Wrócił
późną nocą. Delikatnie uchylił lekko skrzypiące drzwi, wślizgnął się do środka,
nie spoglądając za siebie. Chwilę wcześniej doskonały słuch wychwycił jedynie
niczym niezmąconą ciszę, co wskazywało na to, że nikt go nie śledził.
Przekręcił
klucz w zamku, otrzepał obłocone buty o wysokich cholewach, paskudnie brudząc
wysłużoną już wycieraczkę. Ściągnął przecieraną skórzaną kurtkę i zawiesił na
haczyku.
Odskoczył
gwałtownie, westchnął głośno, przestraszony widokiem zielonych ślepiów wyróżniających
się z panującego w mieszkaniu mroku.
-
Cholera, Filek... - mruknął do kruczoczarnego kota.
Zwierzę
wpatrywało się w swojego właściciela z niebywałą uwagą, co sprawiło, że poczuł
się nieco niezręcznie.
-
No i na co się gapisz? - spytał z wyrzutem, ściągając obuwie.
Oczywiście,
nie spodziewał się odpowiedzi. Odpiął pas z mieczem i powiesił zaraz obok
kurtki, po czym przeszedł po cichu do sąsiedniego pomieszczenia.
Uwielbiam na ciebie
patrzeć.
Odwrócił
się, ze zdziwieniem spostrzegając, że Filabein wciąż uparcie wlepiał w niego
świecące w ciemności oczy. W języku wyspiarzy imię to oznaczało tyle co słoń, a to dlatego, że Quentin z
ogromnym upodobaniem kolekcjonował figurki z kości tych zwierząt.
Ścianę
w głównej izbie zdobiła podłużna drewniana półka, na której ułożone były małe
statuetki, przedstawiające w większości słynnych władców i rycerzy, a także artystów
i nieco mniej znane osobistości, ledwie zapamiętane przez potomnych, choć
niewątpliwie zasługujące na uwagę. Mężczyzna uwielbiał przyglądać im się za
każdym razem, gdy przechodził obok, co zdarzało się nader często. Figurki poustawiane
były też w kilku miejscach mieszkania, takich jak komoda w sypialni czy stół
jadalny, co w przekonaniu Quentina było urzekającym elementem wystroju.
Niezręczność
ustąpiła wręcz uczuciu zażenowania, gdy kot przyglądał się, jak mężczyzna zdejmował
z siebie kolczugę, skórzany kaftan i spodnie.
-
Daj spokój, Filabein... - westchnął, na co zwierzę ani drgnęło.
Kocham cię, panie.
Podążył
za Quentinem, kierującym się w stronę sypialni. Mężczyzna wszedł po cichu, nie
chcąc zbudzić kasztanowłosej, nagiej kobiety, której ciało w połowie
przykrywała kremowa, kwiecista pościel. Wśliznął się do łóżka, delikatnie dotknął
palcami jej gładkiego ramienia. Zbliżył się lekko, muskając je wargami.
-
Idź się umyć - usłyszał warknięcie. - Śmierdzisz trupem.
-
Nikogo nie zabijałem - odparł pokornie. - Musiałem trochę drasnąć drania...
-
W porządku, oszczędź mi szczegółów - przerwała zdecydowanym tonem, dopiero
teraz odwracając się twarzą do Quentina.
Jego
wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, widział więc wyraźniej bursztynową
barwę pociągających oczu ukochanej, zgrabny nosek i usta układające się zawsze
w kształt serca. Uśmiechnęła się nieoczekiwanie, oplatając wokół palców jego
czarne, sięgające ramion włosy.
-
Wiesz, czułam się dziś trochę dziwnie - zaczęła melodyjnie. - Nie umiałam się
skupić, kręciło mi się w głowie... rano mało nie zwymiotowałam - mówiła z
przejęciem.
-
Może się czymś zatrułaś? - spytał z troską.
Zdziwił
się nieco, gdy spojrzała na niego z wyrzutem.
-
Ech, jak zawsze niedomyślny... - westchnęła. - A może tylko udajesz, nie chcesz
dopuścić do siebie tej myśli?
Ciemności
nie pozwoliły jej dostrzec pobladłej twarzy Quentina.
-
Tarja... Czy ty...
-
No brawo, durniu! - prawie krzyknęła. - W końcu nie będą na mnie patrzeć spode
łba...
-
Tylko o to ci chodzi? - zdumiał się.
-
Pewnie, że nie - burknęła urażona. - Ale nie pozwoliłabym sobie na obelgi.
Jeszcze pomyślą, że jestem jałowa...
Przerwała
nagle, przestraszona przez Filabeina, który nieoczekiwanie wskoczył pomiędzy
nich.
- Odejdź, kocurze - odsunęła go gwałtownie.
Nigdy cię nie
lubiłem.
-
Choć do mnie, Filusiu - Quentin przysunął do siebie zwierzę i otulił je
pościelą.
Zawsze przy tobie,
panie.
-
No jasne... - westchnęła, zrażona nieco tym widokiem. - Po co nam dziecko,
skoro mamy tego futrzaka? - burknęła z ironią.
Nie
odpowiedział, skupiony na głaskaniu pupila. Tarja, zrezygnowana, odwróciła się
znów tyłem do mężczyzny.
Po co wam dziecko, panie?
***
-
Nie wiem, w czym widzisz problem, stary - powiedział rudowłosy Ralph, dłubiąc w
nosie. - Moja Karen urodzi niedługo czwartego dzieciaka... Bogowie, żeby w
końcu trafił się syn! - okrzyknął, ocierając spocone czoło.
Dwaj
postawni stróże prawa powoli przemierzali ulice miasteczka Taitnemah, dręczeni
przeraźliwym upałem. Jedyne zamieszanie robiły jak zawsze rozwrzeszczane
dzieciaki, rycerze więc pogrążeni byli w nudzie.
-
Zaraz dojdziemy - szturchnął z uśmiechem Quentina.
-
Co? - wyrwał się z zamyślenia.
Ralph
nie musiał odpowiadać, dostrzegli bowiem miejsce, o którym mówił. Skromny, lecz
zwracający uwagę straganik, zza którego uśmiechała się do nich młoda, drobna
kobieta o ciemnych włosach, nieco wąskich szarych oczach i bladej, lecz
pogodnej twarzy.
-
Tatiana, złotko! - Ralph przywitał się entuzjastycznie. - Gdzie te tłumy?
Zwykle nie można się do ciebie dopchać - zdumiał się.
-
Jakieś grube ryby przypłynęły z zachodu - westchnęła smutno.
-
Znów ci od unii? - spytał Ralph.
-
A któż by inny? - odparła z ironią. - Nie dadzą sobie wmówić, że Ionad radzi
sobie bez nich świetnie.
-
A co na to wschód? Jak mniemam, jest jeszcze mniej przychylny?
-
Nie inaczej - uśmiechnęła się zawadiacko. - Coś taki małomówny, Quentin? -
zagadnęła do drugiego rycerza.
Obudził
się nagle z zamyślenia, spojrzał na nią otępiałym wzrokiem.
-
Wybacz mu, ma poważną sprawę na głowie - odparł ze śmiechem Ralph.
-
Co takiego? - zmartwiła się.
-
Tarja jest w ciąży - zachichotał, wywołując w kobiecie niemałe zdziwienie.
Wpatrywała
się z troską w przyjaciela, wyraźnie zaniepokojonego.
-
To cudownie... - mruknęła bez przekonania. - Chyba.
-
Daj spokój, Quentin! - Ralph szturchnął go mocno. - Kup sobie figurkę, będzie
ci lepiej - wskazał na straganik Tatiany, pełen statuetek wykonanych z kości
słoniowej.
Odwrócił
twarz w ich stronę, natrafiając na ciepłe spojrzenie kobiety. Mimowolnie uniósł
kąciki ust.
-
Tarja nie będzie zadowolona... Ale co tam! - stwierdził entuzjastycznie,
przyglądając się starannie wyrzeźbionym postaciom.
Nagle
rozwarł szeroko oczy, wpatrując się w jedną z nich.
-
Czy to... Ladis Iagiello, bohater spod Zielonego Lasu?
-
Wschód docenia nie tylko swoich władców - odparła z uśmiechem.
Quentin
z niebywałym skupieniem oglądał figurkę ze wszystkich stron.
-
Ile za nią chcesz? - spytał z entuzjazmem.
-
Jak dla ciebie, cztery gulle wystarczą - powiedziała łagodnie.
-
Cztery? - spytał ze zdumieniem, unosząc kąciki ust. - Żartujesz sobie? Takie
cudeńko warte jest co najmniej dziesięć...
-
Po znajomości - spojrzała mu prosto w oczy.
Trwali
tak przez chwilę, nim odezwał się znów Ralph.
-
Mówiłem, że to ci poprawi humor! - oznajmił z euforią.
-
Przechowasz mi ją? Odbiorę, jak skończę pracę - spytał, na co ona przytaknęła
wyraźnie.
-
A więc... bywaj zdrów! - okrzyknął Quentin, nie przestając się uśmiechać.
Pomachali
Tatianie na pożegnanie, po czym zaraz skręcili w kolejną przecznicę, pełną
handlarzy z Silinii, wyspy położonej na wschód od Ionad. Zdumieli się na widok
drewnianych tabliczek postawionych przy każdym ze straganów.
-
Cholera, aż tak źle? - westchnął z niepokojem Ralph.
-
Zachód pozwala sobie na zbyt wiele - stwierdził Quentin.
Wymalowane
był na nich dwa skrzyżowane miecze na tle zielonej gwiazdy, wyraźnie przekreślone
czerwoną linią. Symbole Eyjan, unii zachodnich wysp, pod nimi zaś wielkie napisy:
Nie dla okupanta!
-
Myślisz, że ten chłystek Roderik da im radę? - spytał z przejęciem Ralph.
-
To, że już jest królem, nie oznacza jeszcze, że jego ojciec stracił wpływy - odparł
poważnie Quentin. - A wiesz, jakim Enric jest radykałem.
-
Racja - stwierdził. - Staruszek pogoniłby niejednego z tych parszywców! - oznajmił
owacyjnie.
-
Słuchasz mnie? - trącił towarzysza, budząc go z głębokiego zamyślenia.
-
Wybacz, ciągle myślę o tym dzieciaku - westchnął smutno.
-
A już było tak dobrze... - powiedział z przejęciem. - Choć, wracamy do
Tatiany...
-
Nie wygłupiaj się - warknął, odsuwając ramię, za które pociągnął go Ralph.
-
Ona cię lubi, Quentin - spoważniał nagle. - Może na wielu sprawach się nie
znam... ale zabujaną babę poznam nawet z daleka.
Spojrzał
z niemałym zdumieniem na towarzysza, zamrugał kilka razy.
-
O czym ty mówisz, do cholery? - nie dowierzał.
-
Oj, nie bierz tego do siebie! - Ralph szturchnął go po przyjacielsku. - Przecie
wiem, że tobie w głowie tylko Taryjka...
-
Skończyłeś już? - burknął.
-
Na bogów, aleś się zrobił drażliwy - westchnął z wyrzutem. - Gorzej niż baba.
Długo
podążali w milczeniu, mijając kolejne stragany wschodnich kupców. Handlowali
głównie materiałami, ceramiką i kosmetykami, przyciągając tłumy ludzi. Nagle
ich uwagę zwrócił młody, jasnowłosy chłopak, który wyraźnie się o coś
awanturował.
-
Ja wam dam okupanta! - wrzeszczał na sprzedawcę dywanów. - Cholerni
niewdzięcznicy! - splunął mu pod nogi.
-
Uspokój się, smarku, odganiasz mi klientów - mruknął obojętnie handlarz.
-
Niewdzięcznicy! - powtórzył z naciskiem, popychając z całych sił stragan.
-
Hej, co jest, kolego?! - spytał z powagą Ralph, gdy wraz z towarzyszem podbiegł
bliżej.
-
Banda zacofanych prostaków! - chłopak denerwował się coraz bardziej. - Na
kolanach będziecie... Puść mnie, idioto! - warknął na rycerza, który bez
większego wysiłku przytrzymał go za ramiona.
-
Pójdziesz z nami, chłystku - powiedział beznamiętnie Ralph, prowadząc go ulicą.
-
Z drogi, chuligan idzie! - ryknął, na co tłum natychmiast się rozstąpił,
przepuszczając stróżów prawa.
-
Coś taki nerwowy? - spytał z niebywałym spokojem, mocniej przytrzymując
szarpiącego się chłopaka.
-
Obrażają Eyjan! - wrzasnął gniewnie.
-
A co to, wasze nowe bóstwo? - spytał z drwiną Quentin.
-
A żebyś wiedział, dryblasie - warknął, wyraźnie urażony.
-
Ach, w takim razie wybacz, przyjacielu - odparł z udawaną troską.
Wydostali
się z tłumu, podążając prawie pustą uliczką prowadzącą do budynku aresztu. Zatrzymali
się na moment, przepuszczając przejeżdżającą dorożkę.
-
Czołem, towarzysze! - krzyknął w ich stronę woźnica, zwalniając nieco wóz.
-
Witaj, Sansa! - pozdrowili go entuzjastycznie.
-
Widzę, że nie macie w co rąk włożyć! - zaśmiał się, spoglądając z kpiną na
młodzieńca.
-
Uważajcie, niemało takich się tu dzisiaj kręci - spoważniał nagle. -
Powodzenia! - zdążył jeszcze powiedzieć, nim zniknął za rogiem kolejnej przecznicy.
Rycerze
spojrzeli po sobie nieco zdumieni.
-
A więc masz koleżków, co? - rzekł z drwiną rudowłosy, szarpiąc lekko
chłopakiem.
-
Teraz milczysz, tak?! - uniósł głos, gdy nie otrzymał odpowiedzi.
-
Daj spokój - westchnął Quentin. - Jeszcze powiedzą, żeśmy wandale.
-
Nonsens! - podenerwował się Ralph. - Jak Jaakko bogom, tak bogowie...
-
Ci, co tak myśleli, wywołali wszystkie wojny - przerwał mu z powagą
czarnowłosy. - Bądźmy mądrzejsi.
Rycerz
zamilkł, wyraźnie biorąc sobie do serca słowa towarzysza. Ciszę szybko jednak
przerwały nagle wzniesione okrzyki.
-
Co się dzieje?! - wystraszył się Ralph.
-
Koledzy - mruknął Quentin.
-
Co?
Nie
potrzebował odpowiedzi. Ich oczom ukazał się tłum wzburzonych ludzi,
podążających zwartą grupą i wrzeszczących jednym głosem:
-
Ionad do unii! Ionad ku zjednoczeniu!
Zajmowali
całą szerokość ulicy, napierając gwałtownie w stronę rycerzy. Ci spojrzeli po
sobie z przerażeniem.
-
Uciekamy - powiedział Ralph, odciągając chłopaka w boczną ulicę.
-
Mają Severyna! - usłyszeli za sobą wrzask. - Zabierzcie im Severyna!
Rozwarli
szeroko oczy na widok nacierającej nań zgrai młodych chłopaków. Szybko jednak
zreflektowali się, wyciągnęli miecze z pochew.
-
Nie za wesoło wam, panowie? - spytał z ironią Ralph.
Zatrzymali
się gwałtownie, wpatrując się w rycerzy z nienawiścią.
-
Oddajcie Severyna - burknął jeden. - Bo jak nie, to...
-
To co? - uśmiechnął się z drwiną rudowłosy.
-
Doniesiemy na was! - ryknął inny. - Powiemy, żeście jednostronni, że przeciwko
Eyjan...
-
No i? - odparł beznamiętnie rycerz. - Nie masz nic lepszego do powiedzenia?
Jeden
z chłopaków zrobił gwałtownie krok, jednak zaraz zatrzymał się przed
wystawionym w jego stronę orężem.
-
Ionad do unii!!!
Rycerze
rozdziawili usta na widok tłumu nacierającego znów w ich stronę. Z przerażeniem
spostrzegli, że co poniektórzy mieli przy sobie miecze.
-
Cholera, idziemy po naszych! - Ralph puścił nagle chłopaka, po czym pociągnął
Quentina za ramię.
Biegli
dość sprawnie, coraz szybciej oddalając się od hałastry. Rudowłosy odwrócił się
nagle, spostrzegł, że jego towarzysz się zatrzymał.
-
Co jest?! - ryknął.
-
Tatiana - westchnął, wyraźnie blednąc. - Dopadną wszystkich ze wschodu!
Ralph
nie zdążył się zastanowić, nim czarnowłosy umknął w boczną przecznicę. W końcu
jednak podjął ponownie ucieczkę, nie przejmując się nikim, poza sobą.
Quentin
podążał szybko, mijając zrujnowane już stragany kupców z Silinii. Poczuł
przyspieszony rytm serca, przygotowywał się na najgorsze.
Zamarł
z wrażenia, dostrzegając nienaruszony straganik. Kościane figurki stały na
swoich miejscach, równo ułożone jedna obok drugiej. Jedyne, co go zaniepokoiło,
to nieobecność handlarki.
-
Tatiana! - krzyknął kilka razy, rozglądając się wokół.
Jego
wzrok przyciągnął nagle Ladis Iagiello, wspaniale prezentujący się wśród
pozostałych, w mniemaniu Quentina, dość przeciętnych. Zanim podążył dalej,
zabrał ze sobą figurkę.
Nawoływał
kobietę, jednak bezskutecznie. Zaczepiał pojedynczych przechodniów, pytając o
czarnowłosą.
-
Panie, gdzie ja ci Sillinkę znajdę, własnych dzieci nie umiem się doszukać! -
lamentował gruby kupiec, ocierając chustką spocone czoło.
Krzyki
wyraźnie ucichły, tłum najwyraźniej podążył w stronę obrzeży Taitnemah. Quentin
zastanowił się przez chwilę.
-
Tarja... - westchnął zmartwiony.
Zaniechał
poszukiwań Tatiany, kierując się biegiem w stronę domu. Oddalał się coraz
bardziej od miasta, lecz nie słyszał spodziewanej hałastry. Uspokoił się nieco
na myśl o tym, że ukochana najpewniej była bezpieczna. Wolał jednak mimo
wszystko się upewnić.
Zapatrzył
się przed siebie, niezdarnie na kogoś wpadając.
-
Wybacz! - rzucił pospiesznie, nie spoglądając nawet na potrąconego.
Zatrzymał
się nagle, gdy ktoś szarpnął go za rękę. Obejrzał się, zdumiony widokiem
ciemnowłosej, na oko siedmioletniej dziewczynki.
-
Nie zostawiaj mnie - westchnęła smutno.
-
Przepraszam, spieszę się...
-
Nie zostawiaj - powtórzyła, ściskając mocniej jego dłoń.
Odetchnął
ciężko, przykucnął, spoglądając dziecku prosto w oczy.
-
Gdzie twoi rodzice? - starał się mówić łagodnie.
Milczała
przez chwilę.
-
Nie zostawiaj mnie, tatusiu.
Rozwarł
szeroko oczy, wpatrując się w dziewczynkę ze zdumieniem. W jej ustach
zabrzmiało to bardzo poważnie.
-
Posłuchaj, nie mogę ci teraz pomóc - próbował zachować cierpliwość. - Zobacz,
tam mieszka pani Janna, ona na pewno...
-
Zabierz mnie ze sobą, Quentin - westchnęła błagalnie, ignorując jego słowa.
Przeraził
się jeszcze bardziej, patrzył na dziecko pytająco.
-
Skąd znasz moje imię? - starał się powstrzymać drżenie w głosie.
-
Przecież ty też znasz moje.
Zaczynał
się coraz bardziej niepokoić. Chciał jak najszybciej dotrzeć do domu, tymczasem
nie wiedział, jak pozbyć się pomylonej małolaty.
-
Edvin - westchnęła, nie przestając wpatrywać się w niego dużymi, ciemnymi
oczami. - Czy nie tak mamusia zawsze chciała mnie nazwać?
Pobladł nagle, poczuł przyspieszony rytm serca
i kropelki potu spływające po skroni. Nie zapanował nad drżeniem ciała.
-
Boję się ich - powiedziała z przejęciem. - Krzyczą i porywają dzieci.
Nie
odpowiedział, głos utknął mu w gardle. Po chwili jednak otrząsnął się,
wyprostował.
-
No dobra, chodź - mruknął zrezygnowany, ciągnąc za rękę dziewczynkę.
Pobiegli
do końca ulicy, zatrzymali się. Ich uszu wyraźnie doszły wzburzone krzyki.
-
Nie idźmy tam - westchnęła wystraszona.
Zawrócił
niechętnie, kierując się okrężną drogą. Zdziwiła go wytrzymałość dziecka, które
bez trudu dotrzymywało mu kroku. Na opustoszałych ulicach natknęli się jedynie
na kilka kotów, Quentin przyglądał się
każdemu uważnie, jednak żaden z nich nie okazał się być Filabeinem.
Ścisnął
mocniej dłoń dziecka i Ladisa Iagiello, trzymanego wciąż w drugiej ręce. Dyszał
ciężko, żar słońca dodatkowo wzmagał uczucie pragnienia. Nie zwolnił jednak
tempa, zmotywowany widokiem właściwej kamienicy.
-
Zostań tu - nakazał dziewczynce, gdy już dotarli na miejsce, po czym wręczył
jej do ręki kościaną figurkę i podążył schodami na górę.
Wpadł
z impetem do mieszkania, rozejrzał się wokół. Nawoływał kobietę, jednak
bezskutecznie. Usłyszał za sobą znikomy odgłos, zignorował go jednak,
spostrzegając, że to tylko kot.
Dobrze że jesteś,
panie.
-
Tarja! Tarja, gdzie jesteś?! - ryczał, błądząc od sypialni do głównej izby.
Westchnął
głośno, usiadł na drewnianym krześle, chowając twarz w dłoniach.
-
Cholera, co za dzień...
Spojrzał
obojętnie na zwierzę, ocierające się o jego nogę.
-
Nie teraz, Filabein.
Ależ ja wszystko
widziałem, panie.
-
Nie wierzę, nie mogę uwierzyć...
Wysłuchaj mnie.
Wiem, co tu zaszło, wiem, gdzie ona jest.
-
Och, odsuń się, futrzaku! - zdenerwował się, gwałtownie odsuwając nogą kota.
Zdumiał
się nagle, spoglądając na stół. Obok znanych mu kościanych figurek dostrzegł
jeszcze jedną, której z pewnością wcześniej tu nie było.
Wziął
ją do ręki, przyjrzał się uważniej. Zamrugał kilka razy, nie dowierzając. Nie
mylił się, ewidentnie przedstawiała znaną mu doskonale, ukochaną kobietę.
-
Nie rozumiem... - westchnął histerycznie.
Była tu, panie.
Czarnowłosa Sillinka. Ona wie wszystko, panie.
-
Cholera i jeszcze to dziecko! - ryknął nagle, ciskając figurkę w ścianę.
Odbiła
się z hukiem, upadła w nienaruszonym stanie. Quentin zignorował to jednak, znów
chowając twarz w dłoniach.
Nie denerwuj się,
panie. Spójrz na mnie! Ja wiem wszystko...
-
Zaraza z tym! - wstał gwałtownie, udając się w stronę drzwi.
Poczekaj! Nie
odchodź, zastanów się...
-
A ty co, Filabein? - spojrzał pytająco na kota. - Na co się gapisz?
Wyszedł,
trzaskając głośno drzwiami. Zostawił za sobą puste mieszkanie i ostatniego
lokatora.
Nie odchodź, panie.
Proszę, nie zostawiaj mnie samego.
Filabein
wskoczył na krzesło, następnie zaś na stół, z którego miał dobry widok za okno.
Wpatrywał się uważnie, czekając, aż dostrzeże znajomą sylwetkę. Czarnowłosego
mężczyznę, jednak bez towarzystwa dziewczynki.
Wróć po mnie, panie.
Wiem, gdzie jest Sillinka. Wiem, gdzie jest Tarja.
Quentin
błądził po ulicy, wyraźnie wpadając w histerię. Kruczoczarny kot nie mógł
słyszeć jego lamentów. A jednak słyszał, jakby właściciel był tuż obok.
Nie szukaj dziecka,
panie, to bezskuteczne. Wróć po Filabeina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz