wtorek, 22 listopada 2016

662. Politonia

Politonia.
W tym mieszkaniu siedzę sama,
w szybie zdjęcie z zeszłego lata,
lustra przeszłości
odłamki na parapecie.

Politonia.
Martwo spoglądam na żywe oblicze,
na to jedyne w zasięgu mojego wzroku.
Silne dłonie powabnym gestem
strzepują mi kurz z policzka,
jakby powiedzieć chciały:
oczyść się
tą jedną łzą.

Politonia.
Pod maską tylko kości,
więc prawdziwą jest szata zewnętrzna,
spopularyzowane ujęcie
tysiąca w jednej odsłonie.
Znudziło mi się umyślne szarpanie języka,
malowanie głosem,
barwa bezbarwna,
sine usta
na bladym obliczu.

Politonia.
Przecinek na końcu zdania,
niedokończona fraza,
wieczne niedopowiedzenie.
Zbyt drobny to szczegół,
by o rozwiązanie prosić Centralę Główną,
specjalistów od gramatycznych reguł,
zachowania prawidłowego szyku.
Wysłucha mnie w każdej chwili,
lecz termin zlecenia jest niewyznaczony.

Politonia.
Noszę się
zbyt niestabilnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz