Czepiam się ścian po omacku,
pajęczym stępem stawiam opór powietrzu,
wywijam odnóżem
w rytm leniwej symfonii uderzeń
serca zamkniętego w szkatułce,
do której kluczem nie jest samotność
wbrew dyktowanej przeze mnie doktrynie
o wyzbyciu się postaci drugoplanowych,
wystawieniu ich za drzwi teatru.
Czekam, ale tylko w milczeniu
na wzór świata nietkniętego ludzką ręką,
spłoszona drapieżcą
o dwóch pustych głowach, lecz kłach ostrych, jak brzytwa.
Czekam cierpliwie, zgrzytając zębami co sekundę,
tak odcinam sobie
chwile skazane na zatracenie.
Czekam uważnie,
w rogu przy suficie, skąd widać najobszerniej
reakcję chemiczną ciał,
wiązanie słowne,
ładunek dodatni
przy ujemnym dystansie,
na badacza głodnego mikrokosmosu,
małostkowej nieskończoności
tkacza pajęczyn,
artysty bez poklasku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz