Pierwsze
podmuchy lata. Widać było, jak na ulicach zaroiło się nagle od studentów, licealistów,gimnazjalistów. Dla nich właśnie rozpoczęły się wakacje, czas
wyjątkowy. A
pośród nich starzec. Pewnie zupełnie zatraciłby się w tym tłumie, gdyby nie
pokaźna postura i specyficzny ubiór – czarny kapelusz zasłaniający łysinę oraz
ciemny, skórzany płaszcz. Tak, wprawdzie lżejszy niż zimą, ale wciąż było to
długie nakrycie, sięgające niemal do kolan. W jednej ręce niósł gazetę, drugą
zaś wkładał do ust papierosa. Czarne, skórzane rękawiczki, noszone zimą, latem
zastępowały równie ciemne okulary słoneczne.
Chyba
nikt nigdy nie widział innego wizerunku tego mężczyzny. Zdawało się, jakby
chciał ukryć swoją tożsamość. Mimo że w mieście tym spędził całe życie,
pozostał osobą obcą i, poza rzucającym się w oczy wizerunkiem, nikomu tak
naprawdę nieznaną.
Jedyne,
co zdawał się zauważyć, to tłum młodych, przez który to musiał się przedrzeć, zanim
dotarł do parku miejskiego i, jak co dzień, usiadł na swej ulubionej ławce,
kilkanaście kroków od fontanny.
Przychodził
punktualnie, zawsze o stałej porze. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się, żeby ta
konkretna ławka była zajęta – jak gdyby stała tam z myślą o nim. Najprawdopodobniej
tak właśnie było – miejscowi doskonale znali jego rytuał, nie mieli potrzeby,
żeby wprowadzać nieporządek. Co dzień siadał właśnie tam, zakładał nogę na nogę
i czytał gazetę, paląc przy tym papierosa.
Gdyby
nie ogromny nagłówek na pierwszej stronie pisma, prawdopodobnie nie przeszłoby
mu przez myśl, że właśnie rozpoczęły się wakacje. Jemu było już wszystko jedno,
deszcz, śnieg, czy słońce. Zdawał się być zupełnie wyrwany z rzeczywistości.
A
jednak, nie był odcięty od świata – czarno-biała gazeta stanowiła źródło wielu
szeroko pojętych informacji, o których, być może, zwykły człowiek nie miał
pojęcia lub po prostu się nimi nie interesował.
Przede
wszystkim – do żadnego z tych młodych ludzi, od których ulice zaczęły pękać w szwach,
nie powracały wspomnienia. Tak, wspomnienia starych lat, w tej chwili
stanowiące jedynie garść suchych faktów, których to muszą uczyć się na pamięć,
aby następnie szybko zapomnieć. Bez wzruszenia.
Przedzierał
się nerwowo przez kolejne stronice; co spojrzał, burknął coś pod nosem, a jego
twarz wykrzywił grymas niezadowolenia.
Wyjął
papierosa z ust; wraz z wydechem wypuścił kłąb dymu. Zrezygnowanie – to właśnie
odczuł, gdy jakiś czas temu zorientował się, że jedyne pismo, które był jeszcze
w stanie czytać, zostało pozbawione wartości. Poczuł obrzydzenie na widok
bzdurnych artykułów; od pierwszych słów aż zabolała go głowa.
Gdzie
„Kultura”, „Sport”, „Historia”, „Świat”?! Dlaczego zmuszony został czytać o
najnowszych trendach mody, wywiady z pseudo-gwiazdami, horoskopy i… felietony,
niegdyś inteligentne spostrzeżenia, teraz wywody o niczym.
Pogrążywszy
się w rozpaczy, dopiero za moment zauważył, że nie siedzi, jak co dzień, sam,
na swej ławce.
Kilkuletnia
dziewczynka rozglądała się i wymachiwała nogami. Ubrana w zwiewną, kwiecistą
sukieneczkę i czarne lakierki, w małej rączce trzymała lizaka. Krótkie, rudawe,
kręcone włoski powiewały na wietrze, zakrywając jej niemal całą twarz.
Spojrzała
na niego – przeszył go wzrok łagodnych, zielonych oczu. Wpatrywała się tak z
przyklejonym uśmiechem na ustach. Nie powiedziała jednak ani słowa.
Mężczyzna,
poirytowany już nieudolnym czytaniem gazety, zaczął się niecierpliwić.
Powstrzymał jednak złość i zapytał, przez zaciśnięte zęby:
-
Zgubiłaś się, dziewczynko?
Przekręciła
głowę w bok; włożyła lizaka do ust, po czym wyjęła i odpowiedziała, ciągle uśmiechnięta:
-
Przyszłam tu do pana. - odwróciła głowę i znów zaczęła się rozglądać, nie
przestając wymachiwać nogami.
Mężczyznę
zamurowało; zdjął okulary słoneczne, aby lepiej się jej przyjrzeć. Wydawało mu
się, że skądś zna tą twarz. Jakby już gdzieś, kiedyś spotkał dziewczynkę.
Złość
zupełnie ustąpiła teraz ciekawości:
-
Jesteś sama?
Znów
musiał chwilę czekać na odpowiedź. Wyjęła lizaka z ust:
-
Nie, siedzę tu sobie z panem. – nieodłączny uśmiech.
Nieco
się zaniepokoił; czy dziecko rzeczywiście było bez opieki?
-
Nie powiesz mi chyba, że przyszłaś tu sama… – starał się być sympatyczny.
Zamyśliła
się na chwilę.
-
Siedzę tu cały czas. - powtórnie włożyła słodycz do ust.
Starzec
znów się poirytował; nie był człowiekiem cierpliwym, a już w szczególności w
stosunku do małych dzieci.
-
Słuchaj, może pójdziemy i poszukamy twojej mamusi…
Nie
dała mu dokończyć:
-
Ale ja tu przyszłam do pana. – mówiła to tak, jak gdyby nie było w tym nic
dziwnego.
Mężczyzna
zrezygnował z dalszych pytań. Patrzył przed siebie i próbował przypomnieć
sobie, gdzie mógł wcześniej widzieć zielonooką. Z zamyślenia wyrwał go jej
głos:
-
Pan się dalej chowa? – zapytała poważnie, przyglądając się jego ubiorowi.
Spojrzał
na nią pytająco.
-
Pan mnie uratował. Teraz już nic nam nie grozi.
Zorientował
się, skąd zna dziewczynkę! Wspomnienie powróciło, jak gdyby cofnął się w czasie…
Ale jak, jak ona mogła siedzieć obok, jak mogłaby go poznać?! To było tak
dawno…
Ostrzał, z każdej
strony ostrzał… Wybiegali właśnie z kryjówki, która tonęła już w gruzach. Przebiegli
na drugą stronę ulicy i schowali za budynkiem, a raczej jego pozostałością. Z
hałasu ledwie dał się słyszeć dziecięcy krzyk; dochodził z drugiego końca
uliczki, w której się znajdowali. Pobiegł w tamtym kierunku. Właśnie mijał
jeden z mniej zniszczonych domów, gdy zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać; krzyk
dochodził z okna na piętrze.
Wyważył drzwi i
wszedł do środka. Wnętrze również nie odniosło zbyt wielu szkód. Pobiegł
schodami na górę i wszedł do najbliższego pokoju.
Tam ją ujrzał.
Siedziała w kącie i zalewała się łzami; brudna, cała w kurzu. Nie miał czasu
zastanawiać się, dlaczego dziecko zostało samo w opuszczonym mieszkaniu; wziął
ją na ręce i udał się w stronę wyjścia.
Nim dotarł w
bezpieczne miejsce, gdzie oddał ją w opiekę cywilów, usłyszał od niej,
wypowiedziane z trudem, słowa:
- Pan mnie uratował.
Teraz już nic nam nie grozi.
Dokładnie
to samo usłyszał przed momentem, od tej samej dziewczynki, tak wiele lat po
tamtych wydarzeniach. Obudził się z zamyślenia, przetarł oczy i spojrzał obok.
Nie było to złudzenie – rudowłosa siedziała wciąż w tym samym miejscu. To samo
spojrzenie, ten sam wyraz twarzy…
Tamtego
dnia poczuł się bohaterem – mimo że chodziło o życie zaledwie jednej młodej
duszy. Ale chodziło o życie…
Utwierdziły
go w tym słowa dziewczynki; jej naiwność, lecz, przy tym, całkowite zaufanie. Uratował
ją, już nic nie mogło jej grozić…
Jednak
to nie tylko wspomnienie w jego głowie, a głos żywej osoby, siedzącej zaraz
obok.
-
Przyszłam panu podziękować. – pochyliła się w jego stronę i pocałowała w
policzek. – Do widzenia! - wstała, dała mu do ręki patyczek po lizaku i
pobiegła w stronę wyjścia z parku.
Mężczyzna
siedział przez chwilę osłupiały. Myśli zaczęły mącić mu w głowie; czy był już w
tym wieku, w którym widzi się rzeczy nieistniejące?
Spojrzał
na swoją dłoń, w której wciąż trzymał patyczek po lizaku. Nie, to nie mogło być
przywidzenie…
Dotknął
ręką policzka; zrobiło mu się ciepło na sercu. Poczuł się, jak tamtego,
pamiętnego dnia…
Przeniósł
wzrok na otwartą wciąż gazetę. Już nie złość, a śmiech wywołał u niego nagłówek
mówiący o sposobach na skuteczne, „przedwakacyjne” odchudzanie. Przedarł ją na
pół i wyrzucił do pobliskiego kosza, a wraz z nią wypalonego papierosa. Wstał i
z uśmiechem udał się w stronę wyjścia z parku.
Zatrzymał
się przy budce telefonicznej. Zastanowił się przez chwilę, po czym wszedł do
środka, wrzucił monetę i wykręcił numer. Ze słuchawki dał się słyszeć dziecięcy
głos:
-
Halo, kto tam?
-
Cześć wnusiu, dziadek mówi…
-
Dziadek? Dziadku, stęskniłem się…Nie odzywałeś się tak długo…
-
Dziadek był zajęty, ale już jest wolny. Chcesz może iść ze mną na spacer, na
lody?
-
No pewnie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz