się uważnie w monitor. Poprawiła kilka razy szkiełka, jej twarz co chwilę wykrzywiał grymas.
Jesteś irytująca. Gdybyś mogła, wyprosiłabyś mnie, zanim jeszcze przekroczyłbym próg pomieszczenia.
- Och, znalazłam! - pisnęła z entuzjazmem, jakby dokonała jakiegoś przełomowego odkrycia.
Jestem cudzoziemcem. Brawo!
- Nie wpłacił pan jeszcze zaliczki - westchnęła z udawanym przejęciem.
Nie zdążyła dopowiedzieć, nim wydobył z walizki czarny, elegancki portfel i wyjął z niego kilka papierków.
- Ach, przepraszam niezmiernie, ale... nie przyjmujemy w garach - starała się zgrywać zawiedzioną. - Tylko korony betryjskie.
-  Oczywiście - odparł spokojnie, jednak znów przenikliwiej mierząc kobietę niepokojącym ją spojrzeniem.
Nawet cudzy pieniądz wam śmierdzi.
- Proszę, oto moje dokumenty - wydobył z tekturowej teczki kilka kartek i położył na biurku.
Udawała, że skupia się na ich studiowaniu, umysł jednak uparcie zaprzątała świadomość tego, że mężczyzna przyglądał jej się z niebywałą uwagą.
Widzę, że słabniesz. Sprawiam, że czujesz się bardzo niezręcznie w mojej obecności.
- Co oznacza skrót ZKNW? - spytała ze zdumieniem.
- ZKNV - poprawił ją beznamiętnie.
- Co to? - poprawiła kilka razy okulary, przyglądając się bliżej napisowi.
- Zjednoczone Królestwo Niepodległej Verii.
Wytrzeszczyła na niego oczy, przyglądając się przez dłuższą chwilę. Nie zdziwiło go to szczególnie, spodziewał się takiej reakcji na dźwięk swoich słów.
- Ach, tak... - wyraźnie się zakłopotała, udając, że usilnie szuka czegoś w pliku papierów.
Ignoranci. Cholerni zacofańcy. Przez myśl by ci nie przeszło, kobieto, że Veria wciąż jest królestwem, a w dodatku niepodległym.
- Naemi to nazwisko, tak? - wolała się upewnić.
Przytaknął wyraźnie. Miała wrażenie, że jego twarz nieco się rozpromieniła, że uniósł lekko kąciki wąskich ust. Odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy.
Niezwykłe. Nigdy wcześniej nie przypuszczała, że wschodnie rysy wydadzą jej się kiedykolwiek interesujące. Szara zieleń kontrastowała z bladością i czernią włosów, co sprawiało, że wydał się jej niezwykle urokliwy, wręcz ponętny.
Jestem jak dzikie zwierzę, zamknięte w ludzkim ciele. Czyżbym nagle okazał się pociągający?
- To wszystko? - wyrwał sekretarkę z zamyślenia.
- Tak... - westchnęła bez przekonania. - Myślę, że tak.
W milczeniu schował teczkę z powrotem do walizki, zamknął i chwycił prawą ręką za jej uchwyt. Czuł, że kobieta śledziła każdy nawet najmniejszy jego ruch.
- Do widzenia - mruknął bez entuzjazmu.
- Do widzenia, panie Naemi - uśmiechnęła się ciepło.
Znów to dostrzegła. Cień radości, zaledwie na ułamek sekundy uniesienie kącików ust. Z nieznanych sobie powodów, ten drobny gest sprawił jej niemałą satysfakcję.
Betryjczycy. Ależ wy mnie irytujecie...

*
Miał zamiar odwiedzić pobliski kantor w celu wymiany gotówki, jednak coś zmusiło go, by odłożyć to na później. W przypadkowym kiosku kupił Kulturalnych, jedyne czasopismo, w mniemaniu mężczyzny, warte większej uwagi.
Przeszedł przez park miejski, szukając wolnej ławki znajdującej się jak najbardziej na uboczu. Minął obojętnie niewielki plac zabaw pełen dokazujących dzieciaków. Trzymał ręce w kieszeni płaszcza, szedł ze spuszczoną głową, z pozoru nie zwracając uwagi na otoczenie. Na świat, do którego zdawał się nie należeć.
Rozsiadł się wygodnie, założył nogę na nogę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, wsadził jeden do ust i odpalił. Skupił całą swoją uwagę na treści czasopisma.
Co chwilę drżał prawie niezauważalnie, gdy do jego świadomości wdzierały się odgłosy małolatów. Z całych sił starał się je ignorować, jednak krzyki i piski coraz bardziej zaburzały prawidłowy tok myślenia.
Na co najmniej kilka minut utknął przy pierwszej stronie gazety, wpatrując się otępiałym wzrokiem w krótki komiks, najwyraźniej mający być, w zamierzeniu autora, zabawny i groteskowy. Gdy w końcu udało mu się w pełni skoncentrować na nieskomplikowanej treści, z żalem stwierdził, że czasy prawdziwego poczucia humoru dawno odeszły w zapomnienie.
Nie zdziwił go zbytnio brak jakichkolwiek wzmianek o Verii, poczuł jednak lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Mimo wszystko żyły w nim resztki nadziei na to, że państwo niezmiennie pozostało ojczyzną kultury.
Betryjskie teatry były w jego przekonaniu zbyt nastawione na niewymagających odbiorców. Zapomniano o sztukach wysokich, problematycznych i poważnych na rzecz prześmiewczych historyjek, jak się okazało, o wiele lepiej trafiających do tutejszych widzów.
Lista nadchodzących spektakli proponowała jedynie niezachęcające nawet tytułami komedie, takie jak Ząb Zupa Zębowa, Czarna noc albo Gdzie się podziała wyspa Jofnad?. Ostatni aż wywołał dreszcz złości na ciele młodego mężczyzny. Sztuka cieszyła się dużą popularnością ze względu na śmiały i kontrowersyjny przekaz - wykpiwała ostry konflikt polityczny między Betra a Verią sprzed kilkudziesięciu lat, zdecydowanie mieszając z błotem drugie państwo.
Zacisnął pięść prawej ręki, lewą zaś silnie zgiął kartkę czasopisma. Z uporem wpatrywał się w wydrukowany małą czcionką tytuł przedstawienia, jakby próbując zabić go wzrokiem, pozbawić racji bytu.
Gdy złość nieco w nim ustąpiła, przyszło mu na myśl, że studia mogły być pierwszym krokiem do zmiany obecnego stanu rzeczy. Wchodząc w środowisko znawców kultury miał szansę wpłynąć nieco na jej kształt, spróbować powrotu do niemal zapomnianej tradycji. Już po chwili jednak porzucił ten pomysł, uświadamiając sobie, że to w ludziach tkwił problem, w ich mentalności, którą zawzięcie kształtowała władza Betra.
Z głębokiego zamyślenia wyrwał go nagle czyjś głos, jak gdyby znajomy. Nadstawił uszu, skupił się na hałastrze dzieciaków. Tak, wołanie dochodziło stamtąd.
- Ate! Ate fra himinn!
Nie zdawało mu się, usłyszał wyraźnie swoje imię. Odwrócił się, szukając wzrokiem krzyczącego dzieciaka. Było ich jednak zbyt wiele, by odróżnić jednego od drugiego.
- Ate! Mama, ate! - tym razem dołączyły się inne głosy.
No, jasne.
Spojrzał w niebo, wystawił dłoń, czując kropelki narastającego deszczu. Przypomniał sobie, że to właśnie oznaczało jego imię.
Wyciągnął z walizki składany parasol, rozłożył go nad głową. Chciał schować czasopismo, jednak w ostatnim momencie zmienił zdanie, rozgoryczenie nakazało mu porzucić je na ławce.
Wyrzucił do kosza wypalony papieros (nie ośmieliłby się porzucać go gdzieś na ziemi), poprawił kapelusz na głowie i żwawym krokiem podążył wzdłuż ścieżki. Znów minął plac zabaw, do jego uszu silniej wdarły się roześmiane głosy. Przyspieszył kroku, próbując zwrócić myśli na odmienny ton.
Nagle przystanął, odrętwiał na moment, jakby coś sobie przypominając. Zebrał się na odwagę, by odwrócić wzrok w tamtą stronę. Zamarł z wrażenia.
Które betryjskie dziecko mówiłoby o deszczu w języku wyspiarzy? Nie pomylił się, ujrzał czarnowłosą kilkulatkę, podobną do niego jak każdy inny Veryjczyk. Podeszła do niej kobieta, niewątpliwie matka, nałożyła na ramiona dziecka różową pelerynkę.
- Chodź, wracamy do domu - pociągnęła córkę za rękę.
Podniosła głowę, zadrżała zauważalnie, gdy jej spojrzenie natknęło się na przenikliwy wzrok ciemnowłosego mężczyzny. Na co najmniej dwie sekundy nawiązali kontakt, po czym kobieta, jak gdyby nigdy nic, poprowadziła dziecko w przeciwną stronę.
Poznałaś mnie. Rozpoznałaś brata z dalekiego świata.
Znasz mnie lepiej, niż przypuszczasz. Czujemy to samo, identycznie reagujemy na Gdzie się podziała wyspa Jofnad?.
Czy to przypadek, że twoja córka odnajduje się w grupie Betryjczyków? A może poddałaś się, przestałaś utożsamiać z ojczyzną?
Z pewnością dla niej. Nigdy nie zrozumiem, co znaczy poświęcenie dla dziecka.
Stał w bezruchu, odprowadzając wzrokiem matkę i córkę tak długo, aż zupełnie zniknęły mu z oczu. Spostrzegł, że pozostał sam pośrodku pustego parku, z jego parasola ściekały strumienie wody.
Nie zapomni, będzie o tym rozmyślać. Kto choć raz spojrzał mi w oczy, na długo nie zaznaje spokoju.
- Szacowny coś zgubił.            
 Aż podskoczył z przerażenia na widok... tak, kolejnej czarnowłosej dziewczynki, szarpiącej go za dolną część płaszcza. Zdumiał się, gdy dostrzegł trzymaną w jej ręku przemoczoną gazetę.
- Wyrzuć - mruknął bez entuzjazmu.
Poczuł się nieco zakłopotany, gdy wlepiała w niego spojrzenie ogromnych, brązowych oczu.
Nie daj się, Oreidu. Wojowniku, nie ulegaj własnej broni.
- No co? - spytał z wyraźną pretensją.
- Szacowny powinien bardziej dbać o kulturę - powiedziała przemądrzale.
Irytował go ten popularny w Betra zwrot grzecznościowy, w dodatku wypowiadany z wyraźnie veryjskim akcentem. 
- A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? - warknął.
Zaraza, wykłócam się z dzieckiem. Nie daj się, Oreidu...
- Szacowny też jest intruzem.
Wzdrygnął się na dźwięk tych słów, brzmiących zbyt poważnie w ustach małolaty. Przyjrzał jej się uważniej, w przenikliwym spojrzeniu dostrzegł niebywałą pewność siebie.
- Nawet, jeśli jestem... co z tego? - wzruszył ramionami.
- Nie lubią nas - westchnęła trochę smutno.
Śledził każdy nawet najmniejszy ruch dziewczynki. Spojrzała na gazetę, odwróciła kilka przemoczonych kartek, docierając do znanego jakby miejsca. Przyłożyła nos do papieru, skupiając się na treści.
- Gdzie się podziała wyspa Jofnad? - przeczytała na głos, po czym znów zwróciła wzrok na mężczyznę.
Patrzyli sobie przez chwilę prosto w oczy, jakby walcząc o to, które z nich pierwsze ulegnie.
- Gdzie się podziała?
- Słucham? - zdumiał się.
- Gdzie się podziała wyspa Jofnad? - zadała mu pytanie, na co pobladł nieco, bardziej niż zwykle.
- Nigdzie, leży tam, gdzie leżała - burknął po chwili, zniecierpliwiony bezsensowną rozmową.
Dopiero teraz spostrzegł, że dziewczynka nie miała parasola, stała więc zmokła do suchej nitki. Zakłopotał się nieco, nie wiedząc, czy powinien użyczyć jej osłony przed deszczem.
- Szacowny nie zrozumiał pytania.
Spojrzał na nią zdziwiony, chwytając się lewą ręką za idealnie gładki podbródek.
- Chcę zobaczyć tę sztukę. Czy szacowny dotrzyma mi towarzystwa?
Wytrzeszczył na nią oczy, nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Dziewczynka również nie przerywała ciszy, zdawała się być niezwykle cierpliwa.
- Nie oglądaj tego chłamu, jesteś Veryjką - zabrzmiało to jak surowa nagana.
Błagam, niech to pomylone dziecko sobie pójdzie...
Zdziwił się, gdy nagle zaczęła uważniej lustrować wzrokiem jego twarz.
- Szacowny nie był kiedyś aktorem? - spytała zaciekawiona.
- Bardzo śmieszne - mruknął, z pozoru beznamiętnie.
- Och, może szacownego z kimś pomyliłam - westchnęła smutno.
- Z pewnością.
Spuściła głowę, stała nieruchomo, coraz bardziej moknąc. Ate przełknął głośno ślinę, poprawił nerwowo kapelusz.
- Może chcesz... wejść pod parasol? - głos wyraźnie mu drżał.
Panuj nad sobą, to tylko dziecko...
- Chętnie! - okrzyknęła z entuzjazmem, przysuwając się blisko mężczyzny.
Zadrżał niezauważalnie, po czym zesztywniał, czując ciepło jej ciała.
Odsuń się odrobinę, dotykasz mnie...
- Co ty tu w ogóle robisz? - zdumiał się nagle. - Czemu nie jesteś w domu?
- Mama nie chce mnie zabrać do teatru - zdawała się zignorować pytanie. - A szacowny to widać, że na kulturze się zna, jak mało kto.
Myśli zaczęły szaleńczo wirować w jego głowie, jakby w rytm wciąż narastającej ulewy.
- Zapomnij - wydusił z siebie w końcu. - Teraz nie warto tam chodzić. Nie nazwałbym tego teatrem...
- A czym? - zaciekawiła się.
- Cyrkiem. Albo bagnem - odparł beznamiętnie.
Zauważył, że wyraźnie posmutniała, spuściła nieco głowę.
- Skąd u ciebie takie zainteresowanie sztuką? - postanowił zapytać.
Machnęła ręką, sugerując, żeby schylił się ku niej. Przyłożyła dłonie do ust, ewidentnie chcąc powiedzieć mu coś na ucho.
- Mamusia jest aktorką - szepnęła. - Ale nie pozwala mi o tym mówić.
Odwrócił do niej twarz, zdumiony jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej.
- Szacownemu ufam - mówiła po cichu. - Szacowny...
- Błagam cię, skończ z tym szacownym - burknął poirytowany.
- To jak mam mówić? - oburzyła się.
- Ate. Po prostu Ate - mruknął nieco nieśmiało, zdziwiony swoim zachowaniem.
Od kiedy mam w zwyczaju spoufalać się z przypadkowymi ludźmi? A w dodatku dziećmi?
- Deszcz - uśmiechnęła się szeroko. - To taki płacz nieba.
W jego spojrzeniu odnalazła nagle głęboki żal. Twarz wykrzywiał mu ledwie dostrzegalny grymas, jakby walczył z silnym uczuciem, gnieżdżącym się wewnątrz.
Rozgryzłaś mnie, mała.
- A więc, Ate... to jak będzie z tym teatrem? - wyszczerzyła się.
- Już mówiłem - burknął, co ewidentnie nie zniechęcało dziewczynki. - To strata czasu. A teraz pozwól, że...
- Nie! - krzyknęła, przytrzymując go za rękę.
Wystraszył się, na jego bladej twarzy wyraźnie pojawiły się rumieńce. Uciekał wzrokiem, nie chcąc natknąć się na przepełnione entuzjazmem spojrzenie małolaty.
- Nigdy nie widziałam mamusi na scenie - westchnęła smutno. - Proszę cię, Ate...
Po co zdradzałem swoje imię? Brzęczy mi w uszach jej delikatny głosik, wypowiada to zbyt...
- Przykro mi - powiedział zdecydowanie, wewnętrznie jednak nie będąc do końca przekonanym. - Może innym razem.
Wyswobodził nadgarstek z jej dłoni, po czym odwrócił się i podążył wzdłuż ścieżki.
Nie patrz tam. Zostaw to dziecko, poradzi sobie...
Spojrzał jeszcze raz, ze znacznej już odległości. Dziewczynka stała nieruchomo, ignorując jakby zalewający ją nieustannie deszcz. Ani na moment nie spuściła go z oczu.
Kim jesteś i dlaczego wtrącasz się do mojego życia?

*
Przekręcił kluczyki w drzwiach, wszedł do schludnego pomieszczenia, zdecydowanie różniącego się od zaniedbanej klatki schodowej starej kamienicy. Odłożył walizkę w kącie niewielkiej szatni, zdjął i powiesił na wieszaku w szafie czarny płaszcz, schował kapelusz do półki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, przeczesał włosy palcami.
Czy powinienem częściej się uśmiechać? Wyglądam idiotycznie...
Przyglądał się przez dłuższą chwilę szczupłej sylwetce, pobladłej twarzy i przenikliwym, szarozielonym oczom. Zostawił buty w dolnej szufladzie szafy, zabrał walizkę i przeszedł do pomieszczenia obok.
Porzucił na łóżku granatowy krawat i białą koszulę, po czym wrócił do szatni, spoglądając teraz na odbicie nagiego torsu.
Odwrócił się tyłem, przyglądając się przez ramię tatuażowi na górnej części pleców. Orle skrzydła pokrywające oba barki, pośrodku nich zaś staroveryjska sentencja: Wznieś się, nim niebo zapłacze.
Nierozerwalny ślad młodości przywoływał wspomnienia - głównie te przykre, które poprzedzało zaledwie kilka pomyślnych.
Czemu myślę o sobie jak o starcu? Minęło zaledwie siedem lat...
Wyciągnął z szafy luźny podkoszulek, narzucił na siebie. Eleganckie spodnie zamienił na szary dres, jednak zanim je schował, nie zapomniał wydobyć z kieszeni paczki papierosów i zapalniczki. Stwierdził, że to bez znaczenia, czy zapali w pomieszczeniu czy na zewnątrz, i tak nie zapraszał do siebie nikogo.
Wyjął z lodówki kilka warzyw, pokroił w kostkę i podsmażył na patelni. Nie przepadał za mięsem, ani gotowymi posiłkami, sama myśl o zjedzeniu takiego paskudztwa przyprawiała go o mdłości.
Nie spodobałaby jej się żadna z tych rzeczy, które właśnie zrobiłem.  
Jadł dość powoli, odpływając w głębokie zamyślenie. Utkwił wzrok w tablicy korkowej, zapełnionej po same brzegi kolorowymi karteczkami z zapiskami. Większość z nich okazała się przestarzała, spostrzegł jednak, że na niektóre najwyższy czas było zwrócić szczególniejszą uwagę.
List do matki.
Zaliczka.
Praca.
Teatr.
Jego twarz wykrzywił grymas zdegustowania. Bez wahania ściągnął ostatnią karteczkę, zgniótł w dłoni i nerwowo odrzucił gdzieś w kąt.
Gnój, a nie teatr. Znieważanie ojczyzny kultury, na dodatek w wykonaniu veryjskiej aktorki. 
Przypomniał sobie dziecko z parku. Zerknął z niepokojem na okno, zastanawiając się przez chwilę, czy wciąż tam stała, nie zważywszy na ulewę. Coś skłoniło go do tego, by na moment uwierzyć w taką ewentualność.
Dziwna. Zjawiła się znikąd, nie wiedzieć czemu interesowała ją jego osoba. Wzdrygnął się na myśl o przenikliwym spojrzeniu dużych, brązowych oczu i delikatnym głosiku, któremu trudno było się oprzeć.
Nie znał jej matki, jednak sam fakt, iż grała w najgorszej z możliwych sztuk, skłaniał go do głębokiej pogardy wobec niej. Ku własnemu zdumieniu, zrobiło mu się nawet żal dziewczynki, w której nikt nie krzewił szacunku do pokrzywdzonej Verii.
Nie powinien się dziwić, że chciała zobaczyć mamę na scenie za wszelką cenę. Aktorów bardzo ceniono niemal w każdym zakątku świata, zawód ten cieszył się ogromnym szacunkiem i poważaniem. Tymczasem dziecko nie chwaliło się rodzicielką, jak gdyby kobieta miała ważny powód ku niezdradzaniu swojej profesji.
Może to jednak porusza jej sumienie...
Z pewnością robi to dla niej. Nigdy nie zrozumiem, co znaczy poświęcenie dla dziecka.
Umył porządnie brudny talerz i sztućce, wytarł ścierką i schował do półki. Nie lubił odkładać mokrych naczyń na suszarkę, wyglądało to w jego mniemaniu bardzo nieschludnie.
Zerknął jeszcze raz na tablicę korkową, zamyślił się przez chwilę. Czytał po kilka razy zapiski, jakby próbując wbić je sobie głęboko w pamięć. Spojrzał również na pozostałe, które wcześniej nie zwróciły jego uwagi.
Mail do Catii
Kulturalni
Szkice
Odetchnął ciężko. Żadna z tych rzeczy nie wydała mu się zachęcająca. Zwłaszcza, że na drugiej z nich zdążył się już zawieść.
Zmotywował się, żeby pójść do sypialni i włączyć laptopa, w międzyczasie zaś nastawił w czajniku wodę na kawę, wrzucił porzuconą wcześniej koszulę do kosza na pranie i skorzystał z toalety.
Usiadł wygodnie przy biurku, biorąc mały łyk gorącego napoju. Przez dłuższą chwilę nie mógł się zdecydować, od czego zacząć. W końcu wybrał to, czego nie planował.
Szybko odnalazł stronę internetową betryjskiego teatru, z repertuaru wybrał Gdzie się podziała wyspa Jofnad?, by spojrzeć na obsadę aktorów.
Każdy wymieniony był z imienia i nazwiska, z jednym tylko wyjątkiem. Odgrywająca mniej znaczącą postać, jednak zwracająca uwagę nietypowym pseudonimem Sakkae. Zdumiał się nieco, nazwa bowiem wydała mu się dziwnie znajoma. Patrzył przez długą chwilę na ekran, bezskutecznie próbując sobie przypomnieć.
Wyszukiwarka również nie dała mu odpowiedzi. Słowo to oznaczało w języku veryjskim tyle, co artysta, twórca, co wskazywało, że była to osoba, której szukał. Chyba jedyna cudzoziemka, która próbowała robić karierę w Betra.
Zaniechał więc poszukiwań, logując się na skrzynkę mailową. Nie bardzo wiedział, co chce napisać przyjaciółce, czy też dziewczynie. Coś sprawiało, że nie lubił nazywać tak Catii, jak gdyby nie czuł tego, co powinien.
W przeciwieństwie do niej, nie płakał przed pożegnaniem, nawet szczególnie się nie zasmucił. Przywiązał się wprawdzie do uroczej brunetki, jednak nie na tyle, by tęsknić po rozstaniu. Zdawało mu się, że chyba dostatecznie często dawał jej do zrozumienia, że nie jest gotowy. Nigdy nie był i nie będzie.
Kamień spadł mu z serca na widok otrzymanej wiadomości. Od niej.
Przeleciał szybko wzrokiem dość obszerny tekst, będący głównie, w jego mniemaniu, dość nudnawym bełkotem o sprawach osobistych, które niekoniecznie go interesowały. Zainteresował się za to znikomym fragmentem, w którym dziewczyna opisała sytuację w kraju.

W wioskach jest spokojnie, póki co nie grozi nam krzywda. Ale miasta... mówią, że zostały tylko zgliszcza, ludzie pouciekali albo poginęli na miejscu. Tak się cieszę, że udało ci się w porę wyjechać...

Dalej nie czytał, treść bowiem przechodziła znów w mało znaczące slogany w stylu tak bardzo tęsknię, myślę o tobie cały czas albo nie mogę się doczekać, kiedy znów cię zobaczę.
Lekkie wyrzuty sumienia mieszały się z nieodpartą obojętnością. Miła, dobra, troskliwa...
coś jednak sprawiało, że nigdy nie umiał jej pokochać.
Nagle spostrzegł, że niczym niezmącona cisza zaczynała mu nieco doskwierać. Miał szczęście być posiadaczem całkiem sprawnego gramofonu, jeszcze z czasów wielkiej wojny, która pół wieku temu opanowała niemal wszystkie państwa, szczególnie Verię, Betra i wysepkę Jofnad, o którą toczyły się wówczas największe walki.
Tylko na moment przypomniał sobie o tragicznym konflikcie, zaraz po tym bowiem skupił się na wyborze którejś z płyt winylowych. Zdecydował się na coś spokojnego, a takim był album zespołu Himinn - veryjskich muzyków poważnych.
Kolejna rzecz, na którą by narzekała.
Majestatyczne dźwięki fortepianu, zgrywające się z instrumentami smyczkowymi i dętymi, a także znikomymi szumami i trzaskami gramofonu od razu wpłynęły na niego kojąco. Nabrał nawet motywacji, by wysłać wiadomość do Catii.
Krótko, zwięźle i na temat. Napisał jedynie, że ma się dobrze, tęskni za krajem i pozdrawia dziewczynę. Ani słowa więcej.
Zamyślił się przez chwilę, próbując przypomnieć sobie kolejną zamierzoną czynność. Jego uwagę odwróciła muzyka, zdołał na moment zapomnieć o całym świecie.
Zadrżał nagle, słysząc charakterystyczną, chwytającą go za serce część utworu, w której wcześniejsza energiczność niespodziewanie ustępowała łagodnemu dźwiękowi samych tylko skrzypiec. Fragment ten, o czym mężczyzna zdawał się jak dotąd nie pamiętać, przywoływał w jego wyobraźni najwyraźniejsze obrazy przeszłości.
Zacisnął mocno powieki, siedział w głębokim napięciu, dopóki utwór nie dobiegł końca. Dłuższą chwilę zajęło mu, by się otrząsnąć i skierować myśli na właściwy tor. Przez ułamek sekundy miał zamiar zapalić kolejnego papierosa, jednak szybko uznał, że to i tak go nie odstresuje.
Ate Nei. Najsłynniejsza sztuka powojennej Verii, która zdobyła popularność nawet w dalekich krajach wschodnich. Niewystawiana, lecz z pewnością znana była również na zachodzie, gdzie tylko morze dzieliło Verię od Betra. To właśnie w niej wykorzystano kilka dzieł zespołu Himinn.
Spostrzegł, że wciąż nucił w głowie skrzypcową część, zamiast wsłuchiwać się w kolejny utwór. Sztuka, już od dłuższego czasu zniesiona ze scen teatrów, przypominała mu o lepszych czasach, czasach świetności kultury veryjskiej i nie tylko. Od zakończenia wielkiej wojny aż do wydarzeń sprzed niedawna państwo przeżywało swoje złote półwiecze, rosło w znaczenie na tle innych krajów. Symbolem świetnych lat stało się właśnie Ate Nei, o którym żaden Veryjczyk nie miał prawa zapomnieć.
Tym, co wyróżniało sztukę spośród innych, była znikoma ilość dialogów i zaledwie jedna wyśpiewana piosenka, reszta zaś stanowiła niewerbalny przekaz niebanalnych treści, udoskonalony muzyką. Sukces zagwarantowała przedstawieniom pierwszorzędna gra aktorów, umiejętność ukazania emocji bohaterów. Żaden reżyser nigdy wcześniej, ani później, nie stworzył czegoś podobnego.
W dosłownym tłumaczeniu tytuł oznaczał smutny deszcz, jednak znany był w innych zakątkach świata jako Płacz nieba, tak bowiem mówiono o pamiętnym dla Verii wydarzeniu. Około pięćset lat temu, w czasie ostrego konfliktu ze wschodnim mocarstwem Zuma, najważniejsza bitwa rozegrała się na polach Vinn, niewielkiej wsi w południowo-wschodniej części wyspy. Wtedy to wojska veryjskie pokonały wprawdzie wroga, jednak za cenę rozlewu krwi na niewyobrażalną skalę. Państwo straciło wówczas ogromną liczbę żołnierzy, znaczna część jego terytorium pozostała w zgliszczach. W końcowej fazie walk, gdy już jej rozwiązanie było dla obu stron pewne, nastąpiła gwałtowna zmiana pogody - słońce ustąpiło nagle ciemnym chmurom, z których przez kolejne kilkanaście godzin nieustannie padał rzęsisty deszcz. Jeden z żołnierzy, którego imienia nie uwieczniono w źródłach historycznych, miał nazwać to zjawisko właśnie płaczem nieba, jak gdyby jakaś siła wyższa okazała swój żal nad znacznie osłabioną veryjską armią.
Ate Nei skupiała się bardziej na historii dwojga ludzi, których życie mocno odmieniła wojna, jednak niewątpliwie ważnym aspektem była bohaterska walka o wolność kraju. Sztuki długo nie chciano wystawiać w Zumie, jednak z biegiem czasu państwa zaczęły dążyć do porozumienia, zaś Płacz nieba miał być przestrogą dla potomnych władców, by nie powtarzać błędów przeszłości.
Naemi Oreidu Ate obudził się nagle z zamyślenia. Po sprawdzeniu godziny na ekranie monitora zdumiał się, gdyż minęło ponad pół godziny od wysłania maila. Przez tych kilkadziesiąt minut siedział w bezruchu, pogrążony w rozważaniach.
Odetchnął ciężko, schował na moment twarz w dłoniach. Im bardziej chciał zapomnieć o tamtych czasach, tym silniej powracały one do jego pamięci.
Pięćset lat zdawało się ani trochę nie odmienić ludzkości. Wojna domowa, wzniesiona przez grupę Veryjczyków, pragnących, by państwo stało się częścią bogatego mocarstwa Zumy, była niczym innym, jak tylko powtórką wydarzeń sprzed połowy tysiąclecia, tyle, że tym razem brat walczył z bratem, co okazało się jeszcze bardziej tragiczne. Z tego, co napisała mu Catia, we wsiach było bezpiecznie, czego jednak nie mógł przyjąć za pewnik.
Miał nadzieję, że choć matce, jedynej bliskiej mu osobie, nie stała się krzywda. Żałował, że nie zdołał namówić jej do wyjazdu, z drugiej zaś strony wiedział doskonale, że nie chciałaby opuścić ojczyzny nawet za cenę ocalenia.
Poczuł się jak tchórz. Podczas gdy młodzi mężczyźni zaciągali się do armii, on wykorzystał szansę studiów zagranicznych i najzwyczajniej w świecie uciekł od niebezpieczeństwa.
A co, jeśli Veria upadnie? Kto zachowa pamięć o niej, jeśli nie ocaleni obywatele?
Lepiej posłużę ojczyźnie będąc żywym, niż umarłym.

Ate Nei. Nie zapomniał, jak wiele niegdyś odmieniło w jego życiu.

*
Ucieszył się, gdy po południu oddzwoniła firma fotograficzna, która przyjęła jego aplikację do pracy w ich studiu. Wprawdzie szukali jedynie kogoś na miejsce asystenta, proponując dość skromne wynagrodzenie, lecz Ate uznał, że lepsze to, niż nic, zwłaszcza że mieściło się poniekąd w obszarze jego zainteresowań. Zawsze mógł zatrudnić się jako kasjer albo pracownik fabryki, co jednak brzmiało zdecydowanie mniej zachęcająco. Tak więc jego codziennością miała być praca w tygodniu i studia w weekendy, w międzyczasie zaś doskonalenie rysunku, co również mogło stać się dodatkowym źródłem zarobku.
Postanowił już tego dnia nie wychodzić z domu i skupić się na zaczętym poprzedniego dnia szkicu. Zainspirowała go widoczna zza kuchennego okna kwitnąca pera, drzewo owocowe spotykane tylko na kontynencie, na tle wschodzącego słońca i malowniczych kamieniczek, zdecydowanie różniących się od tej, w której mieszkał.
Jednak zamiast w pełni poświęcić uwagę dziełu, co chwilę przywoływał w pamięci wygląd dziewczynki z parku. Pomyślał, że pamięta ją na tyle dobrze, by wiernie oddać jej wizerunek na papierze.
Zaniechał krajobrazu, wyciągnął z szuflady biurka czystą kartkę papieru. Z każdym kolejnym ruchem dłoni przypominał sobie nowe szczegóły z oblicza dziecka.
Okrągła twarz, którą okalały długie do ramion, lekko kręcone, czarne włosy, zmokłe od deszczu. Duże, ciemnobrązowe oczy, mały nosek i wąskie usta, ułożone w szeroki uśmiech. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe i lekkie rumieńce.
Przerwał ze względu na późną już porę, pozostawiając dzieło na etapie początkowym. Wziął prysznic, przebrał się w krótkie spodenki. Stanął przed lustrem w łazience, znów uważnie przyglądając się swojemu wizerunkowi.
Co one widzą we mnie? Delikatna, chłopięca twarz, na niej ledwie widoczne zalążki zarostu, zbyt chuda sylwetka... Wyglądam, jak wyrośnięty nastolatek.
Włączył lampkę, położył się w łóżku, sięgając po leżącą na szafce nocnej książkę. Już któryś raz z kolei czytał Niewolę sumienia, opowieść o więziennym życiu pewnego rewolucjonisty, który z czasem odkrywa, że buntujący się przeciwko władzy stali się tak naprawdę narzędziem w jej rękach. Przepełniona pesymizmem historia przypominająca o tym, że wygrywa zawsze silniejszy.
Ostatnim, o czym pomyślał przed zaśnięciem, był błagalny wyraz twarzy kilkulatki.
- Chcę zobaczyć tę sztukę. Czy szacowny dotrzyma mi towarzystwa?

*
O świcie obudził go szum ulewy. Zdziwiło go nieco to zjawisko, deszcz najwyraźniej padał bez przerwy przez całą noc.
Po załączeniu laptopa pierwszym, o czym przeczytał w internecie, było ostrzeżenie przed powodziami na północy kraju, gdzie obecnie przebywał. Zdążyło już nastąpić kilka wypadków drogowych, a także zalania niektórych domów w terenach dolinnych.
Ubrał się dość szybko, nie zwlekał więc z wyjściem, spodziewając się niemałych utrudnień w ruchu drogowym.
Nie liczył na przyjazd tramwaju, lecz miał odrobinę nadziei, że choć autobus zdoła dotrzeć. Już sam widok opustoszałego przystanku uświadomił go jednak, że szanse były znikome.
Usiadł pod zadaszeniem, schował ręce w kieszeni płaszcza. Miał wrażenie, że mimo to czuł na sobie kropelki deszczu. Zadrżał z zimna, gdy doszedł go nagle gwałtowny poryw wiatru.
Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut. Wyjął z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić do pracodawców. Przeklął pod nosem, gdy spostrzegł, że nie było zasięgu sieci.
Z trudem udało mu się wrócić do kamienicy, coraz bardziej wzmagający się wiatr uniemożliwiał mu bowiem otwarcie parasola. Zmoknął do suchej nitki, nadmiar wody spłynął z niego na dywan w szatni. Przeczesał palcami posklejane włosy, poczochrał nieco, by szybciej wyschły.
Najwyraźniej zasięg powrócił, poczuł bowiem wibracje w kieszeni spodni.
No, jasne. Mogłem się domyślić, że nawet nie otworzą studia.
Śledząc na bieżąco wiadomości dowiedział się, że trudno było przewidzieć, kiedy opady ustąpią. Westchnął ciężko na myśl o tym, że przez cały dzień skazany będzie wyłącznie na dziewczynkę z parku lub kwitnącą perę.
Uruchomił gramofon, następnie zabrał się do szkicowania. Szło mu nieco opornie, co jednak nie miało dla niego w tamtej chwili większego znaczenia. Co chwilę przymykał oczy, niskie ciśnienie powietrza zwykle wywoływało w nim bowiem paskudną senność. Stracił nawet motywację, by zrobić sobie kawę.
Po południu poczuł ulgę, słysząc, że deszcz powoli ustępował. Wiadomości również okazały się pozytywne, zaniechano wprowadzania stanu nadzwyczajnego.
Położył się wcześniej spać, znużony wielogodzinnym rysowaniem, przerywanym co jakiś czas rozdziałem Niewoli sumienia.

*
Dotarcie do pracy sprawiło mu jeszcze odrobinę trudności, pogoda nieco się polepszyła dopiero po wyjściu ze studia. Nie czuł się zmęczony, zważywszy na to, że tak naprawdę niewiele tam robił.
Udał się w końcu do kantoru, by wymienić gary na korony betryjskie. Nie uszedł jego uwadze cień grymasu na twarzy kobiety zza okienka na widok veryjskiej waluty.
No już, nie bój się, one nie gryzą.
Jakby pod wpływem jego przenikliwego wzroku porwała szybko banknoty, kładąc na ladzie odpowiednią sumę koron. Pożegnał ją lekkim uniesieniem kącików ust, na co odpowiedziała mu szczerym, entuzjastycznym uśmiechem.
Zawsze działa. Obojętne, czy Veryjczyk, czy nie Veryjczyk.
Coś podpowiadało mu, by choć na moment odwiedzić park. Szybko przyznał się przed samym sobą, że w głębi duszy chciał znów spotkać czarnowłosą dziewczynkę.
No i po co ci to było? Z dziećmi, jak widać, same tylko problemy.
Usłyszał znajomy gwar małolatów, które najwyraźniej nie zrażała mokra piaskownica. Przemknął obok nich obojętnie, wpatrując się w ławkę, na której ostatnim razem przesiadywał.
I co myślałeś? Że będzie tu siedzieć i na ciebie czekać?
Poczuł nagle ogarniające go zażenowanie. Stał przez dłuższą chwilę w odrętwieniu, jakby nie wiedząc, co ze sobą począć.
Aż podskoczył z przerażenia, czując na ramieniu czyjś dotyk. Odwrócił się gwałtownie, trafiając na groźne spojrzenie jasnowłosej kobiety.
- Czy to szacowny był tutaj dwa dni temu? - spytała nerwowo.
Przytaknął nieśmiało, nieco zdezorientowany.
- Ach, czyli rozmawiał z małą Yakai? Z pewnością wie, gdzie ona jest?
Pobladł wyraźnie, wlepiając w kobietę przerażone spojrzenie.
- Nie mam pojęcia, o czym pani...
- To szacowny nie wie? - wytrzeszczyła na niego oczy. - Dziewczynka zaginęła, pan jest najprawdopodobniej ostatnią osobą, która z nią rozmawiała.
Poczuł nagle przyspieszony rytm serca i kropelki potu na skroniach. Oddychał ciężko, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Ale... ja... eee...
- Niech szacowny pójdzie na policję i wszystko, co wie, opowie. Dla spokoju sumienia - powiedziała, po czym wróciła na plac zabaw, wypatrując swojego dziecka.
Nie wierzę. Nie mam pojęcia, co się dzieje...
Niezwłocznie udał się na komisariat, gdzie przyjęto go z niebywałym entuzjazmem. Streścił rozmowę z dziewczynką, na co policjanci odpowiedzieli mu zdumionymi spojrzeniami.
- Pan sobie żartuje? - spytał jeden, dopiero teraz uważniej przyglądając się jego rysom twarzy.
- Po co miałbym to robić? - odburknął, wyraźnie poirytowany. - Mnie również zdziwiła ta sytuacja...
Patrzyli na niego nieco podejrzliwie. Jeden zanotował coś jeszcze do zeznania.
- Szacowny musi być świadom tego, że mimo najszczerszych intencji znajduje się na liście podejrzanych.
Ate rozwarł szeroko oczy, rozdziawił nieco usta.
- Proszę się jednak nie przejmować, jeśli oczywiście szacowny ma czyste sumienie - dodał policjant, pociągając nosem.
Już przymierzał się do wyjścia, kiedy zatrzymał go jeszcze ten sam głos.
- Z całym szacunkiem... ale najwyraźniej Veryjczycy winni trzymać się z daleka od tego kraju. Nie brakuje wam wrogów.
Zacisnął pięści, jednak zdołał stłumić w sobie złość. Wyszedł żwawo, nie odwróciwszy się nawet.
Spochmurniał, nie tyle nawet na myśl o tym, że zupełnie przypadkiem wplątał się w podejrzaną sprawę, co z troski o dziewczynkę, do której, o zgrozo, po zaledwie krótkiej rozmowie najwyraźniej nabrał sympatii.
Z tego, co zeznał policji, wynikało tylko jedno - dziewczynka koniecznie chciała odwiedzić teatr. Ta wiedza jednak na nic im się zdawała, zwłaszcza, że Ate, zgodnie z obietnicą, dotrzymał tajemnicy.
Nie wspomniał o tym, że matka dziewczynki była aktorką, policjanci zaś zdawali się rzeczywiście o tym nie wiedzieć.
Kto w takim razie zgłosił zaginięcie? Czy wyłącznie kobieta z parku okazała się na tyle spostrzegawcza? Czy znała rodzicielkę dziecka?
Koniecznie chciał dopytać ją o szczegóły, zawiódł się jednak, zastając po dotarciu opustoszały już plac zabaw. Powoli zaczynało się ściemniać, co przypomniało mu, że powinien załapać się na któryś z ostatnich autobusów.  
Yakai. Jej imię oznaczało noc lub ciemność, co nie kojarzyło mu się zupełnie z jej pogodnością. Przejął się tą sprawą bardziej, niż by przypuszczał, drżał na samą myśl o tym, co mogło zdarzyć się dziewczynce.
Miał nadzieję nazajutrz spotkać w parku jasnowłosą kobietę. A jeśli nie..?
Pozostało mu kupić bilet na Gdzie się podziała wyspa Jofnad?.

*
- Przepraszam, czy mógłbym pani zająć chwilę?
Odwróciła się gwałtownie, ukazując mu najwyraźniej z natury nadąsaną twarz.
- Ach, to szacowny... - westchnęła. - Rozumiem, że zrobił to, o co prosiłam?
- Tak, tak, dziękuję za informację - mruknął niepewnie.
- Skąd pani wiedziała o zaginięciu? Nawet we wczorajszych wiadomościach nie było wzmianki...
- Nie pojawiła się w szkole - przerwała mu stanowczo. - Jej matka wróciła poprzedniego dnia późno do domu, nie zauważyła nawet, że dziecka nie było w sypialni. 
Zadrżał na dźwięk tych słów.
- Zna pani tę kobietę?
- A co, szacowny, śledztwo przeprowadza? - oburzyła się nieco. - Tyle co nic, pomylona babka. Gadają, że niby w teatrze pracuje, ale kto ją tam wie, czym karmi dzieciaka...
- Nie rozumiem... - podrapał się po głowie.
- Szacowny, nie musi, co miał zrobić, to już zrobił. A teraz proszę wybaczyć, wolę mieć własnego syna na oku.
Nie zatrzymywał jej już, uznał, że nie było sensu dociekać tych niejasnych określeń. Postanowił, że spróbuje bezpośredniej rozmowy z matką, co na szczęście było w zasięgu ręki. Na szczęście dziewczynki.

*
Czuł nieodpartą odrazę i zażenowanie, trzymając w ręku kolorowy bilet na wieczorny spektakl. Miał cichą nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jego veryjskie rysy, nie zniósłby świadomości, że widzą w nim odszczepieńca od własnej narodowości.
Starał się nie patrzeć na sprawdzającego wejściówki, nie nawiązywać kontaktu wzrokowego. Jeszcze facet by go zapamiętał...
Specjalnie wybrał miejsce w tylnym rzędzie, gdzie szybko usadowił się i niemal nie poruszał, by przypadkiem ktoś nie spojrzał w jego stronę. Odetchnął ciężko widząc rozsuwającą się kurtynę, zacisnął zęby.
Wytrzymaj. Wytrzymaj to dla niej...
Już pierwsza scena, w przeciwieństwie do rozbawionej publiki, wywołała w nim niemały wstręt. Nie tylko humor, ale również grę aktorską ocenił na dość miernym poziomie.
Historyjka o niczym, z elementami niedwuznacznych sugestii, że Veria, nazywana w przedstawieniu oględnie Krajem sprzed pół wieku, zasługiwała na pogardę. Dla Betryjczyków kultywowanie starych tradycji i sztuka wysoka najwyraźniej były oznaką zacofania.
Nagle wytężył wzrok, spostrzegając, że na scenie pojawiła się czarnowłosa kobieta, której pochodzenie nawet z daleka potrafił rozpoznać. Nie był w stanie dokładnie przyjrzeć się twarzy, jednak wydała mu się ona dziwnie znajoma.
Zadrżał, usłyszawszy jej głos. Przyspieszony rytm serca i chwilowy zawrót głowy świadczył o tym, że przypomniał sobie coś ważnego.
Ate Nei. Miał wrażenie, jakby znów oglądał veryjską sztukę, a nie betryjski chłam. Nagle w jego oczach znajoma postać przybrała główną rolę, zamiast pobocznej, skupił całą uwagę tylko i wyłącznie na niej.
Ate Nei. Jego ciało nieustannie drżało, na czole pojawiły się kropelki potu. Ten sam głos, te same gesty, mimika twarzy. Mistrzyni języka migowego, jedyna, która zdawała się traktować scenę teatralną na poważnie.
Nei. Byłem pewien, że nie przeżyłaś...
Jak szybko pojawiła się na scenie, tak prędko z niej zniknęła. Ate jednak do końca spektaklu kierował myśli tylko w jednym kierunku. Znów powrócił do przeszłości.

*
 Gdy tylko zasunięto kurtynę, zerwał się z siedzenia i pomknął w stronę wejścia za kulisy. Zwykle nie było problemu ze spotkaniem się z aktorami, tym razem jednak na drodze stanął mu gruby facet ubrany na czarno, najwyraźniej pełniący rolę ochroniarza.
- Czego tu? - burknął, robiąc krok do przodu.
- Chcę porozmawiać z jedną artystką - wydukał.
- Chcieć to ty możesz - odparł mu beznamiętnie. - Zmiataj stąd, zanim...
- Sakkae - przerwał mu, niezrażony groźnym tonem. - Muszę się widzieć z Sakkae.
Gruby spojrzał na niego podejrzliwie, uważnie zlustrował twarz.
- No, jasne... - mruknął, jakby czymś olśniony. - Było od razu mówić, że chodzi o Veryjkę.
Odwrócił się, otworzył drzwi i zajrzał do środka.
- Hej, Druska! Zawołaj czarnulkę!
Ate zacisnął pięści, poczuł nagły przyrost adrenaliny. Sposób, w jaki mężczyzna wyraził polecenie, a także wyraźnie pogardliwy ton głosu, zasługiwał co najmniej na to, by wymierzyć mu policzek.
Westchnął prawie niesłyszalnie, gdy stanęła naprzeciw niego. Ciemnobłękitne oczy, zadarty nos i nieco wydatne usta - uroda, która zrobiła na nim nie mniejsze wrażenie, niż lata temu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
Stali długo w odrętwieniu, patrząc sobie głęboko w oczy. Żadne z nich nie potrafiło wydobyć z siebie głosu, milczenie przerwała dopiero reakcja ochroniarza.
- No już, wyłaź! - popchnął ją za próg nieco zbyt gwałtownie, niż by należało, po czym z powrotem zamknął drzwi.
- Chodźmy stąd - zdołał wydukać i zaprosić ją gestem ręki, nie mogąc jednak zapanować nad drżeniem ciała.
    
- To jakiś żart?! - wybuchnął gniewem, gdy oddalili się nieco od gburowatego faceta.
- Chyba ja powinnam o to zapytać - burknęła. - Co tu robisz?
- Na pewno nie gram w tak haniebnej sztuce - odparł z nieskrywaną złośliwością. - Niżej nie mogłaś upaść...
- Hej, nie oceniaj mnie, dobra?! - zdenerwowała się. - Miałam umrzeć z głodu?!
- A gdzie twój bogaty Betryjczyk? Znudziłaś się mu?
- Jesteś świnią, Ate - westchnęła, chowając twarz w dłoniach.
- Ja jestem świnią?! - podniósł głos. - Bo co? Bo traktowałem cię poważnie?
- Przestań, wiesz, że nie o to...
- Co miał on, czego ja nie miałem? - przerwał jej nerwowo. - Dwie rzeczy, prawda? Wszystko to, co było dla ciebie najważniejsze.
- Yakai to jego córka, prawda? - spytał spokojniej.
Skuliła głowę, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Yakai zniknęła - westchnęła prawie szeptem.
- Wiem. I tylko dlatego tu jestem.
Uniosła gwałtownie twarz, wlepiła w niego przerażone spojrzenie.
- Jak to, wiesz?
- Spotkaliśmy się przypadkiem, dzięki niej trafiłem tutaj - wyjaśnił.
- Ona jest twoja.
- Co? - nie zrozumiał.
- Nie zauważyłeś? To twoje dziecko, Ate.
Przez chwilę nie reagował, jakby nie przyjmując do wiadomości usłyszanych właśnie słów.
- Kiepski żart, wiesz? - zirytował się. - Przecież wiesz, że nie mogę...
- Kto tak powiedział? - wtrąciła stanowczo. - Lekarze?
- Daj spokój, Nei...
- Nie - powiedziała z naciskiem. - Żaden dureń w kitlu mi nie wmówi, że jestem ślepa. Ona nawet się uśmiecha tak samo jak ty! - podniosła głos.
- O, właśnie tak! - pokazała na niego palcem, gdy uniósł lekko kąciki ust.
- Dobrze wiedzieć, że mam siedmioletnie dziecko - mruknął z ironią.
- Chciałam ci powiedzieć - westchnęła z żalem. - Ale, wiesz...
- Poddałaś się - przerwał jej twardo. - Ate Nei mogło przetrwać, gdyby nie te skandale...
- Popełniłam błąd, to prawda - przyznała z powagą. - Co nie znaczy, że masz zrzucać na mnie całą winę.
- Zachowałaś się jak dziecko! - nie powstrzymał wybuchu gniewu. - Oboje mieliśmy świadomość tego, że Ate Nei to nie tylko sztuka - dodał, nieco spokojniej.
- Ludzie oglądali nas, by historia nie odeszła w niepamięć - ciągnął z przejęciem. - Potrzebowali źródła nadziei po wielkiej wojnie, a w teatrze mogli czerpać ją całymi garściami. Zapominali o całym świecie, wzruszali się, niemal stawali częścią fabuły.
- Tytuł mówi więcej, niż nam się z początku zdawało. Połączyła nas więź, Ate Nei stało się scenariuszem naszego życia. A ty tę więź zerwałaś.
Słuchała go z uwagą, jednak wzrok skierowany miała gdzieś w dół. Nie odpowiadała długo, wyraźnie zastanawiając się nad jego słowami.
- Shimi, twojej bohaterce, wystarczył deszcz, by uświadomić sobie tragiczny rozwój wydarzeń. Domyślała się, że jej ukochany Cain zginął w walce na polach Vinn, jednak, jak oboje wiemy, tutaj sztuka się kończy, nikt nigdy nie dowiedział się, czy rzeczywiście poległ, zostawiając Shimi samą.
- A co, jeśli przeżył? Czy była na tyle cierpliwa, by pozostać wierna...
- Dość - przerwała stanowczo, ocierając załzawione oczy.
- Przepraszam, Nei - zmienił nagle ton na łagodny. - Ale sama przyznaj, czy zasłużyłem na to? Czy Cain zasłużyłby, po tym wszystkim, co zrobił dla Shimi?
Nie odpowiedziała, schowała twarz w dłoniach, głośno kwiląc i zanosząc się płaczem.
- Jestem nie lepszy, wiesz? - westchnął smutno, co zwróciło jej uwagę. - Zwiałem z Verii jak ostatni tchórz, a teraz mam czelność się wymądrzać.
Odsłoniła nieco opuchniętą twarz, spoglądając na niego pytająco.
- Osobno jesteśmy, jak widać, beznadziejni - kontynuował z przejęciem. - Ale razem... Ate Nei może się odrodzić, zaistnieć na nowo.
- Co ty bredzisz? - jej twarz wykrzywił grymas.
- Wyspa umiera - spochmurniał jeszcze bardziej. - Kultura umiera, mentalność... czemu Yakai mówiła do mnie szacowny?! - zdenerwował się nagle.
- Nauczyła się w szkole - odparła ze smutkiem. - Za mało miałam czasu, żeby...
- Osobno jesteśmy beznadziejni - powtórzył z naciskiem.
- Prawda.
Milczeli przez moment, pogrążeni w zamyśleniu.
- Cholera, martwię się o nią... - przerwał ciszę.
- Płacz nieba.
- Hm?
- Ostatnia ulewa. Tamtego dnia zniknęła.
Ate nie odzywał się długo, zastanawiając sie nad jej słowami.
- Z początku bałam się strasznie, że utknęła gdzieś albo utonęła, ale...
- Ale?
- Tutaj sztuka się kończy - odparła, ocierając resztki łez. - Od nas zależy, jakie dopiszemy zakończenie.
Patrzył na nią przepełnionym żalem wzrokiem.
- To ty widziałeś ją ostatni - spoważniała.
- Przez przypadek - mruknął z pretensją. - Ale nie martw się, powiedziałem o wszystkim policji.
- To znaczy?
- Prosiła tylko, żebym zabrał ją do teatru, nic więcej. Bardzo chciała cię zobaczyć na scenie.
Nei nie odpowiadała przez chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Chyba rozumiesz, czemu nie chciałam jej tu zabierać?
- Rozumiem.
Mężczyzna z obsługi teatru zasugerował im dyskretnie, że zamierza zamykać już placówkę.
- Poczekaj na mnie - powiedziała, wracając się do garderoby.
Zaraz wyszła z przewieszoną przez ramię torebką. Ate natychmiast podsunął jej swoje ramię, zdziwiony swoim naturalnym odruchem. Jak gdyby robił to codziennie.
- Odprowadzę cię.
- Hm... - mruknęła.
- Co? - zdziwił się.
- U ciebie zawsze... na pewno jest przytulniej... - wydukała. - Jeśli wiesz, co mam na myśli?
Przytaknął wyraźnie. W tamtej chwili silniej uświadomił sobie, jak bardzo przez ostatnie lata doskwierała mu samotność.

*
Wstał możliwie jak najciszej, by nie budzić Nei z głębokiego snu. Przykrył ją kołdrą po samą szyję i pogłaskał delikatnie po głowie. Uniósł kąciki ust, widząc za oknem powoli ustający, lekko mżący deszcz.
Wróciło Ate Nei. Niebo już wkrótce powinno przestać płakać.

Gdy przekroczył próg kamienicy zdumiał się na widok rozpogodzonego nieba.
Tym razem skręcił w inną niż na co dzień uliczkę, podążał bowiem w kierunku uczelni. Przeszedłszy zaraz obok parku, odruchowo obejrzał się w jego kierunku, próbując dostrzec znajome twarze. Zaraz jednak przypomniał sobie, że dzieci spędzały czas w szkole, zaś Yakai... cudem byłoby spotkać ją gdziekolwiek.
Zapukał i wszedł do pomieszczenia, zastając znajomą twarz sekretarki.
- Ach, pan Naemi! - niemal okrzyknęła z entuzjazmem, wywołując w nim niemałe zdziwienie. - W czym mogę panu służyć?
- Przyszedłem wpłacić tę nieszczęsną zaliczkę - uniósł niepewnie kąciki ust w odpowiedzi na jej szeroki uśmiech i nad wyraz serdeczne spojrzenie.
- Przepraszam, że sprawiliśmy panu tyle utrudnień - wyraźnie się zmartwiła. - Nie mam wpływu na decyzje z góry...
- Oczywiście, rozumiem - rozpromienił się, ku własnemu zdziwieniu.
Przyglądała się z niebywałą uwagą, jak wyciągał z portfela banknoty. Nie uszły jego uwadze lekkie rumieńce na jej twarzy.
- Jeszcze raz przepraszam pana za utrudnienia - westchnęła z przejęciem, chowając pieniądze do szuflady biurka.
Coś w niej jest nie tak. Nie wiem, co, nie wiem, dlaczego...
- Coś jeszcze? - wyrwała go z zamyślenia, ewidentnie zauważając nieco podejrzliwe spojrzenie.
- Skąd pani pochodzi? - zaciekawił się, nie przestając lustrować jej wzrokiem.
- Słucham? - wyglądała na nieco oburzoną. - Co to za pytanie?
- Proszę odpowiedzieć - odparł łagodnie.
Milczała przez dłuższą chwilę, wyraźnie zdezorientowana i zakłopotana.
- Wychowałam się w Betrii, w północnej części - wydukała nieśmiało.
- Pytałem, skąd pani pochodzi.
- Czego pan chce? - zniecierpliwiła się. - Przesłuchuje mnie pan?
- Szacowna nie przejęła chyba do końca tutejszych zwyczajów - odparł z naciskiem na pierwsze słowo, uśmiechając się zawadiacko.
Pobladła, spoglądając na niego z przerażeniem. Zdumienie odebrało jej mowę.
- Zmylił mnie kolor pani włosów - powiedział, na co odruchowo zakręciła wokół palca miedziany kosmyk.
- Nie jestem Veryjką - odparła stanowczo. - Nigdy nawet tam nie byłam...
- Wyspa potrzebuje wsparcia - przerwał zdecydowanie. - Jedni walczą z renegatami, inni zaś żyją w odosobnieniu, zachowując narodową tożsamość - spostrzegł, że przejęły ją jego słowa.
- Nie zamierzam pani więcej pouczać, ale... do cholery, czy my naprawdę mamy się wstydzić tego, kim jesteśmy?! - rzucił nerwowo, po czym odwrócił się i żwawo opuścił pomieszczenie.
Zadrżała, gdy gwałtownie trzasnął drzwiami. Pozostała na moment w całkowitym bezruchu.
Sięgnęła po torebkę, nieśmiało wyjęła z jej kieszeni wąską, kolorową karteczkę. Przyglądała się przez chwilę, po czym pewnym ruchem potargała bilet na Gdzie się podziała wyspa Jofnad?. Odetchnęła ciężko, czując jak gdyby nagły przypływ ulgi.

Czarnowłosa kobieta z parku, jej córka, sekretarka, Yakai, Nei i ja. Już jest nas sześcioro.
Próbował pocieszyć się tą myślą, gdy błądził po budynku uczelni, szukając odpowiedniej sali wykładowej.
Yakai... Czemu opuściłaś nas w tak ważnym momencie?
Zdenerwował się, chodząc tam i z powrotem przez opuszczone korytarze. Najwyraźniej był jedynym, który nie trafił na czas na odpowiednie zajęcia. Zaklął pod nosem, wracając do gabinetu miedzianowłosej sekretarki.
- Na samej górze, trzecia od prawej - westchnęła nieśmiało, przerażona nieco widokiem mężczyzny.
- Dziękuję - mruknął beznamiętnie.
Zamierzał już przekroczyć próg pomieszczenia, kiedy niespodziewanie odwrócił się jeszcze.
- Ate Nei. Mówi to coś pani?
Pokręciła przecząco głową, wyraźnie zdziwiona jego słowami.
- No tak... - westchnął. - Może pani poszperać w sieci.
Wyszedł, tym razem delikatnie zamykając drzwi. Nie wahając się ani przez moment, wpisała nazwę w wyszukiwarce internetowej.

Z trudem przetrwał pierwsze zajęcia, na których gruby profesorek beznamiętnie opowiadał coś o architekturze, jakby jego samego nudziło to nawet bardziej, niż studentów.
Spostrzegł, że zwrócił uwagę nie tylko przez spóźnienie. Podczas niemal całego wykładu czuł na sobie czyjś wzrok, a konkretnie trzech młodych dziewczyn, siedzących kilka miejsc dalej. Zdawało się, że nawet nie próbowały udawać, że nie rozmawiają o nim.
Nie spodziewał się jednak, że postanowią zaczepić go na korytarzu.
- To szacowny? - jasnowłosa dziewczyna szarpnęła go lekko za ramię. - Naemi Oreidu Ate?
Rozwarł szeroko oczy, widząc przepełnione entuzjazmem spojrzenia młodych kobiet. Przytaknął nieśmiało.
- Och, proszę wybaczyć tę natrętność - zasłoniła dłonią usta, lekko się rumieniąc. - Ale nie mogłyśmy się powstrzymać... kilka razy widziałyśmy szacownego w Ate Nei...
Zesztywniał nagle, wlepił w studentki przerażony wzrok. Poczuł przyspieszony rytm serca.
- Byłeś niesamowity! - odezwała się dziewczyna o rudych włosach, uśmiechając się szeroko. - Nikt inny nie odgrywał nigdy wcześniej takiej roli!
- Musiałyście wyjechać z Betra... - westchnął zdziwiony.
- Co to dla nas za problem! - wtrąciła trzecia, podobna nieco do jasnowłosej. - Veria jest pięknym krajem, z przyjemnością tam podróżowałyśmy.
- Szacowny musiał stamtąd uciekać, prawda? - rudowłosa wyraźnie posmutniała.
- A Nei? Co się z nią stało? - spytała znów pierwsza, nie dając mu dojść do głosu.
Milczał przez dłuższy moment, wałkując w głowie wzbudzające silne emocje słowa.
...kilka razy widziałyśmy szacownego w Ate Nei...
Veria jest pięknym krajem...
- Zadziwiłyście mnie, dziewczyny - uśmiechnął się zawadiacko.
Zachichotały głośno, przepełnione jeszcze większym entuzjazmem.
- Z Nei wszystko w porządku - odpowiedział na pytanie.
- Może Ate Nei wróci na scenę? - rudowłosej zaświeciły się oczy.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek w Betra...
- Żartujesz sobie? - nie dowierzała. - Całe wycieczki pływały do Verii, żeby was oglądać.
Z trudem przyjął do wiadomości słowa dziewczyny, zdawały mu się one zbyt absurdalne.
- Myślałem, że władza nie jest przychylna...
- A co nas obchodzi władza? - rudowłosa odparła arogancko. - W końcu Betra to wolny kraj, czyż nie?
Zadrżał na dźwięk słowa wolny, poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej.
Zjednoczone Królestwo NIEPODLEGŁEJ Verii... Ile dziś znaczy ta nazwa?
- Co ci jest, Ate? - jasnowłosa pogłaskała go po ramieniu, budząc z zamyślenia. - Pobladłeś.
- Nic - odsunął się lekko. - Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze tęskni za Ate Nei - uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Chodźmy na zajęcia - oznajmiła rudowłosa, ujmując mężczyznę za ramię.
Poczuł się trochę nieswojo, uznał jednak, że odsuwając od siebie dziewczynę zachowałby się niekulturalnie. Pozostałe dwie szły przed nimi, co chwilę odwracając się i chichocząc.
Jego uwagę zwróciła nagle jasnowłosa. Ubrana była w zwiewną koszulkę na ramiączkach, która nie zasłaniała górnej części jej pleców. Nie mógł nie zauważyć fragmentu orlich skrzydeł i części napisu.
Wznieś się...
- Ładny tatuaż.
Obejrzała się za siebie, z zalotnym uśmiechem na twarzy.     
   
*
- Yakai. Czarnowłosa Veryjka.
Policjant leniwym ruchem zamknął gazetę, ściągnął nogi z blatu biurka i zajrzał na ekran monitora. Ate zacisnął pięści, powstrzymał się jednak od kąśliwego komentarza.
- Śledztwo nadal trwa - mruknął beznamiętnie. - Nie jesteśmy w stanie bardziej szacownemu pomóc.
Świetnie...
Szedł powoli ulicami centrum miasta z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza, spuszczoną głową i spochmurniałą miną. Przechodnie musieli odsuwać się, by wchodzić mu w drogę.
Zerknął kątem oka na park, jednak nie przyglądając się uważniej, czy był tam ktoś znajomy.
To i tak jej nie pomoże...

- Myślałem, że już poszłaś.  
Gdyby nie zawadiacki uśmiech na jego twarzy, uznałaby to za złośliwą uwagę.
- Tu jest tak przytulnie - powiedziała z rozkoszą, przytulając go mocno na powitanie.
Dopiero po chwili uniósł nieśmiało rękę, obejmując jej biodra.
Nie lubię, gdy dotyka mnie ktokolwiek poza tobą.
- Nie powinnaś być w teatrze? - zdziwił się.
- Zrezygnowałam - odparła z żalem. - Nie mogłabym dłużej tego znosić.
Odsunął ją lekko od siebie, spoglądając głęboko w oczy.
- Nie patrz tak na mnie - spuściła nieśmiało wzrok, wyraźnie zakłopotana.
- Wciąż nie wiedzą niczego o Yakai - nieoczekiwanie zmienił temat.
Nei odetchnęła ciężko, schowała na moment twarz w dłoniach.     
- Ale mam też dobre wieści - powiedział łagodnie.
Spojrzała na niego pytająco.
- Jest światełko w tunelu. A raczej pierwsza łza płaczącego nieba.

*
- Zobacz, piszą o Verii! - zawołała mężczyznę, wskazując palcem na ekran monitora.
- Z tego wynika, że nasi zaczynają mieć powoli przewagę - ucieszyła się.
Ate przyjrzał się uważnie, prześledził wzrokiem treść artykułu.
- Mamy szansę - zaświeciły jej się oczy. - Z pomocą uczelni moglibyśmy...
- Wątpię, żeby dyrektor teatru był temu przychylny - mruknął ze smutkiem.
- Jeśli tylko znajdą się chętni... - mówiła z entuzjazmem. - W Betra jest teraz wielu Veryjczyków, potrzebują duchowego wsparcia.
- Spróbujmy, Ate - ujęła go za dłonie, spoglądając ciepło.
- Spróbujemy - odwzajemnił uśmiech.

- A co to? - zdumiała się, znajdując w szufladzie biurka niedokończony szkic.
- Czy to... - nie dokończyła.
Głos załamał jej się na widok własnego dziecka, uwiecznionego na papierze.
- I ty chcesz mi wmówić, że widziałeś ją tylko raz? - otarła znikomą łzę z oka.
- Mam dobrą pamięć - objął ją delikatnie ramieniem.
Przyglądała się długo okrągłej twarzyczce, dużym ciemnym oczom i szerokiemu uśmiechowi.
- Jak żywa - westchnęła, próbując powstrzymać płacz.

Wieczorną ciszę zakłócał szum mżącego deszczu.

*
- Panie Naemi! Panie Naemi!
Odwrócił się gwałtownie, dostrzegając nadbiegającą ku niemu miedzianowłosą sekretarkę.
- Panie Naemi, to jest niesamowite!
Nie zdążyła zwolnić, wpadła na niego, popychając go lekko ku ścianie.
- Och, przepraszam... - westchnęła zakłopotana, odsuwając się delikatnie i próbując złapać oddech.
Zrobiłaś to specjalnie.
- To koniecznie musi wrócić na scenę teatru! - mówiła euforycznie.
- Chcę to zobaczyć! Powiedziałam o tym rodzinie, znajomym...
- Naprawdę? - nie dowierzał.
- To może być przełom w betryjskich sztukach! Czegoś takiego jeszcze u nas nie było! - nie posiadała się z radości.
- Rozumiem, że zgodziłby się pan znów zagrać? - wlepiła w niego przepełnione nadzieją spojrzenie.
Uniósł kąciki ust.
- Nei również - odparł, na co sekretarka aż westchnęła ze szczęścia.
Zaśmiał się, odprowadzając ją wzrokiem do samego końca korytarza. O mało się nie przewróciła, pędząc na wysokich obcasach.
Niepojęte. Obudziłem w tej kobiecie odrobinę patriotyzmu.

*
- Nie musi szacowny tu codziennie przyłazić - burknął zniecierpliwiony policjant, niechlujnie zagryzając podłużną bułkę.
- Jak coś będziemy wiedzieć, zadzwonimy - dodał z pełnymi ustami.
Cholerni durnie.
Rozłożył parasol, starając się utrzymać go na lekkim wietrze. Mknął szybko w kierunku przystanku autobusowego, ignorując już zupełnie park.
Ate Nei... Płaczesz nad ojczyzną, czy moją córką?

- A ty co? - zdziwił się, zastając w mieszkaniu kobietę wypakowującą walizki.
- Wprowadzam się - uśmiechnęła się szeroko. - Będzie więcej pieniędzy, jak sprzedam mieszkanie.
- A Yakai? Wzięłaś jej rzeczy?
Przytaknęła smutno, pokazując nierozpakowaną torbę.
- Ci gliniarze zaczynają mnie już denerwować - burknął, ściągając z siebie płaszcz.
Odetchnęła ciężko, w ślimaczym tempie składając ubrania w kostkę.
- Niepokoi mnie ten deszcz - jego twarz wykrzywił grymas, gdy spojrzał przez okno.
- Znów pisali coś o powodziach - powiedziała smutno. - Podobno tym razem pogorszyło się na południu.
- Mam złe przeczucia.
Spojrzała na niego z troską.
- Skoro Płacz deszczu ma szansę wrócić do teatru... - westchnął, unosząc kąciki ust.
Zakryła twarz dłońmi, ogarnięta niebywałym entuzjazmem.
    
*
Ate Nei?
Nie może być!
Ate Nei tutaj? Że też dożyliśmy takich czasów...
Veryjskie popłuczyny? Żarty sobie stroicie?

Bilety sprzedały się w niewyobrażalnym tempie, co jednak nie oznaczało, że wieść o wystawieniu sztuki nie wzbudziła również krytyki.
Gości już przy wejściu witał czarny plakat z wymalowanymi kropelkami deszczu i wyróżnioną nazwą przedstawienia. Mimo wciąż niesprzyjającej pogody teatr zgromadził niespotykane nigdy wcześniej tłumy.
Przybyli ludzie niemal z całego Betra, zarówno tutejsi obywatele, jak i, oczywiście, przebywający na kontynencie Veryjczycy. Zjawiło się nawet kilku cudzoziemców z zachodnich krajów.

Urokliwy klimat, atmosfera mroku. Melodia skrzypiec uzupełniana pojedynczymi dźwiękami fortepianu. Ciemność, w centrum zaś oświetlone sylwetki. Jego i jej.
Gesty. Milczą, grając jednak całym ciałem, niemal każdą jego częścią. Poruszają się jak w tańcu, z ich spojrzeń można wyczytać nawet więcej, niż z samych ruchów.        
Skrzypce stopniowo cichną, ustępując fortepianowi. Akcja zwalnia, mężczyzna znika, pozostawiając na scenie samą kobietę. Staje na wprost widowni, spogląda w górę i zaczyna śpiewać.
Z czasem wracają instrumenty smyczkowe, dźwięki znów zaczynają narastać. Widownia wpatrzona jest w jedyną na scenie postać, obserwuje każdy nawet najmniejszy jej ruch.

Trzask, niespodziewany hałas, zaburzający płynność przedstawienia. Aktorka przestaje śpiewać, rozgląda się nerwowo, wyraźnie zdezorientowana. Publiczność budzi się z zamyślenia, zaczyna wstawać z miejsc.
Zgrzyt, wzniesiony stukot kroków, huk wyważanych drzwi. Wrzask przerażonych ludzi, uciekających w popłochu przed uzbrojonymi mężczyznami.
Strzał, jeden za drugim, wywołują coraz większe poruszenie. Wybuch, kolejni wpadają z impetem, siejąc zamęt i wprowadzając chaos.

Szum deszczu. Niebo opłakuje upadek kultury.

***
Ciepły, letni poranek na wyspie Jofnad. Czarnowłosa siedemnastolatka kołysała się na ławce ogrodowej z tabletem w ręce, przeglądając stronę internetową Kulturalnych.
- Cholera, czy oni nigdy nie przestaną? - burknęła do siebie, czytając repertuar teatru na najbliższe dni.
Komedia, komedia, dramat betryjski, Gdzie się podziała wyspa Jofnad?... Ścisnęła nerwowo urządzenie, widząc przy ostatnim tytule oznaczenie: bilety wyprzedane.
Już chciała odłożyć go na bok i odpuścić sobie beznadziejne poszukiwania wartościowszych treści, gdy nagle jej uwagę przykuł znajdujący się z boku ekranu link do artykułu sprzed kilku dni.
Rocznica zamachu na Ate Nei.
Zadrżała, niezwłocznie wyświetlając tekst. Czytała z przejęciem, czując gromadzące się w oczach łzy.
Dziwne zrządzenie losu sprawiło, że wówczas jej tam nie było. Ucieczka z ogniska konfliktu nie była niczym innym, jak tylko cudem. 
To właśnie dzień ataku betryjskich nacjonalistów na teatr, w którym odgrywano słynny veryjski Płacz deszczu, uznawano za początek drugiej wielkiej wojny. Władze Betra, od jakiegoś już czasu zawierające tajne porozumienia z Zumą, idealnie wykorzystały sytuację, by zastraszyć Veryjczyków i rozpocząć surowe represje wobec nich.
Pięć lat krwawego konfliktu, z którego bez strat wyszli chyba tylko mieszkańcy wysepki Jofnad, która od razu ogłosiła neutralność. Veryjczycy ponieśli chyba największe w historii straty, po raz pierwszy stając się równocześnie ofiarą obydwu wrogów. Dopiero w trzecim roku wsparcia udzieliło im sąsiadujące z Betra Mukan, osłabiając państwo od zachodniej strony, później zaś wschodnie państewka, z których pomocą wycofały się wojska Zumy.
Gdzie się podziała wyspa Jofnad? - pytano wówczas, gdy południowy ląd pozostał w cieniu konfliktu, życie toczyło się na nim według starego, niczym niezmąconego porządku. Z początku przyjmowali grupy cudzoziemców, jednak szybko zamknęli dla nich granice, by nie poddawać w wątpliwość swojej neutralności.

- Co się dzieje, złotko?! - dziewczynę obudził z zamyślenia znajomy głos staruszki.
Porzuciła niesioną wcześniej konewkę i całkiem żwawo podbiegła do czarnowłosej.
- Nic takiego, babciu - westchnęła z trudem, ocierając łzy. - Przeczytałam o Ate Nei...
Nie musiała dokańczać, obie zbyt dobrze wiedziały, co to dla nich oznaczało. Przysiadła się obok wnuczki, obejmując ją mocno i przysuwając do siebie.
- Barbarzyńcy - westchnęła nerwowo staruszka. - Veria już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś...
- Jak to było, babciu? - przerwała jej nagle. - Kto mnie wtedy stamtąd zabrał?
Siwowłosa kobieta zamyśliła się na dłuższą chwilę, podrapała po głowie.
- Wiem, że błądziłam po mieście w czasie strasznej ulewy - zaczęła zdecydowanie, zniecierpliwiona wolnymi reakcjami staruszki. - Pamiętam go, jakby przez mgłę... nie wiedziałam jeszcze wtedy, że był moim tatą...
Przerwała na moment, próbując przypomnieć sobie szczegóły.
- Próbowałam go śledzić, w końcu jednak zniknął mi z oczu, ja zaś dotarłam do jakiejś nieznanej mi dzielnicy - ciągnęła z przejęciem. - Nasilający się deszcz ograniczał mi pole widzenia, stałam więc na środku chodnika i beczałam z bezradności.
Zwolniła nieco, widząc, że staruszka ledwie nadążała za opowieścią.
- Wydostałam się z rzędu kamienic, w końcu po dłuższym czasie trafiłam na czyjąś nieogrodzoną posesję, schowałam się pod wiatą... chyba nie mogłam nigdzie znaleźć innego zadaszenia...
Szturchnęła lekko staruszkę, budząc ją z nagłej drzemki.
- Słucham cię, dziecko, mów dalej - mruknęła.
Czarnowłosa odetchnęła ciężko, zebrała myśli.
- Właściwie z tego, co było potem, zostały mi zaledwie strzępki wspomnień - powiedziała smutno. - Możliwe, że zasnęłam tam albo zemdlałam, sama nie wiem... w każdym bądź razie znalazł mnie tam jakiś facet, Betryjczyk. Pamiętam, że byłam u niego w domu, o coś mnie wypytywał. Musiało minąć kilka dni...
- Była tam też kobieta - przypomniała sobie nagle. - Taka trochę ruda, z pewnością farbowana. Mam w głowie takie momenty, kiedy mnie karmiła, zmieniała ubrania i nakładała zimne kompresy. Chyba byłam bardzo chora...
- Później pamiętam szpital, białe ściany otaczające mnie z każdej strony - mówiła z coraz większym przejęciem. - Dopiero tam odzyskałam siły i pełną świadomość, przestałam gorączkować. Powiedziałam im, kim jestem.
- Już wtedy się dowiedzieli? - staruszka o dziwo nadążała za wnuczką.
- Naemi Sakkae Yakai. Tak im powiedziałam, choć teraz wiem, że mama oficjalnie nie miała nazwiska po ojcu. Że nie byli małżeństwem...
Otarła pojedynczą łzę, nie dała się ponieść przygnębieniu.
- I dalej już nie rozumiem, babciu. Dlaczego nie odesłali mnie wtedy do rodziców?
Siwowłosa posmutniała wyraźnie, milczała długo, bardzo powoli przywołując wspomnienia.
- To wszystko było niebywałym cudem - zaczęła melodyjnie, wnuczka jednak postanowiła jej mimo wszystko nie ponaglać. - Ten mężczyzna... już wcześniej zamierzał wyjechać z Betra.
Dziewczyna wlepiła w staruszkę zdumione spojrzenie.
- Wbrew pozorom, był jakimś ważnym urzędnikiem, tacy to zwykle nie zwracają uwagi...
Yakai wpatrywała się w babcię z niebywałym skupieniem, jakby w ten sposób chcąc ją pogonić.
- W każdym razie, miał świadomość tego, że coś wisi w powietrzu, że szykowało się jakieś zło. Wiedział, że należało opuścić kraj, zanim będzie na to za późno.
- Zignorowałby cię, zostawił gdzieś na ulicy, nie zważywszy na to, czy przeżyjesz, czy nie. Ale jego żona... była Veryjką. W dodatku znała twojego ojca, sama chciała zobaczyć Ate Nei na żywo...
Babcia przerwała, odkaszlnęła ciężko.
- No i? Co było dalej?! - zniecierpliwiła się wnuczka.
- Poszłaby do teatru i zginęła, jak wszyscy, gdyby nie ten nieszczęsny facet - mówiła bez pośpiechu, co coraz bardziej irytowało Yakai. - Kategorycznie jej zabronił się w to mieszać, powiedział, że ma wyjechać razem z nim, zanim wydarzy się coś złego. Dzięki jej prośbom poczekali, aż wyzdrowiejesz. A potem zabrali cię ze sobą.
- Tak po prostu? Nie mówiąc nic rodzicom? - oburzyła się.
- Babciu? - szturchnęła ją mocno, wyrywając z odrętwienia.
- Co? Ach, tak... to było już po zamachu, z tego co mówiła ta kobieta, wyjechali w ten sam dzień.
Yakai zadrżała, poczuła przyspieszony rytm serca. Słowa staruszki przywoływały nowe wspomnienia, uzupełniały luki w pamięci. Strzępki rozmów, które zdołała zapamiętać z tamtych wydarzeń, zdawały się układać teraz w spójną całość.         
- W Verii również zaczęło robić się nieciekawie, mieszkańcy wsi mieli jeszcze największe szanse na ucieczkę - kontynuowała, nieco żwawiej. - Catia ma rodzinę w Jofnad, a że utrzymywałyśmy wówczas bliski kontakt, umożliwiła mi wyjazd.
- Ciocia była przyjaciółką taty?
- A tam, przyjaciółką! - zaśmiała się babcia. - Gdyby nie wojna domowa i wyjazd twojego ojca, może dalej mówiłaby do mnie mamo!        
- Żartujesz? - nie dowierzała.
- A myślisz, że czemu byłyśmy sobie tak bliskie? Ech, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej... - chwyciła się za głowę.
- Co było dalej? - ponagliła staruszkę.
- Uratowało cię nazwisko - uśmiechnęła się. - Mieszkałaś u nich jakiś czas, dopóki nie okazało się, że twoja babka jest na wyspie!
Yakai zdumiała się, gdy kobieta spuściła nagle głowę i zakwiliła, zalewając się łzami.
- Nie płacz... - mruknęła dziewczyna, przysuwając ją do siebie.
- To był cud - siwowłosa z trudem wydobywała z siebie głos. - Najprawdziwszy cud!
Milczały przez dłuższą chwilę, kołysząc się na ogrodowej ławce i przytulając do siebie.    
- Może podleję za ciebie te kwiatki? - wnuczka przerwała ciszę, wskazując na porzuconą przez babkę konewkę.
Przytaknęła wyraźnie, ocierając resztki łez.

*
Wieczorem zaszyła się w swoim pokoju, siadając przy komputerze. Oderwała na moment wzrok od ekranu monitora, przyglądając się ozdobom na ścianach.
Pomiędzy starannymi rysunkami własnego wykonania wisiał podniszczony plakat z czasów po pierwszej wielkiej wojnie. Kropelki deszczu na czarnym tle, pośrodku zaś tytuł i data przedstawienia.
Ate Nei - Płacz deszczu
debiut Naemi Oreidu Ate i Kven Sakkae Nei
03 - 14.06.1820
- Jejku, nie becz... - mruknęła do siebie nerwowo, próbując wstrzymać łzy.

Spojrzała z powrotem na ekran. Zalogowała się na Andlittcie, popularnym serwisie społecznościowym. Nie korzystała z niego zbyt często, uznając to za stratę czasu, tym razem jednak miała ważny ku temu powód.
Szybko znalazła stronę grupy zrzeszonej pod nazwą Chcemy powrotu Ate Nei na sceny teatrów. Nie należało do niej zbyt wiele osób, jednak ta garstka, co wywnioskowała z wpisów, ewidentnie pamiętała czasy międzywojenne, kiedy to sztuka cieszyła się największą popularnością.
Uśmiechnęła się na widok wstawianych tu zdjęć, na których ludzie chwalili się wytatuowanymi na plecach orlimi skrzydłami z napisem pośrodku: Wznieś się, nim niebo zapłacze. Sama zamierzała w najbliższym czasie zrobić sobie identyczne.
Zadeklarowała chęć dołączenia do tej grupy, musiała tylko zaczekać na akceptację któregoś z członków, co nastąpiło niemal natychmiast. Zaraz jednak spochmurniała, widząc pierwszy kąśliwy komentarz.
Naemi Sakkae Yakai... i to jest twoje prawdziwe nazwisko, tak?
Owszem.
Odpisała, lecz szybko pożałowała, przerażona kolejnymi wpisami różnych osób.
Co w tym dziwnego? Nei miała wielu facetów, Ate był pewnie nie lepszy...
Wybacz, ale wpisywanie nazwiska swojego idola zamiast własnego jest dość dziecinne...
Mieszkasz w Jofnad? Z pewnością jesteś wielką patriotką...
Nie mogła na to patrzeć, nie chciała wierzyć w to, co widziała. Zmieszali ją z błotem, nigdy nawet nie widząc jej na oczy, ocenili bardzo pochopnie. Nie wytrzymała, momentalnie zalała się łzami.
Natychmiast wypisała się z grupy i wylogowała z serwisu.
Nigdy więcej.
Chyba po raz pierwszy poczuła się tak zażenowana. Zgubiła ją nadzieja na to, że znajdzie tam ludzi podobnych do siebie, w dodatku kulturalnych.
Nie szanowali nawet jej rodziców, których z pozoru uznawali za autorytety.
Jej uwagę zwrócił nagle szum dobiegający zza okna. Mżysty deszcz zdawał się padać już od dłuższego czasu.
Była utwierdzona w przekonaniu o tym, że musiało zwiastować to coś złego. Płacz nieba zawsze zdawał się ostrzegać przed czymś fatalnym.
Położyła się do łóżka, zasnęła szybko ze znamiennymi słowami na ustach.
Wznieś się, nim niebo zapłacze.

*
Obudziła się zlana potem. Bardzo chciała wierzyć, że sen był tylko wytworem wyobraźni.         
Miedzianowłosa kłóciła się o coś ze swoim mężem. Podnosili na siebie głosy, kobieta jednak wyraźnie znajdowała się na przegranej pozycji. Sylwetki, widziane jak przez mgłę oczami chorego dziecka.
W końcu wyszedł, gwałtownie trzaskając drzwiami i pozostawiając żonę w głębokim odrętwieniu. W znikomych przebłyskach świadomości kilkuletnia wówczas dziewczynka dostrzegała ją przemykającą od jednego kąta mieszkania do drugiego, w wyraźnym roztargnieniu.     
Pukanie do drzwi, obce głosy zmieszane z przejętym tonem miedzianowłosej. Niewyraźna rozmowa, której usłyszała i zapamiętała zaledwie strzępki.
- Nie, skądże. Jestem Betryjką.
- Z pochodzenia?
- Urodziłam się tutaj, to chyba mówi samo za siebie, prawda?
- Oczywiście.
- A szukali pa... szacowni u krewnych dziewczynki? Może któreś z nich mieszka w okolicy?
Zadrżała, przywołując coraz wyraźniejsze wspomnienia. Przykryła się szczelniej kołdrą, po samą szyję.
- Proszę pozdrowić męża.  
Wyszli, usłyszała głośny stukot stawianych kroków. Zamknęła oczy, by nie zdradzić przed nadchodzącą właśnie kobietą, że nie śpi.
- Wybacz, Yakai. Może kiedyś zrozumiesz, że chciałam dobrze.
       
- Catia zawiezie cię do szkoły - z zamyślenia wyrwał ją głos babci.
Uniosła wzrok znad talerza, przeżuwając głośno owsiankę.
- To twój pierwszy dzień, nie chcę, żebyś tłoczyła się w autobusach - odparła z troską, wycierając blat kuchenny mokrą szmatką.
- Jedz, jedz, bo jeszcze mi tam zemdlejesz - ponagliła wnuczkę, na co ta spojrzała na staruszkę z ukosa.
Każda babcia jest taka sama.
Włożyła na siebie białą koszulę, kraciasty bordowy krawat i spódniczkę o podobnym wzorze, do tego zaś jasne kolanówki i czarne lakierki. Przejrzała się w lustrze, starannie przeczesując długie, ciemne włosy sięgające do połowy pleców. Założyła je z prawej strony za ucho i przypięła do nich czerwoną kokardkę.
- Jesteś śliczna, wiesz? - staruszka spojrzała na nią z troską, podając skórzaną listonoszkę.
 Każda babcia jest taka sama.
- Kocham cię - pochyliła się nad wnuczką i ucałowała ją w czoło.
Ja ciebie też.

Po tym co się dowiedziała, zaczęła spoglądać na Catię nieco inaczej, niż dotychczas. Przez niemal całą drogę przypatrywała jej się odrobinę podejrzliwie.
- Mogę cię o coś spytać? - nabrała w końcu odwagi.
- Jasne, kwiatuszku - odparła melodyjnie.
- Co cię łączyło z moim tatą?
Zadrżała, zatrzymała nerwowo samochód, przepuszczając jakiegoś pieszego. Nawet nie spojrzała na dziewczynę, przez dłuższą chwilę się zastanawiając.
- A co to za pytania? - powiedziała, jakby równocześnie ze śmiechem i lekką pretensją.
- Kochałaś go, prawda? Mieliście być...
- Nie bredź - przerwała jej ostro. - Proszę cię, nie mów o nim w mojej obecności.
Yakai milczała przez dalszą drogę, czując się nieco zażenowana zbyt śmiałym dociekaniem. Odebrała jednak relację cioci za jednoznaczną odpowiedź.
Nie pożegnały się zbyt wylewnie, przez wzgląd na niezręczną atmosferę. Catia z trudem zdobyła się na uśmiech.  
Pomyśleć, że mogłaś być moją matką...

Stanęła na moment przed wejściem do szkoły średniej, czując przyspieszający rytm serca.
Czy wybaczyłam miedzianowłosej? Czy cokolwiek usprawiedliwia jej czyn?
- Hej, jak idziesz?! - wystraszyła się, wpadając na podenerwowanego chłopaka, z pewnością nieco starszego od niej.
- Przepraszam, ja...
- Veryjka? - przyjrzał się jej uważniej.
- Owszem - odparła dumnie, co wyraźnie go zdziwiło. - A bo co, masz z tym jakiś problem?
- Nie, nie, skądże... - zakłopotał się, słysząc jej zdecydowany ton.
- Świetnie - odparła, po czym minęła go obojętnie i podążyła wzdłuż korytarza.
Nie, skądże. Jestem Betryjką.
Nagle zabrzmiały jej w głowie słowa miedzianowłosej. Kłamstwo, które okazało się całkowicie odmienić los dziecka.  
Dlaczego nie oddałaś mnie wtedy rodzicom?
Nie spostrzegła nawet, kiedy dotarła do właściwej sali. Budząc się z zamyślenia, silniej odczuła stres, serce zaczęło szybciej bić.                                  
Oczy nastolatków skierowały się nagle prosto na czarnowłosą cudzoziemkę. Starała się nie zwracać na to uwagi, przemknęła przez klasę ze spuszczoną głową, zajmując miejsce w pustej ławce w ostatnim rzędzie.
Widzieliście ją? Veryjka...
Co ona ma na sobie?     
Elegantka! Koszula zapięta na ostatni guziczek...
Skąd te czarne włosy? Czyżby kolejna z północy?
Ciekawa...
Fascynująca...
Dziwna!

- Spóźniłem się?
Zamarła, słysząc znajomy głos. Do pomieszczenia, gdzie nie było jeszcze nauczycielki, wkroczył wysoki brunet, ten sam, którego kilka chwil wcześniej spotkała na korytarzu. Spuściła głowę, by pod żadnym pozorem nie zwrócić na siebie jego uwagi.
Wyglądał na starszego...
- Dzień dobry.
Wstali natychmiast, widząc wchodzącą pewnym krokiem kobietę z dziennikiem w ręce. Na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem przeciętnie.

- Rally Bai
- Lina Hoss
Czarnowłosa rozglądała się co chwilę, chcąc dostrzec, kto reagował na swoje nazwisko.
- Yume Okaeni.
Zdumiała się, gdy tym razem zgłosił się brązowowłosy.
Od razu słychać, że nie jesteś stąd...
- Naemi Sakkae Yakai.
Zesztywniała nagle, gdy niemal wszyscy obejrzeli się w jej stronę, wlepiając zaskoczone spojrzenia.
Nauczycielka przerwała na moment, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak zaniechała tego szybko, jak gdyby nigdy nic czytając dalej listę obecności.
Błagam, nie patrzcie na mnie. Na samą myśl o tym, że wlepiacie we mnie ślepia, chce mi się wymiotować.
Nie umiała się zbytnio skoncentrować, mając świadomość tego, że wciąż zwracała uwagę otoczenia. Odetchnęła z ulgą, słysząc w końcu dzwonek na przerwę.
Pakowała książki dość wolno, by mieć pewność, że ostatnia opuści salę. Tym bardziej zirytowało ją, że wyrośniętemu chłopakowi wyraźnie się nie spieszyło.
Zauważył, że się mu przyglądała, natychmiast spuściła wzrok, zażenowana przyłapaniem. Postanowiła wymknąć się niezauważalnie, już miała przekroczyć próg korytarza, gdy usłyszała za sobą łagodny, męski głos.
- Naemi? - obejrzała się przez ramię, dostrzegając stojącego naprzeciw chłopaka. - Ta od Ate Nei?
Rozwarła szeroko oczy, wyraźnie niedowierzając.
- Rzeczywiście, podobna jesteś - uśmiechnął się delikatnie, zanim zdążyła się odezwać. - Podziwiam twoich rodziców.
Z trudem zdołała unieść kąciki ust, wciąż jednak nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Pomyślałem, że może zechcesz... że pamiętasz...
Przerwał pod wpływem ogarniającego go zażenowania. Schował twarz w dłoniach, dziewczyna zaś nie spuszczała z niego wzroku.
- Yume? - wydukała nieśmiało, na co zareagował natychmiast.
- Tak, wiem - uśmiechnął się, nieco zakłopotany. - Moja babcia była Veryjką. Wiele razy widziała Płacz deszczu.
Zachichotała lekko, sama nie wiedząc, co ją tak rozbawiło. Chłopak również wydawał się nie mniej zaskoczony.
- Przepraszam - westchnęła. - Ale nie często zdarza mi się słyszeć takie słowa.
- Naprawdę?
- Kultura veryjska umarła.
Przejął się, widząc jej zatroskaną twarz. Stał nieruchomo, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
- Ja myślę, że nie wszystko jeszcze stracone - powiedział z wyraźną sympatią.
Odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy. Odnalazła w nich ciepło, niebywałą serdeczność, ale też odrobinę zawadiackości.
- Zamierzam zostać aktorem, wiesz? - wyraźnie się ośmielił. - Marzę o tym, żeby móc kiedyś odegrać Ate Nei na scenie.
Niemożliwe... O czym ty mówisz, człowieku?
- Hej - pomachał jej przed oczami, budząc z zamyślenia.
- Chodźmy już do klasy - oznajmił, przepuszczając ją w drzwiach.
Szła u jego boku w milczeniu, ze spuszczoną głową, nie mogąc ukryć zawstydzenia.

Yume Okaeni. Sprawiłeś, że niebo nareszcie przestało płakać.