Rosnę,
w twoich oczach rosnę,
sięgam szczytu zginając łokcie,
sufit jest już zbyt nisko.
To tylko ciasne pomieszczenie,
tak, byś nie mógł stracić mnie z oczu.
Zza okna ledwie widzę kosmos,
nieskończona, odziana w błękitny płaszcz.
Gdyby tak odwrócić,
ułożę się przy samym dnie,
błagając o tlen
umrę szybciej,
lecz w poczuciu przestrzeni,
ten szczyt
on ma swój koniec,
spłonie ktokolwiek,
zanim dotrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz