czwartek, 26 lutego 2015

281. Jestem wierszem

Jestem wierszem.
Stertą słów zaledwie,
Którą mało kto jest w stanie zrozumieć.

Czuję na sobie zapach pióra.
Piętno bezgłośnych uczuć widzialnych jedynie powierzchownie.
Nie uzewnętrzniam się.
Nie usłyszysz nawet krzyku,
Póki nie zagłębisz się,
Póki nie odczytasz.

Jestem w bałaganie.
Lecz nie próbuj układać mnie, jeśli nie rozumiesz.
Jeśli nie znasz, nie podejmuj się mnie nigdy.
Choćbym błagała o ciebie,
O to, bym wreszcie stała się jedną odpowiedzią.
Wiedz, że białe wiersze pisane są bez ograniczeń,
Nie znajdziesz sposobu, jednego na wszystkie przypadki.
Choćbym błagała,
Nie podejmuj się mnie nigdy,
Jeśli nie przygotowałeś się na brak rozwiązania.

Jestem wierszem.
Stertą słów zaledwie.
Ktoś kiedyś nazwał to sztuką,
Choć nie próbował zrozumieć.

Czuję zapach pióra.
To poezja próbuje unieść się ponad przeciętność.

Walczę z brakiem znaczenia.

środa, 25 lutego 2015

280. Śmierć człowieka

Zabiłam człowieka.

Zabijam go codziennie.
Uświadamiam sobie nieistnienie.
Bo kto wie, jak mam na imię?
Może pamięta ktoś,
Przez przypadek kojarząc tylko
Jako byt bez kwintesencji
Sam w sobie będący wyróżnieniem.

Zabiłam człowieka.

Co dzień ginie ktoś z mojej ręki.
Jakby w świecie moich decyzji nie miał szans na przeżycie.
Jakby miał nie narodzić się nigdy,
Skreślony z listy osób niezbędnych.

Nikną, choć nieświadomie
Nie doznają nigdy braku godności.
Za to ja, uśmiercając się codziennie,
Skrywam pragnienie o istnieniu,
Gdzieś chociaż.
By pamiętał ktoś choć namiastkę mnie.

Zabiłam w sobie człowieka.
Lecz czy śmierć nie jest drogą do nowego życia?

wtorek, 24 lutego 2015

279. Sekunda na podróż

Z oczu twoich wyczytać chciałabym wszystko.

Nieczęsto się uśmiechasz.
Jeśli już, z trudem wyczekuję spodziewanego.
Czemu ciepłem nie dzielisz się?
Znam je, choć przecież nie z własnego doświadczenia.

Spoglądasz.
Owszem, błądzą dwa wejścia do twojego wnętrza.
Lecz dokąd chcą dotrzeć?
Czy mam wskazać im drogę?
A może odejść, jak najdalej,
By nie przesłaniać czegoś, co dla nich ważniejsze?

Nie umiem odczytać.
Chcesz wzbudzić lęk?
Czy też świadomie wprowadzasz w błąd,
Będąc w niewoli uzewnętrznienia?

Nieczęsto jesteś.
Jakbyś uciekał, choć nie wiem, co jest wbrew twojej woli.
Czekasz, bym nieustannie szeptała twoje imię,
By w końcu wykrzyczeć je,
Gdy mnie choć rozpoznasz.

Spoglądasz.
Może to w tobie strach odbiera nam pragnienia?
Sekunda może zmienić nas,
Sekunda na podróż.

Z oczu twoich wyczytać chciałabym wszystko.

sobota, 21 lutego 2015

278. O czym marzę?

Zastanowiłam się nad tym, o czym marzę.
Zastanowiłam się.
Przedzierając przez rzeczy oczywiste
Docieram, gdzie nie miałam dotąd okazji zajrzeć.
Przestrzeń to szeroka, wypełniona pustką,
Miejsce jakby zostawione na specjalną okazję,
Na szansę, której nie znam jeszcze.
Gdzie gromadzą ludzie namiętności niespełnione,
Nie mieszcząc wartościowych.

Przestrzeń, w której gromadzę oczywiste.
O co nie prosi nikt, bez obawy o utratę.
Czego nie doznałam, a poznaje każdy,
Wydawać by mogło się banalne.
Nie prosi nikt, bez obawy o utratę.

Przestrzeń najbogatsza.
Może niesłusznie odstawiam na później.
Cóż lecz, jeśli proszę o banalne?
Jeśli życiem nazywam sprawy najprostsze?

Zastanowiłam się.
Miejsce czyste, wolne od zobowiązań.
Jeszcze dotrę, dogonię niezwykłe,
Bez zobowiązań lecz, po czasie.
Dotrę niespodziewanie,
Bez planów, bez ograniczeń.
Wszystko przyjmę, co wzbogaci mnie o lepsze.

Wszystko to nazwę marzeniem.

piątek, 20 lutego 2015

277. Wygrać - znaczy przegrać zachowując honor

Największym moim wyzwaniem -
Przezwyciężyć samą siebie.
Bo gdy sumienie ogranicza,
Staczam walkę z własną godnością.
Lecz czy wstyd doprowadzi do przepaści?
Czy przegrać można zachowując honor?

Byle z szacunkiem do samej siebie,
Byle nie wyzbyć się pewności,
Że ten ktoś we mnie nie zaistniał bezpodstawnie,
Że czekał z napięciem na ujawnienie.

Chcąc żyć w przeświadczeniu,
Że słowa mają w sobie głębię,
Wyrażam nieokreślone.
Nienazwane zrozumieć można prościej.
Choć ubogo brzmi w ustach naszych niezwykłe,
Jak wychwalić inaczej?

Tym zdaniem przeważam tą upartą we mnie część;
Wygrać - znaczy przegrać zachowując honor.

czwartek, 19 lutego 2015

276. Dlaczego?

Dlaczego?
Dlaczego przybijam kolejny gwóźdź do krzyża?
Zbyt słaba, by ponieść go samotnie.
Zbyt silna, by zrezygnować.

Stojąc bezczynnie zadaję sobie trud,
By choć łzę uronić.
Lecz cóż znaczy taki symbol współczucia,
Gdy nie uchronię Cię przed kolejnym upadkiem?

Dlaczego?
Dlaczego świadomie skazuję Cię na nieszczęście?
Proszę o łaskę Cierpiącego.
Niepojęte, jak odwdzięczam się za życie.
Z oczu Twoich wyczytać mogę przebaczenie.
Niepojęte...

Stoję bezczynnie zadając sobie trud,
By odprowadzić Cię wzrokiem.
Podczas, gdy widok Twój wprawia mnie w osłupienie.
Dlaczego świadomie skazuję Cię na nieszczęście?

Z letargu się budzę,
Niesiona chęcią pomocy Cierpiącemu.
Lecz cóż znaczy taki symbol współczucia,
Gdy zastaję gwoździe, głęboko wbite do krzyża?

Z oczu Twoich wyczytać mogę przebaczenie.
Niepojęte...

275. Widziałam cię raz

Widziałam cię tylko raz.
Pamiętasz ten dzień?
Ja również, czekałam na przypadek.
Znamy się przecież,
Nie zaprzeczysz, że myśli nasze zetknęły się,
Bliżej siebie, niż gdziekolwiek indziej.
Cóż lecz,
Skoro widziałam cię tylko raz.

W słońcu widzę cię najlepiej,
Lecz i w ciemności poznam cię bezbłędnie.
Gdy patrzysz w upragnione,
Wzroku tego nie pomylę z innym.
Usłyszę słowo,
Fragment poezji,
Słowa tego nie pomylę z innym.

Słyszę cię.
Nie muszę odwracać się, by wiedzieć, że tu jesteś.
Nawet, gdy zasłonisz mi oczy,
Po dotyku poznam,
Po tym, jak przekazujesz mi myśli.

Moglibyśmy, owszem.
Nie zaprzeczysz, że dusze nasze zetknęły się,
Bliżej siebie, niż gdziekolwiek indziej.
Cóż lecz,
Skoro widziałam cię tylko raz.

wtorek, 17 lutego 2015

274. Bez zagubienia

Jak widzę te drzewa,
Las bezlistny zatopiony w śniegu
Tak, całe kilometry przeszłabym nim,
Niekończącą się ścieżką.
Bez zagubienia.

Naśladować śpiew ptaków
Lub krzyczeć
Ot tak,
O tym, czego nienawidzę.
Choćby usłyszał ktoś,
A w lesie rzadko by ich spotkać,
Jestem w centrum własnych myśli.
W wołaniu imiona ich
Lub rzeczy nieco milsze,
Bez ograniczeń.
Bez zagubienia.

Tylko ja.
Gdzie dojdę, gdy natrafię na ostatni rząd drzew?
Co za nim przywita mnie
Lub odpędzi na odwrót?
Nie wiem.
Mógłby tak trwać wiecznie,
Trochę jak życie po życiu,
Przyziemnie lecz jeszcze,
Przy mnie.
Bez zagubienia.

Spacer zakończy się wraz z nadejściem wiosny.
Spacer zimowy lecz.
Póki miałabym siły
Brnęłabym tak przed siebie
Wiecznie.
Bez ograniczeń.
Bez zagubienia.

Brnęłabym tak.
Jak przedzieram się przez zakamarki siebie.

niedziela, 15 lutego 2015

273. Bezdźwięcznie

Chcę być niemową,
By nikt więcej nie pytał o nieistotne.
Bym nie musiała odpowiadać na błagania,
Tłumaczyć powodów smutku.
Chcę, żebyś z oczu moich wyczytał wszystko, co chcesz wiedzieć.
Uwierz, powiedzą ci więcej niż słowa.
Bez ograniczeń,
Powiedzą, kim jestem.

Chcę być ogłuszona.
Jak odłączona od rzeczywistości.
Nie chcę wiedzieć, co wykrzykują,
Jakie obelgi kierują.
O co pytają,
O co kłócą,
Z czego wyśmiewają.
Chcę być niesłysząca.

Byleby słowa móc przelewać na papier,
Nadmiar myśli złożony w nieładzie.
Bylebym mogła patrzeć,
Łapać wzrokiem najważniejsze.
Byle nie mówić o tym,
Byle nie usłyszeć.
W ciszy chcę rozeznać się.

Bezdźwięcznie żyć chcę.
Byleby słyszeć własne myśli.

sobota, 14 lutego 2015

272. Przysięga

Kiedyś staniemy
Twarzą w twarz z nowym biegiem.
W bezbarwnej elegancji,
Zwróceni ku sobie,
Choć wzrok i obietnicę skierujemy do Niego.

Nie pożałuję.
Wiedz, że jak i ty czekałam od zawsze.
Choć to jedna chwila, której nie powtórzymy,
Naprzeciw siebie,
A na ustach naszych przysięga.

Uśmiechasz się.
Tak, widzę w twych oczach, jak trudno zachować powagę.
Nie bez powodu,
Chcę, by choć to pozostało poza tą jedną chwilą.

Słyszę melodię.
Tak, wszyscy dziś śpiewają dla nas.
Wybór najlepszy z możliwych.
Pozwól choć uronić łzę wzruszenia.

Później nie przestawaj się uśmiechać.
Niech dziś będzie początkiem nieskończonego.
Zamknięci w jedynym prawdziwym świecie,
Naprzeciw siebie.

A na ustach naszych przysięga.

piątek, 13 lutego 2015

271. Świat ograniczony

Czujesz mój dotyk?
Delikatnie próbuję odszukać cię w tej przestrzeni.
Zbyt daleko dla mnie,
Lecz świat jest ograniczony.
Kiedyś stanie w miejscu,
Jego zalążek stanie się inną rzeczywistością.

Słyszysz?
Wołam, żebyś w końcu zatrzymał się.
Gdzie tak biegniesz?
Zapomniałeś, czym jest życie?
Bylebyś zmęczył się,
Wtedy zapytam, czy nie szkoda ci sił.

Widzisz?
Wiosna próbuje przebić się przez śnieg.
Rodzi się we mnie kolejne wcielenie.
Dorastam do ciebie,
Cierpliwie czekając na nieuniknione.

Gdzie teraz jesteś?
Zdaje się, że zaczynam cię rozpoznawać.
Lecz wciąż niepewnie,
Zaglądam pytająco w kolejne twarze.

Lecz świat jest ograniczony.
Kiedyś stanie w miejscu,
Jego zalążek stanie się inną rzeczywistością.

Wiosna już prawie przebiła się przez śnieg.

środa, 11 lutego 2015

270. Minione

Zabrakło wspomnień,
Za którymi można by tęsknić nocą.
Nawet łzy straciły na znaczeniu,
Będąc udręką innych.

Stare dzieje niczym kolejna przeczytana powieść,
Czyjeś życie, którego znam ułamek zaledwie.
Wspomnienia nie wzruszają,
Jak bajka, z której wyrosłam.

Rzeka cicho przepływa mi za plecami,
Kiedy stojąc na brzegu nie potrafię w końcu wyruszyć.
Byle nie za szybko,
Czekam, aż nurt nieco zwolni.
Byle nie zbyt gwałtownie,
Choć zapomnę, chcę napawać się przynajmniej przez chwilę.

Płyną pod prąd.
Byle cofnąć się,
Byle dotrzeć tam jeszcze raz.
A ja stoję w zamyśleniu.
Najchętniej chyba uciekłabym jak najdalej,
Lecz nie pamiętam.
Nie śpieszę się więc.
Przecież nie goni mnie,
Przecież minone pozostanie w przeszłości.

Wdycham świeże powietrze o zapachu nieznanym.
Nie ma tego, co mogłabym stamtąd wydobyć.
Stare dzieje niczym kolejna przeczytana powieść.
Szczegół zaledwie
W pamięci żądnej nowej wiedzy.

Nie śpieszę się.
Przecież nie goni mnie.
Przecież minione pozostanie w przeszłości.

wtorek, 10 lutego 2015

269. Zmęczona życiem

Jak uniknąć zmęczenia życiem?

Kiedy upał dociera do mego umysłu
Lub śnieg blokuje wyjście.
Kiedy słowa lepiej brzmią niewypowiedziane.
A sumienie depcze mnie,
Bym ugrzęzła tam w ziemi,
Tam pod śniegiem zamarzła,
Wyparowała, odleciała na wietrze.

Kiedy sen odbiera siłę,
A noc nie chce być odpoczynkiem.
Kiedy nie cieszy poświęcenie,
Nie doceniam, nie dowierzam.
Z moich ust te same melodie,
Spod pióra wypływają te same wiersze.
Czy to ten sam dzień?
Czy kolejny,
Tydzień później,
Tydzień wcześniej?

Kiedy maskę zamiast uśmiechu życie każe mi ubierać,
A z oczu i tak spogląda błaganie o uwolnienie.
Jak uniknąć zmęczenia życiem?

Cichym śpiewem słowik za oknem pisnął słówko.
Słówko odpowiedzi.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Przebudzenie

Świtało już, gdy obudziłam się i wyjrzałam przez okno. Lekkie, orzeźwiające powietrze rozchodziło się po całym pomieszczeniu, odrobinę niwecząc zapach leków i kroplówek.
Trudno mi było nazwać uczucie, jakie towarzyszyło mi w chwili, gdy dowiedziałam się o swoim nieuchronnym końcu. Lekarze dawali mi tydzień, może dwa, nie więcej. Szczerze powiedziawszy, moja uwaga skupiła się nie tyle na sobie, a bardziej na boleści matki. Co innego ojciec - mając przed oczami jego postawę zastanawiałam się, kogo tak naprawdę dotknęła tragiczna wiadomość. Czasem nawet powątpiewałam w to, czy moja rodzicielka szczerze tak czuła, czy też tylko odgrywała, być może zupełnie nieświadomie, jedną z przypisanych sobie życiowych ról.
Nie byłoby w porządku zakończyć na tym swoje przemyślenia. Otóż, okazało się, że prawdziwego współodczuwania doszukam się w całkowicie, wydawać by się mogło, niestworzonych do tego osób.
"Nie martw się, i tak kiedyś wszyscy umrzemy" - komentarz brata, w dodatku wypowiedziany z niebywałą lekkością, z początku przyprawił mnie o zawrót głowy. Jednak szybko zorientowałam się, że to właśnie tego potrzebowałam - nazywania rzeczy po imieniu. Łukasz okazał się jedynym, który był w stanie okazać mi takie wsparcie, jakiego szczerze mi brakowało. Rozbrajająco potrafił podnieść człowieka na duchu.
Był jeszcze i Michał. Ostatnia osoba, której spodziewałabym się właśnie w takiej chwili. Zabrakło przyjaciół, jak nie fizycznie, to duchowo - wybuchanie przy mnie rzewliwym płaczem tylko pogarszało moje samopoczucie, ba, miałam nieodparte wrażenie, że robili to tylko i wyłącznie dla siebie, żeby spełnić jako tako swój obowiązek wobec mnie.
Co więc kierowało Michałem? Szczera miłość? Czy tylko współczucie i wynikająca z niego chęć umilenia mi tych ostatnich dni? Próbowałam mu wmówić, że pokochał niemalże trupa - a jednak, coś zmusiło go, żeby wyznać mi to właśnie w takich okolicznościach. Nie obwiniałam go. Wręcz przeciwnie, uwielbiałam chwile, kiedy siedział obok mnie, trzymając moje dłonie w swoich, a wszystko to w całkowitym milczeniu. Przerywałam je, gdy akurat miałam ochotę na rozmowę, co on przyjmował z pełną akceptacją.
Przestałam wątpić w szczerość tych uczuć. Patrząc na jego zbolałą twarz, niegdyś tak ciepłą i promienną, zastamawiałam się, kto tak naprawdę umiera...
To właśnie jego oblicze ujrzałam jako ostatnie. Jakby na osłodę tego, co nieuchronne, uraczył mnie chyba najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Tak bardzo chciałabym w to wierzyć...

"Uciekaj, Michał, uciekaj!" - czułam, jak z obolałego od krzyku gardła przestał wydobywać się dźwięk, zagłuszony moim szlochaniem. Nie zdąży, nie jest w stanie, nie przeżyje...
Obudziłam się zlana potem. W pomieszczeniu nikogo nie było. Dostrzegłam pudełko czekoladek na półce obok łóżka, pewnie Michał przyniósł mi je, kiedy jeszcze spałam.
Jest bezpieczny, pomyślałam. Nie ściga go zgraja upiorów, demonów, czy cokolwiek innego to było.
Udałam się do łazienki. Spojrzawszy w lustro niezmiennie widziałam wciąż tą samą pewną siebie dziewczynę. Prawda, nie miałam ochoty się poddawać ani przez moment, choć przecież wiedziałam, że tę walkę już na pewno przegram. Pomimo tego nie bałam się. Przemyłam twarz wodą i wtuliłam w ręcznik. Nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. O tej porze nie spodziewałam się jeszcze przecież niczyjej wizyty.
- Znów krzyczałaś przez sen. - powiedziała smutno pielęgniarka, poprawiając moją pościel i poduszkę. Młoda kobieta o rudych, zawsze spiętych w kucyk włosach, której imienia jednak nie udało mi się zapamiętać, zwykle nie mówiła zbyt wiele, lecz to właśnie za to niezwykle ją szanowałam i lubiłam. Miała w sobie coś, co wpływało na mnie uspokajająco, gdy rodzice czy znajomi doprowadzali mnie niemal do furii. Nie narzucała się, przychodziła zwykle tylko na moment, szybko i sprawnie wykonując powierzone jej zadania. Wkrótce po niej odwiedził mnie Łukasz, posiedział jednak zaledwie chwilę, tłumacząc, że ma jakąś ważną sprawę do załatwienia. Szkoda, bo akurat miałam wyjątkową ochotę na wspólne wygłupy.
Kolejne dwie godziny przeleżałam bezczynnie, zastanawiając się, czy świat choć odrobinę zmieni się, kiedy mnie zabraknie. O rodziców się nie martwiłam. Lecz czy chłopcy szybko pogodzą się z tym faktem? Czy Michał odnajdzie miłość gdzie indziej?
To właśnie on przerwał moje przemyślenia. Wyglądał całkiem dobrze, humor zdecydowanie poprawił mu się od wczoraj, kiedy to nie wypowiedział do mnie ani słowa. Dziś był wyjątkowo rozmowny, opowiedział mi dużo o swoich sprawach w szkole i w rodzinie. Po prawie trzech godzinach rozstaliśmy się w pogodnych nastrojach.
To właśnie wtedy usłyszałam od niego słowa otuchy, które to później dźwięczały mi nieustannie w głowie, jak gdyby wypowiadane na okrągło. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Nie minęło wiele czasu, nim nadszedł ten moment. Nie wiem, jakim sposobem, ale czułam, że nastąpi to właśnie teraz. Uczyniłam znak krzyża, prosząc w myślach o błogosławieństwo na dalszą drogę. Powieki zaczęły wolno opadać. Poczułam, jak ogarnia mnie najgłębszy ze wszystkich snów...

Co się dzieje?! Czułam, jak nogi niosły mnie w biegu, jak gdyby niezależnie od mojej woli. Z trudem obejrzałam się za siebie i dostrzegłam te same upiory, które we śnie goniły Michała. Nie miałam sposobności, by dłużej się nad tym zastanawiać, bo zjawy zdawały się zblizać coraz bardziej. Biegłam prosto przed siebie, zupełnie nieświadoma tego, gdzie dotrę - głęboka ciemność otaczała mnie z każdej strony.
W końcu ujrzałam go. Mikroskopijny świecący punkt gdzieś w oddali, który z czasem okazał się wejściem do jakiegoś pomieszczenia. Wciąż jednak dzieliła mnie od niego ogromna odległość, przy czym zaczynało mi już zupełnie brakować sił. Mój lęk nasilił się jeszcze, gdy poczułam na sobie oddech jednego z upiorów. Nie miałam odwagi, żeby obejrzeć się za siebie, nie mogłam też oderwać wzroku od świecącego punktu, będącego w tamtej chwili jedyną moją nadzieją, cokolwiek by się za nim nie kryło. Gdy już zaczynałam niemal potykać się o własne nogi i zdawało się, że już po mnie, gdzieś w swojej głowie usłyszałam znajomy głos. Tak, nie myliłam się, to Michał wołał, żebym biegła, uciekała jak najdalej od upiorów! Siła perswazji okazała się wystarczająca, żeby zmusić mnie do wysiłku ponad moje możliwości.
Dotarłam do świecącego pomieszczenia.

Oślepiający blask aż odrzucił mnie do tyłu. Nie byłam w stanie otworzyć oczu, udałam się więc po omacku w niewiadomą stronę. Przyjemne ciepło dobywało się ze światła, a panująca wokół cisza wręcz brzęczała mi w uszach. Zaraz, a może to... Tak, to bzyczenie pszczół dochodzące z niedaleka. Wciąż z zamkniętymi oczami, udałam się w tamtą stronę. Z czasem zamiast suchego, twardego podłoża poczułam pod stopami miły dotyk świeżej trawy. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie mam na sobie obuwia. Nie przeszkadzało mi to jednak, podobnie jak skromny ubiór, czyli lekka, kremowa sukienka bez rękawów, z cienkiego materiału, niezwykle wygodna. Długie włosy opadały mi na plecy; spostrzegłam, że, zgodnie ze swoim zwyczajem, miałam przy sobie gumkę owiniętą wokół nadgarstka. Dla wygody użyłam jej do upięcia włosów w kok.
Teraz, gdy intensywne światło przestało mnie oślepiać, mogłam przyjrzeć się miejscu, w którym się znalazłam. Zorientowałam się, że doskonale je znam.
Przetarłam oczy kilka razy, aby upewnić się, że wzrok mnie nie mylił. Jakim sposobem znalazłam się na podwórku koło mojego domu? Wszystko wyglądało tak, jak należy - stara piaskownica pełna łopatek i zabawek, obok zaś huśtawka, jedyna w okolicy, a także specyficzne drzewo, na które z jakiegoś powodu każdy uwielbiał się wspinać. Za trzepakiem rozciągał się las, z niego zaś dochodził najpiękniejszy ptasi śpiew. I kwiaty, pełno i wszędzie, dopełniały tak wyjątkowy dla mnie krajobraz. Zastanowiło mnie tylko jedno - gdzie się podziały dzieci?
Długo nie musiałam czekać na odpowiedź - radosne krzyki wypływały z głębi lasu. Lecz gdy ujrzałam ich twarze, zorientowałam się, że kompletnie ich nie znam. Nie zwróciły na mnie większej uwagi - uśmiechnęły się tylko, po czym wróciły do zabawy, tym razem w piaskownicy. Przyjrzałam się im dokładniej. Jedno z nich wydało mi się trochę znajome. Chłopiec wyglądał zupełnie jak... jak Michał! Znów przetarłam oczy. Nie, to nie był on, lecz ktoś łudząco do niego podobny.
Nagle doszły mnie wspomnienia, dopiero teraz, kiedy nie miałam się z kim nimi podzielić. Przecież to w tym miejscu zobaczyłam Michała po raz pierwszy!
Tamten dzień jawił mi się przed oczami, jak gdybym przeżyła go całkiem niedawno. Miałam 6 lat. Łukasz, jako że starszy, od dawna odwiedzał podwórko i znał tam każdego. Nadszedł w końcu czas, żebym i ja pokazała się innym dzieciom. Mało towarzyska, nieśmiała i zamknięta w sobie, najchętniej nigdy nie wyściubiałabym nosa poza dom. A jednak, Łukasz był uparty, niemal siłą zaciągnął mnie w to miejsce. Chciałam uciec, schować się jak najdalej. Strach nasilił się jeszcze, kiedy wszystkie dzieci wlepiły we mnie przeszywające, bezczelne wręcz spojrzenia. Traciłam nadzieję, że ktokolwiek mnie tu polubi, zaakceptuje. Na moje szczęście uwaga szybko skierowała się na zabawę, a ja z czasem wpasowałam się do otoczenia. Nim to jednak nastąpiło, zwykle siedziałam samotnie w rogu piaskownicy i malutkimi rączkami nieudolnie próbowałam usypać jakąś budowlę. Wtedy to pierwszy raz usłyszałam jego głos:
- Dam ci moją koparkę. - obudził mnie z zamyślenia widok jasnowłosego, uśmiechniętego chłopca bez przedniego zęba. Musiał wyglądać zabawnie, lecz wtedy strach odebrał mi rozum. Wręczył mi swoją zabawkę, po czym wstał i pobiegł pograć w piłkę z kolegami.
Jednak to jedyny epizod, jaki pamiętam. Jego rodzina chyba szybko potem się wyprowadziła, zobaczyłam go więc ponownie dopiero w liceum. Choć rozpoznałam w nim "chłopca od koparki", nie zwróciłam na niego większej uwagi. Za to, on jak widać, doskonale mnie sobie zapamiętał...
Jest i koparka! Jeden z dzieciaków właśnie odłożył ją w kąt, zainetresowany widokiem kolegi wspinającego się na drzewo. Podeszłam bliżej, żeby przyjrzeć się zabawce - dałabym głowę, że to jedna i ta sama! A jasnowłosy chłopiec? Tak, to ten, który właśnie usiadł na wysokiej gałęzi, ku zdumieniu i zachwytom pozostałych.
Niespodziewanie spojrzał mi prosto w oczy - ten sam błękit, ta sama głębia. Zdało mi się, jakby on również coś we mnie dostrzegł. Lecz zanim zdołałam się nad tym zastanowić, obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami...
Kim jesteś, chłopcze?

Niebyt. Moje zmysły odbierały jedynie śpiew, niezwykle delikatny, niczym ćwierkanie ptaka. Lecz poza tym, jakby zupełnie mnie nie było, namacalnie właściwie nie istniałam. A jednak myślałam, czułam, a nawet słyszałam! Wsłuchałam się w piękną melodię. Po chwili do moich uszu (jeśli mogę tak powiedzieć, zważywszy na ich brak) doszły również słowa. Nie potrafiłam określić, w jakim języku ktoś je wyśpiewywał, o ile w ogóle był to któryś z istniejących. Co najdziwniejsze, doskonale rozumiałam przekaz zawarty w tym tekście. Ciepły, zachęcający głos wołał mnie, żebym do niego przyszła. Używając barwnych, bogatych w jakieś wyjątkowe znaczenie słów zapraszał mnie do siebie. Całkowicie dałam ponieść się niezwykłej muzyce, kiedy nagle, jak od strzału, zapanowała przeszywająca cisza.
I oto ujrzałam go. Biały, wzniosły ptak dostojnie rozpostarł przede mną szerokie skrzydła. Biel to jednak zdecydowanie za mało powiedziane - najczystszej, lśniącej barwy jego piór chyba żadne ludzkie oko nigdy nie ujrzało i pewnie nie ujrzy. To właśnie on śpiewał, byłam tego pewna, choć przecież już milczał, kiedy mi się ukazał. Jego widok sprawił, że dotychczas nie zauważyłam pustej przestrzeni otaczającej mnie niczym próżnia. Tylko on jeden - istota najdoskonalsza z doskonałych. Patrzył przez moment w moją stronę, wydawać by się mogło, że widział mnie mimo braku cielesności, po czym wzleciał na rozpostartych wcześniej skrzydłach. Szybko zniknął gdzieś w niebycie, wówczas to poczułam ogromną tęsknotę za nimi. Ogarnęła mnie głęboka frustracja, uczucie ponad wszelkie inne, jakie kiedykolwiek doznałam w życiu.
Lecz czy ja jeszcze żyję? To bez znaczenia, liczył się już tylko i wyłącznie niezwykły ptak.
Niespodziewanie odczułam przypływ emocjonalnego ciepła. Moje usta, choć przecież ich nie posiadałam, same zaczęły układać się w słowa ptasiej pieśni. Wydobyłam z siebie cudną melodię, pod wpływem której uniosłam się wraz z jej brzmieniem.
Ukazał mi się obraz - oto ujrzałam nasz świat z wysokości. Dosłownie ujmując, miałam widok z lotu ptaka, bowiem uświadomiłam sobie, że w tamtej chwili stałam się nim! I to właśnie tą najpiękniejszą istotą, o piórach czystszych niż biel, wcieliłam się w nią. Obejrzałam się wokół siebie - ptactwo, prawie dorównujące mi wzniosłością, leciało moim torem, powtarzając za mną słowa pieśni, niczym chór anielski.
Czułam się wolna, w żaden sposób nieograniczona. Podniebna podróż nie wymagała ode mnie najmniejszego wysiłku, jak gdyby samo powietrze unosiło mnie, a tylko wiatr lekko pchnął ku przodowi. Z potoku nieokreślonych wyśpiewywanych słów wyłonił się w końcu krótki fragment, który byłam w stanie dokładnie zrozumieć, a nawet przytoczyć:

Spróbuj wsłuchać się w szept,
W śpiew Ducha...

Wyobraziłam sobie, że to nie powiew wiatru, a muzyka unosi mnie wysoko ponad ziemią.

Zdziwiłam się nieco, kiedy coś zmusiło mnie, by obniżyć tor lotu. Po chwili znajdowałam się zaraz nad powierzchnią podłoża, spostrzegłam też, że inne ptaki przestały mi towarzyszyć. Postanowiłam przysiąść na pobliskim drzewie. Gałęzie skutecznie osłaniały mnie przed ewentualnym nieprzychylnym spojrzeniem.
Nie bez powodu wybrałam takie miejsce. Bo oto ukazał mi się koszmarny widok, zmuszający mnie do ponownego powrotu do wspomnień, tym razem tych mroczniejszych. Jakbym znów stanęła twarzą w twarz z tym samym okrucieństwem. Ból kobiety zdawał się być moim bólem.
Przypomniałam sobie tamten dzień, w którym to jako zaledwie dziewięciolatka, zapuszczając się wraz z koleżanką w nieznane nam jeszcze dzielnice naszego osiedla, trafiłam właśnie do tego domu. Pozostając w ukryciu byłyśmy świadkami sceny, w której to mężczyzna wyrzucił swoją żonę za drzwi. Potraktował ją wręcz bestialsko, szarpiąc za włosy i okładając pięściami. Julka, moja koleżanka, pisnęła przeraźliwie i uciekła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Mimo strachu moja ciekawość była silniejsza, obserwowałam więc dalej rozwój wydarzeń. Z każdym uderzeniem czułam niemalże na sobie ból tej kobiety, jakbym przeżywała to razem z nią. Będąc jeszcze małolatem nie potrafiłam zrozumieć, co zmusiło mężczyznę do rękoczynu, później dopiero przekonałam się, że w niektórych rodzinach takie sytuacje są na porządku dziennym. Jednak w umyśle dziecka widok ten zagnieździł się do tego stopnia, że później wręcz panicznie reagowałam na całkiem niegroźne bójki kolegów czy stanowczość i złość nauczycieli. Bałam się ponownie ujrzeć podobną sytuację, nawet w filmach. Z czasem do tego przywykłam, co nie sprawiło jednak, że oglądałam takie sceny z zupełną obojętnością.
Czemu akurat w tamtym momencie zmuszona byłam ponownie zostać świadkiem całego zajścia? Strach zawładnął mną, jak niegdyś 9-letnią dziewczynką. Bałam się, że mężczyzna i tym razem dostrzeże mnie i niemal zwali z nóg potwornym, przeszywającym spojrzeniem, a ja drugi raz już nie zdążę przed nim uciec.
Narodził się jednak we mnie zalążek odwagi. Ptasia pieśń zabrzmiała z mego wnętrza, donioślej i piękniej niż jeszcze chwilę wcześniej. Tak też stałam się świadkiem niezwykłego zdarzenia. Mężczyzna przerwał swą okrutną czynność, wsłuchując się w mój głos. Wciąż mocno trzymając żonę za ramię, stał nieruchomo i skupiał się na muzyce. Trwali tak przez dłuższą chwilę, dopóki pieśń nie skończyła się i na powrót nie zapanowała cisza. Mężczyzna jeszcze przez moment nie mógł wyjść z osłupienia. Gdy już się otrząsnął, jak porażony prądem szybko odsunął rękę z ramienia żony. Ta spojrzała na niego pytająco, na co on pogładził ją nienachalnie i zdecydowanym krokiem wszedł do domu. Kobieta jednak stała wciąż w tym samym miejscu, rozglądając się i wyraźnie zastanawiając, skąd mógł pochodzić śpiew. Po chwili namysłu na jej ustach pojawił się zagadkowy uśmiech. Przeżegnała się, po czym zniknęła za drzwiami.

Z nieba usłyszałam wzywający mnie głos. Czas wracać, pomyślałam. Ale dokąd? Co ze mną będzie? Rozpostarłam skrzydła i skierowałam się ku górze. Chciałam w końcu dowiedzieć się, co mogły oznaczać wydarzenia, których okazałam się być uczestnikiem.
Tymczasem doznałam zaskoczenia. Poczułam, że traciłam siły, a skrzydła odmawiały mi posłuszeństwa, nie chcąc dalej mnie unosić. Zaczęłam spadać, z coraz większą prędkością kierowałam się z powrotem ku dołowi, bezskutecznie wymachując przy tym skrzydłami. Nie wydawało mi się, bym wcześniej na tyle wysoko się wzniosła, jednak upadek ciągnął się w nieskończoność. Chciałam zawołać, prosić o pomoc, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.
Kiedy już traciłam nadzieję na wyjście z opresji, nagle jakby cały świat stanął w miejscu. Zamarłam jakby w próżni, nie odważyłam się jednak otworzyć zasiśniętych oczu. Usłyszałam znów ten głos, te same kojące słowa. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Poczułam na sobie znajomy dotyk, pod wpływem którego, niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki, wróciłam do rzeczywistości...
Otworzyłam oczy. Pierwsze co ujrzałam, to rozpromieniona twarz Michała.
- Witaj ponownie. - szepnął i delikatnie pocałował mnie w czoło.

- Co się stało, gdzie jesteśmy? - próbowałam oprzytomnieć.
- Wróciłaś do nas, zapadłaś tylko w śpiączkę. Lekarze od początku dawali ci duże szanse. Za jakiś czas będziesz mogła wrócić do domu. - mówił spokojnie, jego twarz nie skrywała jednak rozpierającego go entuzjazmu.
Przypomniała mi się pewna kobieta. Uśmiechnęłam się zagadkowo, przeżegnałam i zapadłam w sen. Bez obaw, obudziłam się z niego szybko, wypoczęta jak nigdy dotąd.
Byłam sama w pomieszczeniu. Ostrożnie podniosłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Dostrzegłam ptaka o białych piórach, siedzącego na pobliskim dachu. W myślach próbowałam przypomnieć sobie melodię ptasiej pieśni, jednak na próżno. Za to, ku mojemu zaskoczeniu, w pamięć doskonale wryły mi się jedyne w pełni zrozumiałe dla mnie słowa utworu:

Spróbuj wsłuchać się w szept,
W śpiew Ducha...

Ilekroć w życiu dręczyły mnie wątpliwości, przypominałam sobie ten fragment. Wówczas byłam już pewna wszystkiego.

niedziela, 8 lutego 2015

268. Śpiew Ducha

Spróbuj wsłuchać się w szept,
W śpiew Ducha.
To ten ptak, co skrzydłami przesłania ci widok.
Nie chciej widzieć jego drogi.

Jeśli skupisz się,
Dotrze do ciebie nikomu nieznana treść.
W każdej chwili możesz nadstawić uszu,
Jego śpiew słyszą nieustannie
Doświadczeni w rozeznaniach.
W każdej chwili,
Lecz nie zbyt wcześnie,
By nie słuchać pustych słów
W języku doswiadczonych.

Jeśli zwolnisz,
Dostrzeżesz, jaki tor lotu obiera.
Którędy za nim podążyć,
By nie zgubić się,
Nie pomylić go z nieznanym.

Jeśli zaufasz,
Nie zapytasz o oczywiste.
To głos pochodzący z głębi ciebie,
To ten ptasi śpiew.
Jeśli zaufasz,
Dostrzeżesz świat gdzieś z nieba.
Poczujesz, że jesteś nim,
Że lecisz, choć nigdy nie miałeś skrzydeł.
Że od dziś możesz dotrzeć wszędzie,
Śpiewając każdą najpiękniejszą pieśń.

Doświadczony w rozeznaniach.
Sam przesłonisz sobie zły widok.
Skrzydła poniosą cię w nikomu nieznaną treść.

Lecz nie zbyt wcześnie.
Byś nie słuchał pustych słów.
Byś umiał wsłuchać się w szept,
W prawdziwy śpiew Ducha.

piątek, 6 lutego 2015

267. U celu

Jestem już tam.
Jestem u celu.
Jakby dziesiątki lat pojęte w jeden wieczór.

W rozsypce będąc o poranku,
Znajduję odpowiedzi,
By nocą móc pojąć najgłębsze.

Jestem już u celu.
Znam jeden ze sposobów na przetrwanie.
Świadomie spoglądam na koniec tej wędrówki,
Jak wiele po drodze ścieżek.

W domyśle będąc u celu
Ściśle wybiorę tylko kilka z nich.
Znajome w podświadomości,
Jakby dziesiątki lat pojęte w jeden wieczór.

czwartek, 5 lutego 2015

266. Śpiączka

Potrzeba mi, byś obudził mnie,
Kiedy w sennym letargu szeptam słowa nieświadomie.
Przedzierając się przez moją rzeczywistość,
Potrzeba mi, byś wtedy tam był.

Póki co nie jestem w stanie wrócić.
Śpiączka jest furtką zamkniętą na prawdziwe światło dnia.
Już nie pamiętam, gdzie jej szukać,
Oddalam się, biegnąc w głąb lasu.

Potrzeba mi, by ktoś zawołał mnie
Prawdziwym moim imieniem,
Zamiast półsłówkiem bez znaczenia.
Wasze krzyki wplątały mnie w stan osłupienia,
Nie rozumiem, co chcecie mi przekazać.

Myśli weszły w wyższy obrót,
Bez konkretów pojmuję istotę bycia.
Kruchość życia daje się poznać przez dotyk zaledwie.
Jakby jedno tchnienie mogło zburzyć potęgę.

A jednak, budzę się każdego dnia,
Nie czekając nawet końca.
Śpiączka pozbawia mnie powietrza,
Jakbym w próżni szukała życia.
Na jawie,
W sennym letargu szeptam słowa nieświadomie.

Śpiączka.
Tarcza naprzeciw wzniesieniom,
Walce skazanej na brak zwycięstwa.
Gdyby tak przespać...

Byle nie odbiec za daleko,
Gdzie nie dociera prawdziwe światło dnia.

środa, 4 lutego 2015

265. Morze Martwe

Przez łzy
Wypłukać z siebie to, co najgorsze.
Gdyby tak słone wody mogły unieść mnie,
Martwe morze, w którym nigdy nie utonę.

Życie największym jest zagrożeniem.
Jak ryzyko;
Uniknąć mogą go tylko tchórze.
A wycofać się?
Zrezygnować?
Jeśli brak tchu zabrania mi nawet uciec?

Martwe morze.
Tworzę go, odpływając w niepamięć.
Kropla rosy o poranku
Niewinnie spływa po płatkach róż.
Jedna kropla
O jednej tylko porze dnia.
Tak ulotna, wydawać by się mogło.
Nadaje słodyczy spragnionej przyrodzie,
By w niecierpliwości czekała następnego przyjścia.

Martwe morze.
Nie napoi, nie utopi nikogo.
Gdyby tak słone wody mogły unieść mnie.
Tworzę je, odpływając w niepamięć.

Kropla rosy o poranku.
Czy odnajdę w sobie choć odrobinę słodyczy,
Byś w niecierpliwości czekał następnego przyjścia?

Jedna kropla
O jednej tylko porze dnia.
Tak ulotna, to nie złudzenie.
Boję się, że zamarznę przy niej.

Przez łzy
Wypłukać z siebie to, co najgorsze.
Być tą kroplą słodką, jedną na tysiące.
Unieść się na Morzu Martwym.

poniedziałek, 2 lutego 2015

264. Koniec bez końca

Tej nocy zostań ze mną dłużej.
Niech świt będzie pożegnaniem
Na moment zaledwie.
Kiedy smuga światła rozjaśnia widok,
Przestrzeń zdaje się dostatecznie duża dla nas obu.

Śmiech słyszą gdzieś w oddali,
Zdziwieni, jak cieszyć się, gdy przybija nawet codzienność.
Bez różnicy,
Choćby minęła wieczność,
Choćby znużenie miało odwlekać każdą chwilę.
Bez różnicy,
Jeśli nie spodziewam się końca.

A nawet jeśli,
Czy ktokolwiek spodziewał się rozstania?
Czyż kres nie jest pojęciem na potrzeby ograniczenia?
Spośród chmur
Smuga światła rozjaśnia widok,
Przestrzeń jest dostatecznie duża.

Tej nocy zostań ze mną dłużej.
Pytasz, czy czas nie zdecyduje za nas.
Nawet jeśli,
Czyż kres nie jest pojęciem na potrzeby ograniczenia?

niedziela, 1 lutego 2015

263. Wyścig po ideę

Dlaczego chcesz dzielić świat na części?
Rozumiem, wróg nie będzie naszym sprzymierzeńcem.
Lecz proszę, nie dzielmy jednego na wiele,
Nie szukajmy sprzeczności wewnątrz siebie.

Racja po każdej z tych stron,
A jednak, walka o pierwsze miejsce.
Jakby wyścig, w którym i tak nie ma zwycięzcy.
Na potrzeby wrogów ośmieszamy ideę.

Racja po każdej ze stron.
Im szybciej biegniesz, tym cel oddala się,
W sidłach innych sprzymierzeńców.
Gotów jesteś zniszczyć ich wspólnie,
Byle dotrzeć gdzieś,
Byle mieć ich w tyle.
Choćbyś tryumfował z dłońmi pełnymi nienawiści,
Gotów jesteś zniszczyć ich wspólnie.

Idea,
Ośmieszona w rękach wroga.
Dlaczego chcesz dzielić świat na części?

Rozumiem, wróg nie będzie naszym sprzymierzeńcem.
Lecz proszę, nie dzielmy jednego na wiele,
Nie szukajmy sprzeczności wewnątrz siebie.