Od lawy biło ciepło,
gorąco wręcz. Znajdowaliśmy się na ogromnej, podłużnej skale; jedyne, co
mogliśmy zrobić, to iść prosto przed siebie.
Musieliśmy trzymać się
środka, aby nie poparzyła nas pryskająca z obu stron ciecz. Miejsce to również
wpływało na samopoczucie – w przeciwieństwie do szczęścia i błogości, które
towarzyszyły mi w niebie, teraz ogarnęło mnie przygnębienie. Chciałem jak
najszybciej się stąd wydostać.
- Tu też bywałaś nieraz? –
zapytałem.
- Nie, ale pamiętam to
miejsce ze snów. Zwykle były to moje największe koszmary…
Fobby dzielnie szedł za
nami, jednak widać było, że jemu również udzieliło się poczucie strachu i
niepokoju.
Jak dotąd otaczała nas
niemal idealna cisza; dlatego wystraszyliśmy się nie na żarty, gdy nagle,
gdzieś z oddali, rozległy się potworne krzyki…
Krzyki cierpiących, torturowanych.
Przypomniało mi się, że słyszałem podobne w swoich snach. Musiałem je słyszeć –
w życiu nie potrafiłbym sobie tego wyobrazić.
Przeszył mnie dreszcz po
całym ciele. Nie wiedziałem, czy wciąż ktoś krzyczy, czy były to już tylko
odgłosy w mojej głowie. Ale sądząc po minie Neris, również wciąż je słyszała.
Nagle w powietrzu uniósł się
duszący zapach – zapach krwi. Zrobiło mi się słabo, zakręciło mi się w głowie…
Poczułem, że ktoś mnie podtrzymuje, bym nie upadł.
- Gaspar, wszystko w
porządku? Słyszysz mnie? – to była Neris.
Otrząsnąłem się na
szczęście. Choć z trudem starałem się nie tracić przytomności, bo zapach zdawał
się nasilać coraz bardziej.
Doszliśmy do końca tej
drogi, a konkretnie – do dziury wyżłobionej w głębi ogromnej skały. Jeśli
wysiliło się wzrok, można było dostrzec chmarę pająków zmierzających w tamtą
stronę.
- Musimy wejść do środka. –
ledwo wypowiedziała te słowa.
Chwyciłem ją za rękę; powoli
podchodziliśmy do wejścia.
Świadomość, że towarzyszy
mi druga osoba wprawdzie nie odbierała strachu, ale miała w tej chwili ogromne
znaczenie…
·
Gdy już byliśmy w środku,
zorientowałem się, że gdzieś już widziałem to miejsce. Ściany oblepione były
gęstą, białą cieczą; wszędzie zaś porozrzucane były patyki, równie klejące się.
Przechodziliśmy między
nimi, wciąż trzymając się za ręce. Przed oczami mignęła mi sylwetka dużych rozmiarów
pająka. Jego także gdzieś kiedyś widziałem…
Szybciej, niż mógłbym się
tego spodziewać, natrafiliśmy na rozdroże.
Wtedy przypomniałem sobie
swoje sny! Te z dzieciństwa i z późniejszych lat. Widziałem ten tunel już nieraz.
Zgodnie z tym, co
przypuszczałem, pająk udał się w lewo.
- Gdzie teraz? – spytała Neris.
Zastanowiłem się chwilę.
- Pamiętam, jak raz
poszedłem w prawo. Wówczas nie dowiedziałem się, co mnie dalej czeka. W innym
śnie zaś postanowiłem śledzić dalej pająka. Skończyło się tym, co przeżywaliśmy
przed chwilą – słyszałem krzyki i czułem zapach krwi…
Neris nie odpowiadała
przez moment.
- Myślisz, żeby jednak wybrać
prawo? – głos jej się załamywał.
- Ten pomysł bardziej mnie
przekonuje.
Znów chwila milczenia.
-Chodźmy więc! – poleciłem
i pociągnąłem ją w tamtą stronę.
·
Patyki, pełno patyków…
Wszystkie tłuste od białej cieczy. W pewnym momencie musieliśmy nawet nieść
Fobby’ego, bo jak raz przykleił się do ściany, to nie umiał się później
oderwać.
Próbowałem przypomnieć
sobie swój sen z dzieciństwa. Jak na razie wszystko się zgadzało. Mieliśmy
natrafić na ostatni, suchy patyk, zaś później zamiast nich, powinny być
kamienie.
Droga zdawała się nie mieć
końca. Coraz więcej trudności sprawiało nam przedzieranie się przez kamienie.
Neris nieraz zdążyła się już przewrócić; dlatego też cały czas trzymałem ją za
rękę.
Poczułem trochę adrenaliny
– w końcu dowiem się, co znajduje się po drugiej stronie tej jaskini. Nigdy nie
przypuszczałem, że ujrzę to w rzeczywistości…
Albo mi się zdawało, albo
znów gdzieś z bardzo daleka dobiegły do mnie krzyki.
- Też to słyszysz? –
zapytałem.
- Tak skończymy po
śmierci, jeśli zbyt narazimy się Gharis. – odparła chłodno, a mnie ciarki przeszły
po plecach.
Jak to mogło wyglądać?
Tortury, bicie? A może znęcanie się psychicznie? Nawet wolę sobie nie
wyobrażać, ile krwi może właśnie rozlewać się po całym podziemiu…
Krzyki stawały się coraz
głośniejsze.
- Dziwne, przecież
wybrałem prawą stronę…
- Nie ulegaj pozorom. Nie
wiemy, co tak naprawdę nas tutaj czeka.
Prawie krzyknąłem z
przerażenia – nagle poczułem czyjąś rękę na swoim ramieniu! Odwróciłem się
gwałtownie – nikogo nie było.
- Co jest? – zdziwiła się
Neris.
- Ktoś mnie dotknął w
ramię. W śnie było dokładnie to samo, tyle, że wtedy poszedłem za pająkiem…
- Nikogo tu nie ma. To
pewnie złudzenie…
Na chwilę się uspokoiłem,
jednak znów poczułem dłoń.
- Chodźmy szybciej. –
poleciłem.
Jednak im dalej szliśmy,
tym głośniej było słychać krzyki. Znów poczułem zapach krwi. Coraz więcej
kamieni; zaczęły utrudniać nam przejście.
Kolejny dotyk na ramieniu.
Zaczęło kręcić mi się w głowie.
- Gaspar, nie mdlej teraz!
Słyszysz mnie?! – Neris próbowała mnie otrząsnąć.
Obraz zaczął rozmazywać mi
się przed oczami. Czułem, że nie zniosę tego dłużej…
Ostatnie, co pamiętam, to
krzyk Liranny:
- Słyszysz mnie, Gaspar?! Gaspar…!
·
Gdy się obudziłem, byłem
sam. Siedziałem przy ścianie jaskini; drogi nie blokowały już kamienie, a krzyki
ucichły. Dostrzegłem za to światło, na końcu tunelu.
Z trudem udało mi się wstać; bolały mnie
wszystkie kości i mięśnie. Poszedłem prosto przed siebie.
Strach zaczął ustępować
poczuciu ulgi i wewnętrznego spokoju. Znalazłem wyjście z jaskini.
Co było po drugiej
stronie?
Zobaczyłem las; zarówno
trawa, jak kwiaty i liście na drzewach były prawie całkowicie białe, czy nawet
srebrne.
Dostrzegłem też owoce na
gałęziach drzew, również na krzakach – jabłka, gruszki, porzeczki… Wszystkie miały
tą samą lśniącą barwę.
Przeszedłem kilka kroków,
nim usłyszałem śmiechy. Śmiechy ludzi.
Siedzieli pod drzewem, jak
gdyby nigdy nic. Jedli owoce, pili jakiś trunek z ogromnych kufli i śmiali się wniebogłosy.
Wyglądali na wyjątkowo szczęśliwych.
- Patrzcie, mamy
towarzysza! – jedna z kobiet zwróciła się w moją stronę. Na oko była w średnim
wieku, miała na sobie obdartą, przypominającą raczej szmaty, odzież; wszyscy zresztą
ubrani byli identycznie.
- Zapraszamy, kolego,
przyłącz się! Chcesz pić? – teraz jeden z mężczyzn poklepał mnie serdecznie po
plecach i wcisnął do rąk kufel.
Zrobiłem łyka – trunek okazał
się najzwyklejszym piwem.
- Wspominamy właśnie swoje
ziemskie lata. Może też nam coś opowiesz?
To byli zmarli ludzie. A
więc tu trafiało się po śmierci! Znaczy, że jestem już całkiem niedaleko.
- Dziękuję bardzo za
zaproszenie, ale wybaczcie, muszę iść dalej. Daleko stąd do Srebrnej Rzeki?
Popatrzyli na mnie ze
zdziwieniem.
- Człowieku, po co ci tam
iść? Chcesz już zupełnie popaść w depresję? – zaśmiał się mężczyzna.
- Mam tam interes do
załatwienia. To jak, którędy powinienem pójść?
- Widzę, że jesteś uparty.
Idź cały czas prosto, powinieneś trafić!
- Dziękuję serdecznie.
- Do zobaczenia, młody,
wpadnij tu kiedyś! – zawołał mężczyzna.
Wyglądali dość nędznie, a
mimo to nie opuszczał ich dobry nastrój i poczucie humoru. Może to miejsce
wcale nie jest takie złe?
Idąc, słyszałem gdzieś w
oddali głosy innych ludzi. Widocznie gromadzili się w małych grupkach i
poznawali wzajemnie. Że też nie dopadła ich jeszcze nuda…
Przypomniałem sobie o
Księżycowym Smoku – dlaczego nie natrafiliśmy na niego? I gdzie podziała się gitara?
A Neris, Fobby?
Przysiadłem pod jednym z
drzew; spojrzałem w górę – niebo również zdawało się być niemal całe białe. Nagle
poczułem na sobie kroplę gęstej cieczy; po chwili było ich coraz więcej, aż w
końcu przerodziły się w ulewny deszcz…
Nie miałem się gdzie
schować; nie ruszyłem się więc z miejsca. Ciecz zaczęła oblepiać całe moje
ciało.
Usłyszałem szmer. Zza
drzewa obok wyszła jakaś wątła, mizerna postać.
Okazała się być staruszką,
która najwyraźniej również była sama.
- Kochaneczku, mogę się
przysiąść? – spytała schorowanym głosem.
- Oczywiście, zapraszam. –
odparłem grzecznie.
Wyglądała bardzo
sympatycznie. Usiadła obok i przysunęła się blisko mnie. Miała wyjątkowo
pocieszający uśmiech na twarzy.
Spojrzała w górę i przez
chwilę przyglądała się niebu.
- Księżycowy Smok znów
płacze. To już któryś raz w ostatnim czasie.
- To jego łzy? – spytałem.
- Te same, z których
niegdyś wylęgły się pająki. Teraz to tylko lśniąca, gęsta woda. Zupełnie jakby
pochodziła ze Srebrnej Rzeki.
- Czy to daleko stąd?
- Nie, nie, dosłownie tuż
za rogiem. Jak ucichnie deszcz, to cię tam zaprowadzę.
- Dziękuję. –
powiedziałem, ale chyba mnie nie usłyszała. Oparła głowę o pień drzewa i
zamknęła oczy. Zdawało się, że w sekundzie zasnęła.
Gdy deszcz łez w końcu
dobiegł końca, jak na zawołanie zbudziła się.
- To co, kochaneczku, czas
na nas. – pomogłem jej się podnieść.
Poprosiła, bym szedł koło
niej i podpierał na ramieniu.
- Dlaczego Smok nie
strzeże jaskini? – zapytałem.
- Wszyscy chcielibyśmy to
wiedzieć. Ale domyślamy się, że w końcu przybyły dzieci Falthary, aby przywrócić
światu nieśmiertelność. Może dlatego Księżycowy Smok wylewa tyle łez.
Postanowiłem, że nie
odkryję przed nią swojej tożsamości.
- Jak pani tu trafiła? –
zagadałem.
Zaśmiała się.
- Czyżby nie było tego
widać po mnie? Na każdego z nas kiedyś przychodzi czas. Ale tacy młodzi, jak
ty? Serce mi ściska na myśl o tym.
Kontynuowała:
- Mój wnuczek zmarł
jeszcze przede mną; biedne dziecko! Szukam go już od tylu dni, a wciąż nie mogę
na niego trafić…
- Może mógłbym pani pomóc?
Jak wygląda?
- Nie zaprzątaj sobie
głowy, kochaneczku. Mam na to tyle czasu… - w jej głosie słychać było wielkie
zmartwienie.
Dalej szliśmy w milczeniu.
Widać było, że staruszka głęboko się nad czymś zamyśliła.
- Ciekawe, czy spotkam tych
młodzieńców! Podobno mają piękne blond włosy, jasne, jak słońce…
Biedna kobieta. Nie
wiedziała, że jej nadzieje, póki co, pójdą na marne…
Zatrzymaliśmy się, gdy z
daleka dostrzegłem rzekę w kolorze srebra.
- Jeśli pozwolisz, tu się
rozstaniemy. Nie chcę znów widzieć tego miejsca…
- Rozumiem. Nie wiem, jak
pani dziękować…
- Do zobaczenia,
kochaneczku. – uścisnęła mi dłoń i wolnym, starczym krokiem udała się w głąb lasu.
Przemiła kobieta!
Czułem coraz większe
podekscytowanie – byłem już tylko o kilka kroków od Srebrnej Rzeki! Tylko wciąż
nie odnalazłem Neris i Fobby’ego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz