poniedziałek, 17 kwietnia 2017

772. Zakazany owoc

Jak byłam mała, uczyli mnie,
że pod tym uśmiechem nie kryje się nic dobrego.
Słodycz drażni zmysły, wprowadza w stan
błogosławiony, chcę go więcej,
z wiekiem świadomość zaciera bezpieczne granice.

Jeśli spróbuję tylko raz,
a wmówiłam sobie, że próby nie wlicza się w rachubę,
dowiem się, jak dalece można odczuwać życie.
Na nic zdała się młodość pod okiem mistrza ascezy,
stracił termin ważności jeszcze przed moim ślubem milczenia.
Po kryjomu krzyczałam najgorsze przekleństwa

o wojnie mężatek i feministek,
jakby od tego zależał bilans handlu miłością.
U nas jedno ma imię, uproszczona jak zaangażowanie
i droga do zysku osobistego. A nie od dziś wiadomo,
że to jedno z nielicznych zwierząt, których oswoić się nie da.

Zrywam owoc, choć wciąż niedojrzały,
jeszcze nie wiedząc, czy kiedykolwiek go skosztuję.
Tak igram sobie z nieznośnym pożądaniem
na granicy poddaństwa i przewagi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz