Obudził się dopiero po
jakichś trzech godzinach. Gdy otwierał oczy, zawołałam pielęgniarkę.
- Gdzie jestem? – zapytał,
jeszcze wpółprzytomny.
- W szpitalu. Nie ruszaj
się, zaraz przyjdzie lekarz…
- Kim jesteś? – spojrzał na
mnie pytająco.
Nie odpowiedziałam, z
obawy, że znów wybuchnę płaczem…
Gaspar zapomniał o
wszystkim. Oboje napiliśmy się wody ze Srebrnej Rzeki, jednak tylko ja
zachowałam pamięć. Czarodziejki są na to odporne…
Zawiadomiłam jego rodzinę,
że przebywa w szpitalu; przedstawiłam się jako znajoma i skłamałam, że będąc w
szkole stracił przytomność. Zasugerowałam też, że Gaspar w szczególności
chciałby zobaczyć się z siostrą.
To ja chciałam się z nią zobaczyć.
Przyszła następnego dnia.
Ładna, siedemnastoletnia dziewczyna o włosach i cerze jasnych, jak blask
słońca. Spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami. Patrzyłyśmy na siebie przez
chwilę.
Poznała mnie. Na pewno
mnie poznała.
- Dzień dobry. –
przywitała się grzecznie.
- Co z moim bratem?
Odzyskał przytomność?
- Tak, tak, wszystko jest
w porządku. Zwykłe osłabienie…
- Dziękuję ci za opiekę
nad nim. – uśmiechnęła się ciepło. Z jej twarzy zdawał się bić delikatny blask
światła.
- Hej, ja ciebie skądś
znam! Pamiętam cię z podstawówki… - olśniło ją.
Przypomniała sobie o
wszystkim. O pająkach i całym tym świecie…
Potrzebowała jednak wielu wyjaśnień.
Z uwagą wysłuchała tego, co jej mówiłam: o tym, co właśnie przeżyliśmy ja i jej
brat, o niebie i podziemiu, o Drzewie Życia i lesie elfów. O gospodzie i
kaplicy, o córce Gaspara, o czarodziejach, Dinnarcie i wilku…
No i o Fobbym. Ostatni raz
widziałam go przy Srebrnej Rzece. Chyba nadszedł już jego czas…
- Nie jestem pewna, czy
powinien się ze mną widzieć. Po tym wszystkim chyba muszę trzymać się od niego
z daleka. – dodałam ze smutkiem.
Idris zastanowiła się
przez chwilę.
- Myślę, że bez względu na
wszystko, jeszcze kiedyś się spotkacie. – ciepły uśmiech nie schodził z jej
ust.
Na tym skończyłyśmy naszą
rozmowę, gdyż Gaspar odzyskiwał już przytomność:
- Idris, dobrze cię
widzieć…
- Cześć, brat. Żyjesz
jednak! – zaśmiała się.
- Podziękuj koleżance, że
ci pomogła.
Spojrzał na mnie
przenikliwym wzrokiem. Zdawał się rejestrować każdy szczegół.
- A więc, dziękuję ci,
koleżanko. – wracając do przytomności, wysilił się na uśmiech.
Nie poznał mnie. Zbyt
długo się nie widzieliśmy, w dodatku nie był jeszcze w pełni świadomości. A ja
jednak bardzo się zmieniłam…
- To ja już może pójdę,
zostawię was samych… - chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
- Zostaw swój numer.
Zadzwonię kiedyś, porozmawiamy… - Idris podała mi kartkę i długopis.
Polubiła mnie. Ta urocza
dziewczyna znów obdarzyła mnie wielką sympatią, zupełnie jak w czasach
szkolnych. W czasach, w których tylko ona rozumiała moje zamiłowanie do
pająków; w których tylko ona nie wyśmiewała się z mojego żałosnego wówczas
wyglądu.
Nie miałam najmniejszych
wątpliwości, że to właśnie ona, Złota Gwiazda, wkrótce zaopiekuje się niebem.
·
Ojciec czekał na mnie w
zielarni.
- Wszystko z nim w
porządku? – zapytał tatuś.
- Jest zdrów. Oprócz tego,
że kompletnie nic nie pamięta…
Przesiedziałam tam bezczynnie
cały tydzień. Straciłam chęć na zrobienie czegokolwiek.
Czułam się potwornie samotna.
Straciłam Gaspara, straciłam Fobby’ego… I wciąż nie wiedziałam, co stało się ze
Staszkiem Marchewką. I jak miewają się Dinnarth i Varii…
Czy już zawsze będą „nieszczęśliwymi”?
Kolejny dzień, mimo
pięknej pogody, również zamierzałam spędzić w czterech ścianach. Wyjrzałam
przez okno; przed oczami miałam tak dobrze mi znajomy sklep muzyczny, zaś zaraz
obok przystanek autobusowy.
Nagle wzdrygnęłam się, gdy
coś połaskotało mnie w rękę; odetchnęłam z ulgą, gdy spostrzegłam, że to tylko
mały, ośmionogi towarzysz.
- Hej, kolego. –
powiedziałam i palcem delikatnie pogładziłam jego mikroskopijny niemal grzbiet.
Spojrzałam ponownie za
szybę; wytrzeszczyłam oczy i wstrzymałam oddech…
Wychodząc ze sklepu
muzycznego udał się w kierunku przystanku. Młody, kilkunastoletni chłopak o
długich, ciemnych włosach i szczupłej sylwetce…
Gdy już stał i czekał na
autobus, rzucił mu się w oczy pewien obiekt; a mianowicie, zielarnia,
znajdująca się między sklepami. Wpatrywał się nań przez dłuższą chwilę, wyraźnie
się nad czymś zastanawiając. A ja wciąż wstrzymywałam oddech…
Wszędzie poznałabym tą twarz.
Teraz tylko to się dla mnie liczyło; pragnęłam wyjść, obejrzeć się w tamtą
stronę, spojrzeć mu w oczy...
Nie powinnam. Nie mogłam
znów do tego dopuścić.
A jednak, wpadł mi do
głowy fenomenalny pomysł!
Wyszłam na zaplecze zielarni
i zajrzałam do małej komódki, która stała wśród sterty ubrań, papierów,
książek, szafek i innych rupieci, które właściwie służyły tu chyba tylko i
wyłącznie do robienia bałaganu. Otworzyłam jedną z szufladek; wyjęłam z niej
parę dużych, czerwonych okularów. Włożyłam je na nos; zdziwiłam się, bo wciąż
widziałam przez nie wyostrzony obraz. Tym bardziej się ucieszyłam.
Następnie podeszłam do
lustra wiszącego obok. Z innej szuflady wyjęłam szczotkę do włosów, którą,
zamiast się poczesać, jeszcze bardziej rozczochrałam fryzurę. Cały ten
wizerunek zaczął wyglądać dość komicznie, jednak ku mojemu zadowoleniu.
Wśród ubrań znalazłam
starą, flanelową koszulę, za duży T-shirt, arafatkę i wąskie, podziurawione
spodnie. Zdjęłam kremową sukienkę, którą miałam na sobie, i włożyłam na siebie
znaleziska. Nie zmieniłam jednak obuwia; ciężkie, skórzane buciory pasowały do
tego wizerunku.
Jeszcze raz przyjrzałam
się sobie w lustrze. Genialnie! Zupełnie, jak pięć lat temu!
·
Delikatnie otworzyłam
drzwi, aby przypadkiem nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Przemknęłam bokiem w
stronę straganów, gdzie bez problemu mogłam się schować w tłumie. Zerknęłam w
stronę przystanku; autobus jeszcze nie przyjechał, chłopak nadal stał w tym
samym miejscu. Jednak nie miałam pewności, kiedy nadjedzie; mój plan mógł nie
wypalić.
Przecisnąwszy się przez
tłum przekupek, niezauważona, zniknęłam za rogiem, w wąskim przejściu, którym
właściwie nikt już nie chodził.
Przykucnęłam pod murem, spod
którego właśnie wyszły dwa ośmionogi. To był dobry znak.
Zamknęłam oczy i
wyszeptałam kilka niezrozumiałych dla innych słów.
Teraz, zamiast dwóch,
zebrała się cała chmara dość okazałych rozmiarów pająków. Wszystkie skierowały
się w stronę straganów.
Już po chwili usłyszałam
piski i krzyki, głównie kobiet. Panika ogarnęła przekupki i wszystkich
przechodniów.
Wychodząc zza rogu, przemknęłam
niezauważona w stronę ulicy równoległej do przystanku. Ludzie stojący tam
również zaczęli przyglądać się nieprawdopodobnej sytuacji.
Nie da się ukryć – jestem wariatką.
Zdawało się zbierać ich
coraz więcej, zaczęły wchodzić na jezdnię. Nadjeżdżający samochód z piskiem
opon zatrzymał się przed tym zjawiskiem; pojazd jadący za nim nie zdążył zahamować
i uderzył w tył pierwszego.
Jestem wariatką.
Wywołało się niemałe
zamieszanie. Krzyki przechodniów i awanturujących się kierowców, których
samochody zdążyły już zablokować cały ruch uliczny.
Spojrzałam w stronę przystanku.
Nieliczni stojący tam ludzie chyba zorientowali się, że autobus szybko nie
nadjedzie, zaczęli więc się rozchodzić.
Wśród tych nielicznych był
chłopak. Udał się właśnie ulicą w dół, w stronę ronda i głównej ulicy.
Pobiegła jak najszybciej w
tamtą stronę. Kawałek dalej znajdowało się przejście dla pieszych, prowadzące
do przystanku.
Przejazd został zablokowany
przez poobijane pojazdy; przejście przez drogę nie wymagało więc czekania.
Szybko znalazłam się po
drugiej stronie. Obejrzałam się jeszcze, czy na pewno nie nadjeżdża żaden
samochód. Zapatrzyłam się i uderzyłam w przechodnia.
- Bardzo przepraszam!
Zamyśliłam się, proszę mi wybaczyć!
- W porządku, nic się nie
stało. – usłyszała miły, ciepły głos.
Spojrzałam w twarz swojego
rozmówcy. W tą twarz, którą tak dobrze znałam, tak dobrze pamiętałam.
Patrzyliśmy na siebie
przez ułamek sekundy, aż w końcu chłopak zapytał zaskoczony:
- To ty, Lira??? Prawie
cię nie poznałem, zmieniłaś się! Fajnie cię znowu widzieć!
- Ciebie też. No, dość
dawno się nie widzieliśmy. – próbowałam być spokojna; nie uniknęłam jednak lekkich rumieńców na twarzy.
Gaspar przyjrzał mi się
jeszcze raz. Choć ubrana byłam dokładnie tak, jak za dawnych lat szkolnych,
dostrzegł pewną istotną zmianę. To już nie była ta sama, śmieszna dziewczynka...
- Na pewno się gdzieś
śpieszysz, co...? – powiedział po chwili zastanowienia, nie przestając mi się
przyglądać.
- Nie, właściwie to nie. –
odparłam krótko.
- Na pewno? Jeżeli nie
masz nic przeciwko, to może przejdziemy się gdzieś, pogadamy...? spytał
niepewnie, z nadzieją.
- Chętnie. Z tobą zawsze!
– odparłam z entuzjazmem, jednak szybko pożałowałam tych słów. Nie potrafiłam
ukryć zawstydzenia.
Gaspar spojrzał na mnie zaskoczony;
uśmiechnął się zawadiacko.
- No dobrze, w porządku. –
widać było, że usatysfakcjonowała go moja reakcja.
- Co tam w ogóle u ciebie?
Musisz mi poopowiadać, tyle się wydarzyło przez ten czas.
- Masz rację. Bardzo dużo
się wydarzyło...
Poszliśmy razem w kierunku
centrum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz