wtorek, 26 sierpnia 2014

Gaspar; "Rozdział 9 - W zapomnieniu..."

Obudził się dopiero po jakichś trzech godzinach. Gdy otwierał oczy, zawołałam pielęgniarkę.
- Gdzie jestem? – zapytał, jeszcze wpółprzytomny.
- W szpitalu. Nie ruszaj się, zaraz przyjdzie lekarz…
- Kim jesteś? – spojrzał na mnie pytająco.
Nie odpowiedziałam, z obawy, że znów wybuchnę płaczem…

Gaspar zapomniał o wszystkim. Oboje napiliśmy się wody ze Srebrnej Rzeki, jednak tylko ja zachowałam pamięć. Czarodziejki są na to odporne…

Zawiadomiłam jego rodzinę, że przebywa w szpitalu; przedstawiłam się jako znajoma i skłamałam, że będąc w szkole stracił przytomność. Zasugerowałam też, że Gaspar w szczególności chciałby zobaczyć się z siostrą.
To ja chciałam się  z nią zobaczyć.

Przyszła następnego dnia. Ładna, siedemnastoletnia dziewczyna o włosach i cerze jasnych, jak blask słońca. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami. Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę.
Poznała mnie. Na pewno mnie poznała.

- Dzień dobry. – przywitała się grzecznie.
- Co z moim bratem? Odzyskał przytomność?
- Tak, tak, wszystko jest w porządku. Zwykłe osłabienie…
- Dziękuję ci za opiekę nad nim. – uśmiechnęła się ciepło. Z jej twarzy zdawał się bić delikatny blask światła.
- Hej, ja ciebie skądś znam! Pamiętam cię z podstawówki… - olśniło ją.
Przypomniała sobie o wszystkim. O pająkach i całym tym świecie…

Potrzebowała jednak wielu wyjaśnień. Z uwagą wysłuchała tego, co jej mówiłam: o tym, co właśnie przeżyliśmy ja i jej brat, o niebie i podziemiu, o Drzewie Życia i lesie elfów. O gospodzie i kaplicy, o córce Gaspara, o czarodziejach, Dinnarcie i wilku…
No i o Fobbym. Ostatni raz widziałam go przy Srebrnej Rzece. Chyba nadszedł już jego czas…

- Nie jestem pewna, czy powinien się ze mną widzieć. Po tym wszystkim chyba muszę trzymać się od niego z daleka. – dodałam ze smutkiem.

Idris zastanowiła się przez chwilę.
- Myślę, że bez względu na wszystko, jeszcze kiedyś się spotkacie. – ciepły uśmiech nie schodził z jej ust.

Na tym skończyłyśmy naszą rozmowę, gdyż Gaspar odzyskiwał już przytomność:
- Idris, dobrze cię widzieć…
- Cześć, brat. Żyjesz jednak! – zaśmiała się.
- Podziękuj koleżance, że ci pomogła.

Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Zdawał się rejestrować każdy szczegół.
- A więc, dziękuję ci, koleżanko. – wracając do przytomności, wysilił się na uśmiech.

Nie poznał mnie. Zbyt długo się nie widzieliśmy, w dodatku nie był jeszcze w pełni świadomości. A ja jednak bardzo się zmieniłam…
- To ja już może pójdę, zostawię was samych… - chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Zostaw swój numer. Zadzwonię kiedyś, porozmawiamy… - Idris podała mi kartkę i długopis.

Polubiła mnie. Ta urocza dziewczyna znów obdarzyła mnie wielką sympatią, zupełnie jak w czasach szkolnych. W czasach, w których tylko ona rozumiała moje zamiłowanie do pająków; w których tylko ona nie wyśmiewała się z mojego żałosnego wówczas wyglądu.

Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to właśnie ona, Złota Gwiazda, wkrótce zaopiekuje się niebem.

·          

Ojciec czekał na mnie w zielarni.
- Wszystko z nim w porządku? – zapytał tatuś.
- Jest zdrów. Oprócz tego, że kompletnie nic nie pamięta…

Przesiedziałam tam bezczynnie cały tydzień. Straciłam chęć na zrobienie czegokolwiek.
Czułam się potwornie samotna. Straciłam Gaspara, straciłam Fobby’ego… I wciąż nie wiedziałam, co stało się ze Staszkiem Marchewką. I jak miewają się Dinnarth i Varii…
Czy już zawsze będą „nieszczęśliwymi”?

Kolejny dzień, mimo pięknej pogody, również zamierzałam spędzić w czterech ścianach. Wyjrzałam przez okno; przed oczami miałam tak dobrze mi znajomy sklep muzyczny, zaś zaraz obok przystanek autobusowy.

Nagle wzdrygnęłam się, gdy coś połaskotało mnie w rękę; odetchnęłam z ulgą, gdy spostrzegłam, że to tylko mały, ośmionogi towarzysz.
- Hej, kolego. – powiedziałam i palcem delikatnie pogładziłam jego mikroskopijny niemal grzbiet.

Spojrzałam ponownie za szybę; wytrzeszczyłam oczy i wstrzymałam oddech…

Wychodząc ze sklepu muzycznego udał się w kierunku przystanku. Młody, kilkunastoletni chłopak o długich, ciemnych włosach i szczupłej sylwetce…

Gdy już stał i czekał na autobus, rzucił mu się w oczy pewien obiekt; a mianowicie, zielarnia, znajdująca się między sklepami. Wpatrywał się nań przez dłuższą chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. A ja wciąż wstrzymywałam oddech…

Wszędzie poznałabym tą twarz. Teraz tylko to się dla mnie liczyło; pragnęłam wyjść, obejrzeć się w tamtą stronę, spojrzeć mu w oczy...
Nie powinnam. Nie mogłam znów do tego dopuścić.
                                                                                                                                        
A jednak, wpadł mi do głowy fenomenalny pomysł!
Wyszłam na zaplecze zielarni i zajrzałam do małej komódki, która stała wśród sterty ubrań, papierów, książek, szafek i innych rupieci, które właściwie służyły tu chyba tylko i wyłącznie do robienia bałaganu. Otworzyłam jedną z szufladek; wyjęłam z niej parę dużych, czerwonych okularów. Włożyłam je na nos; zdziwiłam się, bo wciąż widziałam przez nie wyostrzony obraz. Tym bardziej się ucieszyłam.

Następnie podeszłam do lustra wiszącego obok. Z innej szuflady wyjęłam szczotkę do włosów, którą, zamiast się poczesać, jeszcze bardziej rozczochrałam fryzurę. Cały ten wizerunek zaczął wyglądać dość komicznie, jednak ku mojemu zadowoleniu.
Wśród ubrań znalazłam starą, flanelową koszulę, za duży T-shirt, arafatkę i wąskie, podziurawione spodnie. Zdjęłam kremową sukienkę, którą miałam na sobie, i włożyłam na siebie znaleziska. Nie zmieniłam jednak obuwia; ciężkie, skórzane buciory pasowały do tego wizerunku.
Jeszcze raz przyjrzałam się sobie w lustrze. Genialnie! Zupełnie, jak pięć lat temu!

·          

Delikatnie otworzyłam drzwi, aby przypadkiem nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Przemknęłam bokiem w stronę straganów, gdzie bez problemu mogłam się schować w tłumie. Zerknęłam w stronę przystanku; autobus jeszcze nie przyjechał, chłopak nadal stał w tym samym miejscu. Jednak nie miałam pewności, kiedy nadjedzie; mój plan mógł nie wypalić.

Przecisnąwszy się przez tłum przekupek, niezauważona, zniknęłam za rogiem, w wąskim przejściu, którym właściwie nikt już nie chodził.
Przykucnęłam pod murem, spod którego właśnie wyszły dwa ośmionogi. To był dobry znak.

Zamknęłam oczy i wyszeptałam kilka niezrozumiałych dla innych słów.
Teraz, zamiast dwóch, zebrała się cała chmara dość okazałych rozmiarów pająków. Wszystkie skierowały się w stronę straganów.

Już po chwili usłyszałam piski i krzyki, głównie kobiet. Panika ogarnęła przekupki i wszystkich przechodniów.

Wychodząc zza rogu, przemknęłam niezauważona w stronę ulicy równoległej do przystanku. Ludzie stojący tam również zaczęli przyglądać się nieprawdopodobnej sytuacji.

Nie da się ukryć – jestem wariatką.
Zdawało się zbierać ich coraz więcej, zaczęły wchodzić na jezdnię. Nadjeżdżający samochód z piskiem opon zatrzymał się przed tym zjawiskiem; pojazd jadący za nim nie zdążył zahamować i uderzył w tył pierwszego.
Jestem wariatką.

Wywołało się niemałe zamieszanie. Krzyki przechodniów i awanturujących się kierowców, których samochody zdążyły już zablokować cały ruch uliczny.

Spojrzałam w stronę przystanku. Nieliczni stojący tam ludzie chyba zorientowali się, że autobus szybko nie nadjedzie, zaczęli więc się rozchodzić.
Wśród tych nielicznych był chłopak. Udał się właśnie ulicą w dół, w stronę ronda i głównej ulicy.

Pobiegła jak najszybciej w tamtą stronę. Kawałek dalej znajdowało się przejście dla pieszych, prowadzące do przystanku.
Przejazd został zablokowany przez poobijane pojazdy; przejście przez drogę nie wymagało więc czekania.
Szybko znalazłam się po drugiej stronie. Obejrzałam się jeszcze, czy na pewno nie nadjeżdża żaden samochód. Zapatrzyłam się i uderzyłam w przechodnia.
- Bardzo przepraszam! Zamyśliłam się, proszę mi wybaczyć!
- W porządku, nic się nie stało. – usłyszała miły, ciepły głos.
Spojrzałam w twarz swojego rozmówcy. W tą twarz, którą tak dobrze znałam, tak dobrze pamiętałam.

Patrzyliśmy na siebie przez ułamek sekundy, aż w końcu chłopak zapytał zaskoczony:
- To ty, Lira??? Prawie cię nie poznałem, zmieniłaś się! Fajnie cię znowu widzieć!
- Ciebie też. No, dość dawno się nie widzieliśmy. – próbowałam być spokojna; nie uniknęłam  jednak lekkich rumieńców na twarzy.

Gaspar przyjrzał mi się jeszcze raz. Choć ubrana byłam dokładnie tak, jak za dawnych lat szkolnych, dostrzegł pewną istotną zmianę. To już nie była ta sama, śmieszna dziewczynka...
- Na pewno się gdzieś śpieszysz, co...? – powiedział po chwili zastanowienia, nie przestając mi się przyglądać.
- Nie, właściwie to nie. – odparłam krótko.
- Na pewno? Jeżeli nie masz nic przeciwko, to może przejdziemy się gdzieś, pogadamy...? spytał niepewnie, z nadzieją.
- Chętnie. Z tobą zawsze! – odparłam z entuzjazmem, jednak szybko pożałowałam tych słów. Nie potrafiłam ukryć zawstydzenia.

Gaspar spojrzał na mnie zaskoczony; uśmiechnął się zawadiacko.
- No dobrze, w porządku. – widać było, że usatysfakcjonowała go moja reakcja.
- Co tam w ogóle u ciebie? Musisz mi poopowiadać, tyle się wydarzyło przez ten czas.
- Masz rację. Bardzo dużo się wydarzyło...

Poszliśmy razem w kierunku centrum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz