poniedziałek, 30 czerwca 2014

129. Niepodobni

Gdy wybaczasz najgorsze,
Szukasz wspomnień
Tych najlepszych.
W krzywym obrazie świata
Przypadkowo
Nasze wspólne zdjęcie.

Niepodobny
Nawet do siebie;
Ja też inna.
Słaba,
Wyczerpana.
Brak mi powietrza.
Coś zatruwa nas,
Przychodzi z wiatrem.
Już czas,
By umrzeć w ten sposób...

By zasnęły drzewa,
Na myśl o śnieżnym lecie.
By spadł deszcz,
Rozmył pamięć.

Lecz nie lęk,
Przed tym,
Że wciąż czuję.
Nie szept
I nie gest.
Jeden oczywisty.
Jeden podobny...

piątek, 27 czerwca 2014

128. Kolej rzeczy

Czas
Nieubłaganie
Łapie mnie
Za kark.
Gnam gdzieś,
Pośród wysokich traw.
Zgubiona?
Myśli mnie odnajdują.
A na drzewach rosa
Jedyny napój.
Ostatnie krople
Zmieszane z potem.
Nie dają życia...

Co daje?
Mimo grzechów,
Zmarnowanych chwil
Urzekło mnie coś,
Kiedy ktoś
O mnie śnił.
Znalazły się
Czyjeś odpowiedzi
Na kolejnych kartach życia.
Nieznajomy zapytał,
Czy będziesz jeszcze?
Zapytał,
Czy pomożesz
W popełnianiu błędów?

Nie ma przerwy.
Niepowtarzalny
Każdy moment
Każda chwila.
Trzyma się,
Wiernie przemija.

czwartek, 26 czerwca 2014

127. Cenne

Zbyt głośno,
Gdy potrzebuję samotności.
Coraz bliżej ktoś,
Z prośbami.
Dziś nieważnymi...

W zwątpienie poddaję,
Co okazuje się pewne.
W chwilach trudnych,
Póki nie spadły
Ostatnie liście z drzewa,
Przychodzi wiosna.
Majowe słońce
Powoli rozjaśnia mnie.
A mrok
Wszędzie.
Przemyka gdzieś,
Nadaje sens.
Bez niego
Puste szczęście.

Ta część
Gdzieś we mnie.
Wszystko to
Zachowam.
Nie ulęknę się
Nowych decyzji.
Co cenne
Pozostanie.
To nie sen,
Potwierdzę wszystko,
Co wydaje się
Zbyt drogie.
Zbyt piękne.

wtorek, 24 czerwca 2014

126. Milcząca powieść

Spacerujemy przejęci,
Zwróceni w przeciwne strony.
Czuję twoją rękę.
Nie pozwól mi doświadczyć chłodu.
Kawałki lodu
W niejednym sercu.

Trudno wyrazić,
Gdy nie pamięta się snów.
Sztuką jest
Napisać powieść
Nieużywając słów.

Ktoś śpiewa dla ciebie.
Niemuzykalnie,
Nieskładnie.
Układa najprostszy tekst.
Pozostaw dla mnie
Ostatnią piosenkę.

Trudno wyrazić,
Gdy nie pamięta się snów.
Sztuką jest
Napisać powieść
Nieużywając słów.

Milczenie sprawia,
Że narasta chęć.
Niedosyt,
Coraz dłuższa chwila.
Nie lubi czekać.
Niecierpliwa.
Wieczna
Część wspólnego życia.
Najważniejsza.
Słyszę, jak ją wołasz.
Chwytasz w ramiona...

A ona czyta.
Powieść
Bez użycia słów.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

125. Bliskie odejście

Śnieg topnieje.
Wraz z nim odpływa ważne.
Nie odejdziesz.
Tylko odrobinę dalej,
Na wyciągnięcie ręki.
Płacz
To tylko więcej szkód.

Słynne światło u kresu tunelu,
Dziś rozumiem.
Widzę.
Jak wiele znaczy
W moim małym istnieniu.
Że zostaniesz,
Jedyne, co chciałam usłyszeć.
Choćbym słowem
Już nigdy nie miała cię dotykać.

Gdyby noc
Nie trwała do rana.
Gdyby nie było dnia.
Nocą
Nowa wizja świata.
Wprowadzona w życie.
Trwała iluzja,
Kontrola
Niewłasna.
Czuję twoje drgania,
Jak pewność
Skrywa zalążek zwątpienia.
Nasz czas dobiega,
Czy zaczyna?

Blisko pozostaniesz.
Nieuniknione.
Nasz świat jest mały.
Jakby coraz bardziej
Na wyłączność.

niedziela, 22 czerwca 2014

124. Dialog

Ile jeszcze pytań
Usłyszysz od innych?
Ile ty sam kierujesz do nich?
Zapomnieli, że są w błędzie...

Szanse mam,
Jak wielu innych,
By choć raz
Odpowiedzieć.
Szukają,
Żeby zgubić.
Co jeszcze?
Wszystko już wiesz?

Nie brak ci
Prostego dialogu
Z człowiekiem.
Bez pytań,
Co dają tylko
Poczucie zbędnej pustki.
Zamiast związków krótkich,
Bez znaczenia recytacji
O nowym świecie.
Brniesz,
A ja nie wiem,
Czy zdążę cię ostrzec.

Plamy,
Rzeki czerwone.
Krok po kroku w błędzie.
Co się dzieje?
W nocy więcej zdarzeń,
A świt,
Martwe korzenie.
Drzewo uschnięte,
Kończy pewien rozdział.
Kocham.
Mój błąd.
Nie rozmawiam z nikim.
Zacznij dialog.

sobota, 21 czerwca 2014

123. Jedyna

Spróbuj ją opisać.
Daj słowa,
Które chodź trochę
Wyrażą twoje myśli.

Zbyt doskonała.
Jakbyś spotkał ją
Nie tam, gdzie trzeba.
Z innego świata.
Istnieje
Chyba tylko dla ciebie.
W tobie najwięcej pozostanie.

Jedyna taka.
Co uśmiechem wyraża smutek.
Samotna,
Czeka aż podejdziesz.
Czy to jedna planeta?
Jesteś inna.
Choć podobna do nas.

Co czujesz?
Przed oczami już tylko jedna strona.
Moja,
Nasza.
A twoja?
Śmiech miesza się z cierpieniem.
Gotowy umrzeć za ciebie,
A ty oddana.
W tym jednym przypadku
Ulegasz.

122. Raj

Dalekie miejsce.
Niematerialne,
Niedostępne.
Ktoś słyszał o nim.
Jeden widział
Przez pryzmat snów,
Namacalnie.
Gdzie jesteś?

Pytam doświadczonych,
Których droga urwie się na następnym zakręcie,
Jak szukać tych chwil,
Gdy jesteśmy już blisko.

Dostaję pytanie:
Kiedy czujesz,
Że serce coraz większe?

Pamiętam ten moment,
Stałeś naprzeciw mnie.
Twoje myśli
Na co dzień odległe,
Okazują się
Być najbliżej mnie.
Z ust wychodzą
Dokładnie te słowa,
Które miałeś mi powiedzieć.
Mam sen,
Tak blady przy tym,
Co ma miejsce w dzień.

Spotykam człowieka,
Co ma wielu przyjaciół.
Dziś rozmawiamy w samotności.
Gdzieś nad ziemią
Zdaje się być to miejsce.
Zdobywamy kolejny szczyt.
Daleko,
Lecz coraz bliżej.

Gdy patrzysz z uczuciem,
A on z wdzięcznością,
Jestem gdzie indziej.
Czuję,
Jak trzęsą mi się ręce.
Każdy twój dotyk,
Sprawia, że tam powracam.
Gdzie?
Nie wiem.
To chyba właśnie
Owo miejsce.

czwartek, 19 czerwca 2014

121. Drogowskaz

Przypadek,
Czy zgodny plan?
Jak pogodzić
Dwie myśli?
Przywiązać się,
By za moment odejść...

Kto zaplanował mi życie?
Czuję,
Jakby przez pomyłkę
Wtrącił kogoś,
A ja,
Czerpię z tego wiele.
Wiem, kim jestem.
Co dalej?
Gdzieś w lesie
Każdy w inną stronę,
W inną ścieżkę.
Czekam na drogowskaz,
Obejdzie się
Bez złych decyzji.

Kim jesteś,
Że zrobiłeś tak wiele?
Nie pochodzisz stąd.
Zmieniasz,
Co niezmienne,
Widzisz coś,
Czego nie widzą inni.
Widzisz mnie,
Chociaż jestem niewidzialna.
Kim jesteś?

Kto zaplanował mi życie?
Czuję,
Jakby przez pomyłkę
Wtrącił kogoś,
A ja,
Czerpię z tego wiele.
Wiem, kim jestem.
Co dalej?
Gdzieś w lesie
Każdy w inną stronę,
W inną ścieżkę.
Czekam na drogowskaz,
Obejdzie się
Bez złych decyzji.

Drogowskaz
Bezbłędny.
Szanse
Zgodne z przeznaczeniem.
Ile jeszcze dni?
Zapadnę w sen.
Obudzę się,
Kiedy wróci
Co miało być.
Gdzie zaprowadzi ciebie?
Z dala ode mnie,
Lub blisko na tyle,
By wykluczyć pomyłkę.

120. Cel poza zasięgiem

Coś przerwało ciszę.
Czekałam,
Aż przyjdzie.
Przestałam,
Jest.
Coś przerwało ciszę.

Najgorsze,
Że niewieczne,
Niepewne,
Chwilowe.
A prawdziwe;
Sen najlepszy,
Wymyślony,
Przypadkowy,
Nie wróci...
Nic tego nie przyćmi.

Cel,
Jakby w zasięgu,
A w innym kierunku.
Nie mogę czekać na podpowiedź,
Czy na nowej drodze
Znajdę lepsze.
Nie wierzę...

A gdyby tak
Spytać cię?
Kto zna odpowiedź lepiej?
Wzrok
I uśmiech
Tylko wskazówki.
Błędne?
Kto zna odpowiedź lepiej?

Kto żyje,
Umrze kiedyś,
Zostawi ślad.
Nie boję się.
Co najważniejsze
Na zawsze,
Gdzieś we mnie.
Kiedyś to powiem...

sobota, 14 czerwca 2014

119. Skryta

Zbliża się
Ostatni dzień.
Opuścisz mnie.
Lecz nie myśl,
Nie pamięć;
Świt
Zacznie się,
Jak każdy inny.

Zostanie gdzieś
W kronice życia
Pierwszy uścisk rąk,
Pogoń bez celu,
Szansa
Stracona;
Otwarła skryte pragnienia,
Zaprosiła mnie do świata,
Jedyna taka,
Uśmiech
I dwa słowa,
Nadzieja.
Jestem szczęśliwa.

Prawda
Ukryta gdzieś
W moich gestach;
Tajemnica
Najcenniejsza;
Krucha,
Delikatna.
Nie uronię łzy,
Wszystko to,
Ponad oczekiwania.

Z czyjegoś okna
Wyjrzę,
By cię przywitać.
Może wówczas
Coś pozwoli mi,
Nic do stracenia.
Zapytam,
Dla kogo niesiesz kwiaty.
Skąd ten deszcz
W upalny dzień.
Przypomnę o przeszłym,
Niezbyt poważnie.
Skryte wciąż
Obawy
Pozostawię.
Aż odpowiesz...

wtorek, 10 czerwca 2014

118. Maska

Żyjemy na jednej scenie,
W jednym teatrze.
Każdy jest aktorem.
W innej roli,
W innej masce.

Najcenniejsze
Wyśmiane jest
I niechciane.
Zostawiasz siebie,
By wystąpić.
Chowasz się,
Za ścianą ekranu.

Pewne jest tylko to,
Co widzialne
Codziennie.
Gdzie ten śmiech?
Na scenie.
Gdy cię widzę zaś,
Smutek i lęk.

Wartością jest
Maska odpowiednia,
Niepowtarzalna,
Niby.
Piękna,
Nieoryginalna.
Tchórzliwa odwaga.
Kłamliwa prawda.
Czyjeś słowa,
Z twoich ust
Tylko wypowiedziane.
Napisane,
Bo głosu twego nie znam.
Czytam go
Tylko gdy twarzy nie widać,
Lub niepodobna.

117. Wspólna idea

Czerwona plama
Na czerwonym wzorze.
Nasza pogarda;
Pomoc,
Ratunek,
Zdrada.

Ile pomysłów
Na odzyskanie świetności.
Nasza pogarda;
Ambicje,
Kłótnia,
Odwaga.

Kończy się sen o młodości.
W niej tkwi
Każdy pomysł,
Każdy sens.
Nasza pogarda;
Obietnica.
Swoboda.
Nieprawda.

Mądrość.
Słowa mądrości
Święte słowa.
Nasza pogarda;
Pokój,
Dobrobyt,
Głupota.
Wrażliwość stracona.
Mój dom,
Świątynia;
Wspólna
I niczyja.
Łzy wzruszenia,
Pływa w rzece zapomnienia
Idea jedności.
Stracona,
Spełniona,
Zawiedziona.

Pierwsza droga,
Co prowadzi do urwiska...
Wspólna
I niczyja.
Odrzucona,
Jedyna,
Wroga.

niedziela, 8 czerwca 2014

116. Duma, pogarda, dwa oblicza

Gdzieś
W jednym świecie
Przeplatają się
Dwa oblicza.
Nie należę do żadnego...

Siedzę w ciszy,
Tam, gdzie mój kąt.
Wychodzę, gdy trzeba;
Lub bez powodu.

Jedno oblicze
Zagubiony.
Szczera twarz.
Słowa w każdym wierszu
Kradną poezję.
Jesteś poetą,
Miałeś być wierszem białym;
Zbyt wiele rymów...

Drugie oblicze,
Morderca poetów.
Uśmiech to tylko
Niepojęty przypadek,
Zwrot.
Nie równa się tobie
Najwyższa wieża.
Tak krucha
Legnie w gruzach.

Jest jeszcze trzecia droga
Trochę jak duma i pogarda,
Śmiech,
Sława,
Szczerość
I walka.
Słowa wyjaśnione,
Choć symboliczne,
Przenośne.

Kieruję
Zwiastun klęski
Tam, gdzie przeplatają się
Dwa oblicza...

sobota, 7 czerwca 2014

Wyspa

Kolejny ciepły poranek na wyspie Libera. Właściwie, jak każdy inny. Tutaj wszystkie wyglądają tak samo.

Za oknem słychać już powitalny hejnał. W założeniu ma motywować obywateli do pozytywnego rozpoczęcia dnia, a tak naprawdę tylko wzbudza w ludziach jeszcze większą irytację. Rozbrzmiewa co godzinę, między piątą a dwunastą. Na tyle głośno, że nikt nie ma szans się nie obudzić.
Obojętne, sobota, czy nie sobota. Zwykle o siódmej już jestem na nogach, nie potrafię znieść nawet trzykrotnego zerwania ze snu.
Dzień wolny od szkoły tak naprawdę w ogóle nie jest dniem wolnym. Tutaj dzieci nie czekają na weekend. Wszelkie wasze skojarzenia z tym słowem nie odnoszą się pod żadnym względem do tego, jak to wygląda na Liberze.
Praca, tutaj liczy się praca. Od najmłodszych lat. Jesteśmy samowystarczalni. Wszystko to, w co natura obdarzyła naszą wyspę, należy do nas. Ale tylko to. Z nikim się nie dzielimy i od nikogo nie dostajemy.

Podobno nie ma już innych. Zgodnie z tym, czego uczą nas w szkołach i co wpajają nam władze, wszystkie lądy zatonęły, tylko Libera nie padła ofiarą licznych wojen i katastrof. Powinniśmy czuć się wyjątkowi, wybrani przez los, jedyni ocaleni. Pięćset tysięcy mieszkańców. Pięćset tysięcy bohaterów.
Nie ma już świata, jest tylko ocean i jedna jedyna wyspa. Czy w to wierzę? Oficjalnie – nie mam wyboru.

Jednym z założeń systemu jest dążenie do coraz większego przyrostu naturalnego. Z tego względu aż roi się od samotnych matek z co najmniej sześciorgiem dzieci. Dlaczego samotnych? Ojcowie, poza naturalnym udziałem w rozmnażaniu, nie mają za wiele wspólnego ze swoją rodziną. Ich zadaniem jest służba państwu – chodzi głównie o wyprawy morskie, których celem są poszukiwania i badania, oraz, przede wszystkim, zdobywanie pokarmu. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wielu z nich nie powraca z tych podróży, z nieznanych nikomu powodów. Istnieją podejrzenia, że giną w czasie sztormów lub po prostu znajdują coś, co uniemożliwia im powrót.
Do tej służby zatrudniani są nawet trzynastoletni chłopcy - nie słyszałam jednak, aby osoba w tym wieku kiedykolwiek przepadła.

Mówi się o licznych niebezpieczeństwach, które czekają w wodnych odmętach. Potwór? Trąba morska? Wszystko wydaje mi się absurdem.
Zwykły obywatel nie ma dostępu takich informacji. Mężczyźni i chłopcy zdolni do pracy odchodzą z domu rodzinnego i właściwie nigdy do niego nie wracają. Nietrudno więc domyślić się, że ulice przepełnione są kobietami i dziewczętami.
Część z nich trudni się handlem – co zdobędą to sprzedają. Wbrew pozorom, Libera nie jest na tyle mała, żeby zgłębić wszystkie jej tajemnice. Większość stanowi ziemia zamieszkała; istnieje jednak puszcza, do której mają odwagę i, co ważniejsze, obowiązek wchodzić tylko pracujący mężczyźni. Mówi się jednak, że niejednej kobiecie udało się tam dostać, jednak, podobnie jak w przypadku uczestników wypraw morskich, żadnej z nich już nikt nigdy nie zobaczył.

Ubieram na siebie długie spodnie i zwiewną kurtkę. Na szczęście nie ma upału; niedopuszczalne jest noszenie odkrytych ramion i spodni przed kolano, gdyż uznano to za nieodpowiedni wizerunek w miejscu publicznym. Na nogach mam lekkie obuwie. Biorę ze sobą torbę i identyfikator.
Ten niepozorny kartonik, przypominający najzwyklejszy dowód osobisty, tak naprawdę jest jedyną indywidualną własnością każdego z nas, bez której, krótko mówiąc, jesteśmy nikim. Nie posiadając go nie mamy możliwości dokonywania jakiegokolwiek zakupu, czy załatwienia jakiejkolwiek sprawy w mieście, nie wspominając już o tym, że służba miejska lubi sobie od czasu do czasu wylegitymować jakiegoś niepozornego przechodnia. Gdyby okazało się, że dana osoba nie posiada przy sobie identyfikatora, zostaje natychmiast wywieziona w nieznane nikomu miejsce.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nikomu raczej nie zdarza się zapomnieć zabrać go ze sobą. Zwłaszcza, że pierwszą rzeczą, która następuje codziennie, jest tak zwany marsz po posiłek – każdy z nas stawia się w punkcie odbioru, w którym otrzymuje przydział porcji na cały dzień. Od piątej do ósmej, kto przyjdzie minutę za późno, traci okazję i zostaje wyproszony. Ileż to razy dzieliłam się z takimi osobami swoim posiłkiem. Z najzwyklejszej litości. Większość ludzi ma na tyle dobre serce, żeby w takich sytuacjach okazać współczucie, jednak wszyscy wiemy, że zbędną żywność najlepiej można spożytkować przez handel.


Skąd mamy pieniądze? Otóż każdego roku, w święto państwowe, władze okazują jako taką hojność i obdarzają każdego obywatela niewielką kwotą – najchętniej nic by nam nie dawali, jednak wówczas nie byłoby czym obracać w handlu. Nikt nie pyta, skąd je mają – dobry obywatel to cichy obywatel. Chyba, że komuś życie się nie podoba. O czym ja mówię, nikomu się nie podoba!
Jak co dzień, otrzymuję dwa bochenki chleba, jakiś owoc, dziś akurat jabłko, jajko i kęs sera. Resztę produktów można nabyć w sklepach państwowych, oczywiście za odpowiednia sumę pieniędzy, którą niekoniecznie wszyscy dysponują. Szczęśliwe kobiety, którym udaje się dostać tam pracę – poza symboliczną wypłatą przysługuje im dodatkowa porcja, składająca się choćby z mięsa czy nabiału, czasem nawet cukru i soli. Kierowane współczuciem, dzielą się jedzeniem z najbiedniejszymi.     

A ileż razy zdarza się, że w czasie pracy znikają niepozorne porcje żywności. Czy to przy zbiorach na polach uprawnych, czy przy zrywaniu owoców. Dlatego wciąż żyjemy, chociaż życie to zupełnie pozbawione jest sensu. Codzienna walka o przetrwanie.

Akurat trafiam na zamieszanie w czasie marszu. Kilkuletnia dziewczynka płacze, bo z jej jabłka wyszła dość okazała dżdżownica. Na szczęście na dzieciach nie stosuje się okrucieństwa, po prostu służba bezpieczeństwa przegania ją.
Gdzie jest jej matka? Pewnie od rana pracuje przy zbiorach. Nikogo nie obchodzi odpowiedzialność za małolatów, dlatego też szybko usamodzielniają się i błądzą, gdzie popadnie. Pracę zaczynają w wieku 6 lat – najczęściej jest to zbieranie owoców z małych sadów albo przynoszenie jajek z kurników.
Zwykłe dni o tyle różnią się od weekendów, że chodzimy do szkoły, uczymy się do południa, a praca zajmuje nam zaledwie 2 godziny w ciągu dnia. O ile naukę rozpoczynamy o ósmej, o tyle w sobotę od 6 jesteśmy w gotowości i pracujemy do wieczora. Dzieci zazwyczaj mają więcej przerw, często też kończą już po południu.

Skuteczna praca rzeczywiście umożliwia nam samowystarczalność. Jednak wszelkie jej efekty i korzyści  stanowią własność państwową i to władze decydują o tym, komu ile czego przysługuje.

Nikt nigdy nie widział naszego przywódcy – mamy do czynienia jedynie z jego przedstawicielami, on sam zaś nie uważa za stosowne pokazywać się publicznie.

Jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju placówki, to posiadamy służbę zdrowia, wprawdzie dostępną dla każdego, jednak w przypadku poważniejszych chorób czy dolegliwości bez zapłaty pomoc nie zostaje udzielona; szkoły podstawowe i wyższe, wspomniane już sklepy z żywnością czy artykułami codziennego użytku; nie znamy za to obiektów kultury – nikogo na to nie stać, ani nikt nie jest zatrudniony w tego typu branży, ponieważ każda para rąk do pracy fizycznej się liczy. Nie ma też na to czasu – jedynie niedziela jest swego rodzaju uroczystym dniem wolnym od pracy, w którym każdy ma obowiązek w odświętnym stroju brać udział w paradzie na cześć naszego przywódcy, który to „uratował pozostały na świecie lud przed upadkiem”. Maszerujemy ulicami miasteczka i śpiewamy pieśni patriotyczne. Szkoda tylko, że nikt tego patriotyzmu nie czuje.

Ale nie ma gdzie uciec. Niewielki ląd, a z każdej strony woda. Nikt nawet nie próbuje.

Odbieram przydział i udaję się w stronę masarni. Tak, akurat mnie przypadła praca właśnie przy obróbce mięsa i ryb. Paskudna rzecz, ale można do tego przywyknąć. O tyle jest ciekawie, że mamy bezpośredni kontakt z mężczyznami, którzy wypływają na morze. Czasem zdarzy się jakiś sympatyczny pan, który przystanie na kilka chwil i opowie, jak to jest poza wyspą. Właściwie tylko woda i to, co się pod nią znajduje – rafy koralowe, świat zwierząt i roślin. Rzeczywiście zdarzają się liczne burze i sztormy, jednak nie to jest powodem zaginięć. Słyszałam od kilku osób, że część marynarzy, bo tak ich można nazwać, po połowach wraca na wyspę, pozostali zaś płyną gdzieś dalej. 
Większość już dawno obaliła teorię o braku innych lądów na świecie, jednak nie mówią o tym, aby nie stracić najlepszej możliwej posady. Nie są skłonni do poświęceń, gdy akurat im wiedzie się bardzo dobrze.

Jak nietrudno się domyślić, wszelkie pogłoski przekazuję kolejnym ludziom ze swojego otoczenia. Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że właśnie to jest największą tajemnicą państwową. Dziwi mnie to, iż podejrzewali, że obywatele nigdy się o niczym nie dowiedzą.
Cóż jednak z tego, skoro nikt nie wie, gdzie ten ląd mógłby się znajdować, ani, tym bardziej, jak można się tam dostać. I czy właśnie tam istnieje jakiś lepszy świat?

Kolejny raz zastanawiam się nad tym, pomagając przy wyładowaniu ryb ze statku. Wizja nowego lądu z dnia na dzień coraz bardziej nie daje mi spokoju. Najdziwniejsze jest to, że znajomi, czy to z pracy, czy ze szkoły, za grosz nie podzielają moich myśli. Dla nich życie jest skończone – zaczyna się i kończy na wyspie. Śmieszą ich moje wyobrażenia pozbawione sensu i cień nadziei, który gdzieś we mnie się tli.

Żyję z matką. Właściwie to widzimy się tylko wieczorami, gdyż ona pracuje przy zwierzętach w gospodarstwie. Wtedy opowiadam jej o tym, co widziałam, czego nowego się dowiedziałam. Nie jest już młoda, a w dodatku dręczą ją liczne dolegliwości, podobnie jak inne starsze kobiety. Dajemy sobie jednak radę na tyle, że czasem starczy pieniędzy na drobne leki. Nie jemy zbyt dużo, toteż zyskujemy za to jakiś grosz. W sklepach istnieje możliwość bezpośredniej wymiany żywności na gotówkę, pod warunkiem, że jest ona w idealnym stanie, takim, w jakim ją otrzymaliśmy.

Zaraz po skończeniu pracy udaję się do sklepu właśnie w tym celu.
Trafiam na panią Lindę, dobrą znajomą, u której zawsze mogę wynegocjować korzystniejszą cenę. Cieszę się, że udało jej się dostać pracę właśnie tutaj – wprawdzie ma na utrzymaniu tylko czworo dzieci, jednak mam z nim na tyle bliską więź emocjonalną, że tym bardziej nie potrafiłabym znieść tego, że chodzą niedożywione.
- Masz jakieś nowe wieści? – zagaduje.
- Właściwie nic, czego byśmy nie wiedzieli. Kolejna grupa panów zaginęła gdzieś na morzu…
- Wciąż nie daje ci to spokoju? Ucieczka? – przerywa mi.
- Bo to tylko mi?
- Nie znam nikogo, kto wierzyłby w to bardziej.

Zrobiło mi się trochę żal pani Lindy – jest chyba jedyną osobą, obok matki, która jest w stanie mnie zrozumieć. W takim układzie powinno mi być również żal samej siebie – a póki co, nie jest.
- Sama wiara nie pozwoli mi niczego osiągnąć. – odpowiadam z powagą.
- Stanowi za to pierwszy krok. Jest jeszcze nadzieja, której tobie także nie brakuje.
- Pani również wierzy…
- Owszem. Wierzę w twój potencjał. – uśmiecha się.

Ile bym dała za to, żeby takie rozmowy miały jakikolwiek sens. Żeby były podstawą do podjęcia działania. Ale, szczere i dobre wprawdzie, motywacje pani Lindy nie wystarczą. Czasem mam nawet wątpliwości, czy nie są to puste słowa, które mają mnie wyłącznie pocieszać.

Nauczyłam się być niezależną. Oprócz przekazywania informacji, staram się jak najmniej wspominać o swoich wizjach ucieczki; właściwie to sporadycznie mówię o tym właśnie mamie lub pani Lindzie, innym wolę się nie narażać. Zauważam jednak, że nawet one zdają się poddawać to wszystko w wątpliwość, a sam temat zaczyna je powoli nudzić.

Lubię rozmyślać o tym  w samotności. Codzienne spacery i co najmniej godzinne posiedzenia na pobliskim wzgórzu stały się moim rytuałem. Zwłaszcza, że mam stąd najlepszy widok na ocean od północy i puszczę od południa. Światło gwiazd i latarni morskiej dodają temu wszystkiemu specyficzny klimat; w sam raz, żeby w takiej atmosferze filozofować.
Zarówno puszcza, jak i ocean rozciągają się daleko za horyzont; czasem zastanawiam się, czy one mają gdzieś swój koniec. A jeśli, to co znajduje się dalej? Nieodkryty ląd? Próżnia? Niekończące się wodne odmęty? Nie wspominając już o tym, co takiego kryje w sobie sama puszcza.

Aby zachować bezpieczeństwo, oddzielono ją płotem od reszty wyspy. Jedyna brama, która służy pracującym mężczyznom, na co dzień pozostaje oczywiście zamknięta. Nie słyszałam jednak, aby ktokolwiek zabronił tam podejść…

Płot jak płot – słupy poowijane drutem pod napięciem. A za tym widać tylko drzewa, wysokie, skupione blisko siebie tworzą jak gdyby spójną całość, w której nie ma miejsca na nic innego. A jednak, las odwiedzają ludzie, niejednokrotnie. Nie zawsze wracają.
Przechodzę kilka kroków wzdłuż ogrodzenia. Wieczorny chłód zaczyna dawać się we znaki. Wsadzam ręce do kieszeni kurtki; w jednej z nich znajduję kęs sera, nienadający się do zwrotu. A wszystko przez jednego z czworonożnych pupilów, który przybłąkał się rano gdzieś z miasta i nie zmarnował sekundy, w której zostawiłam swój posiłek na stoliku w pracy bez nadzoru. Udało mu się rozgryźć tylko opakowanie, co jednak z góry przekreślało możliwość wymiany.
Nie pozostało mi nic innego, jak posilić się tym skromnym prowiantem.
Nagle słyszę szelest w gałęziach drzew za ogrodzeniem. Moim oczom ukazuje się wiewiórka; nieco inna niż takie, które zwykle widuję – większa, o barwie bardziej brunatnej niż tradycyjnie rudej. Obserwuję, jak wchodzi na najwyższą gałąź i bez skrępowania przeskakuje na drugą stronę płotu, na drzewo rosnące po naszej stronie. Następnie schodzi na ziemię i nieśmiałym krokiem zbliża się do mnie. Jak widać głód przewyższa lęk przed człowiekiem; cała ta sytuacja przyprawia mnie jednak, mimo wszystko, o niemałe zdziwienie. Odrywam kawałek sera i rzucam w jej kierunku – nie waha się ani przez moment. Od kiedy to wiewiórki jedzą ser?!

Po wspólnym posiłku moja nowa towarzyszka ponownie wspina się na drzewo, a już po chwili znajduje się po drugiej stronie i znika w ciemnościach puszczy. Przyglądam się uważnie gałęziom – wydają się grube i wytrzymałe. Jedyne, czego mi teraz trzeba, to chęć ryzyka – a ta, w połączeniu z ciekawością, nie da rady mnie powstrzymać. A wspinać się potrafię.
Poszło nawet lepiej, niż przypuszczałam, nie licząc zadrapanych rąk i dziury w spodniach. Mam już przed sobą ową gałąź, drogę do innego świata. Przesuwam się powoli, we właściwym kierunku; nie ma powodu do obaw. Znalazłszy się na skraju bezpiecznej granicy sięgam ręką w stronę odgałęzienia drugiego drzewa. Po chwili czuję, że trzymam ją w dłoni. Teraz wystarczy jeden sprawny ruch…
Odłam okazuje się zbyt chudy i cienki; nie byłabym w stanie na nim usiedzieć. Ześlizguję się i zwisam na odległość dosłownie kilku centymetrów nad płotem.
Nie zapowiada się, żeby gałąź zbyt długo mogła mnie podtrzymać. Jest kwestią kilku sekund, zanim zaczyna się odłamywać, aż w końcu spada wraz ze mną na ziemię.
Czuję tylko draśnięcie na ramieniu i prąd przeszywający moje ciało…

·        

Zamknięte oczy; powoli powraca mi świadomość.. Czuję zapach krwi, a także ból na ramieniu i w nogach… Słyszę czyiś krzyk; krzyk bólu. Otwieram oczy.
Nad sobą mam czyste, bezchmurne niebo. Spoglądam obok i dostrzegam płot – nie zmieniłam swojego położenia, bez względu na to, jak długo leżałam. Próbuję się podnieść, jednak utrudnia mi to głęboki ból. Przypominam sobie fakty – spadłam z gałęzi, poraziłam się prądem i, najprawdopodobniej, połamałam sobie nogi. Podwijam nogawkę – z rany na łydce sączy się jeszcze krew. Czołgam się do pobliskiego drzewa, opieram się o nie i wstaję. Chyba jednak nie jest tak źle, dam radę iść.
Znów słyszę krzyk. Zapominam o ranie; rozglądam się i nasłuchuję. Z trudem przechodzę kilka metrów do miejsca, z którego widzę bramę. Dostrzegam grupę osób, najprawdopodobniej mężczyzn, toteż chowam się za najbliższym drzewem i obserwuję.
Ciągną za sobą kogoś. Jestem jednak zbyt daleko, żeby zobaczyć twarz. Sądząc po głosie i sylwetce wnioskuję, że to chłopak. Mężczyźni poganiają go, krzyczą i biją jakimś kijem; widać, że ledwo idzie. A ja nie jestem w stanie nic zrobić.
Postanawiam, że będę ich śledzić ze stałej odległości; oznacza to, że dostąpię tego zaszczytu i wejdę do puszczy. W tej chwili jednak bardziej martwi mnie los chłopaka.
Trudno idzie się niewytyczoną drogą, pośród gęsto zarośniętych drzew i krzaków; o tyle jest to plus, że zawsze mam się o co podeprzeć. Jako, że nie mogę pozwolić sobie na postój, w trakcie marszu udaje mi się znaleźć większy liść i prowizorycznie opatrzeć nim nogę; przynajmniej, żeby zahamować krwotok.

Idziemy tak już dobre pół godziny. Panowie ani na moment nie przerywają swoich brutalnych czynności. A ja wciąż nie mogę nic zrobić…
Żołądek przypomina mi o moim przydziale jedzenia. Co najmniej jeden przepadł nieodebrany, bo nie jestem pewna, jak długo leżałam nieprzytomna. Nie zapowiada się, żeby puszcza była zaopatrzona w jakieś owoce, czy jadalne rośliny. Nie spotkałam nawet żadnego zwierzęcia.
Coraz mniej tchu; nie przerywam jednak marszu. Nieprzerwane krzyki, na zmianę chłopaka i mężczyzn, oraz odgłosy bicia są dla mnie jak nóż wbity w serce. Nie znam młodzieńca, co nie stanowi przeszkody, żeby za wszelka cenę chcieć ocalić go z opresji.
Gdy zmęczenie fizyczne zaczyna przewyższać mój wewnętrzny upór, docieramy na miejsce. Okazuje się, że jakieś półtorej godziny sprawnego marszu wystarczy, żeby wydostać się z lasu. Zapiera mi dech na myśl o tym, co za sekundę zobaczę po tamtej stronie.
Ból w prawej łydce zaczyna narastać. Liść przykleił się do rany; zrezygnuję więc ze ściągania go razem z zakrzepłą krwią.
Coraz wyraźniej widzę światło przebijające się przez drzewa…
Wychodzę na powierzchnię.
Otwieram szerzej oczy…

Tak, śmieję się. Śmieję się z was wszystkich, którzy jak tchórze siedzieliście z nosem tylko w swoich sprawach.
I nie chcieliście uwierzyć…

Nie chcieliście mnie słuchać, gdy próbowałam pobudzić w was nadzieję.
Że jest coś więcej…

·        

Tu kończy się Libera. Tu trafiają ci wszyscy, wywożeni z miasta; ci wszyscy, którzy uciekli i nie wrócili. Tu zostawią chłopaka.
Boję się o mamę; boję się o panią Lindę i jej dzieci. Narażam je, ale wiem, że nie mogę już wrócić. Przynajmniej nie dziś, nie jutro, nie w najbliższym czasie.

Następny statek odpływa za 10 minut… 

czwartek, 5 czerwca 2014

115. Rozpad

Czuwam.
A ze mną trójka.
Reszta
Jak mglista pora,
Oślepia
I przemija.

Pewne jest
Tylko to, co we mnie.
Przemija zależne.
Przywiązana
Nie chcę kolejny raz
Cierpieć.
Nietrwałe i chwilowe,
Silne,
Krótkie.
Trwam tak długo,
I długo bez tego
Za moment.
Koniec wplątany w początek,
Jak nowa powieść innego autora.

Bo reszta,
A ze mną trójka
Jak mglista pora,
Oślepia
I przemija...

poniedziałek, 2 czerwca 2014

114. Autobus

Podróż
Przez wszystkie dane nam dni.
W autobusie
Opłakuję
Razem z deszczem.

Przez mgłę
Zatraca się widzialne.
W autobusie
Wygrzebaną ze wspomnień,
Przypominam sobie
Abstrakcję.

Okno jest tarczą,
Jest też lustrem.
W autobusie
Jakby obraz samego siebie
Gdzieś we mnie,
Tylko we mnie.

Tak mógłby przeminąć
Wszelki czas.
Podróż wspomnień
Przez wiele lat.
Do skutku.
Aż zabraknie zdarzeń,
Nowych,
Starych,
Zmyślonych scenariuszy.
Wtedy czekam
Na kolejny przystanek,
Wysiadam,
Idę pieszo,
O własnych siłach,
Własne starania wkładam,
Tworzę historię...

By w następną podróż,
Na nowo marzyć.

113. Niewolnik

Znaleziony
Tuż przy mnie.
Kierujesz mną.
Gdzie moje decyzje?

Ja,
Twój niewolnik.
Tobie oddany,
Cierpliwy,
Skrzywdzony.
Tylko czekam,
Aż kolejny gest
Pogrąży mnie,
Oddali od wolności.

Pogoń za odchodzącym,
Nadzieja na niemożliwe,
Tylko ten jeden raz
Lub kilka,
Lecz z jednego źródła,
Z jednych ust.
A ja
W niewoli,
Gdy szepczą
Moje imię.