żegnam się z raczkowaniem, nieśmiało stawiam stopę
na twardej powierzchni, boso wyczuwam jeszcze
gryzącą podeszwy ściółkę starych brudów
dziadka pod wpływem,
ojca pod wpływem,
w żyłach mi płynie
wysokoprocentowy gen.
Noszę w sobie to błaganie o wyzwolenie
z kolejności dni i znaczeń,
logicznych pętli,
pielęgnuję tradycję
zgodnie z przykazaniem,
abyś długo żył na ziemi.
Karę wymierzę w odpowiednim czasie,
upust dam gniecionym w człekokształtną masę
pokładom skrajnych niezdecydowań,
tych próbujących jeszcze na kolanach
dogonić porządek, gaworzeniem wzniecić bunt.
Dziadziuś ściska prawą rączkę,
tatuś ściska lewą rączkę,
nie ma czym wytrzeć nosa,
więc w smarkulę mnie wikłają
z ostatnim mlecznym zębem
czekającym na pieniążek,
choć przecież wiedzą, że pod poduszką nie ma już miejsca na zabawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz