poniedziałek, 19 września 2016

588. Zwierzę nienarodzone w zoo

Nie urodziłem się w zoo.
Mówią, że ojczyzna to utopia,
że nie ma czego szukać
poza ogrodzeniem.

Klatka.
Lubię kłócić się z nią o racje,
choć to ustawiona walka.
Silniejszy zawsze zwycięża.
W przypływie wieczornych halucynacji,
wtedy, gdy nijak nie mogę zasnąć,
widzę, jak się kurczy,
rozkłada ramiona,
chcąc mnie otulić,
rozgrzać chce mnie zimna stal.

Goście.
Widzą we mnie tylko zwierzę.
Pośmiej się,
podrażnij,
rozwściecz do zwariowania,
bo cóż z tego,
skoro dzieli nas
mentalna ściana,
bo inny język,
inny gatunek,
nie do przeskoczenia różnice,
nad którymi nikt jeszcze nie zapanował.

Nie urodziłem się w zoo.
Ktoś to kiedyś powiedział,
a ja uwierzyłem,
bo przecież nie pamiętam.
Chyba czasy były inne.
Jeden ryk oznaczał wieczny azyl,
skreślenie z listy żywych,
zamykając w tej metropolii,
krainie
(tfu!)
marzeń
o ustatkowaniu,
bezpiecznym porządku
pod opieką nowej generacji drapieżników.

Nie urodziłem się w zoo.
Upieram się przy tym,
jednakże,
czy ktoś udowodnił, że jest coś poza tym?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz