piątek, 9 września 2016

580. Ucieczka przez Niebiosa na tle Słonecznej apokalipsy

Widzę Słońce - stolicę Nieba,
płonące miasto przebijające się przez lód.
Uśmiech na twarzy głupca,
to nijak nie zwiastuje urodzaju.

Jak na powrót przyodziać kształt?
Przelewam się przez palce, nie gasząc pragnienia.
Zimnym pocałunkiem uśmiercam sacrum,
wierzchołek szczytu tonie gdzieś w odmętach,
pozbawiając celu,
choćby sprowadzonego do minimum.

Przelewam się, niby senne jezioro pozbawione wody,
a wszelki ślad ulatuje w cząstkach powietrza
w przypadkowych kierunkach,
zwykle tych absurdalnych
kopalni ludzkich dusz,
pozyskiwanych przez zachłannych.

Dokąd podąża ten Niebiański okręt?
Odbija się w tafli krzywego zwierciadła,
ukazując mnie w formie przyziemnej.
Gdzieś na pokładzie schowałam najskrytsze namiętności,
schowałam przed istnieniem,
w obawie schowałam
razem z talentem złota.

Widzę Słońce - stolicę Nieba,
płonące miasto przebijające się przez lód.
Kiedyś rozgorzeją kształtne byty
i przelewać się będą,
niby senne jeziora,
nie gasząc pragnienia

wtedy zamarznę nieodwracalnie,
przykuta do Niebiańskiego okrętu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz