piątek, 7 lipca 2017

Alias (dramat); Akt I

Osoby:

Cyprian Dawid Szulc – 33-latek, ciemnoblond włosy i rudawy zarost, czarne okulary z grubymi oprawkami. Pracownik „Samloku”.
Maksym Szubin – aktor, korzenie litewskie. Odtwórca głównej roli w „Licentia poetica”.
D. Brzozowska
Nikodem Kubicz – poeta, dramaturg, były nauczyciel. Polak, korzenie litewskie.
Mama
Migle – dwudziestokilkuletnia charakteryzatorka Maksyma. Litwinka polskiego pochodzenia.
Herbert Filipowicz
Sylwek – przyjaciel Cypriana, krótko przystrzyżone włosy, pracownik „Samloku, miłośnik strzelectwa.
Lena – partnerka Sylwka.
Danuta – elegancka, zamożna kobieta. Z pochodzenia Rosjanka.
Klara - 16-latka.
Maciejczykowa – ok. 60- letnia sąsiadka Cypriana.
Karina Maciejczykówna – 18-19-letnia córka Maciejczykowej.
Kasztanowłosa – na oko 30-letnia, bywalczyni Parku Pokoju.
Igor – kilkulatek, syn Kasztanowłosej.
Dryblas
Dziadek – miejscowy nędzarz, bezdomny.
Ks. Teodor – proboszcz miejscowej parafii.
Szef – właściciel Samloku.
Licealistki – uczennice miejscowego liceum, częste klientki Samloku.
Józef Krakowicz-Mucha, zwany prześmiewczo „wujem Józiem” – polityk, czołowy polski wolnorynkowiec. Radykalny i charyzmatyczny.
Socjaldemokrata – młody polityk, o poglądach przeciwnych wujowi Józiowi.
Inspicjentki
Starsze panie w autobusie 
Akt I

Scena 1

Sklep z kanapkami. Nad wejściem kolorowy szyld „Kanapki Samloku”, na drzwiach karteczka z napisem „zamknięte”. Nadchodzi Cyprian, ubrany w przewiewny płaszcz, kraciasty szalik o barwie zgniłej zieleni i czarne półbuty, odwraca karteczkę, zamieniając napis na „otwarte”, wchodzi do niewielkiego pomieszczenia. Przez środek przebiega podłużna lada, na ścianie widnieje nienadzwyczajny zegar, na którym dochodzi godzina ósma. Cyprian zdejmuje wierzchnie ubranie, zakłada fartuch. Włącza radio, z którego wybrzmiewa „Back In Black” zespołu AC/DC. Sięga po gazetę „Głośno w mieście”, zaczyna ją przeglądać, podśpiewując pod nosem. Po chwili słyszy piskliwe, dziewczęce śmiechy, w drzwiach ukazują się trzy licealistki - blondynka, brunetka i ruda.

LICEALISTKI
z entuzjazmem, chórem

Witamy szanownego Cypriana!

CYPRIAN
nieśmiało, lecz z sympatią

A no witam, szanowne panie.

BLONDYNKA
mrugając zalotnie oczami, trzymając ręce za plecami

Czy wiesz, jaki dziś dzień, Cyprianie?

CYPRIAN
drapiąc się po głowie

Eee... Piąty maja?

LICEALISTKI

Wszystkiego najlepszego!

Blondynka wręcza mu papierowy talerzyk z kawałkiem tortu czekoladowego i zapaloną świeczką. Cyprian wyraźnie zdumiony.

RUDA (Paulina lub Patrycja, Cyprian zapomniał w tamtym momencie)

Będziesz świętował?

CYPRIAN
z udawanym żalem

Jak widzicie, pracuję. Nie bardzo mam czas.

BRUNETKA

Żartujesz sobie? Nie na co dzień kończy się trzydzieści lat!

RUDA

Trzydzieści? A nie trzydzieści dwa?

BLONDYNKA

Mnie się zdaje, że trzydzieści jeden…

RUDA

A zresztą, co za różnica, jak dla mnie może być i nawet dwadzieścia! Bo na tyle nasz Cyprianek wygląda od co najmniej kilku lat, jak ty to robisz, że ciągle taki młody, hm? W dodatku cichy i niepozorny… Tyle razy mówiłam, ta knajpa powinna się nazywać „U Cypriana”, a nie jakieś „Samloku”, sramloku, co to w ogóle znaczy? Czemu nie jesz tortu?

Cyprian z wyraźnym oporem bierze do ust kawałek, przeżuwa powoli.

RUDA

Na pewno nie dasz rady się szybciej zerwać? Wyobraź sobie, tydzień wolnego nam dali, bo trzecioklasiści maturę piszą…

CYPRIAN
beznamiętnie

Przykro mi.

RUDA

No nic, skoro tak, ale właściwie to za dużo ludzi dziś nie przyjdzie, sam rozumiesz, do ciebie najbliżej ze szkoły, a jak lekcji nie ma, to się rozchodzą wszyscy do McDonaldów i Starbucksów, swoją drogą, nie rozumiem, dobre żarcie wprawdzie, ale cholernie drogie, już wolę tu w „Samloku” sobie tost kupić za pół ceny, zawsze to mniej kalorii… (Cyprian słucha cierpliwie, lecz z wyraźnym znużeniem.) No nic, to nie będziemy ci więcej dupy zawracać, bo, wiesz, wybieramy się do Sfery na zakupy, same promocje, wyobraź sobie, na spodnie, co normalnie za stówkę ledwie, teraz nawet trzy dyszki starczą… To ten, trzymaj się, buziaczki, pa, pa!

Dziewczęta machają mu, cmokają na pożegnani i wychodzą. Cyprian wzdycha z ulgą, spogląda z odrazą na kawałek tortu, odkłada go na bok, wraca do przeglądania gazety.
    
CYPRIAN
czytając na głos

Zaginiony piesek, wypadek w gminie bla, bla, na ulicy bla, bla, sprzedam mieszkanie…  Wydarzenia kulturalne!

Wczytuje się z uwagą i chwilowym milczeniu.

„Licentia poetica”, dramat poetycki. Obsada: Maksym Szubin… Skądś znam gościa. Świetny aktor, to na pewno. Ale gdzie on, cholera… Trzeba by obejrzeć…

Ponownie wczytuje się w treść. Nagle wzdryga się, nie usłyszawszy od razu, że ktoś wszedł do sklepu. Przed ladą stoi szef – niski, otyły jegomość o łysej głowie i czarnym wąsiku, niemalże jak u Charlie'ego Chaplina, ubrany, zgodnie ze swoim zwyczajem, w wiecznie przepoconą koszulę.

SZEF
ze śmiechem

I co tam, Szulc? Nudy, jak widzę. (Cyprian uśmiecha się niepewnie, próbując z całych sił ukryć odrazę.) Ile ci już strzeliło? Trzy dyszki? Najlepsze życzenia! (Gada z niebywałym entuzjazmem, ściskając Cyprianowi dłoń.) Wiesz, co sobie pomyślałem? A niech cię, Szulc, urodziny ma się tylko raz w roku! Zaraz przyjdzie tu Sylwek, zastąpi cię dzisiaj. Świętuj, chłopie, idź na imprezę, odwiedź matkę... No już, zbieraj się! 

Cyprian, przez moment zmieszany, zdejmuje fartuch, zakłada szalik i kurtkę. W międzyczasie żegna się i wychodzi szef. Przychodzi Sylwek - odziany w ciężkie obuwie, spodnie moro i skórzaną kurtkę.

SYLWEK
rzucając się Cyprianowi w ramiona

Najlepszego, stary! A niech mnie, kiedy ci ta trzydziestka zdążyła przelecieć! Jak się masz? Coś taki zmizerniały, nie schudłeś może?

CYPRIAN
beznamiętnie

A ty co, ze strzelnicy się urwałeś?

SYLWEK

A wiesz, że zamierzałem iść! Ale, kurka, czego się nie robi dla przyjaciół! (Szturcha Cypriana, prawie zwalając go z nóg. Spogląda z zaciekawieniem na kawałek tortu.) A co to za słodkości? Czyżby zdążyły cię odwiedzić twoje wielbicielki? No, no, Cyprek, jak dla ciebie przedział od lat sześciu do sześćdziesięciu!

CYPRIAN
z odrazą

Daj spokój…

SYLWEK

No przecież się droczę tylko! Tak, wiem, ty i ta twoja nieskalana dusza… Podziwiam cię, stary, przy takim braniu już dawno bym się przestał zastanawiać.

CYPRIAN

Skończyłeś już?

SYLWEK

Nieskalana dusza. Trzymaj się, stary, pozdrów Brzozowską!

Cyprian obdarza go groźnym spojrzeniem, wychodzi. Sylwek czeka chwilę, po czym zabiera się za dojadanie tortu, niesamowicie przy tym mlaskając. Aż podskakuje z przerażenia, gdy niespodziewanie wraca Cyprian.

CYPRIAN

Zapomniałem ga… Serio, stary?

Patrzy z pobłażaniem na Sylwka. Ten, zażenowany, przełyka głośno kawałek tortu. Cyprian prycha kpiąco.)

Smacznego.

Zabiera „Głośnych w mieście”, wychodzi. Sylwek kontynuuje jedzenie.


Scena 2

Park Pokoju – mały, lecz urokliwy, niedaleko „Samloku” i sklepu spożywczego. Wąska ścieżka, pośrodku parku pomnik Leopolda Szersznika trzymającego w ręce stosik ksiąg, po prawej rząd ławek. Na jednej z nich siedzi dziadek, prezentujący się jak typowy nędzarz - siwy i nieogolony, zawsze w tej samej kurtce przeciwdeszczowej, połatanych spodniach i zimowej czapce, ubrany tak bez względu na pogodę; nieodłącznie ma przy sobie torbę na zakupy. Zauważa nadchodzącego Cypriana, mężczyźni patrzą na siebie przez moment, w końcu Cyprian mija ławkę, idzie dalej ścieżką.

CYPRIAN
do siebie

Znam go, zwykle kręci się przy supermarketach. Taki biedaczek, niepozorny, grzeczny… Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek pił albo brał, nie zaczepia przechodniów, nie wyłudza kasy. Taki nawet sympatyczny się wydaje, jak patrzy, to tak trzeźwo, pogodnie można by rzec, wzbudza zaufanie. Może przy następnej okazji przysiądę się do niego i pogawędzę? Wygląda na człowieka o znacznym bagażu doświadczeń, z pewnością opowiedziałby mi niejedną nadzwyczajną historię. A może odburknąłby tylko kąśliwie i kazał od siebie odejść?

Znajduje wolną ławkę, rozsiada się wygodnie, zakłada nogę na nogę, otwiera gazetę na wydarzeniach kulturalnych. Nagle przypomina sobie o czymś, sięga po kieszeniach.

CYPRIAN
do siebie

Akurat teraz przydałoby się, żeby dziadek miał pożyczyć szluga. Zaraza, kiedy ja ostatnio kupowałem paczkę? Tydzień temu? Dwa? Czyżby nadmiar stresu w końcu ustąpił? Co z tego, jak w tej chwili się zachciało, a tu ani jednego nie uraczę… Mama by się ucieszyła, oj tak, to na pewno! Właściwie to szef dobrze gadał, warto by odwiedzić staruszkę.

Sięga po telefon, wybiera numer, dzwoni.

MAMA (głos w telefonie)

Feliks? Witaj, skarbie, co tam u...

CYPRIAN

To ja, Cyprian, mamo.

MAMA

Ach, przepraszam, macie takie podobne głosy...

CYPRIAN

Szef dał mi dzisiaj wolne, mogę do ciebie wpaść?

MAMA
tak głośno, że Cyprian odsuwa na moment telefon od ucha

Och, tak, tak! Przyjeżdżaj szybciutko, zrobię pieczeń i kluski...

CYPRIAN
wzdychając ciężko

Będę na dwunastą. Do zobaczenia!

Rozłącza się, chowa telefon do kieszeni, wraca do przeglądania gazety.

Szubin, Szubin… jest, znalazłem! Ósmy maja, godzina siedemnasta. Warto by przyjść.

Wertuje strony.

Zagubione bla, bla, wypadek bla, bla… O, krzyżówka. Dla rozruszania umysłu, czemu nie?

Sięga do górnej kieszonki w płaszczu, gdzie zawsze nosi malutki ołówek z przytwierdzoną na jego końcu figurką żółwia.

Największe państwo świata, ostatnia litera grecka, jedna setna dolara... Ech, zaraz zasnę. Żeby to chociaż zajęło więcej niż pięć minut. Za to hasło wyszło nad wyraz ambitne. „Teatr cudów”, tytuł jednego z wierszy Nikodema Kubicza. Ha, a jak się wyśle rozwiązanie do redakcji gazety, można wygrać tomik jego poezji albo pięćset złotych. Pff… dobre to dla zwykłych zjadaczy chleba.

Odkłada „Głośno w mieście” na bok, ogląda się w stronę ławki, gdzie wciąż siedzi dziadek, z uporem grzebiący w swojej torbie. Cyprian wyczuwa wibracje w telefonie, natychmiast spogląda na ekran, odczytuje wiadomość.

„Mleko i proszek do prania. Błagam...”

Bez zastanowienia się chowa telefon z powrotem do kieszeni. Nagle jego uwagę odwraca znajomy, kobiecy głos. Do parku wchodzi kasztanowłosa – szczupła kobieta o starannie ułożonej fryzurze sięgającej ramion, zielonych, przenikliwych oczach i wyjątkowo wąskich ustach. Przy niej Igor - kilkulatek o jasnych włosach.

CYPRIAN
do siebie

Mogłem się spodziewać, że ją tu zastanę. Czyżby znów drżały mi dłonie, a serce biło szybciej niż zwykle? Możliwe, że mnie nie zauważy, zajęta pilnowaniem dziecka. Jaki on jest uroczy! Zapewne, zgodnie ze swoim zwyczajem, usiądzie na drugiej ławce od wejścia i zacznie szukać…

Przerywa, przyglądając się, jak kasztanowłosa sięga do torebki, z uporem próbując coś znaleźć. Po chwili kobieta wyciąga paczkę papierosów i zapalniczkę.

I na co ja patrzę z takim pożądaniem? Na samotną matkę czy papierosa w jej ustach? A może na całokształt, na idealnie prezentującą się, zgodną pod każdym względem postać?

Dotychczas biegający szaleńczo chłopczyk podbiega do kasztanowłosej.

IGOR
z żalem

Mamusia, dlaczego to robisz?

Kasztanowłosa spogląda w bok, trafia na spojrzenie Cypriana. Patrzą na siebie przez dłuższą chwilę. W międzyczasie zaciekawiony Igor podbiega do Cypriana.

KASZTANOWŁOSA
nerwowo

Igor, chodź tu! 

Chłopczyk wpatruje się przez chwilę w Cypriana, odwzajemnia jego uśmiech, dopiero po czym reaguje na polecenie matki. Kasztanowłosa, wyraźnie zażenowana i poirytowana, ostatni raz spogląda pospiesznie na Cypriana, wstaje i odchodzi, ciągnąc synka za rękę.

CYPRIAN
do siebie

Czy nie patrzyła dziś o ułamek sekundy dłużej, niż zeszłym razem? A ten Igor… jaki on jest uroczy! Zaraza, dlaczego nie jestem jego ojcem?

Zastanawia się przez chwilę, wzdycha głośno.

Lecz jeśli nie ja… to kto? Czy tworzą szczęśliwą rodzinę, w której mężczyzna, jako główny żywiciel rodziny, poświęca się pracy? A może porzucił ich, uciekł od odpowiedzialności? Nigdy faceta nie widziałem, co jednak niczego nie wyjaśnia…

Nagle przerywa, chwyta się za kieszeń, gdzie schował telefon

Mleko i proszek do prania, niech będzie.

Wstaje z ławki, pozostawiając gazetę. Kieruje się do wyjścia.


Mleko i proszek, mleko i proszek, mleko i…?

Scena 3

Garderoba teatralna. W powietrzu unosi się duszący zapach perfum, kosmetyków i farby do skóry. Na stoliku porozrzucane zmazane pędzelki, nakrętki od buteleczek, pootwierane słoiczki ze zmywaczami, pudełeczka z cieniami do powiek w kilku barwach, resztka różu do policzków i szminka. W rogu pomieszczenia wieszak, ledwie utrzymujący się pod naporem kostiumów, ubrania ułożone też na oparciu krzesła. Maksym – ubrany na czarno; niemal przyklejony do lustra, poprawia makijaż na policzkach. Nie zauważa wchodzącej do pomieszczenia Migle - niskiej blondynki o idealnie prostych, zadbanych włosach, małych oczach i dość mocnym makijażu.

MAKSYM
do siebie

Coś mi się rozmazało…

MIGLE
nerwowo

Nie ruszaj!

Maksym aż podskakuje z przerażenia, natychmiast odsuwa dłonie od twarzy, zganiony groźnym spojrzeniem Migle. Kobieta podchodzi, bierze do ręki pudełeczko z białą farbą, nakłada mu na twarz nową warstwę.

 Cholera, wszystko będzie widać. Musiałeś to ruszać?

Maksym przez moment milczy, okazując skruchę.

MAKSYM
w zamyśleniu

Manchester, Londyn, wczoraj Drezno... A co potem?

MIGLE

A co ja jestem, twój menedżer? Przygoda się kończy, kochasiu, Litwa coraz bliżej...

MAKSYM
z przejęciem

Litwa… A po drodze...

Nie dokańcza, odchodzi w zamyślenie. Migle również milczy, nakładając teraz na jego policzek odrobinę różu.

MAKSYM
po chwili, śmiało

Nie masz przypadkiem rodziny w Polsce?

Migle nie odpowiada, jej twarz wykrzywia grymas. Udaje, że nie usłyszała pytania.

MAKSYM
zaczepnie

Co to za mina?

Wyciąga rękę, chcąc pogłaskać ją po policzku, Migle natychmiast ją odsuwa. Odrobinę załzawione oczy zdradzają smutek, choć kobieta usilnie stara się okazać gniew.

Nie masz do mnie zaufania?

MIGLE

Nie twój zasrany interes.

Z hukiem odkłada na stół kosmetyki, opuszcza garderobę. Maksym odprowadza ją wzrokiem, przez moment pozostaje w odrętwieniu, po czym uśmiecha się do siebie, przyglądając uważnie swojemu odbiciu w lustrze.

MAKSYM
do siebie

Koncentracja, ćwiczenia mimiczne, rozluźnienie mięśni, przestawienie myśli. Nie jestem już Maksymem Szubinem. Nie mam trzydziestu trzech lat, nie jestem aktorem. Nie występuję na scenie, nie wcielam się w postać. JESTEM postacią. Mam na imię Samuel, czyli ten, którego Bóg wysłuchał. Nigdy się nie narodziłem, nigdy więc nie umrę. Nie należę do tego świata, jedynie obserwuję go i komentuję...

Do garderoby zagląda inspicjentka, wyrywając go z zamyślenia.

INSPICJENTKA

Wydałam pierwszy dzwonek. Gotowy?

MAKSYM
do siebie

Mam na imię Samuel, czyli ten, którego Bóg wysłuchał...

Słychać drugi dzwonek. Na powrót zjawia się Migle, poprawiając jego odrobinę zmiętą w jednym miejscu marynarkę. Maksym przygląda się tej czynności z niebywałą satysfakcją.

MAKSYM

Uwielbiam twój perfekcjonizm.

MIGLE
kąśliwie

Skup się, Maksym.

MAKSYM
do siebie

Maksym? Kim jest Maksym? Mam na imię Samuel, czyli ten...

Słychać trzeci dzwonek. Zapada całkowita ciemność, słychać delikatne dźwięki fortepianu. Smuga światła z reflektorów pada na instrument i grającą na nim młodą artystkę.

MAKSYM

Mam na imię Samuel...

Słychać gromkie oklaski, na scenie pojawia się bohater - elegancko ubrany mężczyzna z twarzą pomalowaną na biało, na której wyróżniają się podkreślone na czarno oczy i lekko zaróżowione policzki. Nieco monotonna, lecz przejmująca muzyka fortepianowa w molowej tonacji, będąca tłem dla monologu postaci. Brak rekwizytów, tylko muzyka i on.

MAKSYM
do widowni

My name is Samuel - the one whom God has listened to.

Scena 4

Teatr, koniec spektaklu. Słychać gromkie oklaski. Maksym schodzi ze sceny, kieruje się w stronę garderoby. Zatrzymuje go inspicjentka.




INSPICJENTKA
z niepokojem

Panie Szubin, publiczność pana oczekuje przy wejściu. Wyjątkowo dużo młodzieży, strasznie rozwydrzonej, jakaś wycieczka szkolna, cholera wie, co...

MAKSYM
z odrazą

I ja mam się tam pokazywać? Żeby mnie staranowali? Oj nie, nie występuję dla hołoty, tylko dla kulturalnych widzów.

Macha zbywająco ręką, wkracza do garderoby, pozostawiając panią z obsługi w niezręcznej sytuacji.

MAKSYM
do Migle, opadając bezwładnie na krzesło

Nie zdarzyła mi się nigdy sytuacja, w której musiałbym narzekać na niemiecką publiczność.

MIGLE
jak zwykle, nadąsana

Bo to nie wycieczka z Niemiec.

MAKSYM

Więc kto?

MIGLE

A bo ja wiem? Smarkateria wszędzie taka sama...

Maksym nie odpowiada, siada wyprostowany twarzą do lustra, przyglądając się, jak charakteryzatorka zmywa makijaż.

MAKSYM
zawadiacko

Jak wypadłem?



MIGLE
stanowczo

Nie rób min.

Maksym wytrzymuje chwilę w milczeniu, dopóki Migle nie kończy zmywać szminki z jego ust.

MAKSYM

Nie wydaje ci się, że powinniśmy wprowadzić coś nowatorskiego?

MIGLE
z niedowierzaniem

Że co?

MAKSYM
z przejęciem

Nowa charakteryzacja, dodatkowe ruchy sceniczne. Może nawet jakiś utwór...

MIGLE

„Licentia poetica” jest uznawana za idealną w swej niezmiennej formie. Nie wybaczono by ci, gdybyś ingerował w geniusz Kubicza.

MAKSYM

A gdyby wyraził na to zgodę? Zaproponował coś sam? Z pewnością udałoby się złapać z nim kontakt.

MIGLE

Tak bardzo przeszkadza ci obecny wygląd spektaklu?

MAKSYM

A czytałaś pierwotną wersję dramatu? Nawet nie wiesz, jak wiele szczegółów zostało pominiętych. Jak wiele można by uzupełnić...

Maksym zamyśla się, Migle rezygnuje z komentarza. Na moment zapada cisza.



MAKSYM
melodyjnie

Był wspaniałym nauczycielem. Dopiero wówczas, gdy go poznałem, zrozumiałem, jak wiele znaczy sztuka...

MIGLE

To on cię uczył?

MAKSYM

Całe trzy lata liceum. Nigdy wcześniej ani później nie natknąłem się na tak genialnego polonistę. I pomyśleć, że zaraz potem odszedł ze szkoły...

Migle kończy zmywać makijaż z jego twarzy, zabiera się za sprzątanie kosmetyków ze stołu. Maksym nie raczy jej pomóc, zajęty wpatrywaniem się w lustro.

MAKSYM

Mógłbym zafarbować włosy, Samuel nabrałby wówczas mroczniejszego charakteru. Zamiast wyłącznie fragmentów po angielsku, można by dopasowywać je w zależności od kraju. Po niemiecku, francusku, litewsku...

MIGLE
  
I byłbyś w stanie się tego nauczyć? Błagam, z ciebie taki poliglota, jak z koziej...

MAKSYM

Dla sztuki poświęcę nawet życie! Pomyśl tylko, jak wielką satysfakcję da to ludziom! Zobaczysz, jeszcze zechcą nas oglądać poza Europą. Och, może nawet w samym Ju Es Ej!

MIGLE

Skończyłeś już?

MAKSYM

Trzeba napisać do Kubicza. Cholera, chyba pierwszy raz w życiu mam taką wenę twórczą!

Wychodzi z garderoby, pozostawiając Migle z bałaganem. Kobieta burczy pod nosem kilka niewybrednych przekleństw, kontynuując sprzątanie.

Scena 5

Klatka schodowa w dość obskurnej kamienicy, następnie mieszkanie Cypriana. Mężczyzna kieruje się do domu, wita go zmizerniały kundelek o stojących uszach i szarej sierści.

CYPRIAN
do psa

Cześć, Majkel.

Głaska czule czworonoga, na co ten odpowiada mu entuzjastycznym machaniem ogona.

Co, piesku, znowu cię pani zostawiła? Nie chce wpuścić do domu? Nawet nie wiesz, jak mi cię żal, jak mi serce ściska, gdy sobie pomyślę, co przeżywasz z tą Maciejczykową… Baba, inaczej nie umiem jej nazwać, choćbym nie wiem jak bardzo szanował płeć piękną. Stara pudernica, nie umie należycie zająć się zwierzakiem.

Wstaje z zamiarem odejścia, zatrzymuje go jeszcze skomlenie psa.

Nie musisz mówić, żebym wiedział. Żebym słyszał, jak płaczesz, jak wołasz „Cyprek, błagam, weź mnie ze sobą”. Muszę iść, przyjacielu, taki to nasz los, nieustanna walka o byt, odrzucenie, samotność. Ale będzie lepiej, wiesz? Kiedyś będzie cudownie, Majkel, cała ta posrana rzeczywistość w końcu nabierze jakiegoś kształtu, nadejdzie sprawiedliwość… czy coś w tym stylu. Żegnaj, piesku, wiedz, że nie obwiniam cię za ten odrażający smród, że to znów sąsiad nie zdążył dotrzeć w porę do mieszkania po całonocnej imprezie. Nie daj sobie wmówić, że jesteś nic nieznaczącym śmieciem. Hau, hau!

Majkel szczeka kilka razy, Cyprian uśmiecha się na pożegnanie, otwiera drzwi do mieszkania, wchodzi do środka. Tam daje się odczuć silny zapach perfum, na oparciu krzesła w kuchni wisi koronkowy biustonosz. Mężczyzna zdejmuje wierzchnie ubranie, chowa zakupy do lodówki, przechodzi do sypialni, grzebie w szafie w poszukiwaniu ubrań, nucąc przy tym melodię z „Po co wolność” zespołu Kult. Wyjmuje czarną marynarkę i białą koszulę, bez krawatu, podłącza żelazko do prądu.

CYPRIAN
śpiewa

„Czy słyszysz, czy słyszysz
Co tu dzieje się od lat
Jaki wokół siebie szum wytwarza ten fatalny świat
Co za fatalny świat
Podzielony granicami
Z ludźmi, których kochasz
Rozmawiasz tylko listami”[1]

Prasuje ciuchy, nucąc przez chwilę melodię.

 „Licentia poetica”, mały Igor, kluski z pieczenią... Cholera, nie zapomniałem kupić czegoś w sklepie?

Zakłada koszulę, starannie zapina guziki, równocześnie zerkając na swoje odbicie w lustrze.

Nie przybyło mi kilka kilogramów? Uf, koszula zapięta, to najważniejsze. Jeszcze tylko fryzura, buty…

Przerywa nagle, słysząc dobiegające zza ściany dźwięki fortepianu.

Że też akurat muszę wychodzić wtedy, gdy młoda Maciejczykówna zaczyna swój koncert… Ależ ona pięknie gra! Niczym młody Szopen!  

Stoi przed lustrem, układając sobie fryzurę, następnie czyści lekko przybrudzone półbuty, wsuwa je na stopy, wsłuchując się przy tym w „Dla Elizy” Beethovena.

Muszę kiedyś powiedzieć Karinie, jak bardzo podziwiam jej talent! Od tego uszu nie można oderwać!

Ostatni raz spogląda w lustro, po czym wychodzi, przekręca klucz w zamku. Nie zastaje na klatce schodowej psa.

Sąsiadce należą się brawa. Chyba, że córka okazała się na tyle rozważna… Chwała jej za to!


[1] Kult „Po co wolność”, tekst: Kazik Staszewski

Scena 6

Przystanek autobusowy przy budynku sądu, potem autobus. Grupa ludzi, pośród niej Cyprian i wyróżniająca się nastolatka, ubrana w ciemne, przecierane spodnie, glany, koszulkę z fantazyjnym logiem jakiegoś zespołu metalowego oraz skórzaną rękawicę bez palców na prawej dłoni; proste, jasnobrązowe włosy przeczesane na bok. Cyprian spogląda w jej stronę, ich spojrzenia na moment się spotykają.

CYPRIAN
do siebie

Czy ta małolata mnie prześladuje? Gdzie nie pójdę, sklep, biblioteka, autobus… choć w „Samloku” akurat jej nie widziałem. Dziwna jakaś taka, mroczna, niepokojąca… Z drugiej strony, taka teraz moda, subkultura. W sumie całkiem niezłe te koszulki, raz Iron Maiden, raz Black Sabbath. Przynajmniej wie dziewczyna, co nosi. Słuchawki na uszach, wpatrzona przed siebie, zamyślona… Może wczuwa się w solówkę z „Sweet Child O’Mine” albo początek „Stairway to Heaven”? Taka niby niepozorna, a nie pierwszy raz zwraca na mnie uwagę, oj, nie pierwszy raz… 

Nadjeżdża autobus z numerem 22, jak zwykle, przepełniony. Cyprian wsiada, zajmuje przedostatnie miejsce z tyłu, zaraz przed dwoma starszymi paniami. Nastolatka wchodzi przednimi drzwiami, opiera się o ścianę, klikając coś na komórce.

STARSZA PANI I

...no i mówiłam jej, żeby ubierała lepiej Antosia. Mały leży od dwóch dni w łóżku, może będzie musiał brać antybiotyk...

STARSZA PANI II

Mój wnusio na szczęście zdrowy. Ale Staszek... to go boli, tamto swędzi, w krzyżu strzela...

STARSZA PANI I

A pamiętasz, jak ci mówiłam, że mi skurcz w łydkach dokucza? Byłam, rozumiesz, na Bielskiej, doktór powiedział, że za mało magnezu...

CYPRIAN
do siebie

Mogłem się domyślić, że skoro dzisiaj środa, a w dodatku południe, oznacza to największe skupisko moherowych madame, wracających z targu… Ach, gdyby tak, jak ta nastolata, słuchawki, ostre riffy i mieć gdzieś cały ten syf…

Patrzy otępiałym wzrokiem w widok za oknem. Z każdym kolejnym przystankiem przybywa ludzi, szczególnie starszych pań obładowanych siatkami, doniczkami z kwiatami, torbami i, Bóg wie, czym jeszcze. Cyprian przymierza się do ustąpienia im miejsca, zaraz jednak wzdycha z ulgą, gdy uniemożliwia mu to jedna z babć, przysiadająca się zaraz obok; kładzie swoje siatki na siedzeniu naprzeciwko.

CYPRIAN
do siebie, z ironią

Ludzkość, a szczególnie ta poruszająca się komunikacją miejską, już dawno przywykła do choroby zwanej „zmęczoną siatką”!

Po kilku przystankach nadmiar ludzi wysiada, łącznie z babcią i „zmęczonymi siatkami”. Zostaje garstka, w tym Cyprian i nastolatka. Z zamyślenia budzi go głos znajomej, czarnowłosej kobiety.

LENA

Cześć, Cyprek!

CYPRIAN
nieco zmieszany

O, hej, Lena.

LENA
z sympatią

Najlepsze życzenia!

CYPRIAN
z większym entuzjazmem

Dzięki. Nie masz mi za złe, że Sylwek dziś pracuje?

LENA
ze śmiechem

Przestań! I tak zamierzał jechać na strzelnicę...

CYPRIAN

A ty?

LENA

Właściwie to... muszę odebrać Zosię ze szkoły, potem jeszcze do sklepu...

CYPRIAN

Rozumiem. Mała dobrze się uczy?

LENA

A tak, tak. Jest najlepsza w klasie.

CYPRIAN
puszczając do niej oko

Pozdrów ją od wujcia.

LENA
z przejęciem

Ucieszy się, jak jej powiem! Powinieneś wpaść kiedyś do nas na obiad albo na kawę, pogadać...

CYPRIAN

Z ogromną chęcią.

Spogląda przez okno.

O, mój przystanek.

LENA

Ja też wysiadam.

CYPRIAN

To, ten… Trzymaj się!

Ściska przyjaźnie Lenę. Rozchodzą się, machając sobie na pożegnanie.

CYPRIAN
do siebie

Jak ja uwielbiam tę kobietę! Czasem zapominam, że to Feliks, a nie Sylwek, jest moim bratem. Zaś Lucy… brr, na samą myśl o szwagierce czuję dreszcze. Jak słyszę ten jej wydumany inglisz, to aż chce mi się rzygać. Niech sobie siedzą w Ingliszlandzie z braciszkiem, właściwie to nawet nie tęsknię. Mam Sylwka, Lenę… no i Zosieńkę, aniołka w najczystszej postaci, bratanicę niemalże, przybraną córeczkę. Dziecko cud!

Scena 7

Domek mamy Cypriana, za oknem krajobraz górski. Mężczyzna wchodzi do środka, wita się z starszawą, nieco posiwiałą kobietą.

MAMA
chichocząc

A ty co taki nieogolony, hm? Tak specjalnie, co? Chodź prędziutko, pieczeń zaraz będzie gotowa, kluseczki już na stole...

Cyprian ściąga buty w szatni, przygląda się przytulnemu wnętrzu.

CYPRIAN

Od razu przypomina mi się dzieciństwo. Mam wrażenie, że przez te wszystkie lata nic się tu nie zmieniło!

W powietrzu unosi się przyjemny zapach pieczonej wieprzowiny, z salonu dobiegają odgłosy włączonego telewizora. Cyprian siada przy stoliku w jadalni, przykrytym białym obrusem, zastawionym dla trzech osób.

CYPRIAN
zdziwiony

Ktoś jeszcze przyjdzie, mamo?

MAMA
zakłopotana

Och, zapomniałam ci powiedzieć... Pomyślałam, że skoro już tu będziesz... Zamówiłam na wieczór mszę za ciebie, zaprosiłam proboszcza na obiad...

CYPRIAN

Księdza Teodora?!

MAMA

A no, sam powiedział, że chętnie się z tobą zobaczy! Powiedział, że się trochę spóźni...

Cyprian wyraźnie zmieszany, w przeciwieństwie do matki.

CYPRIAN
po chwili

Masz jakieś wieści od Feliksa?

MAMA
wpatrzona się w piekarnik

A tak, dzwonił ostatnio, mówił, że się wybiera do Polski. On też o ciebie pytał.

CYPRIAN
beznamiętnie

Świetnie.

MAMA

Wspominał coś, że Lucy nie ma ochoty tu przyjeżdżać... ach, zaraza z tą kobietą!

Cyprian włóczy się po mieszkaniu, zatrzymuje przy półeczce, na niej równiutko obok siebie ułożone rameczki ze zdjęciami. Uśmiecha się na widok dwóch łudząco podobnych chłopców, z tą różnicą, że młodszy z nich ma nieco rudawe włosy, w przeciwieństwie do brata bruneta. Na kolejnym zdjęciu roześmiane twarze Feliksa i Lucy, potem jeden z nowszych portretów starszej matki wraz z dorosłymi synami. Zatrzymuje wzrok na czarnobiałym wizerunku młodej pary - kobieta o kruczoczarnych włosach, pogodnym uśmiechu i idealnie równych zębach w długiej, białej sukni i kapeluszu na głowie, trzymająca za rękę postawnego, eleganckiego pana w czarnym garniturze i muszce, z charakterystycznym rudawym wąsikiem.


MAMA
ze smutkiem

Ile to miałeś wtedy... siedem latek?

CYPRIAN

Ale pamiętam go doskonale. Postawny, z rudym wąsikiem i krzaczastymi, jasnymi brwiami. Stanowczy i surowy, ale troskliwy. Już od dzieciństwa traktował nas poważnie, tłumaczył, że od wczesnych lat powinniśmy uczyć się samodzielności. Nieraz straszył pasem, ale nigdy nie zdarzyło mu się uderzyć któregoś z nas. Sprawiał wrażenie dość groźnego, ale właśnie w ten sposób mobilizował nas do wywiązywania się z obowiązków. Raczej nas kochał, choć chyba nigdy wyraźnie tego nie okazał ani nie powiedział…

MAMA

Tak go wychowano - żeby nie okazywać wylewnie uczuć. Ech, czasem żałuję, że pochowaliśmy go w tym Wilnie... przywiązanie przywiązaniem, a teraz nie ma kto grobu pilnować, kwiatków podlać...

CYPRIAN

Gerwazy… co go właściwie skłoniło, żeby zmienić imię?

MAMA

Ani mi nie przypominaj! Późnych lat nie dotrwał, a i tak zrzędził jak stary grzyb, że niby Brunon mu brzmi zbyt niemiecko... Jakie to ma dzisiaj znaczenie?

CYPRIAN

Może dlatego, że dziadek walczył na wojnie?

MAMA

A kto nie walczył? A zresztą, jedz, dziecko, bo wystygnie... gdzie ten proboszcz?

Cyprian przymierza się już, by zasiąść do stołu, jednak jego uwagę odwracają odgłosy telewizora. Idzie do salonu, siada na fotelu.

CYPRIANA
do siebie, ze śmiechem

Miałem rację, jego nie da się z nikim pomylić!

JÓZEF KRAKOWICZ-MUCHA (w telewizji)

Proszę pana... badania mówią, że jeśliby zlikwidować podatek dochodowy...


SOCJALDEMOKRATA

A pan znowu swoje! I jak pan to sobie wyobraża, jak państwo będzie funkcjonować?

JÓZEF KRAKOWICZ-MUCHA

Ale dlaczego znowu pan mi przerywa?! Ile razy mam powtarzać, to paskudna kara za uczciwą pracę...

MAMA
z oburzeniem

Popatrz no, jaki oszołom! Wszystko by zlikwidował, darmową służbę zdrowia, pomoc dla biednych, podatki... byli już tacy, co to obiecywali, że niby nie będzie złodziejstwa, że niczego...

CYPRIAN
beznamiętnie

Mamo, pieczeń ci się spali.

MAMA

...a to wszystko oszustwa, gruszki na wierzbie, tfu!

CYPRIAN
do siebie

Właściwie to nie podzielam tej niechęci, entuzjazmu zresztą też nie. Choć sprawy, o których dyskutują, obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, muszę przyznać, że, w przeciwieństwie do matki, bliżej mi do radykalnego wprawdzie, lecz jakże charyzmatycznego wuja Józia. Facet nierzadko wdaje się w ostre dyskusje z przeciwnikami, choćby pokroju tego śmiesznego socjaldemokraty, przez co ma zarówno wielu zwolenników, jak i przeciwników.

Bierze pilota, przełącza na inny kanał. Krzywi się na widok sceny polowania lwa na antylopę, zmienia więc szybko od powtórki transmisji obchodów święta Konstytucji 3 maja poprzez jakiś latynoski serial, wiadomości i co najmniej kilka programów, w których reklamy stanowią niemalże jedyną treść. Nie znajdując lepszej alternatywy, przełącza w końcu na wiadomości.

Konflikt na wschodzie, naruszenie strefy powietrznej... Mam nieodłączne wrażenie, że wszystkie te wydarzenia dzieją się w kółko, miesiąc za miesiącem, jakbym słyszał o tym rok, dwa, dziesięć lat temu. Piętnastu ekspertów, każdy wtrąca swoje trzy grosze, choć broni na oczy nie widział. Oddzielna wypowiedź poświęcona schwytaniu szajki dilerów narkotykowych, nagonce partii opozycyjnych na partię rządzącą za kolejny projekt ustawy... O, i znów wuj Józio, tym razem nawiązujący do kolejnej epidemii wirusa ebola. Wypowiedź w jego stylu - krótko, zwięźle i dosadnie.



JÓZEF KRAKOWICZ-MUCHA

Spisek! Spisek grubych ryb, tyle mam do powiedzenia. Tfu!

MAMA

Pieczeń gotowa! Och, zgaś to pudło, patrzeć na niego nie mogę!

Wyrywa Cyprianowi pilota z ręki, wyłącza telewizor. Oboje zasiadają do stołu, zaczynają jeść. W międzyczasie matka włącza radio, z którego wybrzmiewa melodia jakiejś religijnej piosenki.

RADIO

„(…) od białego oblicza odwraca uwagę
splamiona szata
order starań, opłacony zawstydzeniem (...)”

CYPRIAN

Niezły tekst. I gdzie ten ksiądz?

Dojada posiłek. Utwór kończy się, stacja nadaje krótkie wiadomości.

MAMA
z odrazą

No jasne, jeszcze miesiąc temu było o in vitro, a teraz się im o aborcji zachciało! Jeszcze mają czelność dyskutować!

CYPRIAN

Już dobrze, mamo, nie ekscytuj się tak, szkoda twoich nerwów.

Robi łyk kompotu jabłkowego, przyglądając się obrazom na ścianie; każdy z nich przedstawia żółwia - jeden morski, inny wędrujący przez pustynię, na kolejnym dwa odpoczywające w trawie.

Mamo, czy Jeremi jeszcze żyje?

MAMA

Jeszcze się pytasz? Ma się świetnie, dotrwa do co najmniej kolejnego pokolenia... Tradycja tradycją, jak moja świętej pamięci babka i dziadek zaczęli te żółwie hodować, ba, albo wcześniej nawet ktoś zaczął, jak Jeremi się wykluł, tak do dziś dnia siedzi w tym akwarium, stary nieboraczek. Nasz żółw pokoleń! Jak mnie prędzej czy później przywita święty Piotr z kluczami, wtedy, ma się rozumieć, Jeremi trafi pod twoją opiekę, bo na Feliksa to ja bym nie liczyła. A wiesz, że on przynosi szczęście? Moja mamuśka (niech odpoczywa w pokoju!), wyobraź sobie, przyniosła go w ukryciu na maturę i, proszę ciebie, miała najlepszy wynik w całej szkole! A twój pradziadek w czasie wojny to go na przechowanie dał jednej rodzinie żydowskiej, a teraz to ich potomkowie w Łodzi albo Krakowie, nie wiem, już pamięć nie ta, co kiedyś, no ale mieszkają tam sobie, biedy nie klepią! Więc sam widzisz, że mieć Jeremiego a nie mieć - życie można zmarnować.

CYPRIAN
wyraźnie znużony

Taa…

Słychać dzwonek do drzwi.

MAMA

Och, teraz to na pewno proboszcz!

Otwiera drzwi, w których ukazuje się na oko sześćdziesięcioletni, niski i szczupły facet ubrany dość zwyczajnie, bo w koszulę i spodnie. Jedyne, co go wyróżnia, to koloratka pod kołnierzem.

Niech będzie pochwalony!
  
KS. TEODOR

A niech mnie, Cyprian!

Cyprian odpowiada mu wymuszonym uśmiechem.

MAMA

Niechże ksiądz siada, obiad może jeszcze nie zdążył wystygnąć...

KS. TEODOR

Ależ nie musiała się pani trudzić, ja tylko na kawę...

Mama prowadzi proboszcza do stołu, niemalże siłą.

Jak tam, Cyprian, trzymasz się jakoś? Brakuje nam ciebie, dobrze się spisywałeś jako ministrant...

Cyprian milczy, odpowiadając tylko potakiwaniem. 

MAMA

Niech ksiądz opowiada, co tam nowego na parafii!

KS. TEODOR

A co ma być, stara bieda! Ściany odmalowane, ołtarz odnowiony…

MAMA

A świeczniki? Kupi ksiądz nowe świeczniki?

KS. TEODOR
beznamiętnie

A tak, planowałem... Nie ukrywam, że bardzo chciałem z tobą porozmawiać, Cyprianie.

Cyprian podnosi nerwowo wzrok, wpatrując się w księdza z niemałym zdziwieniem.

KS. TEODOR
z troską

Spokojnie, nie myśl, że będę ci coś wypominał... Raczej chodzi mi o twoje samopoczucie...

Cyprian wytrzeszcza oczy ze zdumienia.

MAMA

Nie gniewaj się skarbie, chciałam ci jakoś pomóc...

Wciąż milczy, patrząc na zmianę to na kobietę, to na księdza. Na moment zapada cisza, zagłuszana jedynie kolejną religijną piosenką, tym razem o tonacji pasującej do obecnej, napiętej sytuacji. Cyprian niespodziewanie odsuwa krzesło od stołu, wstaje gwałtownie, wywołując niemałe poruszenie. Matce aż wyślizga się z dłoni widelec, proboszcz sztywnieje, nie spuszczając wzroku z gniewnej miny Cypriana.

CYPRIAN
mocno podenerwowany

Pomóc?! Macie mnie za idiotę?! Upośledzonego?! Niech was wszystkich jasna cholera… Sama to wymyśliłaś, mamo? A może ktoś ci to zasugerował?

Kobieta spuszcza ze skruchą wzrok, wyraźnie zażenowana. Ksiądz wciąż siedzi w bezruchu, jakby nie bardzo wiedząc, o czym jest mowa.

CYPRIAN
nieco spokojniej

Niepotrzebnie się trudzicie, przede mną i tak już tylko „highway to hell”… Bóg dawno zapomniał o takich jak ja.

Zasuwa krzesło, kieruje się w stronę szatni. Matka i ksiądz patrzą po sobie w zadziwieniu, milczą.

Spokojnie, na mszę przyjdę. Dam staruszkowi jeszcze jedną szansę, może mnie jeszcze zbawi.

Żegna się krótko i wychodzi, trzaskając drzwiami nieco głośniej niżby należało.

MAMA
chowając twarz w dłoniach

Obawiałam się, że to za wcześnie...

KS. TEODOR

Kto panią namówił, żeby prosić mnie o wsparcie?

MAMA
ocierając łzę z policzka

Mówi coś księdzu nazwisko Brzozowska?

Scena 8

Przystanek autobusowy, opustoszały. Cyprian siedzi na ławce pod zadaszeniem.

CYPRIAN
do siebie

W takich momentach uświadamiam sobie, jaki świat jest absurdalny. Mój autobus… A zresztą, jakie znaczenie ma, czy pojadę tym albo następnym?  Taka drobnostka, nie udaję, że mnie to szczególnie obchodzi. Za dwadzieścia minut przyjedzie inny, potem zaś kolejny, kolejny… A to tylko ułamek wieczności, zaledwie chwila, nielicząca się w przyszłym rozrachunku. Autobus ucieka mi sprzed nosa… Moment wystarczy, by przenieść się w inne miejsce, wysiąść i nawet nie obejrzeć się za siebie! Potem to tak gna… pędzi tymi samymi trasami, w jednym tylko kierunku, zabiera ludzi, by zaraz potem wypuścić ich, rozstać się, zapomnieć! I tak dzień w dzień. Elastycznie. Zdaje się, jakby faktycznie Istota Wszechwiedząca była jedynym punktem zaczepienia. Wieczna machina. Co chwilę nadjeżdża na mój przystanek, otwiera drzwi, zaprasza… Kierowca zwany księdzem Teodorem mówi, żebym jechał, chociaż nie mam kasy na bilet - cholerny nędzarz. A jak wsiądzie kanar, to odpowiem, że ja tu na innych zasadach, miejsce vipowskie, a jakby się stawiał, to mam mu w gębę dać, wyzwać od szatanów i takie tam. Ale autobus się spóźnia. Zawsze się spóźnia, każe na siebie czekać albo w ogóle nie przyjeżdża. Staruszek ma za dużo na głowie, już mu się modlitwy mieszają, na równiku coraz cieplej, a ludzi coraz więcej, mięso armatnie…  

Sprawdza kieszenie.

A żeby to z dymem wszystko wypuścić! Wsiąść i nigdy nie wysiadać, zapuścić się gdzieś, zapomnieć, nie przypominać sobie, że się w ogóle było. Tyle, że ciągle coś, ciągle ktoś przypomina, że nie wypada tak bez biletu, że na razie trzeba piechotą, że kanar też człowiek. Trzyma mnie, powtarza, że to nie tak łatwo, że jak się, człowieczku, zagubiłeś, to się musisz łaskawie odnaleźć, bo w nieskończoność nie będzie po ciebie przyjeżdżał. Pogodziłem się już wprawdzie, nie błagam o przebaczenie, przyjmę pokornie potępienie. Ale ciągle ktoś mąci. Nasyła księdza, podjudza matkę, żeby jednak próbować, leczyć, rehabilitować… chorobę nieuleczalną! Organizacja charytatywna zbiera środki, by wykupić duszę, wygrać przetarg z kimś między szatanem a Bogiem. Bo nie wiem, kim jest ten, do którego teraz należę!

W międzyczasie przysiada się do niego starszawy mężczyzna, zmizerniały, nieogolony, ubrany w firmową kurtkę i czarny kapelusz.

HERBERT

Nie masz pan?

CYPRIAN

Hę?

HERBERT
gestykulując

Papierosa czy pan nie masz?

CYPRIAN

Aaa…

Kiwa przecząco głową.

HERBERT

Pan nie jesteś artysta? Śpiewak jaki, no, jak mu tam…

CYPRIAN

Nie, nie, pan mnie z kimś myli.

HERBERT

A niech mnie, pan to wygląda trochę jak ten Bowie albo…

Zamyśla się na chwilę.

Szubin! Ten litewski aktorzyna…

Cyprian wyraźnie zdumiony.

Ten to jest sztukmistrz, gawędziarz! Wie pan, wybieram się na „Licentia poetica”

CYPRIAN

Ja również. A więc interesuje się pan sztuką?

HERBERT

Każdy grosz, jaki się uchowa, darowuję artystom. Taki ze mnie trochę koneser, he, he.

Podaje rękę Cyprianowi.

Pańska godność?

CYPRIAN

Cyprian Szulc.

HERBERT

Szulc. To jak ten pisarz… A wyobraź sobie, panie Szulc, że matka moja (niech odpoczywa w pokoju) jakby wiedząc, że rozmiłuję się w poezji, dała mi na imię Herbert. I tak oto zostałem Herbertem Filipowiczem…

Nadjeżdża autobus, Cyprian wstaje z ławki.

CYPRIAN

Pan nie jedzie?

HERBERT

Nie, nie, posiedzę tu sobie. Wie pan, panie Szulc, że na tym tu przystanku zawsze dopadają mnie najgłębsze refleksje! No, to do zobaczenia na spektaklu, może się gdzieś tam, he, he, miniemy.

CYPRIAN

Bywajcie, panie Filipowicz!

Wsiada do autobusu, odjeżdża. Herbert pozostaje na ławce.

HERBERT
do siebie

Bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy![1] 


[1] Zbigniew Herbert „Przesłanie Pana Cogito”

Scena 9

Kościół p.w. św. Izydora Oracza, msza wieczorna. Na ołtarzu figura Chrystusa Zmartwychwstałego, za nim proboszcz rozpoczyna obrzędy wstępne. Skromna liczba osób, jeden młodociany ministrant, w pierwszej ławce mama. Po cichu wchodzi Cyprian, zauważa go jedynie ksiądz. Staje gdzieś z boku.   



KS. TEODOR

Chwała na wysokości Bogu!

Ludzie śpiewają, Cyprian rozgląda się po kościele. Dostrzega kasztanowłosą, obok niej Igor i postawny, elegancki, łysy mężczyzna.

CYPRIAN
do siebie

Czy to kasztanowłosa? Co to za facet koło niej? Czy to właśnie jest objawienie?! Coś mi nie pasuje, jakieś zaburzenie porządku, niezgodność. Czy już nawet nie należę do tego świata, który wydawał mi się dziwnie bliski, trwały, wieczny?

Patrzy na figurę Chrystusa Zmartwychwstałego.

Cóż ty większego mogłeś zrobić? Triumfator świata, niedościgniony ideał. Wpierw umrzeć mi trzeba będzie, żeby z nową siłą powstać, zaistnieć, spotęgować się! Zmartwychwstanie!

Znów spogląda na kasztanowłosą, następnie rozgląda się, zatrzymuje wzrok na kobiecie o długich, czarnych lokach.

Oto mąciciel!

Wybiega nerwowo z kościoła, trzaska głośno drzwiami, co zwraca uwagę ludzi. Msza toczy się dalej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz