Otula mnie dźwięk,
przyjemne mrowienie
zapełnia ciasne pomieszczenie,
drży krew,
bębni w kilku tempach,
pulsuje niecierpliwie
uwięzione w ciele.
Ujrzałam światło w rogu na suficie,
jaskrawa plama na ciemnej przestrzeni,
dzień walczyć chce z przesileniem zimowym,
przemawia głosem samego Stwórcy,
to ta muzyka,
aż chce się tańczyć do późnego ranka,
za partnera obrać sobie
lewa ręka prawą
prawa lewą,
a usta milczą,
niedomknięte
od przesytu niewypowiedzianego.
Pozwólcie, że przedstawię wam nocnego barbarzyńcę,
dopuszcza się autodestrukcji,
pluje pod wiatr,
smarka w rękaw,
wydłubuje sobie oczy,
banalny zmysł,
by wyczulić pozostałe;
zdefiniuje cię inaczej,
przejrzy do szpiku kości,
przerobi na metaforę,
dowie się o istnieniu tajemnicy,
że nie jesteś tylko
dwa plus dwa
główka na szyjce
tak-nie-tak-nie,
anatomia;
nie wierzę w dowody doświadczalne.
Każdy taki zryw,
gnający przez drogi oddechowe,
wydobywa się zaledwie szczątkowo
w postaci echa z dna osobowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz