piątek, 28 kwietnia 2017

782. Doctus

Napisali mnie na murze,
oprawili we wdzięczność, nocą podświetlają
neonową modlitwą, rozmywam ciemność dla nich.

Chcę ich marzenia
o uleczalnych błędach, wysłuchiwać poufnie,
lepić z nich poezję, polerować sumienia -
oto człowiek, perfekcyjnie niedoskonały.

Maskuję się, przybieram kolory miejskie,
w deszczu się rozpuszczam, macie mój ślad
na parasolach utkanych z samoobrony
przed kroplą ckliwości. Raz za jakiś czas
dajcie się utopić, kąpiel zmywa pozy,
oczyszcza od wewnątrz, wywiewa stare brudy
zza komory sercowej, uwiera tylko z początku.

Czytaj, gdy przechodzisz obok,
może akurat wpasuję się w twoją pustkę.

czwartek, 27 kwietnia 2017

781. Coś się kończy, coś się zaczyna

Miałam zaszczepić się na sentymentalność,
przywdziać kamień, błogosławić skończoność,
nawet w zaciszu poskromić słone wyznania.

Miałam zrzucić przeszłość, spełnić tęsknotę
za człowiekiem wolnym od zobowiązań.
Będę śpiewać, lecz nie powstrzymam drżenia
zerwanego ze smyczy głosu, nagle nie zna tonacji,
jednak szuka jej w minionych koncertach.

Jeszcze długo będę je nucić,
choćby w tajemnicy, zawieruszą się pod nosem
niby zaledwie wgryziony w usta nawyk.
Kiedyś wyznam bez konsternacji,
że zaspokajały głód, choć lubiły zmieniać smaki,
skrajnie mnie rozpoznawać,
w konkluzji malować najtrafniej.

Koniec ma swój urok,
każe smutek swatać z natchnieniem.
Pamiętam tylko najlepsze,
żywię się zdrowo, czynię sobie dobry wstęp
na czekające mnie kolejne "od" "do".

środa, 26 kwietnia 2017

780. W obcej skórze

mieszkam na przedmieściach
daleko mi do centrum epizodów
mimo to
docieram piechotą
rozciągam czas do cienkiej linii
żyję ubogo, lecz dłużej

mogłabym oszczędzić
narodzić się u źródeł
na wyciągnięcie ręki mieć
co marzy się prowincjonalnym
przeważyć już na starcie
egzystując w obcej mi skórze

lub w większy się uwikłać
niedostatek, z jednej miski jeść ochłapy
z przyjaciółmi nieszczęścia
po równo dzielić wikt i opierunek
płakać przy ich okazyjnych wizytach
przegrać już na starcie
egzystując w obcej mi skórze

szczypię się przy każdej
bezwstydnej kalkulacji, zażywam lek na
zazdrość, chowam się pod własnym kocem.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

779. Lot ponad ziemią

trzeba się zasadzić
zawczasu pomyśleć o plonach
okopać stopy przyziemnością
ograniczyć błądzenie bez celu
do niezbędnego minimum

a ja karmię się przez uszy, zwiększam ryzyko
choroby ulotności, lekkość może zdmuchnąć mnie
w odmęt nicości, pragnę tego lotu, pierwszą miłość dopełnić
z ryzykiem, otrzeć się o pustkę dnia jutrzejszego

ogród wyhoduję na starość
gdy sekundy liczyć będę z dokładnością
ziarenka, ubywać niebezpiecznie szybko

niedziela, 23 kwietnia 2017

778. Bądź wierny biegnij

To już dziewiętnaste okrążenie,
glob jest wystarczająco duży, by zmieścić w nim twoje
dystansy, wyjęte z księgi fantazmatów
możliwości będące w stanie unieść ciężar
rozmyślań, bez których nijak
z którymi nijak
ustawić się do początku.

Argument siły to słaba broń,
wypala się w przedbiegach, trzeba ci czegoś
z napędem na przykazania, wyłącznie w celach
samo i cudzoobrony.

Pamiętaj, by patrzeć pod nogi,
niejeden przed tobą potknął się o kamień milowy,
złorzeczył z gębą przy bruku,
że galopują mu przez plecy.
W porę podnieś głowę, daj im tę dodatkową
przeszkodę, niech kulawi mierzą się z intelektem.

Drepcz jak ci wygodnie,
tylko nie przystawaj, nęcony widokiem
odległych krajobrazów, fatamorgan dla zdesperowanych.
Pędź, byle nie do utraty tchu,
nie wiesz bowiem, w jakiej skali mierzona jest twoja odległość.

To już
nie licz okrążeń,
jesteś wystarczający,
wiąż ciasno sznurówki, w tych butach
przemierzyć musisz całość. Weź butlę
modlitwy, popijaj czasem, gdy wyschnie ci w gardle,

bez wytchnienia biegnij,
mów, że jesteś sportowcem,
zawodnikiem o najwyższych notach,
mów, choćbyś kłamał, nikt nie domyśli się,
że metę pierwszy przekroczył amator.

sobota, 22 kwietnia 2017

777. Misja

Kiedyś dostałam list
od listonosza w białej obwolucie,
wiadomość pod pieczęcią 
bez adresu zwrotnego,
gdy spytałam,
kto domaga się mojego głosu
w sprawach, które mnie nie dotyczą,
listonosz rozpłynął się, mogłam jedynie dociekać
mglistego śladu nieoczywistości.

Szukałam go, 
z początku w wahaniach pogodowych
doszukując się prawidłowości,
wszak nastroje mam sinusoidalne,
wzorem wyznaczam plany na dzień następny.

Potem włączyłam się do międzyludzkiej zabawy,
nie do wiary, patrzeć jak
osobliwi wiążą się z osobliwymi,
jak gdyby nie starczało im dziwactwa 
w obrębie siebie samych.

W końcu otworzyłam list,
jednym słowem pchnął mnie na powrót 
w ciąg wiecznych nienazwań.

piątek, 21 kwietnia 2017

776. Noc

Lubię niebo pokruszone na tysiące
migających dusz. W jego zwierciadle widać najklarowniej,
co unosi się nad powierzchnią
mętną od zakłóceń,
a co dryfuje, niezdecydowane na upadek,
głuche na modlitwy cichych marzycieli.

Pływamy sobie
każdy w swoim gwiazdozbiorze,
migrujemy cyklicznie,
układamy się kreatywnie,
nierzadko tęsknimy
za tymi z przeciwnej półkuli,
gdy przyjdzie nam wypaść z obiegu,
świecić indywidualnie.

Szukam swego Oriona,
bliska więź, powszechnie znajoma
konstelacja na skraju świata,
doskonała tylko w pełni.
Stopami dotyka dna,
a wzrokiem sięga poza odmęt
zagubionych w wiecznym pędzie,
strapionych każdym świtem,

gdy muszą schować się za słonecznym tłumem,
czekać na ponowny kontrast,
kiedy spać kładzie się ślepa zdolność widzenia,
a podskórne ciała niebieskie zbudzić się mogą na nowo.

czwartek, 20 kwietnia 2017

775. Gdyby Hamlet był muchą

mają to w naturze
osiem nóg
przy moich dwóch
sprawiedliwość mierzy
w niepozornych odstępach

plotą pajęczyny bzdur
kuszą ślepe muszki
zawodników skreślonych na starcie
biorą podstępem
najpierw ucinają skrzydełka
by dalej ukrócać bez przeszkód

szaleńczy lot
za głosem zapachu
kończący się wraz
z kryształową pułapką

wtorek, 18 kwietnia 2017

774. Relacja

W gorzką chcę wdawać się przyjaźń
z miłośniczką refleksji, matką odosobnienia,
wieczorami wysłuchiwać jej rzewnych pieśni
o tym, jak niebezpiecznie poruszać się
w tłumie mniej lub bardziej znajomym.

Skarżę się jej na każde przerwanie ciszy,
czułe przeprosiny, choć wyrazem są grzeczności,
zbywam milczeniem, nie wdaję się w tak dalece
zaangażowane wymiany słowne.
Jeszcze zarażę się chorobliwym przywiązaniem,

ulotnym jak pory roku,
wracającym cyklicznie, lecz
niekonsekwentnym w oddziaływaniu,
uwodzącym, gdy walczę o trzeźwość.

Spowiadam się jej z każdego grzechu,
przerażona myślą,
że ciało obce parzy tylko na początku.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

773. Przedwcześnie

Gdzie zaczyna się wiązanie końca z końcem?
Chyba w miejscu mojego największego
zaniedbania, lęku przerażonego strachem.
Nie wykraczam tak daleko poza pole widzenia.

W przeddzień zaręczyn chciałeś wiedzieć,
czy ułożyłam ci już harmonogram domowych zajęć,
wyznaczyłam datę urodzin i chrztu pierwszego,
nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby
zadzwonić do ciebie po jednej rozmowie.

Z mozołem szukam każdej sekundy,
rozgryzam delikatnie, rozkoszuję się smakiem,
zbywam pośpiech zgryźliwym zgrzytaniem,
szczerze szydzę z szermierki szybkości z uszczegółowieniem.

Gdzie zaczyna się wiązanie końca z końcem,
nieznośny węzeł każący myśleć z wyprzedzeniem? 
Łatwiej mi będzie przeciąć go Aleksandryjskim mieczem,
zasnąć pierwszego dnia miesiąca, by obudzić się ostatniego,
uchylić jedno oko, objąć życie zaledwie jego kątem,
machnięciem odgonić tę brzęczącą muchę,

by nie zakłócała mnie bezpodstawnie,
nie zakłócała przedwcześnie,
gdy serce mam jeszcze lekkie
nieskażone grzechem jutra.

772. Zakazany owoc

Jak byłam mała, uczyli mnie,
że pod tym uśmiechem nie kryje się nic dobrego.
Słodycz drażni zmysły, wprowadza w stan
błogosławiony, chcę go więcej,
z wiekiem świadomość zaciera bezpieczne granice.

Jeśli spróbuję tylko raz,
a wmówiłam sobie, że próby nie wlicza się w rachubę,
dowiem się, jak dalece można odczuwać życie.
Na nic zdała się młodość pod okiem mistrza ascezy,
stracił termin ważności jeszcze przed moim ślubem milczenia.
Po kryjomu krzyczałam najgorsze przekleństwa

o wojnie mężatek i feministek,
jakby od tego zależał bilans handlu miłością.
U nas jedno ma imię, uproszczona jak zaangażowanie
i droga do zysku osobistego. A nie od dziś wiadomo,
że to jedno z nielicznych zwierząt, których oswoić się nie da.

Zrywam owoc, choć wciąż niedojrzały,
jeszcze nie wiedząc, czy kiedykolwiek go skosztuję.
Tak igram sobie z nieznośnym pożądaniem
na granicy poddaństwa i przewagi. 

niedziela, 16 kwietnia 2017

771. Arbiter

Widzę, lecz tylko przez szkła kontaktowe,
jak kochają się skowronki, choć świadome nieuchronnych
migracji pór roku. Zdziwione, że zabawiam się samotnie,
pod skorupką piszę życiorys.

Czasem figluję czasem
wyszywam z niego obrus, nakrywam okrągły stół,
spraszam nieznajomych, częstuję kawą na podniesienie
ciśnienia, ten moment szczytowy
po następnych łykach obniża hierarchię.

Co chwilę uchylam i wietrzę im głowy,
by nie truli się zaduchem. Potem stawiam bukiet
na przeprosiny dla pani (pod pozorem pana),
z nim zaś wypijam kieliszek
wysokoprocentowego uznania.

Jutro znów będą mi ćwierkać za oknem,
ignorować przyziemność. Tym sposobem znów wylądują
u arbitra na dywaniku.

piątek, 14 kwietnia 2017

770. Shinigami

Nie ma nic pewniejszego na świecie
nad twoje odwiedziny. Kiedyś o zmierzchu
zatańczysz mi życiorys, przypomnisz jak
w szóstej klasie deptałam mrówki na chodniku,
stopą uczyniłam apokalipsę. Potem tą samą
kopałam piłkę do kolegi - tak, by trafiła prosto w nos,
by płakał bardziej niż dzień wcześniej jego młodsza siostra
podczas zabawy w posłuszeństwo.

Tylko tobie mogę zaufać,
tylko ty nie zdradzisz, odmawiając umówionej wizyty
lub zapominając o nadchodzącym terminie.
Przyjdziesz, jak powinien ten, którego kiedyś kochałam,
z bukietem wspomnień - czarnych i białych róż,
a na każdej kolce. Jak przyjemnie boleć
w tak miłym towarzystwie, o tak późnej dla mnie porze
ostatni już raz.

Tylko ty nie kłamiesz,
uczciwie nie zdradzasz dnia naszego zjednoczenia,
pamiętasz - mówiłam, że lubię niespodzianki,
milczysz - wiesz, że pragnę pożegnać się w ciszy,
spowiadasz - potrzebuję wyznać wszystko,
co dusiłam jak dotąd w kruchym pudełeczku.
Ciało zbyt ciasne było, by zmieścić mnie z całym dobytkiem.

Ile to razy zamknęli ci przed nosem drzwi,
bluźnili wielbiciele niespełnionych obietnic,
że bezlitośnie się rozliczasz, nie przyjmujesz łapówek,
bierzesz tylko nieprzeliczalne,
ignorując talenty drzemiące głęboko pod ziemią.

Na wstępie ostrzegasz bez wyjątku każdego,
że nie zaistnieje nigdy lek na twoją miłość.
Kto nie zapomni, ten przywita cię z uśmiechem
jako przyjaciela, przewodnika od poczęcia,
twardą rękę w miękkim systemie wartości.

Kto weźmie cię za kolejnego z fałszywych proroków,
a radzi sobie świetnie, ten będzie próbował
u ś m i e r c i ć,
to jak włamać się do mieszkania bezdomnego.  

środa, 12 kwietnia 2017

769. Kontra niepogoda

Klękam na jedno tylko kolano,
to nie poza potknięcia, lecz
gotowość na linii startowej,
proces dążenia ku niewysłowionym

lotom centymetr nad przepaścią.
Nie opieram się westchnieniom
Inicjatora wszechrzeczy,
bo nie dmucha na zimne,
wrzuca w sam środek trąby powietrznej,

gdzie tańczą ze sobą miłość i zaraza.
Z tą samą siłą zrywają dachy z domów,
narażając na atmosferyczny gniew.
Z płaczem nieba dzielę nastroje,
pochmurnieję, lecz zbieram przy tym energię
na kolejny w dziejach potop,
wyładowanie napięć
jeszcze cichych przed burzą.

Kroplami zapisuję białą kartę,
życiorys narażam na przeziębienie
celowo, by zahartować go
na wahania przeciwpogodowe.

wtorek, 11 kwietnia 2017

768. Potomek

Ocieram z kącika ust ostatnią kroplę mleka,
żegnam się z raczkowaniem, nieśmiało stawiam stopę 
na twardej powierzchni, boso wyczuwam jeszcze
gryzącą podeszwy ściółkę starych brudów

dziadka pod wpływem,
ojca pod wpływem,
w żyłach mi płynie
wysokoprocentowy gen.
Noszę w sobie to błaganie o wyzwolenie
z kolejności dni i znaczeń,
logicznych pętli,
pielęgnuję tradycję
zgodnie z przykazaniem,
abyś długo żył na ziemi.

Karę wymierzę w odpowiednim czasie,
upust dam gniecionym w człekokształtną masę
pokładom skrajnych niezdecydowań,
tych próbujących jeszcze na kolanach
dogonić porządek, gaworzeniem wzniecić bunt.

Dziadziuś ściska prawą rączkę,
tatuś ściska lewą rączkę,
nie ma czym wytrzeć nosa,
więc w smarkulę mnie wikłają 
z ostatnim mlecznym zębem
czekającym na pieniążek,

choć przecież wiedzą, że pod poduszką nie ma już miejsca na zabawę.

niedziela, 9 kwietnia 2017

767. Pomnik poety współczesnego

Późną jesienią czasów wciąż zbierają żniwo
wczorajszych i wiosennych, ci kwitną na nowo,
pętlą owijają wieczność (skąd się bierze
choroba magiczna, od której rodzi się dziś
więcej niż powinno czarodziejów słowa?)

Było się
za późno jest się i będzie
nowym sekretem, podejrzanym o powielenie,
bezkarną kradzież form doskonałych.

Jednym z wielu trzeba się nazwać,
stanąć w kolejce, jak litera w alfabecie.
Mogę okazać się przypadkiem
lub kraksą - dziurą w asfalcie
i samobójczym po niej kroczycielem,
we własnej głębokości utopić potencjał.

Idę poboczem,
drogą okrężną, tą z dala od zgiełku
maszyn osobowych o głowach pełnych
lęku przed staromodną formą poruszania się pieszo.
Podróżuję samotnie
z tobołkiem wersów, dobrych na każdą okazję,
by sklecić z nich sobie świetlaną przyszłość,

na wzór przeszłości,
lecz niepodobną do tu i teraz.

sobota, 8 kwietnia 2017

766. Wyścig szczurów

Zgubiłeś trzecią i czwartą nogę,
doczłowieczony na najostrzejszym zakręcie,
tylko mięśnie, pęka w szwach napięty 
nerw, nawilżona skroń 
pulsuje, wyręczając serce.

Obdarzony jedynie szczurzym węchem 
kalkulujesz instynktem, brak filozofii ziębi rozsądek,
trzymasz się klucza, pasujesz do każdej
dziurki drzwi prowadzących donikąd.

Meta śmierdzi na kilometr
cudzym szmalem, dziurawym jak żółty ser.
Kto pierwszy, ten nasyci się po uszy,
zagłuszy dźwięk łapki na myszy,

kto ostatni, w szczurzej skórze tępiony będzie,
aż stanie na dwóch łapach
lub przyspieszy, umniejszając 
się mieszcząc w pułapce dla zwycięzców,

w wyścigu nie ma dobrych tropów,
jest tylko
dyskwalifikacja 
za margines szczurzej elity.

piątek, 7 kwietnia 2017

765. Dialog

W kieszeni masz trzy grosze,
wiem, bo sama je tam wkładam
raz na tydzień, przepijam po godzinach
między smutkiem a smutkiem
bez dodatku cukru.

Marzniemy w dziurawej kurtce,
ucieka ciepło, choć trzymamy się na ręce,
czuję przez skórę, jak fabryka tłoczy krew,
nie do wiary, że
dopowiadamy temu znaczenie.

Skarżysz się na bóle
w uchu lewym i prawym, obojętne z której
wystosuję kryteria, przepłynie od jednego do drugiego,
wypadnie w szaleńczym biegu,

tak tłumaczysz niefrasobliwość.

czwartek, 6 kwietnia 2017

764. Przysposobienie

Źle się czuję
w swojej własnej skórze,
gdy nie mogę patrzeć
zdrowym okiem
bez zadrapań na powiekach.

Najdogodniej w splotach sennych
gubić się
bez ograniczeń
patrzeć w niebo,
błękitnieć, choćby pochmurnie,
kropić drobno
lub niszczycielskim gradem
obijać się
o nieważne, bo zaledwie...

świt wyznacza wyrok
czekającym na rehabilitację,
kolejka krótka, bo mało kto się przyznaje,
czym nasyca braki
w przysposobieniu bytowym.

wtorek, 4 kwietnia 2017

763. Cylinder

Oczy błądziły, niemo pytając o kierunek,
wstydziły się przyznać, że
wstydziły rozebrać
z warstwy onieśmielenia,

gdy więziły cię napęczniałe źrenice.
Ledwie mieszczę się w sobie,
ledwie milczę, 
usta pląsają po orbicie nieznajomości
skrytych myśli
pod kapeluszem dostojeństwa.
Chcą ukraść choć odłamek,
najlepiej ten  
z subtelnym muśnięciem szminki,

nie mojej.
Za twarzą bez koloru barwnych kilkadziesiąt
błahostek splątanych w multum gordyjskich węzłów.
Ile to tępych ostrzy porywało się na przecięcie,
a ja palce mam zręczne,
giętkie jak cierpliwość,
 
schowana pod twoim parasolem 
cukrowa lalka
unikam kropel 
pochmurnej niepogody.
Trzymam się blisko,
sięgam zaledwie do połowy,
więc żyję w podskokach,
dzieciństwem znów się staję,
chowając pierwszą zmarszczkę 
za rumianym entuzjazmem.

Zostało mi zaledwie 
lub aż
nakrycie wyśnionej głowy.
Do cylindra wkładam rękę
w nadziei, że wyjmę
kosmyk wspomnienia,
dowód na urzeczywistnienie.

niedziela, 2 kwietnia 2017

762. List do Kornela

Byliśmy końmi, które cwałują obok siebie
(Wisława Szymborska o związku z Kornelem Filipowiczem)

pamiętasz tamten wieczór?
ubrana byłam
w skromną obojętność
wobec spraw cudzych i własnych
na niskim obcasie
pięty twoje
sięgały poza mój zasięg

mieszkałeś w kącie świadomości
spałeś wygodnie
choć otulony chłodną dedukcją

raz otarłam się przypadkiem
w roztargnieniu grzebiąc
w piwnicy mglistych wspomnień
otwarłeś na nowo
zasób kokieterii
jak pięknie
pomyślałam
zanurza się ręce
w znanej z pocztówek rzece

cwałowaliśmy równolegle
nie na wyścigi, choć spragnieni sukcesu
głodni potwierdzenia
wzajemnych dociekań
o istocie bytu
w zdystansowanej bliskości

oddychałam bez przeszkód
zzieleniałą wrażliwością
chlorofil uczuć czerpał świat garściami
wydmuchując wiersze
podszyte zaledwie
"dopiero" lub "już" zakochaniem

chowałam w literkach
znaną wszystkim tajemnicę
częstowałam się niezachłannie
delektowałam przez lata
trwałością bez zobowiązań
szyłam nam przyszłość wspólną nicią
w zaciszu mieszkania
z przestrzenią dla wolnej poezji

czy przypominasz sobie, Kornelu,
by nasza młodość dożyła kiedyś starości?

sobota, 1 kwietnia 2017

761. Wiecznie żywe

zawiało starym wiatrem
odgarnęło kosmyk z oczu
odfrunęło mi zaślepienie
obnażając nagość widzenia

szwendam się jak kot
ocieram tylko o znaną dzielnicę
w tym dusznym półświatku czułam się bezpiecznie
do chwili, gdy przekroczył granicę
przeciął mi oddech
tępym ostrzem śmiechu
nie ze mnie, lecz
nie dla mnie też

musnął zaledwie
dłonią bez czucia
frazą bez tkanki
wykopaną spod ziemi
do dziś nie dała plonu
skostniała tylko
pod wpływem zobojętnienia

jedynie kwietne było pożegnanie
zasiane prywatnie, w ciszy pod poduszką
zdążyło jednak uschnąć
schować się pod zimą
papierowe jak listy gończe
łatwopalne
i nieodnawialne
choć lubi się czasem przypomnieć
zaglądać z pierwszych stron gazet

dobre na podpałkę
gdy samotność ziębi zbyt dotkliwie