Martwa natura budzi się do życia.
Choć niedługo zapadnie w sen, jedynym znaczeniem oddech.
Chłodne dni przyniosą orzeźwienie,
A ciepło stanie się ukojeniem.
Cisza nie może choć na moment zdominować chaosu.
Zmuszana jestem do krzyku.
Milczenie tożsame jest z niebytem,
Zaduma ze smutkiem;
Zdrowy pesymizm.
Bo brakuje zaledwie jednego pierwiastka,
Jednego ruchu do wywołania reakcji łańcuchowej.
Dar przepłynie przez przyjaciół, przez pokolenia.
Uśmiech zdesperowanego odmieńca.
W centrum własnego ja.
Obcy - nie znam tego człowieka,
A na co dzień noszę jego twarz, nazywam się jego imieniem.
Czy ma to sens - co roku zapadać w letarg,
Budzić się przez pozostałą część,
A kiedyś zamknąć się w śnie najgłębszym?
Wybuch nastąpi w międzyczasie.
Czuwam.
Uwięzieni w czasie.
Brak pomysłu na właściwe rozeznanie.
Bo gdy wiosną zacznę, jesienią przerywam już pracę.
Wiosną zacznę.
Każda kolejna kryje sekundy do odgadnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz