wtorek, 26 sierpnia 2014

Gaspar; "Epilog - Ognisty Chłopiec"

Przyglądam mu się uważnie – rośnie, nie da się ukryć. W takich chwilach chyba każdy rodzic powraca wspomnieniami do czasów, w których ich dzidziuś dopiero zaczynał swoją „przygodę” z życiem. Mój mały Ardur ma już prawie 12 lat. Chodzi do szkoły, uczy się, jak wszystkie dzieci. Nie mam jednak najmniejszych wątpliwości co do tego, że jest to chłopiec wyjątkowy. Wracam pamięcią do minionych lat swojego dzieciństwa i nastoletniego życia – wiedziałam wówczas, co powinno nastąpić. I oto jest – pewny siebie i uparty, lubi chodzić własnymi drogami i samodzielnie decydować o sobie; bystry i inteligentny, jak na swój wiek. Blond włosy po tatusiu – chociaż… nie wiem, czy geny ojca mają akurat w tym przypadku jakiekolwiek znaczenie, jedynie chyba takie, że uroda syna nie wzbudza podejrzeń, biorąc pod uwagę fakt, że ja jestem brunetką. Bo „ostatniego” mamy poznać właśnie po jasnych włosach. Niezależnie od rodziców.

Coraz częściej, będąc świadomą czekającej chłopca przyszłości, zaczynam zastanawiać się nad tym, jak mogłabym go uchronić. Najchętniej zamknęłabym go pod kloszem, gdzie byłby bezpieczny do końca życia. Boję się, chociaż wiem, że nie mam innego wyjścia. Boję się rozstania.

Jednak, oprócz tego typu refleksji, które nachodzą mnie najczęściej nocą lub późnymi wieczorami, moje myśli przepełnia optymizm i radość z życia. No, może nie wszystko jest takie kolorowe, w końcu zostałam sama z Ardurem po tym, jak jego ojciec poświęcił się „lepszemu życiu”… Oczywiście, chodzi o to, że zachciało mu się szukać szczęścia gdzie indziej, tymczasem już kilkakrotnie prosił mnie o „drobną” pomoc finansową. Sama się sobie dziwię, że byłam w stanie pójść na taki układ, wynika to chyba tylko i wyłącznie z litości. Ostatnio jednak sytuacja mu się polepszyła – na zeszłe urodziny przysłał Ardurowi nową komórkę. Nawet mnie to ucieszyło.

Mimo to czuję się spełniona. Mam dobrą pracę i ukochanego synka. Jest całym moim życiem. Nie potrafię wyobrazić sobie dnia, w którym po prostu nie będzie go przy mnie. W innej sytuacji byłaby szansa, że jako dorosły człowiek mnie nie zostawi w samotności. Jednak nasza przyszłość niewątpliwie zwiastuje rozstanie. I nie tylko.

Zostawiam póki co sprawy przykre – najważniejsze, że teraz mieszkamy razem, a ja, jak każda normalna matka, wybieram się właśnie na szkolną wywiadówkę. Lubię słuchać, jak nauczyciele narzekają na nieposłuszeństwo, czy nawet bezczelne zachowanie mojego syna. Wtedy udaję, że rzeczywiście ogarnia mnie niepokój, przy czym w duchu jestem dumna – znalazło się chociaż jedno dziecko, które ma swoje zdanie i nie próbuje podlizywać się opiekunom. Kiedyś to docenią.

Śmieszy mnie też widok zestresowanych rodziców, którzy ze szczerą trwogą dosłownie „napadają” na panią wychowawczynię, a z ich wzroku można wyczytać coś w stylu „I co my mamy zrobić, żeby dziecko miało lepsze oceny?”.  Zwykle stoję obok i udaję, że łączę się z nimi w ich „bólu”.

Siedzę z innymi rodzicami w szkolnych ławkach, podczas gdy nauczycielka indywidualnie rozmawia z mamą jakiejś dziewczynki. Czas nie chce przestać się dłużyć. Wyciągam telefon i zaczynam klikać na nim, co popadnie. Nie zwracam wówczas szczególnej uwagi na odgłosy kroków dochodzących z korytarza. Słychać tylko, że ktoś się spieszy. Po chwili puka do drzwi i wchodzi.
- Dzień dobry, bardzo przepraszam za spóźnienie, musiałem szybciej wyjść z pracy…
- Dzień dobry, proszę się nie przejmować, poczeka pan na rozmowę indywidualną.

O mało co nie wypuściłam telefonu z rąk. O czym ja mówię, wypuściłam, tyle, że upadł na ławkę, a nie na ziemię! Jako, że w sali, nie licząc niegłośnych rozmów, jak dotąd panowała prawie idealna cisza, wszyscy skierowali wzrok w moją stronę. Niezręczne uczucie.

Dlaczego doznałam aż takiego szoku? Wszędzie poznałabym ten głos. Nie mówiąc już o wyglądzie, o twarzy. Szkoła mojego dziecka jest ostatnim miejscem, w którym spodziewałabym się go spotkać, a tak naprawdę nie miałam nadziei, że kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Moja pierwsza i chyba jedyna prawdziwa miłość, jeszcze z młodzieńczych lat. Ten, z którym przeżyłam najbardziej wyjątkowe chwile, czego on, ze względu na ówczesny rozwój wydarzeń, zupełnie nie ma prawa pamiętać.
Gaspar Duch. Nie wierzę!

A jednak - podobnie jak inni, przez moment patrzy w kierunku, z którego doszedł trzask. Kompromitacja, oczywiście, akurat w takim momencie, na oczach TAKIEJ osoby. Nie zwracając na nikogo uwagi, zakładam odpadniętą część obudowy i kontynuuję bezcelowe klikanie; inni zaś powracają do przerwanych rozmów. Widzę jednak, że ktoś podchodzi w moją stronę:
- Przepraszam, trochę niezręcznie mi o to pytać, ale czy mam przyjemność z Liranną Falton?
- Owszem, Gasparze, masz ze mną przyjemność. – uśmiecham się, jakbym już nigdy nie miała się uśmiechać.
- Co za spotkanie! Myślałem, że już się nigdy nie zobaczymy. Cieszę się, że cię widzę!  – podzielił mój entuzjazm.
- Tyle razy bywałam na wywiadówkach, a jakoś nigdy na ciebie nie trafiłam…
- Bo nigdy na nie nie chodziłem. Zwykle pracuję do późna, dziś akurat miałem taką możliwość, więc jestem. – uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
- A więc masz rodzinę… - bardziej stwierdzam, niż pytam.
- Tak, córkę Nadię. Jej matka tym bardziej nie ma czasu na jakieś wywiadówki, dlatego staram się, jak mogę.
- Kim ona jest? – pytam niezręcznie.
- Pracuje jako kardiolog. Nie mieszkamy razem od dwóch lat… - dziwię się trochę, że z taką łatwością wchodzi w ten temat.
- Rozumiem.
- A ty? Jak ci się układa życie?
- Wiesz, całkiem podobnie. Mieszkam sama z synkiem…
- W porządku, nie mówmy o tym. Jak ma na imię?
- Ardur. Wspominał kiedyś o koleżance Nadii…
- To ten blondyn, o którym wszyscy nauczyciele rozmawiają? To twój syn? – zauważam coraz większy entuzjazm.
- Tak, to właśnie on. Nie wiedziałam, że jest aż tak popularny…
- Słyszałem, że bardzo bystry, jak na swój wiek. Nie lubi się podporządkowywać. Zupełnie, jak mamusia. – uśmiecha się zawadiacko.
- Akurat mamusia nie należała nigdy do szczególnie bystrych. – ironizuję i uśmiecham się na myśl o tym, jaka byłam w dzieciństwie – taka typowa klasowa zakała.
- Na pewno miała zawsze swoje zdanie na każdy temat. – znów ta sama mina.

I w tym momencie musimy przerwać, bo nauczycielka przywołuje Gaspara do biurka. Rozmowa nie trwa szczególnie długo - domyślam się, że Nadia nie należy do dzieci, które sprawiają jakiekolwiek problemy wychowawcze. Dziwi mnie jednak jeszcze większy uśmiech na jego twarzy, kiedy zmierza w moim kierunku.
- Pięknie, ciekawych rzeczy się tu dowiaduję…
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, że twój syn nauczył moją grzeczną córeczkę wdawania się w dyskusje z nauczycielami. Uwierzyłabyś w to? – cieszy mnie fakt, że ma podobne podejście do tej sprawy.
- Ma dar przekonywania. – podzielam entuzjazm, po czym pytam niepewnie:
- Ale nie ma z tym jakiegoś większego problemu?
- Poza tym, że dziewczyna uczy się wypowiadać w większym gronie… a z tego akurat jestem zadowolony.
- Zależy o czym akurat była dyskusja… - pozostaję w niepewności.
- Z tego, co mi pani wychowawczyni powiedziała, to nie ma się czym martwić. – pocieszają mnie jego słowa. Mimo że najczęściej staję po stronie syna, nigdy nie jestem całkowicie pewna, że nie można mu nic zarzucić. On zawsze mówi szczerze to, co myśli, co niekoniecznie musi być dobrze odbierane.
- Chętnie bym jeszcze porozmawiał, ale muszę jeszcze odwieźć Nadię do jej mamy i wolę się nie spóźnić. Zostawię ci swój numer, odezwij się kiedyś. Jak nasze dzieciaki się przyjaźnią, to zawsze można się spotkać.

Pożegnał się i wyszedł. Na szczęście nie musiałam długo czekać na swoją kolejkę do biurka. Nauczycielka wygłosiła mi kolejny wykład na znajomy temat, podobny to wszystkich innych, które od niej kiedykolwiek usłyszałam. Nie wszystko jednak dotarło do mnie – myślami wciąż byłam razem z Gasparem, starym przyjacielem. Bliskim przyjacielem. Sądziłam, że dojrzałam, że wyrosłam z pewnych uczuć.
Tymczasem, ten głupi uśmiech wciąż nie daje mi spokoju.

·          

- Co robisz po szkole? – zapytała.
- Chyba nie mam planów. A bo co, tym razem ty coś wymyśliłaś? – zaśmiał się chłopiec.
- Spokojnie, to nic nadzwyczajnego. Chciałbym, żebyś poszedł ze mną odwiedzić moją ciocię.

Żwawym krokiem przemierzali ulice miasta. Niewysoki blondyn o bystrych, niebieskich oczach oraz towarzysząca mu zwykle dziewczynka o długich, ciemnych włosach, w które wpięty miała listek z różą.
Codziennie przechodzili tamtędy, toteż znał ich chyba każdy obywatel miasta. Od kiedy się poznali, stali się nierozłącznymi przyjaciółmi.

Doszli do osiedla bloków; w jednym z nich swoje mieszkanie miała samotna kobieta, o włosach i cerze jasnych jak słońce.
Uwielbiała wizyty swojej bratanicy. Tym bardziej ucieszyła się, gdy przyprowadziła ona, tak dobrze znanego kobiecie, przyjaciela.

Nadia zawsze z wielkim entuzjazmem słuchała opowieści cioci Idris; zwykle były to zasłyszane legendy o elfach i tajemniczym Drzewie Życia, które to niegdyś zostało zranione najostrzejszym mieczem przez matkę Ziemię.
- Legenda mówi, że miecz ten został pochowany na cmentarzu, wraz z potomkami słonecznej bogini, Falthary.
- Gdzie znajduje się cmentarz? – spytał zaciekawiony chłopiec.
- Drogę do niego powinien wskazać wilk, zwany Varii, czyli kasztan.

Gdy żegnała się z dziećmi, łza zakręciła jej się w oku. Czarodzieje nie mylili się – Ognisty Chłopiec jest cudownym chłopcem.

- To co, szukamy kasztanowego wilka? – zagadał Ardur.
- Ciocia mówiła kiedyś, że można by znaleźć go w lesie. – przypomniała sobie dziewczynka.
- Chodźmy więc! – chłopak pociągnął ją za rękę.

Udali się do pobliskiego lasku, jedynego chyba w okolicy. Często właśnie tam spędzali nawet całe dnie, bawiąc się lub, po prostu, siedząc nad strumykiem, czy biegając pośród drzew.
Las był ich placem zabaw.

Nigdy jednak nie zapuszczali się zbyt daleko, żeby nie zgubić drogi. Dziś jednak Ardur postanowił się przełamać. A wraz z nim Nadia.

Ścieżka ciągnęła się daleko na wprost. Po około godzinie nużącego marszu, dostrzegli rozwidlenie. A konkretnie – podwórze, przy którym stała gospoda.

Ich uwagę przykuły wozy zaprzężone w konie. Szczególnie prezentował się jeden z nich – jego kruczoczarna sierść lśniła w blasku słonecznym.

Z początku myśleli, żeby wejść do środka; jednak niepokój wzbudziła w nich postać, która właśnie wyszła na zewnątrz.
Ich oczom ukazał się wysoki, nienaturalnie chudy, brodaty mężczyzna w średnim wieku, o długich, ciemnych włosach sięgających do ramion. Przyglądał się przez dłuższą chwilę.
- Uciekajmy stąd! – krzyknął Ardur i pociągnął Nadię w kierunku bocznej ścieżki.
- Zaczekajcie, dzieciaki, nie bójcie się! – zawołał mężczyzna, jednak na próżno.
Rozpoznał dzieci z daleka. Poczuł głęboką ulgę i radość – wszystko toczyło się zgodnie. Udało mu się zwieść czarodziejów; nie będą, póki co, stanowić przeszkody.

- I co teraz? – spytała zdyszana dziewczynka.
- Pójdźmy przed siebie, zobaczymy, co uda się znaleźć. – polecił chłopak.

Spostrzegli, że uciekając, zupełnie zgubili ścieżkę. Stali pośród drzew, a gałęzie zasłaniały im wszelki widok.
- Boisz się? – spytał, nieco złośliwe.
- No co ty! Ja się nigdy nie boję! – odpowiedziała dumnie, z oburzeniem.
Pogubili się jednak zupełnie; nigdzie nie mogli znaleźć wylotu na ścieżkę.
Aż zobaczyli go, wychylającego się zza drzewa.

Dobrze zbudowany, o oczach i sierści w barwach kasztanowych. Z jego spojrzenia biła jakaś wyjątkowa mądrość.
- Zobacz, to Varii! Twoja ciocia miała rację! – zaczęli biec w jego stronę.
Wilk spostrzegł, że go zauważyli, zwrócił się więc w przeciwną stronę. Po chwili, idąc jego śladem, odnaleźli główny trakt.

Zwierzę zatrzymało się, a następnie znów spojrzało na nich. Ardur, zachęcającym gestem, chciał przywołać go do siebie. Wilk, posłuszny jak pies, podszedł do nich i dał się pogłaskać.
- Zobacz, jaką cudowną ma sierść. Weźmy go ze sobą! – zadecydował chłopiec, na co dziewczynka przytaknęła tylko głową.

Z Ardurem się nie dyskutuje. Z Ardurem się zgadza.
Minęło zaledwie pół godziny, nim dotarli do niewielkiego, opuszczonego cmentarza.
- Nadia, pospiesz się! Tu musi być ten miecz! – poganiał ciemnowłosą.

Nie mylił się; szybko znalazł grób, w który wbite było zdobione ostrze.
- Myślisz, że powinniśmy go stąd zabierać? – spytała niepewnie.
- A czemu by nie?! Zresztą, trzeba to koniecznie pokazać cioci!  Varii’ego też zabierzemy! – jego ton głosu nie przyjmował sprzeciwu.

Mimo to że miecz sprawiał wrażenie głęboko wbitego w marmur, chłopiec bez trudu wyjął go stamtąd. Nadia wytrzeszczyła oczy.
- Od kiedy ty jesteś taki silny? – wpadła w zachwyt.
- Zawsze  byłem silny! Nie wiedziałaś? – odparł zawadiacko.

Podniósł ostrze do góry; w blasku słońca dało się dostrzec wygrawerowane na nim litery.
- Co tam jest napisane? – spostrzegła dziewczynka.
- „Gdybyś chciał naprawiać świat, byłoby jeszcze gorzej, niż jest…” Hmm, ciekawe, o co też mogło chodzić.
- Może lepiej wracajmy już do domu… - zaniepokoiła się.
- Dobra, dobra, skoro już cię strach obleciał… Tylko ani słowa rodzicom! Powiemy tylko twojej cioci!
- W porządku… - odetchnęła z ulgą.

- Ale Varii’ego zatrzymam ja! Mama ostatnio wspominała coś, że chciałaby mieć psa. – dodał dumnie Ardur.

·          

Ciocia Idris zgodziła się dochować tajemnicy o znalezionym mieczu. Powiedziała też, żeby chłopiec zatrzymał wilka. Potrzebował właściciela.
Zwierzę wyraźnie ucieszyło się na jej widok, jak gdyby znało ją od zawsze. Bo znało. To ona, Złota Gwiazda, pozwoliła mu opuścić niebo i wrócić na ziemię. Jednak już nie jako „nieszczęśliwy”. W tej sytuacji lepiej pasowało do niego określenie: „najlepszy przyjaciel człowieka”.
A Dinnarth? Drugi „nieszczęśliwy”? Wyprosiła łaskę u Gharis. Stał się współpracownikiem i najlepszym kumplem Gaspara. Przyjacielem rodziny.

Pozwoliła zachować Ardurowi miecz, jako pamiątkę. Musiała jednak wyjaśnić wszystko Neris, jego matce…
Zastanowiła się nad cytatem wygrawerowanym na ostrzu. Może faktycznie lepiej nie naprawiać świata? Może byłoby jeszcze gorzej, niż jest…?


Uśmiechnęła się. Przecież wszystko było dobrze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz