wystarczy sześć dni na stworzenie świata.
Zapadam w tygodniowy sen,
czując pod powiekami narodzenie.
Mgliste wspomnienie nieprzytomnej wizji,
niewidomy namalował obraz,
twarz kobiety, którą znałam jeszcze za życia,
kochanka przyjaciółek
zawsze w dobrym nastroju.
Próbuje wyszarpać ze mnie tajemnicę,
prostą formułę, wypisaną pod skórą.
Jedyne, czego nie wie,
jedyne, co stanowi barierę
między łatwym a banalnym.
To ona nauczyła mnie lunatyzmu,
po ciemku widać najlepiej
obdartą z wierzchniej wstydliwości.
O, jak wiele jeszcze nie wiesz.
Sen trwa po dziś dzień,
a ja rozmawiam ze ścianą,
ta przynajmniej słucha.
Sen trwa,
czasem wyrywa się ze mnie jakiś bełkot,
wspomnienie o zbawieniu,
wspomnienie tygodnia, który chyba przegapiłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz