Umieram dziś po raz dziesiąty,
dogorywam gdzieś w podmiejskim.
Zajechał na drugi koniec
na przystanek w negatywie,
jak lustro i poranna kawa,
obklejam się tym oszustwem,
wargi sklejone wyschniętym podziękowaniem
nie pocałują już słońca.
Szepty wychodzą na jaw dopiero nocą,
kiedy zdaje się, że On przymknął jedno oko,
a drugim droczy się z atomową przepychanką,
ustawia figurki w szeregu
twarzą do Sądu Ostatecznego.
Zapominamy, że słuch, serce i dziurki od nosa,
sztuk dwie
(na obraz i podobieństwo),
jedna węszy spiski,
druga wydycha przebaczenie,
machina parowa napędzana wiecznym niekontent
gdziebyłeśkiedyumierałmójbliski,
po prostu zgadza się, że z różdżką ci do twarzy,
choć nie przeczytałeś instrukcji obsługi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz