I. Choroba milczenia
Mówili, że urodziłam się chora,
nie pamiętam - chyba odebrali mi pamięć.
Może mi się przyśniło,
zapomniałam po przebudzeniu.
O, jak bolał pierwszy oddech,
jakby miały wybuchnąć mi płuca.
Kazali nie płakać,
myślałam, że zawsze wolno.
Czemu mówią do mnie?
Czemu nie słyszą moich myśli?
Nie tak miało być,
otwieram usta,
by wylewał się z nich jad.
O, jak nie chcę tego znać,
oni się kłócą,
pragnę milczenia,
nie rozumieją się nawzajem.
Mówili, że urodziłam się chora,
bo z gardła nie wydobył się głos.
Mówili, że nie-ma,
mówili
o, jak nie chcę tego słuchać.
II. Jestem zwierzę
Obserwuję,
jak rozgrywa się życie,
obserwuję
tylko,
nie-ma
racji bytu.
Jest w
tym coś ze zwierzęcia.
Zebry
wylegują się na ulicach,
małpa
udaje ludzkie dziecko,
hipopotam
zawsze marzył, by zostać koniem,
muzykalne
słonie
grają w
rytm moich kroków.
Tak, one
też pochodzą stamtąd,
wiem od
nich wszystko, choć nie znają słów.
Chyba
jestem jednym z nich
tylko
jakby
pragnę
czegoś więcej.
III. Listy
Przyzwyczajam
się do nieobecności.
Szukam w
sobie wspomnień,
tych, co
mają zapełnić pustkę.
Odebrali
mi tę cząstkę,
nie dają
się skupić,
wciąż
ktoś coś,
bez
większego znaczenia.
Pragną
kontaktu,
więc uczę
się ich języka.
Zbyt
ubogi, by wyrazić się w pełni.
Dostają
ode mnie listy,
frazy
zlepione w nieoczywistość.
Mówią, że
tak pisze się wiersze,
a mimo to
chcieliby banalniej.
Uproszczeniem
są,
sprowadzeniem
intencji do pojmowalnego.
Daleko im
do doskonałości,
muszę
ubierać je w fizyczność.
Nie wie
nikt, co chcę przekazać,
tylko
udają, by nie zakopać mnie przedwcześnie,
jakby
ciało miało być wieczne.
Lepiej
rozbić go o bruk.
IV. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia
Zdawało
mi się, że usłyszałam.
Głos
myśli,
próba
porozumienia.
Widziałam
go już,
wygląda
jak oni,
jak ja
wygląda,
lecz
spogląda inaczej.
Dotyk
przebija barierę,
jakby
wiedział, że pociąga mnie milczenie.
Szuka
nowych rozwiązań,
jakby
rozumiał bez wyjaśnień.
Chce
zaśpiewać mi piosenkę,
czuję, że
jest w stanie mnie uwolnić.
Pytam,
jak?
Bliskość
nie daje mi dojść do głosu,
zaślepił
mnie nieznanym,
dusza
może opuścić ciało.
Skąd zna
sposób na spełnienie?
Ludzie
są dziwni, gdy jesteś inny.
Twarze
są wstrętne, gdy jesteś sam.
Mówi, że
jest nas więcej,
że tacy,
jak Jim, również pisali wierszem.
Muzyką
rozebrał mnie ze zniewolenia,
chcę, by
był ze mną zawsze.
Chcę, by
kiedyś wrócił ze mną,
lecz nie
pamięta, gdzie żył przed narodzeniem.
Czy tylko
mi nie odebrano wiedzy?
Opowiedz,
prosi
przy kolejnej filiżance namiętności.
V. Moja utopia
- Opowiedz, jak było kiedyś.
Opowiem.
To taki mały kraj pośrodku nieskończonych wód.
- Wyspa?
Unosi się na grzbiecie morskiego potwora,
nieustannie przemieszcza się,
jakby wciąż daleko od celu.
- Co jest celem?
Wędrówka,
nieustanna morska podróż.
Nie myśl czasoprzestrzennie.
- Jak wygląda?
Tam współgrają ze sobą łąka i lód,
a każdy mówi językiem zwierząt.
Ciałem jest samo w sobie uduchowienie.
- Można go dotknąć?
Można odczuć abstrakcyjnie,
to silniejsze niż zmysłowość.
Nie trzeba słów, by wiedzieć wszystko,
każda śmiałość jest próbą powodzenia.
- Dlaczego musieliśmy odejść?
Kraj jest okrętem pośród wzburzonych fal.
Chwila nieuwagi sprawia, że upadasz.
Nim utoniesz, budzisz się w objęciach matki.
- A potwór?
Nikt nie wie, jak wygląda.
Nikt się nie dowie.
- Widziałaś mnie tam?
Widziałam, jak toniesz.
Tutaj ledwie byłam w stanie cię rozpoznać.
- Czy wrócimy tam?
...
VI. Sen o grubej rybie
Miałam straszny sen,
tego kraju już nie ma.
Morze nabrało bordowej barwy
od łez potwora.
Chowa się pod powierzchnią,
kładzie na dnie,
ustaje,
wraca czasoprzestrzeń.
Tafla wody skuta w lód,
nad nią zaś zastygła północ.
Starzejemy się,
potwór ma już kilkaset lat.
Czuję, jak jego serce zwalnia rytm,
kraj przestaje tętnić życiem.
Tylko ja,
gruba ryba o kilku skrzelach,
pożeram potwora,
choć nie cierpię głodu.
Czuję się bardziej ludzka.
Buduję nowe królestwo
jednogłośnie moje,
na własność posiadłam
nieograniczenie.
Jesteś wciąż tym jedynym,
jedynym - kochasz bezgranicznie,
jedynym - na każde zawołanie,
jedynym - obopólne zaufanie,
jedynym, który dał się oszukać.
To chyba nie sen.
Widzę, jak umierasz.
VII. Papierowa szyba
To chyba nie sen.
Widzę, jak umierasz.
Jak dotąd nie wiedziałam, czym jest chłód,
dusza pływa, póki nie zakrzepnie.
Znalazłeś się za papierową szybą,
już nie słyszę nawet myśli.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze,
wręczyć ci mój najlepszy list.
Mówią, że nieuniknione są rozstaje dróg,
papierowe drogowskazy
chwiejące się na wietrze.
Pamiętam cię jako świecę,
jedyny blask w całkowitej ciemności.
Nietrudno było cię rozpoznać,
dostrzeżony ten, kto jest w stanie rozniecić w sobie żar.
Ocieram o siebie nadgarstki,
by wykrzesać iskrę.
Wrzący język oplata papierową szybę,
później drogowskaz,
papierową ścieżkę,
papierowe konstrukcje
papierowe tonie,
papierowe płonie,
nieodporne,
niestabilne,
chwilowe,
papierowe były listy,
niespełnione obietnice,
ulotne były,
bo papierowe.
Płonie ocean,
grube ryby toną w podwodnym królestwie.
Gdzie jesteś?
Gdzie ja?
Może to jest ten sen?
No bo kto by pomyślał,
żeby jednym muśnięciem
zlizać cały wszechświat?
VIII.
Chciałam, by spłonęła tylko szyba.
Czy wypaliłam ci dziurę w sercu?
Czuję kołysanie,
melodia oddechu potwora.
Jesteśmy tu sami?
Czy zniszczyłam wszystko, co istniało?
Noe nie zbudował arki,
papierowej arki.
Nie wziął rodziny ani zwierząt.
- Więc gdzie się podziewa?
Na jednej z tysiąca wysp,
a każda na grzbiecie jedynego potwora.
Rodzi się ich coraz więcej,
lżejsze od powietrza,
krople wypełniające ocean
wszystkie płyną w jednym kierunku.
- Dokąd?
A czy to ważne?
Równie dobrze możemy dryfować w miejscu.
- Jesteś?
- Jestem.
- Zaśpiewaj.
Usłyszeli go na każdej z wysp,
zamilkli, by zaraz po tym dołożyć swój rytm.
Przez to podróż upłynęła nam szybciej,
choć nikt nie uronił słowa.
Podróż do krainy, gdzie NIE-MA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz