Przyglądam mu się uważnie
– rośnie, nie da się ukryć. W takich chwilach chyba każdy rodzic powraca
wspomnieniami do czasów, w których ich dzidziuś dopiero zaczynał swoją
„przygodę” z życiem. Mój mały Ardur ma już prawie 12 lat. Chodzi do szkoły,
uczy się, jak wszystkie dzieci. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości co do
tego, że jest to chłopiec wyjątkowy. Wracam pamięcią do minionych lat swojego
dzieciństwa i nastoletniego życia – wiedziałam wówczas, co powinno nastąpić. I
oto jest – pewny siebie i uparty, lubi chodzić własnymi drogami i samodzielnie
decydować o sobie; bystry i inteligentny, jak na swój wiek. Blond włosy po
tatusiu – chociaż… nie wiem, czy geny ojca mają akurat w tym przypadku jakiekolwiek
znaczenie, jedynie chyba takie, że uroda syna nie wzbudza podejrzeń, biorąc pod
uwagę fakt, że ja jestem brunetką. Bo „ostatniego” mamy poznać właśnie po
jasnych włosach. Niezależnie od rodziców.
Coraz częściej, będąc
świadomą czekającej chłopca przyszłości, zaczynam zastanawiać się nad tym, jak
mogłabym go uchronić. Najchętniej zamknęłabym go pod kloszem, gdzie byłby
bezpieczny do końca życia. Boję się, chociaż wiem, że nie mam innego wyjścia.
Boję się rozstania.
Jednak, oprócz tego typu
refleksji, które nachodzą mnie najczęściej nocą lub późnymi wieczorami, moje
myśli przepełnia optymizm i radość z życia. No, może nie wszystko jest takie
kolorowe, w końcu zostałam sama z Ardurem po tym, jak jego ojciec poświęcił się
„lepszemu życiu”… Oczywiście, chodzi o to, że zachciało mu się szukać szczęścia
gdzie indziej, tymczasem już kilkakrotnie prosił mnie o „drobną” pomoc
finansową. Sama się sobie dziwię, że byłam w stanie pójść na taki układ, wynika
to chyba tylko i wyłącznie z litości. Ostatnio jednak sytuacja mu się
polepszyła – na zeszłe urodziny przysłał Ardurowi nową komórkę. Nawet mnie to
ucieszyło.
Mimo to czuję się
spełniona. Mam dobrą pracę i ukochanego synka. Jest całym moim życiem. Nie
potrafię wyobrazić sobie dnia, w którym po prostu nie będzie go przy mnie. W
innej sytuacji byłaby szansa, że jako dorosły człowiek mnie nie zostawi w
samotności. Jednak nasza przyszłość niewątpliwie zwiastuje rozstanie. I nie
tylko.
Zostawiam póki co sprawy
przykre – najważniejsze, że teraz mieszkamy razem, a ja, jak każda normalna
matka, wybieram się właśnie na szkolną wywiadówkę. Lubię słuchać, jak
nauczyciele narzekają na nieposłuszeństwo, czy nawet bezczelne zachowanie
mojego syna. Wtedy udaję, że rzeczywiście ogarnia mnie niepokój, przy czym w
duchu jestem dumna – znalazło się chociaż jedno dziecko, które ma swoje zdanie
i nie próbuje podlizywać się opiekunom. Kiedyś to docenią.
Śmieszy mnie też widok
zestresowanych rodziców, którzy ze szczerą trwogą dosłownie „napadają” na panią
wychowawczynię, a z ich wzroku można wyczytać coś w stylu „I co my mamy zrobić,
żeby dziecko miało lepsze oceny?”.
Zwykle stoję obok i udaję, że łączę się z nimi w ich „bólu”.
Siedzę z innymi rodzicami
w szkolnych ławkach, podczas gdy nauczycielka indywidualnie rozmawia z mamą
jakiejś dziewczynki. Czas nie chce przestać się dłużyć. Wyciągam telefon i
zaczynam klikać na nim, co popadnie. Nie zwracam wówczas szczególnej uwagi na
odgłosy kroków dochodzących z korytarza. Słychać tylko, że ktoś się spieszy. Po
chwili puka do drzwi i wchodzi.
- Dzień dobry, bardzo
przepraszam za spóźnienie, musiałem szybciej wyjść z pracy…
- Dzień dobry, proszę się
nie przejmować, poczeka pan na rozmowę indywidualną.
O mało co nie wypuściłam
telefonu z rąk. O czym ja mówię, wypuściłam, tyle, że upadł na ławkę, a nie na
ziemię! Jako, że w sali, nie licząc niegłośnych rozmów, jak dotąd panowała
prawie idealna cisza, wszyscy skierowali wzrok w moją stronę. Niezręczne
uczucie.
Dlaczego doznałam aż
takiego szoku? Wszędzie poznałabym ten głos. Nie mówiąc już o wyglądzie, o
twarzy. Szkoła mojego dziecka jest ostatnim miejscem, w którym spodziewałabym
się go spotkać, a tak naprawdę nie miałam nadziei, że kiedykolwiek go jeszcze
zobaczę. Moja pierwsza i chyba jedyna prawdziwa miłość, jeszcze z młodzieńczych
lat. Ten, z którym przeżyłam najbardziej wyjątkowe chwile, czego on, ze względu
na ówczesny rozwój wydarzeń, zupełnie nie ma prawa pamiętać.
Gaspar Duch. Nie wierzę!
A jednak - podobnie jak
inni, przez moment patrzy w kierunku, z którego doszedł trzask. Kompromitacja,
oczywiście, akurat w takim momencie, na oczach TAKIEJ osoby. Nie zwracając na
nikogo uwagi, zakładam odpadniętą część obudowy i kontynuuję bezcelowe
klikanie; inni zaś powracają do przerwanych rozmów. Widzę jednak, że ktoś
podchodzi w moją stronę:
- Przepraszam, trochę
niezręcznie mi o to pytać, ale czy mam przyjemność z Liranną Falton?
- Owszem, Gasparze, masz
ze mną przyjemność. – uśmiecham się, jakbym już nigdy nie miała się uśmiechać.
- Co za spotkanie! Myślałem,
że już się nigdy nie zobaczymy. Cieszę się, że cię widzę! – podzielił mój entuzjazm.
- Tyle razy bywałam na
wywiadówkach, a jakoś nigdy na ciebie nie trafiłam…
- Bo nigdy na nie nie
chodziłem. Zwykle pracuję do późna, dziś akurat miałem taką możliwość, więc
jestem. – uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
- A więc masz rodzinę… -
bardziej stwierdzam, niż pytam.
- Tak, córkę Nadię. Jej
matka tym bardziej nie ma czasu na jakieś wywiadówki, dlatego staram się, jak
mogę.
- Kim ona jest? – pytam
niezręcznie.
- Pracuje jako kardiolog.
Nie mieszkamy razem od dwóch lat… - dziwię się trochę, że z taką łatwością
wchodzi w ten temat.
- Rozumiem.
- A ty? Jak ci się układa
życie?
- Wiesz, całkiem podobnie.
Mieszkam sama z synkiem…
- W porządku, nie mówmy o
tym. Jak ma na imię?
- Ardur. Wspominał kiedyś
o koleżance Nadii…
- To ten blondyn, o którym
wszyscy nauczyciele rozmawiają? To twój syn? – zauważam coraz większy
entuzjazm.
- Tak, to właśnie on. Nie
wiedziałam, że jest aż tak popularny…
- Słyszałem, że bardzo bystry,
jak na swój wiek. Nie lubi się podporządkowywać. Zupełnie, jak mamusia. –
uśmiecha się zawadiacko.
- Akurat mamusia nie
należała nigdy do szczególnie bystrych. – ironizuję i uśmiecham się na myśl o
tym, jaka byłam w dzieciństwie – taka typowa klasowa zakała.
- Na pewno miała zawsze
swoje zdanie na każdy temat. – znów ta sama mina.
I w tym momencie musimy
przerwać, bo nauczycielka przywołuje Gaspara do biurka. Rozmowa nie trwa szczególnie
długo - domyślam się, że Nadia nie należy do dzieci, które sprawiają
jakiekolwiek problemy wychowawcze. Dziwi mnie jednak jeszcze większy uśmiech na
jego twarzy, kiedy zmierza w moim kierunku.
- Pięknie, ciekawych
rzeczy się tu dowiaduję…
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, że twój
syn nauczył moją grzeczną córeczkę wdawania się w dyskusje z nauczycielami.
Uwierzyłabyś w to? – cieszy mnie fakt, że ma podobne podejście do tej sprawy.
- Ma dar przekonywania. –
podzielam entuzjazm, po czym pytam niepewnie:
- Ale nie ma z tym
jakiegoś większego problemu?
- Poza tym, że dziewczyna
uczy się wypowiadać w większym gronie… a z tego akurat jestem zadowolony.
- Zależy o czym akurat
była dyskusja… - pozostaję w niepewności.
- Z tego, co mi pani
wychowawczyni powiedziała, to nie ma się czym martwić. – pocieszają mnie jego
słowa. Mimo że najczęściej staję po stronie syna, nigdy nie jestem całkowicie
pewna, że nie można mu nic zarzucić. On zawsze mówi szczerze to, co myśli, co niekoniecznie
musi być dobrze odbierane.
- Chętnie bym jeszcze
porozmawiał, ale muszę jeszcze odwieźć Nadię do jej mamy i wolę się nie
spóźnić. Zostawię ci swój numer, odezwij się kiedyś. Jak nasze dzieciaki się
przyjaźnią, to zawsze można się spotkać.
Pożegnał się i wyszedł. Na
szczęście nie musiałam długo czekać na swoją kolejkę do biurka. Nauczycielka
wygłosiła mi kolejny wykład na znajomy temat, podobny to wszystkich innych,
które od niej kiedykolwiek usłyszałam. Nie wszystko jednak dotarło do mnie –
myślami wciąż byłam razem z Gasparem, starym przyjacielem. Bliskim
przyjacielem. Sądziłam, że dojrzałam, że wyrosłam z pewnych uczuć.
Tymczasem, ten głupi
uśmiech wciąż nie daje mi spokoju.
·
- Co robisz po szkole? –
zapytała.
- Chyba nie mam planów. A
bo co, tym razem ty coś wymyśliłaś? – zaśmiał się chłopiec.
- Spokojnie, to nic
nadzwyczajnego. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną odwiedzić moją ciocię.
Żwawym krokiem
przemierzali ulice miasta. Niewysoki blondyn o bystrych, niebieskich oczach
oraz towarzysząca mu zwykle dziewczynka o długich, ciemnych włosach, w które
wpięty miała listek z różą.
Codziennie przechodzili tamtędy,
toteż znał ich chyba każdy obywatel miasta. Od kiedy się poznali, stali się
nierozłącznymi przyjaciółmi.
Doszli do osiedla bloków; w
jednym z nich swoje mieszkanie miała samotna kobieta, o włosach i cerze jasnych
jak słońce.
Uwielbiała wizyty swojej
bratanicy. Tym bardziej ucieszyła się, gdy przyprowadziła ona, tak dobrze znanego
kobiecie, przyjaciela.
Nadia zawsze z wielkim
entuzjazmem słuchała opowieści cioci Idris; zwykle były to zasłyszane legendy o
elfach i tajemniczym Drzewie Życia, które to niegdyś zostało zranione
najostrzejszym mieczem przez matkę Ziemię.
- Legenda mówi, że miecz
ten został pochowany na cmentarzu, wraz z potomkami słonecznej bogini,
Falthary.
- Gdzie znajduje się cmentarz?
– spytał zaciekawiony chłopiec.
- Drogę do niego powinien
wskazać wilk, zwany Varii, czyli kasztan.
Gdy żegnała się z dziećmi,
łza zakręciła jej się w oku. Czarodzieje nie mylili się – Ognisty Chłopiec jest
cudownym chłopcem.
- To co, szukamy
kasztanowego wilka? – zagadał Ardur.
- Ciocia mówiła kiedyś, że
można by znaleźć go w lesie. – przypomniała sobie dziewczynka.
- Chodźmy więc! – chłopak pociągnął
ją za rękę.
Udali się do pobliskiego
lasku, jedynego chyba w okolicy. Często właśnie tam spędzali nawet całe dnie,
bawiąc się lub, po prostu, siedząc nad strumykiem, czy biegając pośród drzew.
Las był ich placem zabaw.
Nigdy jednak nie
zapuszczali się zbyt daleko, żeby nie zgubić drogi. Dziś jednak Ardur
postanowił się przełamać. A wraz z nim Nadia.
Ścieżka ciągnęła się daleko
na wprost. Po około godzinie nużącego marszu, dostrzegli rozwidlenie. A
konkretnie – podwórze, przy którym stała gospoda.
Ich uwagę przykuły wozy
zaprzężone w konie. Szczególnie prezentował się jeden z nich – jego kruczoczarna
sierść lśniła w blasku słonecznym.
Z początku myśleli, żeby
wejść do środka; jednak niepokój wzbudziła w nich postać, która właśnie wyszła
na zewnątrz.
Ich oczom ukazał się
wysoki, nienaturalnie chudy, brodaty mężczyzna w średnim wieku, o długich,
ciemnych włosach sięgających do ramion. Przyglądał się przez dłuższą chwilę.
- Uciekajmy stąd! –
krzyknął Ardur i pociągnął Nadię w kierunku bocznej ścieżki.
- Zaczekajcie, dzieciaki,
nie bójcie się! – zawołał mężczyzna, jednak na próżno.
Rozpoznał dzieci z daleka.
Poczuł głęboką ulgę i radość – wszystko toczyło się zgodnie. Udało mu się zwieść
czarodziejów; nie będą, póki co, stanowić przeszkody.
- I co teraz? – spytała zdyszana
dziewczynka.
- Pójdźmy przed siebie,
zobaczymy, co uda się znaleźć. – polecił chłopak.
Spostrzegli, że uciekając,
zupełnie zgubili ścieżkę. Stali pośród drzew, a gałęzie zasłaniały im wszelki
widok.
- Boisz się? – spytał,
nieco złośliwe.
- No co ty! Ja się nigdy
nie boję! – odpowiedziała dumnie, z oburzeniem.
Pogubili się jednak
zupełnie; nigdzie nie mogli znaleźć wylotu na ścieżkę.
Aż zobaczyli go,
wychylającego się zza drzewa.
Dobrze zbudowany, o oczach
i sierści w barwach kasztanowych. Z jego spojrzenia biła jakaś wyjątkowa
mądrość.
- Zobacz, to Varii! Twoja
ciocia miała rację! – zaczęli biec w jego stronę.
Wilk spostrzegł, że go
zauważyli, zwrócił się więc w przeciwną stronę. Po chwili, idąc jego śladem,
odnaleźli główny trakt.
Zwierzę zatrzymało się, a
następnie znów spojrzało na nich. Ardur, zachęcającym gestem, chciał przywołać
go do siebie. Wilk, posłuszny jak pies, podszedł do nich i dał się pogłaskać.
- Zobacz, jaką cudowną ma
sierść. Weźmy go ze sobą! – zadecydował chłopiec, na co dziewczynka przytaknęła
tylko głową.
Z Ardurem się nie dyskutuje.
Z Ardurem się zgadza.
Minęło zaledwie pół
godziny, nim dotarli do niewielkiego, opuszczonego cmentarza.
- Nadia, pospiesz się! Tu
musi być ten miecz! – poganiał ciemnowłosą.
Nie mylił się; szybko
znalazł grób, w który wbite było zdobione ostrze.
- Myślisz, że powinniśmy
go stąd zabierać? – spytała niepewnie.
- A czemu by nie?!
Zresztą, trzeba to koniecznie pokazać cioci! Varii’ego też zabierzemy! – jego ton głosu nie
przyjmował sprzeciwu.
Mimo to że miecz sprawiał
wrażenie głęboko wbitego w marmur, chłopiec bez trudu wyjął go stamtąd. Nadia
wytrzeszczyła oczy.
- Od kiedy ty jesteś taki
silny? – wpadła w zachwyt.
- Zawsze byłem silny! Nie wiedziałaś? – odparł zawadiacko.
Podniósł ostrze do góry; w
blasku słońca dało się dostrzec wygrawerowane na nim litery.
- Co tam jest napisane? –
spostrzegła dziewczynka.
- „Gdybyś chciał naprawiać
świat, byłoby jeszcze gorzej, niż jest…” Hmm, ciekawe, o co też mogło chodzić.
- Może lepiej wracajmy już
do domu… - zaniepokoiła się.
- Dobra, dobra, skoro już
cię strach obleciał… Tylko ani słowa rodzicom! Powiemy tylko twojej cioci!
- W porządku… - odetchnęła
z ulgą.
- Ale Varii’ego zatrzymam
ja! Mama ostatnio wspominała coś, że chciałaby mieć psa. – dodał dumnie Ardur.
·
Ciocia Idris zgodziła się
dochować tajemnicy o znalezionym mieczu. Powiedziała też, żeby chłopiec
zatrzymał wilka. Potrzebował właściciela.
Zwierzę wyraźnie ucieszyło
się na jej widok, jak gdyby znało ją od zawsze. Bo znało. To ona, Złota
Gwiazda, pozwoliła mu opuścić niebo i wrócić na ziemię. Jednak już nie jako „nieszczęśliwy”.
W tej sytuacji lepiej pasowało do niego określenie: „najlepszy przyjaciel
człowieka”.
A Dinnarth? Drugi „nieszczęśliwy”?
Wyprosiła łaskę u Gharis. Stał się współpracownikiem i najlepszym kumplem
Gaspara. Przyjacielem rodziny.
Pozwoliła zachować
Ardurowi miecz, jako pamiątkę. Musiała jednak wyjaśnić wszystko Neris, jego
matce…
Zastanowiła się nad
cytatem wygrawerowanym na ostrzu. Może faktycznie lepiej nie naprawiać świata?
Może byłoby jeszcze gorzej, niż jest…?
Uśmiechnęła się. Przecież
wszystko było dobrze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz