piątek, 26 września 2014

192. Więź z nieszczęściem

Marność.
Przebija się
Przez podwójną szybę.
Ucieka przed deszczem,
Tak, to w mojej duszy
Znajduje schronienie.
Gdy ulicą
Przechadza się
Zmoknięte
Jakieś utracone pojęcie.

Choć słowa przychodzą łatwo,
Brakuje milczenia.
Tych szeptów narastających
Na miarę krzyku.
Nie, w tym domu dawno ucichło,
Od dawna nikt tu nie mieszka.
Wiatr wieje w puste,
Nawet kłótnie żyją w zgodzie;
Lub na mżawce chwilowej,
Dla ochłody
W gorący dzień.
Ot tak.

Nie, śmierć nie pochodzi od bitew,
To nie gniew
Rozlewa nas
Po anonimowych ulicach.
To nie wróg staje nam na drodze,
Nie błędy rodzą się samoistnie.
Nigdy ten ostateczny cios.

Kiedy przyszedł do mnie?
Ostatni twój list?
Gdzie wtedy byłeś?
Co miesiąc wyjeżdżasz gdzie indziej.
Nie wiem, którym językiem
Posługujesz się dzisiaj.
Czy słońce,
Czy wciąż oznacza dla ciebie dzień?

Wspólnie
W walce o lepsze.
Rozmywa się nam wspomnienie
W bezimmiennym pokoju.
Czekam, aż ktoś zginie;
Powróci,
Na zawołanie ironii,
Powróci
Więź z nieszczęściem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz